Nowy zestaw zdjęć satelitarnych ujawnił kolejne makiety na chińskich poligonach na pustyni Takla Makan. Instalacje do ćwiczenia ataków z użyciem pocisków balistycznych są systematycznie rozbudowywane i obejmują już nie tylko okręty, ale również porty i lotniska. H.I. Sutton pisze wręcz o Wielkim Murze Celów Morskich. Jednocześnie dobór makiet jasno pokazuje, że chińskie kierownictwo w przypadku wojny o Tajwan zakłada od samego początku objęcie działaniami obszarów na terenie Japonii.

Przypomnijmy: jesienią ubiegłego roku w pojawiły się zdjęcia satelitarne wykonane przez firmę Maxar. Na ich podstawie na obszarze poligonu w powiecie Ruoqiang we wschodnim Sinciangu zlokalizowano makiety lotniskowca, co najmniej dwóch niszczycieli typu Arleigh Burke i okrętu początkowo uznanego za śmigłowcowiec desantowy, a następnie za najprawdopodobniej ruchomy system imitujący sygnatury radarowe i elektroniczne okrętów przeciwnika.

Na innym poligonie na pustyni Takla Makan, odległym o około 480 kilometrów od tego w Ruoqiangu, zlokalizowano jeszcze jedną makietę lotniskowca. Oba okręty ustawiono jednak w tym samym kierunku, tak jakby miały tworzyć rozciągnięty konwój lub rozproszoną grupę uderzeniową. Makiety są zróżnicowane. Lotniskowiec z Ruoqiangu to to tylko wystający z pustyni kształt pokładu lotniczego w skali 1:1 jednostki typu Gerald R. Ford, pozbawiony nadbudówek, podnośników czy sponsonów z uzbrojeniem.



Drugi lotniskowiec ma około 173 metrów długości, czyli niewiele ponad połowę długości amerykańskiego lotniskowca. Podobnie jak niszczyciele (odwzorowane w skali 1:1) ma jednak zarysy nadbudówek, kominów i systemów uzbrojenia oraz pionowe słupy. Ich przeznaczenie pozostaje niejasne, mogą służyć do zawieszenie specjalistycznego oprzyrządowania lub być reflektorami radarowymi symulującymi nadbudówkę okrętu.

Poligony są systematycznie rozbudowywane. Około 13 kilometrów na południowy-zachód od Ruoqiangu wykryto rozbudowaną imitację nabrzeża i zarys kadłuba okrętu o rozmiarach niszczyciela wykonany z arkuszy blachy. Obiekt powstał w grudniu ubiegłego roku, a w lutym stał się celem ćwiczebnego ataku pociskiem balistycznym, który trafił w sam środek makiety okrętu. Jednostka została następnie rozebrana i według najnowszych zdjęć nie ma już po niej śladu. Zarys portu przypomina bazę Su’ao na Tajwanie, w związku z czym makietę niszczyciela zidentyfikowano wstępnie jako imitację jednostki typu Kidd, których cztery posiada marynarka wojenna Republiki Chińskiej.

Kolejną bardzo podobną makietę portu z cumującym niszczycielem około 300 kilometrów na południowy zachód od Ruoqiangu zidentyfikował niezależny analityk Damien Symon. Obiekt został zbudowany w grudniu 2018 roku, jednak do tej pory umykał uwadze analityków.



Cele w Japonii

Jak widać, wszystkie dotychczasowe cele ćwiczebne miały związek z US Navy lub Tajwanem. Nikkei Asia ujawniło zdjęcia kolejnego poligonu, tym razem imitującego lotnisko, a na nim makietę samolotu wczesnego ostrzegania i kontroli Boeing E-767. Instalacja ma znajdować się w Sinciangu, jednak magazyn nie podał bardziej precyzyjnej lokalizacji względem chociażby Ruoqiangu. Na zdjęciach opublikowanych przez Suttona i Symona zaznaczono poligon imitujący bazę lotniczą, położony około 300 kilometrów na północny wschód od Ruoqiangu. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że to ten sam obiekt co opisany przez Nikkei.

