Konfrontacja między Chinami i Rosją z jednej a Stanami Zjednoczonymi i ich sojusznikami z drugiej strony zwróciła uwagę zachodnich mediów na chińskie i rosyjskie operacje wpływów. Jest ich niemało, a wraz ze zbieraniem doświad­czeń i nadejściem generatywnej sztucznej inteli­gencji zaczęły stawać się bardziej złożone i wyszukane. Ich realna sku­tecz­ność to jednak inna sprawa. Przyjrzyjmy się najświeższym kilku przypadkom rosyjskich działań w Unii Europejskiej oraz chińskich w USA i Kanadzie.

Pozdrowienia z Rosji

Latem ubiegłego roku pisaliśmy o rosyj­skim propagan­dyście Władimirze Sergi­jence, pracującym dla Eugena Schmidta, deputowanego skrajnie prawi­cowej Alternatywy dla Niemiec (AfD). Ale jego bezczelna działalność to jedynie wierz­chołek góry lodowej. Ostatnie dni pokazują, że krecia robota Sergijenki to nic w porów­naniu ze skalą rosyjskiego szpie­gostwa w instytucjach unijnych.



29 stycznia rosyjska gazeta śledcza The Insider ujawniła, że łotewska euro­de­pu­towana Tatjana Ždanoka była współ­pra­cow­niczką Federalnej Służby Bezpie­czeń­stwa w latach 2004–2017. We współpracy z portalem informacyjnym Delfi Estonia, łotewskim centrum dzien­nikarstwa śledczego Re:Baltica i szwedzką gazetą Expressen zaprezen­towano maile, które Łotyszka pisała do dwóch funkcjo­nariuszy prowadzących z rosyjskiego wywiadu. W czasie tej współpracy z obaj należeli do Piątej Służby FSB – Służby Informacji Opera­cyjnej i Stosunków Między­na­rodowych.

Tatiana Ždanoka (na pierwszym planie) przemawia przeciwko ACTA.
(greensefa, Creative Commons Attribution 2.0 Generic)

Z wiadomości wynika, że pierwszym oficerem prowadzącym był weteran FSB z Dyrekcji Centralnej w Petersburgu, 74‑letni Dmitrij Gładij, który kierował Ždanoką od około 2004 do 2013 roku. W następnym okresie pozostawała w regu­lar­nym kontakcie z Siergiejem Bieł­tiu­kowem, który w kontaktach posługiwał się pseudonimem „Siergiej Krasin”. Łotyszka – co nie może dziwić – nie przyznaje się do kontaktów ani z jednym, ani z drugim, ale dokumenty mówią co innego i nie przemawiają na jej korzyść.

Ujawnione materiały zawierają szcze­gó­łowe raporty opisujące pracę Ždanoki jako europosłanki, między innymi w kwestii wzmacniania nastrojów prokrem­lowskich w jej rodzinnym regionie na Łotwie. Z pozostałej korespondencji dowiadujemy się co nieco o organi­zo­waniu spotkań w Moskwie lub Brukseli z jej rosyjskimi opiekunami, a także prośbach o finansowanie ze źródeł rosyjskich jej działalności politycznej na Łotwie i w Parlamencie Euro­pejskim. Przynajmniej raz Ždanoka prosiła o pieniądze na zorgani­zowanie wiecu upamięt­nia­jącego zwycięstwo Armii Czer­wonej w drugiej wojnie światowej, organi­zowała też wizyty pro­ro­syjskich działaczy z obwodów ługańskiego i doniec­kiego.



Od kilkudziesięciu lat, zarówno w Rydze, jak i w Strasburgu, Ždanoka otwarcie broni działań Moskwy. Podob­nie jak około ćwierci ludności Łotwy, ma ona rosyjskie pochodzenie. Jej rodzina prze­niosła się na Łotwę, która została nielegalnie zaanektowana przez Związek Radziecki w 1940 roku. Obywatelstwo łotewskie uzyskała w 1996 roku, pięć lat po odzyskaniu przez to państwo pełnej niepodległości.

