Sprawy irańskiej na arenie międzynarodowej nie trzeba podnosić. Od 2003 roku – od czasu ujawnienia opinii publicznej rozległości prac nad programem jądrowym – jest ona stale obecna w dyplomacji. Joe Biden podczas kampanii prezydenckiej zapewniał, że w przypadku zwycięstwa w wyścigu o Biały Dom zmieni kurs w stosunku do Islamskiej Republiki Iranu.

Jak jednak ma wyglądać ta zmiana? Droga do osiągnięcia porozumienia pozostaje niejasna i kręta. Nadzieję na zmianę amerykańskiej polityki zagranicznej żywi tak zwana stara Europa, która wydaje się mieć dość prezydentury Donalda Trumpa i wyczekuje zmiany. W Bidenie lepszą przyszłość widzi również wielu Irańczyków. Czy aby zasadnie?

Biden – zmiany czy kontynuacja na Bliskim Wschodzie?

Po pierwsze, prezydent elekt powiedział, że Stany Zjednoczone ponownie przystąpią do historycznego porozumienia z 14 lipca 2015 roku „jako punkt wyjścia do dalszych negocjacji”, jeśli Iran zobowiąże się do jego przestrzegania. Bidenowi nie są obce ciężkie starania dyplomacji obu stron, aby wypracować przełomową umowę z Iranem. Właśnie w tym okresie był przecież wiceprezydentem w administracji Baracka Obamy. Trump – po wygranych wyborach prezydenckich – dążył do narzucenia sankcji gospodarczych na Iran w ramach kampanii „maksymalnej presji”, która doprowadziła między innymi do gwałtownej inflacji i niedoborów lekarstw. Trzy lata po sygnowaniu JCPOA Waszyngton jednostronnie z niego wystąpił. Wobec braku spodziewanych korzyści mających płynąć ze strony europejskich gospodarek Teheran – rok po amerykańskiej wolcie – również przestał się stosować do postanowień umowy.

Z drugiej strony sprawa może nie wyglądać tak bezproblemowo, jak się wydaje. Stanowisko Iranu jest niezbyt skomplikowane: Stany Zjednoczone muszą najpierw „powrócić do respektowania prawa i zobowiązań międzynarodowych”, zanim będzie można podjąć jakiekolwiek dalsze kroki. Czy będzie to jednak powrót do JCPOA czy konieczność wynegocjowania umowy na innych zasadach? Stanowisko irańskiej dyplomacji wydaje się przemawiać za drugim rozwiązaniem. Dwa tygodnie temu irański minister spraw zagranicznych Mohammad Dżawad Zarif wyraźnie zaznaczył, że Iran w żadnym wypadku nie renegocjuje warunków historycznego porozumienia.

Henry Rome, analityk do spraw Iranu w amerykańskiej Eurasia Group zajmującej się doradztwem w zakresie ryzyka politycznego, oczekuje, że w pierwszych miesiącach prezydentury Bidena zarówno Iran, jak i Stany Zjednoczone będą postępować ostrożnie. Według Rome’a na szersze negocjacje będzie trzeba poczekać aż do 2022 roku. Trudno się jednak zgodzić, że sprawa irańska nie jest tematem ani naglącym, ani priorytetowym, i nie będzie wymagać działań od samego początku. Niewątpliwie bardziej zdecydowane kroki – abstrahując od jakiegoś modus vivendi – mogą być podjęte dopiero po wyborach prezydenckich w Iranie.

Hasan Rouhani, który zbliża się do końca drugiej czteroletniej kadencji, opuści urząd na początku sierpnia. Jego następcą będzie zwycięzca wyborów zaplanowanych na 18 czerwca 2021 roku. Od osoby, która obejmie ten urząd, bardzo dużo będzie zależeć. Warto przypomnieć, że w lutym utworzono parlament z konserwatywną większością, a wybór prezydenta o takich samych poglądach i podporządkowanego Najwyższemu Przywódcy może oznaczać mniej liberalne stanowisko perskiej dyplomacji.

Tymczasowe porozumienie dałoby czas obu stronom na okrzepnięcie, ale musiałoby pociągnąć za sobą odstąpienie przez Teheran od niektórych aspektów programu jądrowego, takich jak rozwój i testowanie zaawansowanych wirówek. W zamian Stany Zjednoczone mogą zezwolić Iranowi na dostęp do międzynarodowej linii kredytowej i legalny eksport ropy, przynajmniej w ograniczonym zakresie. Stanowiłoby to odejście od głównego celu administracji Trumpa, który liczył na zdławienie irańskiego eksportu ropy i osiągnął zdecydowany sukces. Eksport skurczył się o ponad 2,5 miliona baryłek dziennie. Iran jednak znalazł chętnych na swoją ropę i zbiornikowce pływają na przykład do Syrii. We wrześniu doszło nawet do gwałtownego wzrostu sprzedaży irańskiej ropy za granicę.

Pomoc dla Iranu może przyjść ze strony Europy. Francja, Niemcy i Wielka Brytania – europejscy sygnatariusze porozumienia – wielokrotnie wzywały administrację Trumpa do powrotu do respektowania postanowień JCPOA. Być może w nowym roku wzmożony wysiłek dyplomatyczny rządów państw Unii Europejskiej zaowocuje przełomem w stosunkach Iranu ze Stanami Zjednoczonymi. W ciągu ostatniego roku administracja Trumpa podjęła szereg działań, które zapewne utrudnią administracji Bidena powrót do porozumienia nuklearnego.

