Wraz z nową rywalizacją mocarstw – nazwijmy ją roboczo zimną wojną 2.0 – wróciła też intensywna tajna wojna prowadzona przez agencje wywiadowcze. Na tym froncie dzieje się bardzo dużo, chociaż na pierwszy rzut oka napływające wiadomości nie są optymistyczne: ujawniono rosyjskiego agenta w niemieckim wywiadzie i chińskiego agenta wpływu w Belgii. Natomiast po drugiej stronie globu trwa trzęsienie ziemi w chińskich siłach rakietowych. Pojawiają się też doniesienia, jakoby za zniknięciem byłego ministra spraw zagranicznych Qin Ganga stał uprzejmy donos od bratnich rosyjskich służb.

Rosyjski agent w BND

13 grudnia w Berlinie ruszył proces Carstena L., lat 53, oficera Federalnej Służby Wywiadowczej (BND), oskarżonego o przekazywanie tajnych informacji rosyjskiej FSB. Drugim oskarżonym jest Artur E., lat 32, rosyjski Niemiec, oficjalnie przedsiębiorca handlujący surowcami naturalnymi. Carsten L. kopiował w formie zrzutów ekranu dokumenty z dysków twardych. Pozyskane informacje przekazywał Arturowi E., który przewoził je do Stambułu i tam oddawał oficerom FSB. Na tym procederze L. miał zarobić 400 tysięcy euro, a E. – 450 tysięcy euro.



Kwestia penetracji niemieckich służb przez rosyjski wywiad powraca regularnie od lutego ubiegłego roku wraz z kolejnymi procesami kretów. Najbardziej zagorzali krytycy uważają, że BND jest już nie do uratowania, należy ją rozwiązać i powołać na jej miejsce nowy wywiad.

Belgijski łącznik

Otwarte społeczeństwa typu zachodniego są bardziej podatne na penetrację i manipulację przez obce służby, mają jednak sporo mechanizmów obronnych. Jednym z nich są niezależne media. Śledztwo dziennikarskie prowadzone przez brytyjski Financial Times, niemieckiego Spiegla i francuski Le Monde doprowadziło do ujawnienia afery z udziałem belgijskiego polityka Franka Creyelmana i chińskiego ministerstwa bezpieczeństwa państwowego, określanego przez Spiegla tyleż uroczo co trafnie chińskim Stasi.

Creyelman od roku 1977 był aktywnym działaczem flamandzkiego ruchu narodowego. W latach 1999–2007 zasiadał w belgijskim senacie, a do 15 grudnia tego roku był szefem Vlaams Belang w swoim rodzinnym Mechelen. Stanowisk utraciło po ogłoszeniu przez gazety swoich rewelacji, a macierzysta partia zdecydowanie odcina się od niego.

Co się stało? W roku 2019 Creyelman nawiązał kontakt z Danielem Woo, oficerem regionalnych struktur ministerstwa bezpieczeństwa państwowego w prowincji Zhejiang. Jeszcze w tym samym roku belgijski polityk odwiedził Sanyę na wyspie Hajnan, bazę chińskich lotniskowców i atomowych okrętów podwodnych, a ze względu na piękne okoliczności tropikalnej przyrody miejsce chętnie wykorzystywane przez służby do werbowania i urabiania agentów.



Jakie były zadania agenta Creyelmana? Nie było tam żadnego przekazywania tajnych informacji, była natomiast wojna informacyjna i budowanie wpływów. Zadaniem polityka było wpływanie na belgijski i szerzej europejski dyskurs na temat Chin. Creyelman miał dezawuować prodemokratyczne protesty w Hongkongu, za którymi zdaniem chińskich służb stała CIA, wyszukiwać dziennikarzy chętnych do pisania prochińskich artykułów czy organizować dla swojego oficera prowadzącego spotkania z europejskimi politykami i urzędnikami UE. Najciekawszym zadaniem było poszukiwanie haków na Adriana Zenza, politologa nagłaśniającego graniczące z ludobójstwem prześladowania muzułmańskich Ujgurów w Sinciangu.

