Australijskie ministerstwo obrony potwierdziło decyzję zakupu czołgów podstawowych M1A2 SEPv3 Abrams wraz z licznym zestawem pojazdów towarzyszących. Łączna wartość transakcji szacowana jest na 3,5 miliarda dolarów australijskich (około 10 miliardów złotych). Kontrakt jest częścią szerszego programu modernizacji komponentu lądowego Australijskich Sił Obronnych i – jak zawsze w przypadku czołgów – budzi liczne kontrowersje. Pokazuje również widoczny zwrot Australii w stronę amerykańskiego uzbrojenia.
Waszyngton wyraził zgodę na sprzedaż Canberze 160 czołgów podstawowych M1 Abrams wraz z pojazdami towarzyszącymi na ich podwoziu wiosną ubiegłego roku. Finalne zamówienie okazało się nieco skromniejsze do Australii trafi 127 pojazdów. Trzon tej grupy stanowić będzie siedemdziesiąt pięć M1A1 z amerykańskich rezerw sprzętowych zmodernizowanych do standardu M1A2 SEPv3.
Uzupełnieniem czołgów podstawowych będzie dwadzieścia dziewięć czołgów saperskich M1150 Assault Breacher Vehicle (ABV), siedemnaście mostów towarzyszących M1074 Joint Assault Bridge System (JABS) i sześć wozów zabezpieczenia technicznego M88A2 Armored Recovery Vehicle (ARV). W stosunku do pierwotnych planów zrezygnowano z jednego M1074 i trzydziestu dwóch M1A1 przeznaczonych na części zamienne.
Pierwsze pojazdy mają zostać dostarczone w roku 2024 i osiągnąć gotowość operacyjną rok później. Kontrakt jest uzupełniony przez 122 czołgowe turbiny gazowe AGT-1500, pakiety pancerza, zdalnie sterowane moduły uzbrojenia CROWS-LP, przyrządy obserwacyjne kierowcy, a także pakiety wsparcia i logistyczny. Nie będą to pierwsze pojazdy rodziny M1 Australijskich Sił Obronnych. W roku 2007 Canberra kupiła pięćdziesiąt dziewięć używanych M1A1, modernizowanych obecnie do standardu M1A2, i dziewiętnaście M88A2 ARV. Pod uwagę brano modernizację wozów zabezpieczenia technicznego do standardu M88A3, z planów tych jednak zrezygnowano bądź też przełożono je na dalszy termin.
M1074 JABS mają zastąpić używane obecnie mosty towarzyszące Bieber, pozyskane wraz z czołgami Leopard AS1 i niezbyt przystosowane do współpracy z Abramsami. Z kolei czołgi saperskie ABV to dla Australian Army zupełnie nowa jakość. Obecnie zadania związane z oczyszczaniem min wypełnia dwanaście kołowych pojazdów południowoafrykańskiej rodziny Husky i osiem gąsienicowych MV-10. Niejako bonusem do całej umowy będzie uruchomianie w Australii produkcji amunicji czołgowej kalibru 120 milimetrów. Kolejne inwestycje mają posłużyć rozbudowie lokalnego zaplecza technicznego i szkoleniowego.
Po co Australii czołgi?
Pytanie to od samego ogłoszenia zamiaru nabycia dodatkowych czołgów rozpala debatę publiczną i ekspercką. Australia jest, jak by nie patrzeć, państwem wyspiarskim, mało zagrożonym obcą inwazją. Konflikt z głównym potencjalnym przeciwnikiem, czyli z Chinami, toczyłby się przede wszystkim na morzu i w powietrzu. Stąd największe zapotrzebowanie na nowe okręty, samoloty i pociski dalekiego zasięgu.
Po tych liniach zresztą przebiegała modernizacja Australijskich Sił Obronnych. Wystarczy wymienić: niszczyciele typu Hobart, fregaty typu 26, samoloty bojowe F-35A czy wreszcie prowadzone wspólnie z Amerykanami prace nad pociskiem hipersonicznym i bezzałogowym lojalnym skrzydłowym ATS. Do tego australijskie wojska pancerne po raz ostatni zostały rozmieszczone poza terytorium kraju w trakcie wojny w Wietnamie.
W takim kontekście wydaje się, że Australian Army powinna zmierzać raczej w stronę sił ekspedycyjnych, lżej uzbrojonych, za to zdolnych do szybkiego przerzucania na duże odległości. Tak się jednak nie dzieje. W ostatnich latach Canberra zdecydowanie stawia na ciężkie pojazdy. W ramach programu Land 400 Phase 2 kupiono 211 ciężkich kołowych transporterów opancerzonych Boxer, z czego 133 w wariancie rozpoznawczym (CRV), a pozostałe pojazdy to transportery opancerzone i wersje specjalistyczne. W roku 2020 podczas manewrów „Sea Wader” z powodzenie przećwiczono desant morski z wykorzystaniem Boxera CRV.