W 2002 roku rząd łotewski zakazał jej kandydowania w wyborach pow­szech­nych, powołując się na jej członkostwo w Partii Komunistycznej po 13 stycznia 1991 roku, gdy ugrupowanie to częściowo robiło krecią robotę, a częściowo całkiem oficjalnie dążyło do zamachu stanu i zahamowania wybijania się Łotwy na niepodległość. 22 czerwca 2022 roku łotewski parlament przyjął nowelizację zakazującą ubiegania się o urząd „osobom i organizacjom poli­tycz­nym o orien­tacji pro­krem­lowskiej”. Jak pow­szech­nie dono­szono, główną – jeśli nie jedyną – inspiracją była Ždanoka.

Prześledzona historia politycznej i prawnej działalności Łotyszki aż kłuje w oczy od jaskrawych przykładów wsparcia dla polityki Rosji na arenie między­na­rodowej. Ždanoka była obser­wa­torką skan­da­licz­nego pseudo­re­fe­rendum na Krymie w 2014 roku, a także głosowała przeciwko rezolucji potępiającej przez unijny organ ustawodawczy rosyjskiej agresji na Ukrainę. Przewodnicząca Parla­mentu Europejskiego Roberta Metsola poin­for­mowała o formalnym wszczęciu dochodzenia w sprawie łotewskiej parla­men­ta­rzystki, dotyczą­ce­go szpie­gos­twa i ujawnienia tajemnic.



Szef europarlamentarnej komisji do spraw prawnych, Hiszpan Adrián Vázquez Lázara, zapowiedział debatę o Russian­gate w wydaniu europejskim. Biorąc pod uwagę przypadek bezczelnej Ždanoki, europejskie podwórko też może być bardzo ciekawe. Vázquez jako potencjal­nego agenta wpływu wskazuje też Carlesa Puigdemonta, jednego z przywódców katalońskiego ruchu niepod­leg­łoś­cio­wego, a obecnie również członka PE.

8 lutego parlament przyjął rezolucję w spra­wie możliwej rosyjskiej ingerencji w europejski proces demokratyczny. Rezo­lucja między innymi potępia „trwające rosyjskie dążenia do wypa­cze­nia i zafałszo­wania pamięci historycznej o najtra­gicz­niej­szych okresach w historii Europy, w tym o konsek­wencjach paktu Ribbentrop–Mołotow oraz terrorze, który nastąpił potem na terytoriach podbitych przez nazis­towskie Niemcy i komunis­tyczną Rosję – po to, aby próbować uspra­wied­li­wić obecną brutalną, niele­galną i nieludzką agresję oraz politykę ekspan­sjonizmu”.

W rezolucji wymieniono z nazwiska zarówno Ždanokę, jak i Puigdemonta, który „przed nielegalnym referendum w sprawie niepodległości Katalonii w paź­dzier­niku 2017 roku, według ustaleń dziennikarzy śledczych, spotkał się” z byłym rosyjskim dyplomatą Nikołajem Sadow­nikowem. Ten znajduje się na swoistej czarnej liście wielu zachodnich służb wywiadowczych jako funkcjonariusz tak zwanej dyplomacji równoległej. O podejrzanych związkach Puigdemonta media informowały już dwa lata temu, ale wówczas – mimo że było to już po napaści na Ukrainę – sprawa przycichła. Tym razem Katalończyk nie może liczyć na podobne zakończenie.



Po rosyjskiej pełnoskalowej napaści szpiedzy (albo ludzie uznani za szpiegów) otrzymali wilcze bilety i musieli wyjechać do Federacji Rosyjskiej. Ken McCallum, dyrektor generalny brytyjskiego kontr­wy­wiadu MI5, w dorocznym wystąpieniu w listopadzie, przedstawiając zagro­żenia dla Wielkiej Brytanii, stwierdził, że w okresie od 24 lutego 2022 roku wydalono z Europy 600 rosyjskich urzędników, z których 400 MI5 uznała za szpiegów. Oprócz wydalania osób uznanych za personae non gratae odrzucono ze względów bezpie­czeństwa naro­dowego ponad 100 wniosków o wydanie wizy dyplo­matycznej.

Ani pisząc o Sergijence, ani dziś o Ždanoce nie wyczer­paliśmy tematu. Nie ma wątpliwości, że ludzi sympatyzujących z chorą polityką Kremla – i jedno­cześnie mających duży wpływ na sprawy publiczne w państwach Unii Euro­pejskiej – jest zdecydowanie więcej. Agenci wpływu (którymi z pewnością są Sergi­jenka czy Ždanoka) przez kształ­towanie opinii publicznej czy wpływ na sprawy publiczne mogą wyrządzić znacznie więcej krzywdy państwom, w których się znajdują, niż klasyczna działalność szpiegowska nakierowana na kradzież dokumentów czy informacji. Rosjanie to niejedyny problem dla Europy Zachod­niej, duże zagrożenie stwarzają też agenci chińscy. Znaczenie tego problemu w ostatnim czasie wzrosło dla Stanów Zjedno­czonych i Kanady.

Kanada na celowniku

Chiny nigdy specjalnie nie kryły, że kształtowanie opinii na ich temat wśród polityków i ludności innych krajów jest ważnym zadaniem służb, ministerstwa spraw zagranicznych i organów partii komunistycznej. Wpisuje się to w kon­cep­cję nieogra­ni­czonej wojny. W roku 1999 dwóch pułkowników Chińskiej Armii Ludo­wo‑Wyzwo­leń­czej, Qiao Liang i Wang Xiangsui, opublikowało książkę „Chāo xiàn zhàn”, która jest znana na świecie pod angielskim tytułem „Unrestricted Warfare” (Nieograniczona wojna, w polskim tłumaczeniu: Wojna bez zasad).

Ogólnie koncepcje Qiao i Wanga są zbliżone do rosyjskiej wojny nieli­niowej z jej naciskiem na zasto­sowanie informacji jako broni w walce o zdobycie przewagi w sferze mentalnej (noosfera). Przykładem jest chociażby lansowane od dobrych dziesięciu lat przeko­nanie o nieuchron­ności stania się przez Chiny głównym mocarstwem świata i detro­nizacja Stanów Zjedno­czonych. Głównym narzę­dziem walki staje się psycho­logia, a jej najważ­niej­szym uczest­nikiem (celem ataku) – ludność cywilna w innych krajach.



Istnieją jednak zasadnicze różnice. Qiao i Wang nie są zainte­resowani walką o przestrzeń fizyczno‑geogra­ficzną, a jako broń chcą stosować nie tylko informacje, ale dosłownie wszystko. Do dezinfor­macji i ataków haker­skich dołą­czają chociażby sztucznie wywołane krachy na giełdzie, uderzenia w waluty innych państw, skandale polityczne. Różnica między wojną a pokojem, już i tak bardzo niejasna w rosyjskiej doktrynie, zostaje kompletnie zatarta. Działania toczą się perma­nentnie i nie są niczym ogra­ni­czone. Polem i jedno­cześnie narzędziem walki może być konferencja ONZ, WHO czy WTO, umowy gospodarcze, budowa sieci tele­komu­nika­cyjnej, portal społecz­nościowy, aplikacja, telefon komór­kowy, artykuł sponsorowany w zagranicznej gazecie albo odkrycie archeologiczne. Realizację tych koncepcji w praktyce widać szczególnie wyraźnie od chwili wybuchu pandemii.

Istotnym polem działania chińskich agencji, tak w tradycyjnym wydaniu operacji wywiadowczych, jak i operacji wpływu, jest Kanada. Może wydać się to zaskakujące, ale Kraj Klonowego Liścia ma wiele zalet. Sąsiaduje bezpośrednio z USA, dzieli z nimi najdłuższą niestrzeżoną granicę lądową na świecie, a jego siły zbrojne są ściśle zintegrowane z wojskami USA, żeby wspomnieć chociaż system NORAD. Do tego rozległe, lesiste i z rzadka zamieszkane tereny pozwalają łatwo się ukryć. Stąd regularnie pojawiające się doniesienia o ćwiczących niele­galnie na kana­dyjskim odludziu chińskich jednostkach specjalnych lub para­militarnych.

Zajmijmy się jednak operacjami wpływu. Od kilku lat w kanadyjskich mediach pojawiał się temat podejmowanych przez Chiny prób wpłynięcia na wyniki dwóch ostatnich wyborów parlamentarnych. Podobne ostrzeżenia otwarcie zgłasza wywiad. Kalkulacje Pekinu miały być proste: słaby, mniej­szoś­ciowy rząd libe­ra­łów Justina Trudeau miał być lepszy dla ChRL niż bardziej konfron­ta­cyjnie nasta­wiony gabinet konser­wa­tys­tów. Według dziennika The Globe and Mail w trakcie kampanii wyborczej 2021 roku chińscy dyplomaci i agenci wywiadu mieli używać swoich wpływów i pieniędzy, aby wesprzeć liberałów. Według think tanku CSIS podobne działania prowadzono przed wyborami w roku 2019, aczkolwiek nie ma dowodów na finansowanie.