Dotyczy to przede wszystkim systemu sankcji wobec osób fizycznych i podmiotów gospodarczych, które ukarano nie tylko za działalność związaną z programem nuklearne, ale też za wspieranie terroryzmu i łamanie praw człowieka. Najnowsze wprowadził 26 października Departament Skarbu USA wobec irańskiego Ministerstwa Ropy Naftowej, National Iranian Oil Company i National Iranian Tanker Company za „finansowe wsparcie” dla Sił Ghods. Irański minister ropy Bidżan Zangane również znalazł się na czarnej liście.

Specjalny przedstawiciel Stanów Zjednoczonych do spraw Iranu Elliott Abrams powiedział w wywiadzie dla The National, że potencjalna administracja Bidena nie może znieść wszystkich sankcji nałożonych na Iran przez USA, nawet gdyby chciała. Ma to oznaczać trudne negocjacje obu stron przez nawarstwienie się spornych kwestii. Do irańskiego programu nuklearnego i rakietowego należy dotyczyć kwestię wygaśnięcia embarga zakazującego sprzedaży broni ofensywnej do Iranu. Embargo ustanowiła Rada Bezpieczeństwa ONZ 20 lipca 2015 roku rezolucją numer 2231. Sankcje i pandemia choroby COVID-19 skutecznie storpedowały plany Teheranu dotyczące pozyskania sprzętu wojskowego. Brak środków finansowych na zaspokojenie podstawowych potrzeb kraju wydaje się skutecznym hamulcem. Iran wydrenowany ekonomicznie – jeśli nie otrzyma zagranicznych (chińskich lub rosyjskich) kredytów – nie będzie mógł sobie pozwolić na wielkie zakupy uzbrojenia.

Przeczytaj też: Subedej. Najwybitniejszy dowódca wszech czasów

Wypadkowa interesów USA i Izraela

Na przeszkodzie mogą stanąć wydarzenia z lipca, gdy w Iranie doszło do serii wybuchów, wycieków i innych wydarzeń, o których mówiło się, że są skutkiem cyberataków specjalnie wymierzonych w irańską infrastrukturę. 4 lipca wybuchł pożar elektrowni Zargan w mieście Ahwaz. Jako oficjalną przyczynę podano wybuch transformatora. W tym samym dniu doszło do wycieku chloru w centrum petrochemicznym Karun w Mahszahrze. Dwa dni wcześniej do podobnej eksplozji doszło w irańskiej instalacji atomowej w Natanzie. Nieoficjalnie odpowiedzialność za te ataki przypisywano izraelskim tajnym służbom. W maju zaatakowano z kolei instalacje, przede wszystkim infrastrukturę komputerową, w porcie Szahid Radżaei w mieście Bandar-e Abbas. Miesiąc później żołnierze z elitarnej Jednostki 8200 Korpusu Wywiadu Sił Obronnych Izraela otrzymali certyfikaty za udział w tajnej operacji, choć – z oczywistych względów – nie sprecyzowano, o jaką misję chodziło. Amerykańskie sankcje gospodarcze i finansowe oraz operacje militarne i quasi-militarne Izraela oznaczają sojusz dwóch wrogich państw przeciwko Iranowi.

Stanowisko Izraela – najwierniejszego sojusznika Waszyngtonu na Bliskim Wschodzie – może mieć decydujące znaczenie. Już na początku listopada, jeszcze przed wyborami w Stanach Zjednoczonych, izraelski minister do spraw osadnictwa Cachi Hanegbi powiedział, że jeśli Biden wrócił do JCPOA, doprowadzi to do wojny irańsko-irackiej. Z drugiej strony wiceprezydent w gabinecie Baracka Obamy zawsze jawił się jako przyjaciel Izraela. Cwi Hauser, przewodniczący komisji spraw zagranicznych i obrony Knesetu, stwierdził, że Biden, opuszczając urząd w 2016 roku, pozostawiał Bliski Wschód bezpieczniejszy. Istnieje więc duża wiara, że jako szef Białego Domu również będzie zdecydowanie wspierał swojego sojusznika.

Izrael jest przekonany o zasadności polityki Donalda Trumpa. Na jej fundamencie powstały prognoz izraelskiej wspólnoty wywiadowczej, że Teheran nie będzie dysponował broną jądrową w 2020 roku. Nie będzie jej też miał w kolejnych latach. Mosad i Szin Bet zapewniają jednak, iż na dłuższą metę Iran jest zagrożeniem nuklearnym, toteż Stany Zjednoczone i Izrael muszą trzymać rękę na pulsie. Premier Binjamim Netanjahu wielokrotnie twierdził, że historyczne porozumienie z Iranem z lipca 2015 roku jest funta kłaków warte i nie powstrzyma Iranu od uzyskania broni jądrowej. Te opinie w najbliższej przyszłości się nie zmienią, a sprawa irańska na arenie międzynarodowej będzie wypadkową polityki zagranicznej Izraela i Stanów Zjednoczonych. I wcale Bliski Wschód nie musi okazać się bardziej pokojowy niż obecnie. Wystarczy przypomnieć rządy innego demokraty, Baracka Obamy, z jednej strony piejącego nad rolą demokracji w rozwiązywaniu sporów międzynarodowych, z drugiej zaś – przyklaskującego tajnym operacjom sił specjalnych, zwłaszcza z użyciem dronów.

Przeczytaj też: Rydwany Cahalu. Część pierwsza: Izraelskie Shermany

Gage Skidmore, Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic