Według amerykańskich służb wywiadowczych Iran może niebawem rozpocząć atak na Izrael. Ten zapewnia, iż jest przygotowany, ponieważ „walczy z Iranem od sześciu miesięcy”. Jak pisze The Wall Street Journal, powołujący się na anonimowe źródło, w artykule opublikowanym wczoraj tuż przed północą, jeśli uderzenie nastąpi, stanie się to prawdopodobnie w ciągu najbliższych 24–48 godzin. Jako że od publikacji minęła już blisko doba, właśnie teraz wchodzimy w potencjalnie najbardziej niebezpieczny okres.

Spodziewany atak miałby być odwetem za izraelski nalot na Damaszek przeprowadzony 1 kwietnia. W uderzeniu – przeprowadzonym, trzeba podkreślić, z podziwu godną precyzją – zabito generała brygady Mohammada Rezę Zahediego, który zawiadywał działaniami Sił Ghods w Syrii i Libanie. Od zabicia przez Amerykanów generała dywizji Ghasema Solejmaniego w Bagdadzie już ponad cztery lata temu nie zdarzyło się, aby ktoś postawiony tak wysoko w strukturze Pasdaranów został zlikwidowany przez przeciwników.



Łatwo więc zrozumieć, że na śmierć Zahediego, do tego w irańskiej ambasadzie w Damaszku, zareagowano w Teheranie groźbami krwawej pomsty. Już kilka dni temu z amerykańskiej społeczności wywiadowczej docierały informacje o nadchodzącym ataku, który mógłby być przeprowadzony albo własnoręcznie przez Iran, albo też przez wierne mu organizacje, z Hezbollahem na czele. W grę wchodzi nie tylko atak na Izrael, ale także na jego zagraniczne „posiadłości”, czyli placówki dyplomatyczne.

Amerykanie wyraźnie obawiają się, że atak może nastąpić lada chwila. Wczoraj Departament Stanu nałożył ograniczenia na personel dyplomatyczny wraz z rodzinami w zakresie poruszania się po Izraelu. Również wczoraj wizytę roboczą w Izraelu złożył generał Erik Kurilla, szef CENTCOM-u, który spotkał się między innymi z ministrem obrony Joawem Galantem. Tymczasem premier Binjamin Netanjahu zapowiedział w przemówieniu wygłoszonym w jednej z izraelskich baz lotniczych, że Izrael jest przygotowany na stawienie czoła wszystkim zagrożeniom dla bezpieczeństwa Izraela.

Waszyngton obecnie sięga po wszystkie możliwe sposoby, aby na przemian tonować nastroje i zniechęcać Iran do ataku. Nie ma zresztą wyjścia – irański odwet i izraelski kontrodwet oznaczałyby prawdopodobnie wojnę, która ogarnęłaby cały Bliski Wschód. Prezydent Joe Biden osobiście wystosował ostrzeżenie pod adresem Teheranu, podkreślając, że Stany Zjednoczone są gotowe pomóc Izraelowi się bronić.

Amerykańska ofensywa dyplomatyczna przebiega także okrężnymi kanałami. Sekretarz stanu Antony Blinkien rozmawiał dziś z chińskim ministrem spraw zagranicznych Wangiem Yi. Amerykanin prosił Chiny o wpłynięcie na Iran w celu złagodzenia kryzysu, podczas gdy Chińczyk apelował, żeby USA zaczęły ogrywać konstruktywną rolę na Bliskim Wschodzie. Wang miał też potępić nalot na damasceńską ambasadę.



Niemniej atak na Damaszek wzbudził konsternację także w Waszyngtonie. Sekretarz obrony Lloyd Austin oznajmił Galantowi, iż Jerozolima powinna była ostrzec swojego najwierniejszego sojusznika przed operacją. Likwidacja Zahediego mogła bowiem oznaczać poważne konsekwencje dla amerykańskiego personelu na Bliskim Wschodzie. Nic takiego w ostatecznym rozrachunku się nie stało, ale na przykład proirańskie bojówki w Syrii mogły przypuścić kolejny atak na Amerykanów stacjonujących w tym kraju. Atak, na który żołnierze nie byliby przygotowani.