Mają istnieć „dobrze uzasadnione podej­rzenia”, że tą drogą w roku 2019 mandat wywalczył Han Dong, startujący z listy liberałów w Toronto. Chiny mają także działać w drugą stronę. Chodzi o naciski na pocho­dzą­cego z Hong­kongu konser­wa­tyw­nego depu­to­wanego Michaela Chonga i jego rodzinę. Chong podpadł Pekinowi, głośno krytykując graniczące z ludo­bójstwem prześla­do­wania Ujgurów.

Sprawy zabrnęły na tyle daleko, że do ich zbadania powołano specjalną grupę, kierowaną przez związaną z konser­wa­tys­tami sędzię Marie-Josée Hogue. Komisja ma zająć się nie tylko wpływami chińskimi, ale też rosyjskimi i działaniami indyjskich służb na terytorium Kanady. Przypomnijmy, że we wrześniu ubiegłego roku premier Trudeau oskarżył Nowe Delhi o zlecenie zabójstwa sikhijskiego działacza niepod­leg­łoś­ciowego Hardeepa Singha Nijjara.

Sztuczna inteligencja przeciw USA

W Stanach Zjednoczonych sytuacja jest odmienna. Wobec ponad­par­tyj­nego konsensusu, że Chiny są wrogiem, nawet jeśli jacyś politycy wspierają Pekin, zbytnio się nie wychylają. W rezultacie, w porównaniu z Moskwą, Pekin dysponuje ograniczoną siecią pożytecznych idiotów, przynajmniej wśród polityków. Nie znaczy to, że takich prób nie podejmowano. Ich rezultaty często były jednak odwrotne od zamierzonych.

Przypomnijmy historię z roku 2020 – początku pandemii. Roger Roth, senator stanowy w Wisconsin, z zasko­czeniem przeczytał email od chińskiego konsula gene­ral­nego w Chicago. Ten uznawany wówczas za neutralnego w amery­kańs­ko‑chińs­kim sporze polityk został popro­szo­ny o przepro­wa­dze­nie w senacie stanowym uchwały wychwa­la­jącej działa­nia Chin w walce z korona­wi­rusem. Roth był tym bardziej zaskoczony, że do maila dołączony był gotowy tekst rezolucji. Kiedy jednak potwierdził auten­tyczność maila, zdecydował się na miłą sercu każdego pasjonata historii odpowiedź: „Szanowny konsulu generalny, NUTS”.



Chińczycy położyli nacisk na inne sposoby wywie­rania wpływu i postanowili skorzystać z możliwości oferowanych przez nowe media. W grudniu ubiegłego roku austra­lijski think tank ASPI opub­li­ko­wał raport Shadow Play (w wolnym tłumaczeniu: Teatrzyk cieni), poświęcony pro­chińs­kim kontom działa­jącym na YouTubie. Autorzy raportu ziden­ty­fi­ko­wali łącznie trzy­dzieści kont propa­gu­ją­cych korzystną dla Pekinu narrację, koncen­trującą się na fak­tycz­nych i wydumanych chińskich osiąg­nię­ciach w wojnie techno­lo­gicznej z USA.

Konta zaczęły powstawać około połowy roku 2022 i opubli­kowały ponad 4,5 tysiąca filmów, które zyskały blisko 120 milionów odsłon i 730 tysięcy subskry­bentów. Zdaniem ASPI nie udało się jedno­znacz­nie wskazać bezpoś­red­niego zaanga­żo­wania organów i agencji ChRL, bardziej prawdo­podobne wydaje się zaanga­żowanie podmiotów nieza­leż­nych działa­jących z inspi­racji Pekinu, a zapewne i z jego wsparciem finansowym.

W tym miejscu należy się pochwała YouTube’owi. ASPI przedsta­wiło sprawę serwisowi 7 grudnia. Następ­nego dnia zawie­szonych było już dziewiętnaście kont, dziesięć za skoor­dy­nowane nieauten­tyczne zachowania, pozostałe za upowszech­nianie spamu, zwodnicze praktyki i wprowa­dzające w błąd treści lub inne naru­szenia regu­laminu. Sprawa miała jednak większy zasięg. Chińczycy korzystali bowiem na szeroką skalę z awatarów tworzonych przez sztuczną inteli­gencję. Pikan­terii sprawie dodaje fakt, że zamiast rodzimych rozwiązań wybrali brytyjską firmę Synthesia. Po uzyskaniu informacji zawartych w raporcie firma zaczęła od 14 grudnia wyłączać wskazane konta za naruszenie zasad dotyczących rozpowszechniania informacji w mediach

Australijczycy zwracają uwagę, że prze­ba­dali tylko kampanię nakierowaną na obywateli USA. Zalecają podjęcie analo­gicznych badań nad youtube’owymi kampaniami prowadzonymi w innych krajach, zwłaszcza Azji Połud­nio­wo-Wschodniej.



Podobną kampanię nazwaną Paperwall (papierowy mur) zidentyfikował kana­dyjski think tank The Citizen Lab. Tym razem głównym narzędziem są lokalne serwisy informa­cyjne. Paperwall obejmuje sieć co najmniej 123 serwisów informa­cyjnych działa­jących w trzydziestu państwach Europy, Azji i Ameryki Łaciń­skiej. Sprawa jest dla nas o tyle ciekawa, że ma watek polski. Chodzi o dwa serwisy: Wawel Express i Bydgoszcz Daily.

Paperwall wśród informacji lokalnych roz­pow­szech­niał anty­ame­ry­kańskie teorie spiskowe, materiały z chińskich mediów państwowych, a także osobiste ataki na krytyków Pekinu. Te ostatnie jednak po jakimś czasie usuwano. Papierowy Mur wykazuje pewne podo­bień­stwa z opisaną w połowie 2022 roku przez zajmującą się cyber­bez­pie­czeń­stwem firmę Mandiant kampanią HaiEnergy. Paperwall czerpie zresztą wiele treści z wiązanym z HiEnergy serwisem Times Newswire

Zdaniem Citizen Lab za kampanią stoi firma piarowa Shenzhen Haimaiyun­xiang Media, zwana w skrócie Haimai, z siedzibą w Szanghaju. Widać więc pewne podobieństwa z Shadow Play – działania operacyjne zostały scedowane przez chińskie służby na podmiot zewnętrzny. Ułatwia to wyparcie się wszystkiego, niesie też jednak pewne istotne konsek­wencje. Publi­kowane treści są bardziej dosto­sowane do gustów Zhong­nanhai niż lokalnych czytel­ników, a to ogranicza skuteczność. To jednak się zmienia, chociaż powoli.



Warto zwrócić uwagę na operację wymierzoną w zwolenników MAGA, QAnon i teorii spiskowych. Chodzi o nie­daw­ne wybory prezy­denckie na Tajwanie, wygrane przez Lai Ching-te (Williama Laia), wiceprezydenta przy obecnej głowie państwa Tsai Ing-wen. Łatwo się domyślić, że to kandydat najmniej miły Pekinowi, chociaż żaden z jego konku­rentów nie spełniał oczekiwań ChRL. W ramach wspomnianej operacji propa­gowana jest narracja o tym jak Demo­kra­tyczna Partia Postępowa, z której wywodzą się Lai i Tsai, pospołu z CIA, „ukradła” wybory, aby użyć Tajwanu w celu wywołania wojny między USA i Chinami.

Dochodzimy tutaj do realnej skuteczności operacji wpływu. Z zewnątrz wyglądają one często groźnie. Ale doktor Daniel Williams z Uniwersytetu Sussex stawia sprawę inaczej. Powołując się na rozmaite badania naukowe, wskazuje, że działania propa­gandowe najczęściej spro­wa­dzają się do przekony­wania przeko­nanych. Po prostu utwier­dzają ludzi w ich poglądach i głośniejszego ich artyku­łowania. Również inwestycje w zagra­nicz­nych polityków przyniosły do tej pory Pekinowi raczej skromne sukcesy, co nie znaczy że w przyszłości nie ulegnie to zmianie. Wspomnijmy aferę z udziałem bel­gijs­kiego polityka Franka Creyelmana i chińskiego ministerstwa bezpieczeństwa państwowego. Belg generalnie okazał się słabą inwestycją, zdziałał niewiele, dziennikarze odmawiali pisania tekstów sponsorowanych, nawet gdy oferował 2 tysiące euro, politycy i urzędnicy niechętnie przystawali na spotkania.

Przeczytaj też: Subedej. Najwybitniejszy dowódca wszech czasów

Kremlin.ru