Również kolejny etap modernizacji, program Land 400 Phase 3 (Mounted Close Combat Capability), stawia na pojazdy wagi ciężkiej. Do finału rywalizacji o kontrakt na następców australijskich M113 weszły niemiecki Lynx KF41 i południowokoreański AS21 Redback. Oba wozy mają masę przekraczającą czterdzieści ton. W takim towarzystwie ważący sześćdziesiąt sześć ton M1A2 SEPv3 nie wygląda dziwnie, nawet jeżeli dla australijskich logistyków może okazać się jeszcze większym koszmarem niż dla amerykańskich.
Uzupełnieniem tego zestawu będą armatohaubice samobieżne K9 Thunder kalibru 155 milimetrów. W grudniu ubiegłego roku Canberra postanowiła o zamówieniu trzydziestu K9 i piętnastu wozów amunicyjnych/zaopatrzenia K10. Pojazdy zostaną wyprodukowane lokalnie pod oznaczeniem AS9 Huntsman i AS10. Łączni zakup nowych wozów bojowych będzie kosztować australijskiego podatnika między 30–42 miliardy dolarów australijskich (86–120 miliardów złotych).
Według cytowanego przez dziennik The Sydney Morning Herald Marcusa Hellyera z think tanku Australian Strategic Policy Institute (ASPI) rząd chce utrzymania zdolności wojsk lądowych do „walki w zwarciu”, nawet w przypadku operacji przeciwpartyzanckich. Hellyer nie kwestionuje decyzji o zakupie czołgów, nie ulega też modnemu kwestionowaniu ich przydatności na współczesnym polu walki. Zastanawia go raczej, czy faktycznie warto przeznaczać tyle pieniędzy na zakup nowych wozów bojowych, a nie przeznaczyć je na marynarkę wojenną i lotnictwo.
Zupełnie inaczej stawia sprawę dowódca Australian Army, generał broni Rick Burr. Jego zdaniem czołgi podstawowe i saperskie są niezbędne dla zdolności kraju do wniesienia wkładu w walkę przy jednoczesnej możliwości integracji z siłami sojuszników. Zwraca też uwagę na dużą uniwersalność czołgów, a tym samym możliwość użycia ich w szerokim wachlarzu scenariuszy, środowisk i poziomów konfliktu.
Słowa generała Burra kładą nacisk na dwa zagadnienia: rosnącą amerykanizację wyposażenia Australijskich Sił Obronnych i ryzyko rozlania się jakiegokolwiek konfliktu z udziałem Chińskiej Republiki Ludowej. Niemal rok temu generał Richard Coffman, dyrektor Next-Generation Combat Vehicle Cross-Functional Team, działającej pod egidą Dowództwa Przyszłościowego amerykańskich wojsk lądowych, stwierdził, że działania lądowe będą równie istotne co morskie i powietrzne dla rozstrzygnięcia konfliktu w regionie Indo‑Pacyfiku.
Amerykanizacja wyposażenia
Stany Zjednoczone są od czasu drugiej wojny światowej najważniejszym sojusznikiem Australii, nie dziwi więc obfitość amerykańskiego uzbrojenia kupowanego na przestrzeni dekad przez Canberrę. Nie oznaczało to jednak rezygnacji z ofert innych kontrahentów. Przykładem mogą być chociażby Leopardy AS1. Na początku obecnego stulecia Canberra wyraźnie postawiła na dywersyfikację. Tą drogą na Antypody trafiły europejskie śmigłowce bojowe Tiger i transportowe NH90 (w Australii nazwane Taipan), a kontrakt stulecia na tuzin okrętów podwodnych przypadł Francji.
W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy trend ten został jednak odwrócony, co sygnalizowano już wcześniej. W styczniu 2021 ogłoszono, że następcą australijskich Tigerów będą AH-64E Guardiany. We wrześniu wybuchła prawdziwa bomba w związku z ogłoszeniem anglosaskiego sojuszu AUKUS i zerwaniem kontraktu z Francją. Zamiast konwencjonalnych jednostek Australia ma z pomocą USA i Wielkiej Brytanii pozyskać atomowe okręty podwodne. Wreszcie w grudniu minister obrony Peter Dutton ogłosił wcześniejsze wycofanie ze służby Taipanów wojsk lądowych. Ich następcami będą amerykańskie UH-60M.
Wyraźnie widać zatem, ze Canberra stawia na jak najściślejszą współpracę i integrację sił zbrojnych ze Stanami Zjednoczonymi. Zważywszy na położenie geograficzne i napięte relacje z Chinami, jest to całkowicie uzasadnione. Państwa europejskie mają tutaj mało do zaoferowania. Kolejnymi partnerami pierwszego rzędu są Japonia i Indie, z którymi Australia i USA współpracują w ramach formatu Quad.
Poprzednia wersja artykułu błędnie podawała masę wersji SEPv3 jako ponad 70 ton.
Zobacz też: Rosyjski okręt prowadzi misję szpiegowską u wybrzeży Hawajów