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin ożywiły się konta w mediach społecznościowych powiązane z Pasdaranami. W nowych postach grożono między innymi atakiem na instalacje nuklearne w Dimonie. Inne źródło WSJ zapewnia jednak, iż nie zapadła jeszcze decyzja. Plany ataku wprawdzie omówiono, ale najwyższy przywódca Ali Chamenei nie dał zielonego światła. Ponoć plany te zakładają, że jeśli USA udzielą pomocy Izraelowi, Iran rozszerzy swój odwet właśnie na personel amerykański w regionie.

Według nieoficjalnych ustaleń izraelskich mediów władze miejscowości w całym kraju otrzymały komunikaty od dowództwa obrony cywilnej. Wojsko miało zażądać zweryfikowania, czy schrony są sprawne i gotowe do użycia.

USA chcą prawa głosu

Według ustaleń Baraka Rawida z serwisu Axios administracja Bidena zwróciła się do Izraela z prośbą o powiadomienie Waszyngtonu na wypadek, gdyby po hipotetycznym irańskim ataku Cahal zamierzał przeprowadzić operację odwetową. Amerykanie otwarcie stwierdzili, że chcą mieć wpływ na ewentualne decyzje. Być może mają nadzieję, że przekonają Jerozolimę do machnięcia ręką na Irańczyków, jeśli ich atak będzie miał niewielką skalę, ale nawet jeśli nie, to na pewno będą się starali zminimalizować dalszą eskalację.

Dziennikarz Babak Taghwaji, irański dysydent przebywający na emigracji, twierdzi, że w szeregach Arteszu, czyli regularnych sił zbrojnych, widać oznaki paniki. Wprawdzie ewentualny atak na Izrael będzie dziełem Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej (stanowiącego równoległe siły zbrojne, częściej rywalizujące niż współpracujące z tymi pierwszymi), ale odwet Państwa Żydowskiego może objąć szeroki wachlarz celów, zarówno należących do Pasdaranów, jak i do Arteszu.

40 rakiet

Dziś wieczorem z Libanu nad Izrael odpalono około czterdziestu pocisków rakietowych i prawdopodobnie dwa drony (samoloty pociski) wycelowane w strefę przygraniczną. Atak nie przyniósł żadnego konkretnego skutku. Część pocisków rozbiła się w Libanie, część została strącona przez efektory Żelaznej Kopuły, a reszta spadła z dala od wszelkich zabudowań i posterunków wojskowych.



W pierwszych minutach pojawiły się spekulacje, iż Hezbollah rozpoczął atak odwetowy za Zahediego. W tym scenariuszu należałoby się spodziewać setek pocisków, w tym wielu lecących w kierunku Tel Awiwu i okolicznych miast. Oczywiście nic takiego się nie stało. Nie można jednak wykluczyć, że Hezbollah realizował w ten sposób zadania dywersyjne na rzecz swojego sponsora.

Z drugiej strony trzeba wziąć pod uwagę, że (jak podaje Reuters) Teheran miał przekazać Waszyngtonowi za pośrednictwem Omanu sygnał, z którego wynika, iż odwet będzie mieć taki charakter, aby zminimalizować eskalację.

Oznacza to, że ajatollahowie chcą przede wszystkim zachować twarz, a w tym celu muszą jakoś zareagować na śmierć swojego generała. Po śmierci Solejmaniego odwet ograniczył się do ataku rakietowego na bazę Ajn al-Asad w Iraku. Niewykluczone, że ataków byłoby więcej, gdyby niekompetentni irańscy przeciwlotnicy nie zestrzelili ukraińskiego samolotu pasażerskiego, co z dnia na dzień odciągnęło uwagę Teheranu od kwestii Solejmaniego. Ale nawet jeśli – dalsze ataki byłyby zapewne podobne pod względem skali i doboru celów. Powolna eskalacja byłaby bowiem wbrew interesom Iranu, to właśnie pierwszy atak powinien być najmocniejszy.

Dzisiejszy ostrzał Izraela z terytorium Libanu byłby więc odpowiedzią na podobną skalę, ale różnica jest taka, że odpowiedział Hezbollah. Wprawdzie Partia Boga jest (na ogół) wierna Iranowi, ale jednak nie jest Iranem, a jeśli ajatollahom i Pasdaranom zależy na grze pozorów, wskazane jest, aby sami byli autorami działań odwetowych.

twitter.com/idfonline