Belg generalnie okazał się słabą inwestycją dla ministerstwa bezpieczeństwa państwowego. Zdziałał niewiele, dziennikarze odmawiali pisania tekstów sponsorowanych, nawet gdy oferował 2 tysiące euro, politycy i urzędnicy niechętnie przystawali na spotkania. Sprawa ma jednak kilka wątków pobocznych. Creyelman miał utrzymywać kontakty z opisanymi ogólnie jako prawicowi politykami z Polski. Nad Wisłę, ale też do Rumunii, miał według informacji dzienników zawitać także Woo.

Sprawa ma też watek niemiecki. Spiegel wskazuje na możliwe powiązania między Woo a Stefanem Keuterem, deputowanym do Bundestagu z ramienia populistycznej Alternatywy dla Niemiec (AfD). W roku 2021 Keuter miał wykazywać bardzo duże i niespodziewane zainteresowanie obywatelami Hongkongu ubiegającymi się o azyl w Niemczech. Sama AfD jest najczęściej postrzegana jako rosyjska ekspozytura, ale w ostatnich miesiącach dokonała gwałtownego zwrotu w sprawie Chin. Zwrotu o 180 stopni, dodajmy. Partia z zawziętego krytyka Pekinu przekształciła się w jego poplecznika. Co się stało? Hipoteza robocza: Moskwa nie jest w stanie zapewnić już takiego jurgieltu jak kiedyś, trzeba więc szukać nowego źródełka. Udowodnienie tej hipotezy może być bardzo trudne nawet w przypadku dostępu do wyciągów bankowych niemieckich populistów; chińskie służby w celu zatarcia śladów zaczęły rozliczać się ze swoimi agentami w kryptowalutach, co ujawniają materiały zdobyte przez trzy dzienniki.



Afera Creyelmana doskonale obrazuje działanie chińskiego wywiadu. Ministerstwo bezpieczeństwa państwowego zostawia dużo swobody swoi lokalnym oddziałom, wytycza ogólny kierunek działań, a następnie rozlicza z rezultatów. Struktury z Zhejiangu mają mieć prymat w operacjach w Europie. Chińskie służby poczynają sobie na terenie UE śmielej, gdyż grożą tam niższe kary niż w USA. Z racji dużego zagęszczenia instytucji unijnych i NATO polem bardzo dużej aktywności jest Bruksela. Działania koncentrują się nie tyle na zdobywaniu informacji, ile na próbach wyciszania głosów krytycznych wobec ChRL i przepychaniu narracji przedstawiających ją w korzystnym świetle, a także obliczonych na rozbicie więzi miedzy państwami Europejskimi a USA. Pekin nigdy z resztą nie ukrywał, że w sojuszu z Europą widzi fundament amerykańskiej potęgi, który trzeba za wszelką cenę zniszczyć.

From Russia with love

W teorii państwa autorytarne i totalitarne są bardziej odporne na działania obcych służb. W praktyce trudno ocenić co jest groźniejsze – rzeczywiste operacje wrogów czy związana z nimi paranoja władz. Według serwisu Asia Sentinel w ramach śledztw związanych z aferą szpiegowską w chińskich Siłach Rakietowych aresztowanych zostało ponad 70 osób, w tym dowódca tej formacji, generał porucznik Li Yuchao, oraz jego zastępcy, generałowie Liu Guangbin i Zhang Zhenzhong. Nowym dowódcą sił rakietowych został admirał Wang Houbin, a komisarzem politycznym – generał Xu Xishenga. Były to bezprecedensowe nominacje. Od czterech dekad nie zdarzyło się, żeby na czele tej formacji stanął ktoś z zewnątrz.

Wszystko zaczęło się w październiku ubiegłego roku, gdy amerykański think tank China Aerospace Studies Institute (CASI), podlegający Uniwersytetowi Lotniczemu, czyli instytucji zawiadującej systemem edukacji US Air Force, opublikował 255-stronicowy raport (dostępny jako PDF tutaj) na temat struktury organizacyjnej Sił Rakietowych ChALW. Szczegółowość informacji obejmującej system dowodzenia, bazy logistyczne i techniczne wskazuje, że Amerykanie musieli korzystać ze źródeł wewnątrz formacji. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że w czasie, gdy powstawał raport, w USA miał studiować syn generała Li Yuchao, zaś ambasadorem był późniejszy minister spraw zagranicznych Qin Gang.

Qin był ostatni raz widziany pod koniec czerwca. Miesiąc później został odwołany ze stanowiska, a pod koniec października usunięty z grona radców stanu. Nadal jednak nie ma informacji o jego gdziebytności, co daje powód do najdzikszych spekulacji, nawet w Chinach. Według najbardziej ekstremalnej wersji został stracony za zdradę, a przedwczesną śmierć byłego premiera Li Keqianga wykorzystano, aby zatuszować całą sprawę.



Już w lipcu rozważaliśmy powiązanie zniknięcia Li z aferą szpiegowską w Siłach Rakietowych. Wspomniany już syn generała Li Yuchao miał studiować w USA, gdy Qin był tam ambasadorem. Nie jest tajemnicą, że chińscy studenci za granicą są pod nadzorem ambasady i służb, często też muszą podpisywać lojalki, a w przypadku nieposłuszeństwa karę mogą ponieść ich rodziny. Z drugiej strony placówki dyplomatyczne mają otaczać szczególną „opieką” studiujące dzieci partyjnych dygnitarzy. Jeżeli Li junior rzeczywiście był zamieszany w działalność szpiegowską, Qin mógł ponieść za to osobistą odpowiedzialność.

W całej sprawie pojawia się jednak wątek rosyjski. Według Katsujiego Nakazawy, wieloletniego korespondenta japońskich mediów w Pekinie, powołującego się na dobrze poinformowane źródła, za upadkiem Qina stała Moskwa. Rosyjskie służby miały przedstawić przekonujące dowody, że minister jest zamieszany w wyciek informacji. Amerykanom miała je przekazywać kochanka Qina, dziennikarka hongkońskiej Phoenix TV Fu Xiaotian, notabene niewidziana od kwietnia. Para miała doczekać się dziecka, urodzonego w Stanach Zjednoczonych, według jednej z wersji przez surogatkę.

Posiadanie kochanki, a nawet kilku wraz ze stadkiem nieślubnych dzieci, chociaż potępiane przez KPC, nie jest niczym dziwnym na szczytach władzy w Chinach. Rzadko też jest robiony z tego problem. W przypadku Qina nastąpił jednak splot fatalnych okoliczności – dziecko urodzone poza terytorium ChRL, podejrzenie szpiegostwa i przeszłość ministra. Zanim bowiem został ambasadorem w Waszyngtonie, był w chińskim ministerstwie spraw zagranicznych szefem protokołu dyplomatycznego, to zaś oznaczało dokładną znajomość procedur, rytuałów i rozkładu dnia Xi Jinpinga i reszty wierchuszki KPCh. Dotarcie do takich informacji byłoby dla amerykańskiego wywiadu gwiazdkowym prezentem dekady.



Co jednak sprowokowało Moskwę do działania? Bo w bezinteresowną pomoc nie ma co wierzyć. Wszystko miało się zacząć w maju wraz z misją Li Huia, specjalnego wysłannika Xi Jinpinga do spraw Eurazji. Li odwiedził Kijów, gdzie spotkał się z prezydentem Wołodymyrem Zełeńskim, a następnie ruszył w tournée po stolicach Europy Środkowo-Wschodniej. Był to główny element chińskiej ofensywy dyplomatycznej, mającej ustawić Pekin w roli rozjemcy między Rosją a Ukrainą.

W naszym regionie misję Li uznano za fiasko, obliczone jedynie na poprawę wizerunku Chin w Europie. Według informatorów Nakazawy na Kremlu zapanował jednak niepokój, że Chiny chcą porzucić Rosję. Za głównego inspiratora zmiany w chińskiej polityce uznano Qina i postanowiono się go pozbyć. Rosyjskie służby musiały przygotować naprawdę dobre materiały, skoro w Pekinie dano im wiarę. Było nie było, Rosja dokonała ingerencji w wewnętrzne sprawy Chin. Z jednej strony pokazała chińskim przywódcom, że cały czas trzeba się z nią liczyć, z drugiej pojawia się pytanie, czy tą drogą nie ściągnie sobie na głowę „wdzięczności” towarzyszy z Pekinu.

Zobacz też: Haiti: Tłum linczuje gangsterów, rząd prosi o interwencję

Jaroslaw B, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International