Co z tego wynika?

Makiety szybko powiązano z chińskimi przeciwokrętowymi pociskami balistycznymi. Pekin przywiązuje coraz większa wagę do tego kontrowersyjnego rodzaju uzbrojenia. Po pociskach bazowania lądowego pojawiły się wersje lotnicze, a nawet okrętowe. Rejon Ruoqiangu wydaje się mocno związany z całym programem. W pobliżu znajduje się prawdopodobnie nieczynny już poligon, na którym w roku 2013 rzekomo pierwszy raz testowano pocisk DF-21D. Można więc założyć, że Chińczycy budują kompleksowy system do testowania różnego typu systemów przeciwokrętowych, najprawdopodobniej dalekiego zasięgu.

Umieszczenie poligonów do testowania broni w teorii przeciwokrętowej tysiące kilometrów od morza może wydawać się absurdalne, ale z chińskiego punktu widzenia ma sporo zalet. Pozwala bowiem stworzyć bezpieczny system testów. Przede wszystkim loty pocisków w całości przebiegają nad własnym terytorium, co ułatwia monitorowanie i gwarantuje zamknięcie przestrzeni powietrznej nad poligonem dla nieproszonych gości. Po drugie: na lądzie prędzej czy później można pozbierać wszystkie pozostałości pocisku. Na morzu zawsze istnieje ryzyko, że szczątki wpadną w ręce niepowołanych osób, nawet przez przypadek.

Wyrzutnie pocisków DF-21D na defiladzie w 2015 roku.
(William Ide via Wikimedia Commons)

Z drugiej strony pustynia prezentuje zupełnie odmienne warunki niż morze. Rodzi to wątpliwości co do poprawnego funkcjonowania na przykład systemu naprowadzania. Cały czas nie rozwiązuje także problemu, czy przeciwokrętowy pocisk balistyczny będzie w stanie trafić w ruchomy, a do tego manewrujący cel. Wojna rosyjsko-ukraińska, pomimo utraty krążownika Moskwa, pokazuje, że zatopienie okrętu wojennego nie jest proste. Przede wszystkim jednostkę trzeba wykryć, namierzyć, a następnie śledzić, aby pociski przeciwokrętowe mogły zaatakować cel. Nawet na stosunkowo niedużym Morzu Czarnym okazuje się to niełatwe, a Chińczycy chcą atakować US Navy na rozległym przestworze Pacyfiku.



Samo wykrycie i śledzenie celu nie oznacza automatycznego sukcesu. Jak już wspomniano, okręty na pełnym morzu są w ciągłym ruchu. Wiadomo, że załoga Moskwy sama prosiła się o kłopoty: radar dozoru przestrzeni powietrznej był wyłączony, przez co nie wykryto zbliżającego się zagrożenia. Przy dobrej świadomości sytuacyjnej, a US Navy kladzie na to duży nacisk, okręt, a tym bardziej cały zespół skupiony wokół lotniskowca, jest w stanie wykorzystać warstwowy system obrony przeciwrakietowej, środki walki elektronicznej, wabiki i tak dalej. Szanse powodzenia ataku w takich warunkach maleją.

Płonąca i tonąca Moskwa.

Zupełnie inna sytuacja panuje, gdy okręty stoją zakotwiczone w porcie. Możliwości obrony znacznie wówczas spadają. Zatopienie okrętu desantowego Saratow w Berdiańsku pokazało dwie rzeczy. Po pierwsze: do atakowania okrętów w porcie wystarczą klasyczne pociski balistyczne, nie trzeba żadnych specjalistycznych wersji. Po drugie: trafienie jednego okrętu pojedynczym pociskiem może spowodować uszkodzenia na jednostkach stojących w pobliżu. Nawet jeżeli nie uda się uzyskać bezpośredniego trafienia, pocisk może spowodować zniszczenia w infrastrukturze portowej.

Makieta Su’ao jasno pokazuje, że chińskie dowództwo przykłada dużą wagę do ataków na infrastrukturę portową przeciwnika. Pierwszy na myśl przychodzi oczywiście Guam, najważniejsza baza amerykańska na zachodnim Pacyfiku. W przypadku Tajwanu w grę wchodzą zapewne wyeliminowanie marynarki wojennej Republiki Chińskiej i zamknięcie możliwości dostaw zaopatrzenia na wyspę drogą morską. W tym ostatnim przypadku działania skończą się jednak raczej niszczeniem infrastruktury dla samego niszczenia. Wszystkie znane scenariusze wojny zakładane przez Amerykanów i samych Tajwańczyków przyjmują morską blokadę wyspy.

Kee Lung i Ma Kong – dwa z czterech tajwańskich niszczycieli typu Kidd.
(玄史生, Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

Dotychczasowe doświadczenia wojny w Ukrainie utwierdziły przekonanie, że Republika Chińska musi szykować się do walki w izolacji, przynajmniej w pierwszej fazie konfliktu. Stąd wezwania do gromadzenia jak największych ilości zaopatrzenia i maksymalnego rozproszenia magazynów w trudniejszych do zaatakowania górskich rejonach Tajwanu. Wśród amerykańskich ekspertów ukuł się już termin „obrona jeżozwierza”, w którego myśl obrońcy muszą pogodzić się z utratą infrastruktury portowej i przygotowaniu się do walki w warunkach blokady.



Seth Cropsey, zastępca podsekretarza marynarki w administracjach Reagana i Busha seniora, zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt, tym razem związany z amerykańska dominacją morską. Skuteczny atak pociskami balistycznymi na port wymaga, żeby okręty tam przebywały. Po ogłoszeniu gotowości bojowej i wyjściu w morze nawet grupa lotniskowcowa staje się trudna do znalezienia. Do powodzenia konieczne jest więc zaskoczenie. Zdaniem Corpseya płynie stąd jeden wniosek: Chiny nie zakładają ograniczonego konfliktu o Tajwan, ale od początku wojnę o dużym zasięgu z udziałem Stanów Zjednoczonych.

Odpalenie pocisku SM-6 z niszczyciela USS John Paul Jones.
(US Navy)

Doniesienia o makiecie japońskiego lotniska potwierdzają te spekulacje. Najwyraźniej uderzenie wyprzedzające ma objąć również Japonię. Postawa Tokio na wypadek inwazji na Tajwan pozostaje niejednoznaczna. Przez lata rozważane scenariusze obejmowały głównie sytuację, w których chiński atak na amerykańskie bazy na terenie kraju doprowadzi do strat cywilnych. W ubiegłym roku jednak zaczęło się pojawiać coraz więcej informacji o wspólnym amerykańsko-japońskim planowaniu na wypadek konfliktu, a opublikowana w lipcu Biała Księga „Obrona Japonii” jasno powiązała bezpieczeństwo kraju z bezpieczeństwem Tajwanu.

W takiej sytuacji w głowach chińskich decydentów mogło pojawić się przekonanie, że w sytuacji wojny nie ma co bawić się w stopniowe eskalowanie, tylko na samym początku trzeba podjąć próbę wyeliminowania jak największej części amerykańskiego i japońskiego potencjału.

Skąd wiadomo, że w przypadku pustynnych poligonów chodzi o Japonię? To proste. Powietrzne Siły Samoobrony są jedynym użytkownikiem E-767, posiadają na stanie cztery takie maszyny. Zniszczenie na ziemi nawet jednego samolotu tego typu ograniczy japońskie zdolności w zakresie wczesnego wykrywania celów i dowodzenia. Nie oznacza to jednak, iż Siły Samoobrony staną się ślepe czy głuche. E-767 są istotne jako maszyny kierujące operacjami, na całym teatrze działań, nie są jednak jedynymi samolotami AEW&C latającymi pod znakiem wschodzącego słońca. Oprócz nich Powietrzne Kōkū Jieitai dysponuje trzynastoma E-2C Hawkeye’ami, które są systematycznie zastępowane przez bardziej zaawansowane E-2D. Pierwsze cztery maszyny nowego typu już dostarczono, zaś zamówienie rozszerzono o dziewięć kolejnych. Hawkeye’e nie mają oczywiście takich możliwości jak E-767, jest ich jednak więcej.

Amerykańskie i japońskie okręty w porcie Apra na Guamie. Na pierwszym planie tender okrętów podwodnych USS Frank Cable.
(Jeff Landis, Naval Base Guam)

Jakie płyną stąd wnioski dla sojuszników? Corpsey podkreśla konieczność rezygnacji przez US Navy z dużych baz i rozproszenia posiadanych zasobów, w tym reaktywację baz w zatoce Subic na Filipinach i Darwin w Australii. Kolejny krok to wzmocnienie obrony przeciwrakietowej istniejących obiektów. To wszystko już się dzieje. Na początku roku sekretarz obrony Lloyd Austin polecił likwidację składu paliw płynnych Red Hill na Hawajach. Amerykanie są rotacyjnie obecni w Darwin i Singapurze, a wspólnie z Australijczykami przystąpili do odtworzenia i rozbudowy bazy morskiej Lombrum na wyspie Manus w Papui-Nowej Gwinei. US Navy i USMC sukcesywnie wdrażają doktryny rozproszonych operacji morskich (Distributed Maritime Operations) i działań ekspedycyjnych w bazach wysuniętych (Expeditionary Advanced Base Operations). Rozbudowa obrony przeciwrakietowej jest też jednym z priorytetów Dowództwa Indo-Pacyfiku (INDOPACOM).



W przypadku Japonii zawoalowane chińskie groźby mogą mieć efekt odwrotny do zamierzonego. Intensywne ćwiczenia lotniskowca Liaoning w pobliżu Okinawy i pustynne makiety to woda na młyn zwolenników większej remilitaryzacji i bardzie muskularnej polityki bezpieczeństwa. Skoro Chiny prezentują coraz bardziej realne zagrożenie, dlaczego Japonia nie miałaby zwiększyć wydatków na obronę z 1% do 2% PKB, co w praktyce mogłoby oznaczać blisko 100 miliardów dolarów rocznie, i pozyskać zdolności do atakowania celów na terytorium przeciwnika?

Spirala nakręca się dalej. Jeżeli Chiny zakładają rozpoczęcie konfliktu od ataku na amerykańskie i japońskie bazy, to dlaczego też nie na Filipiny, Singapur i Koreę Południową? W tych krajach również stacjonują siły USA, szczególnie duże w Korei, mogące odegrać istotną rolę w wojnie o Tajwan. Takie, a nie inne ćwiczenia chińskich wojsk przyniosą raczej efekt odwrotny do zamierzonego i porzucenia przez Pentagon koncepcji ograniczonego konfliktu, do czego wezwania pojawiają się od pewnego czasu. Nieco ponad rok temu generał dywizji Richard Coffman, dyrektor Next-Generation Combat Vehicle Cross-Functional Team argumentował, że każda wojna przeciwko Chinom rozleje się na całą Azję. W związku z tym należy liczyć się z wciągnięciem w konflikt na przykład Indii i Wietnamu, a tym samym z koniecznością podjęcia przez siły USA operacji lądowych.

Cropsey, chociaż równie sceptyczny względem koncepcji ograniczonego konfliktu, nie idzie aż tak daleko. Niemniej jego zdaniem wszelkie scenariusze opracowywane przez Stany Zjednoczone i sojuszników, czyli przede wszystkim Japonię, powinny uwzględniać zmasowany atak na chińską infrastrukturę portową i stoczniową w celu pozbawienia chińskiej marynarki wojennej zaplecza logistycznego i remontowego. Jego zdaniem plany niezakładające uderzenia na chińskie cele lądowe jedynie zwiększają prawdopodobieństwo eskalacji konfliktu na Pacyfiku.

Przeczytaj też: Kuantan 1941. Zagłada Force Z i koniec epoki pancerników

US Navy / Mass Communication Specialist 3rd Class Jackson Adkins