„Znów gramy w naszą niebezpieczną grę, w szachy z naszym starym przeciwnikiem – amerykańską marynarką wojenną. Przed wami przez czterdzieści lat grali w tę grę wasi ojcowie i starsi bracia, i grali w nią dobrze”.

—Polowanie na Czerwony Październik

Amerykańskie siły zbrojne ostrzegają, że rosyjskie okręty podwodne projektu 885M Jasień-M wkrótce będą prowadzić ciągłe patrole opodal jednego z dwu amerykańskich wybrzeży. Jak informuje serwis USNI News, szef NORTHCOM-u, generał Glen VanHerck, odpowiadając na pytania senatorki Joni Ernst ze stanu Iowa, oznajmił, że już teraz zauważono częstszą obecność Jasieniów zarówno na Atlantyku, jak i na Pacyfiku.

Według VanHercka należy się spodziewać ciągłej – całodobowej – obecności Rosjan „za rok lub dwa”. Obecność nosicieli pocisków manewrujących tak blisko terytorium Stanów Zjednoczonych i skupisk ludności, a także stolicy, oznacza, że w razie kryzysu, który doprowadziłby mocarstwa na próg wojny, prezydent i jego doradcy musieliby działać ze świadomością, iż w razie rosyjskiego uderzenia będą mieć minimum czasu na reakcję.



Okręty podwodne uzbrojone w pociski z głowicami jądrowymi są dzięki temu nie tylko narzędziami uderzenia odwetowego, ale też idealnymi wykonawcami tak zwanego uderzenia dekapitującego – mającego zlikwidować przywódców politycznych, zanim zdążą wydać rozkazy własnym siłom strategicznym. Tymczasem względy geograficzne sprawiają, że Waszyngton jest bardziej podatny na taki atak niż Moskwa.

Stolica USA leży około 300 kilometrów od granicy szelfu kontynentalnego, poza którą dno Atlantyku szybko opada na głębokość ponad 800 metrów. Pocisk manewrujący Kalibr z głowicą termonuklearną pokona tę odległość w czasie poniżej dwudziestu minut, a przez połowę drogi leciałby na wysokości 20 metrów nad poziomem morza, co dodatkowo utrudni wykrycie i jeszcze bardziej ograniczy czas na reakcję. Kolejne pociski z głowicami termonuklearnymi można wycelować w bazy marynarki wojennej, a także w nadmorskie miasta (w Nowym Jorku i Los Angeles mieszka łącznie 13 milionów ludzi).

Pod banderą Świętego Andrzeja służą obecnie trzy Jasienie: jeden projektu 885 (Siewierodwinsk) i dwa projektu 885M (Kazań i Nowosibirsk). Czwarty – Krasnojarsk – powinien wejść do służby w ciągu dwóch miesięcy. Na różnych etapach budowy jest kolejne pięć. Każdy okręt tego typu przenosi do trzydziestu dwóch pocisków Kalibr i Oniks. Z nieoficjalnych przecieków wiadomo, że US Navy uznaje Jasienie za bardzo ciche, a tym samym trudne do wykrycia okręty.



Nie jest tajemnicą, że w szczytowym okresie zimnej wojny Rosjanie dorównali Amerykanom w dziedzinie wyciszania okrętów podwodnych. Według wybitnego specjalisty Normana Polmara w 1995 roku szef operacji morskich admirał Michael Boorda przyznał, że wielozadaniowe okręty podwodne projektu 971 Szczuka-B/M (NATO: Akula) są cichsze od amerykańskich jednostek typu 688i (improved) Los Angeles. Notabene trwała wówczas budowa Siewierodwinska (siedemnaście lat od położenia stępki do wodowania!) i już wtedy według Polmara Amerykanie spodziewali się, że okręt ten będzie jeszcze trochę cichszy niż Szczuki. Minęło niespełna trzydzieści lat i okazuje się, że prognozy były prawidłowe.

Trzeba w tym miejscu podkreślić, że dla problemu, o którym mówił generał VanHerck, nie ma znaczenia to, kto buduje cichsze okręty podwodne. Za najcichsze jednostki o napędzie atomowym uchodzą amerykańskie typy Ohio (wśród nosicieli pocisków balistycznych) i Seawolf (wśród jednostek wielozadaniowych). Liczy się jednak tylko to, czy US Navy jest w stanie wykrywać jednostki projektu 885M na tyle łatwo, aby zabezpieczyć się przed ich obecnością u amerykańskich wybrzeży. Wszystko wskazuje, że obecnie nie jest w stanie. A skuteczność rosyjskiej floty podwodnej rośnie.

I owszem, ten trend utrzymuje się również w trakcie wojny w Ukrainie. Amerykańskie analizy sugerują, że podwodnyje łodki (o napędzie zarówno jądrowym, jak i konwencjonalnym) to jedyna część rosyjskich sił zbrojnych, w której przez minione trzynaście miesięcy nie doszło do zapaści. Mimo wszystko trudno się dziwić. Radziecka, a następnie rosyjska marynarka wojenna nigdy nie była zdolna do rywalizacji z Amerykanami o dominację na wszechoceanie. W grę wchodziło jedynie nawiązanie rywalizacji w jego głębinach.



Utrzymanie sprawności podwodnych sił strategicznych, zwłaszcza w czasie, kiedy siły konwencjonalne ledwie zipią, to dla Kremla kwestia egzystencjalna. Decydentom politycznym nie brak imperialnych ambicji, które skłaniają ich do utrzymywania „lotniskowca” Admirał Kuzniecow, ale zarazem mają w sobie dość pragmatyzmu, aby wiedzieć, co jest najważniejszym komponentem Wojenno-morskogo fłota.

Rzecz jasna, Pentagon rozumie problem stwarzany przez rosyjskie okręty podwodne i stara się mu zaradzić. Między innymi w tym celu odtworzono 2. Flotę. W jej obszarze odpowiedzialności znajdują się tereny od bieguna północnego po Florydę i Gibraltar. Do jej zadań należy również kontrola administracyjna, operacyjna i szkoleniowa nad okrętami, lotnictwem i siłami desantowymi operującymi na wodach wschodniego wybrzeża USA i północnego Atlantyku.

Załoga niszczyciela USS John Paul Jones (DDG 53) przed dziobem swojego okrętu, skrywającym sonar AN/SQS-53.
(US Navy / Electronics Technician 2nd Class William Weinrich)

Kilka lat temu wiceadmirał Andrew Lewis, ówczesny dowódca 2. Floty, przyznał, że obecnie cały Atlantyk trzeba traktować jako pole walki, na którym nieprzyjaciel w każdym momencie może dać o sobie znać. Wobec tego US Navy musi przestać traktować całe wschodnie wybrzeże jako bezpieczną przystań.

De facto oznacza to powrót do myślenia z czasów drugiej wojny światowej, kiedy U-Booty potrafiły pochodzić do samego Nowego Jorku i przeprowadzać ataki torpedowe na frachtowce odcinające się ciemną sylwetką na tle świateł metropolii. Teraz oczywiście głównym zagrożeniem jest atak za pomocą pocisków balistycznych z głowicami jądrowymi i pocisków manewrujących, ale blokowanie portów wojennych i zakłócenie żeglugi cywilnej bynajmniej nie opuściły repertuaru okrętów podwodnych o napędzie atomowym.

Stanowisko operatorów systemu walki podwodnej Lockheed Martin AN/SQQ-89 na USS Momsen (DDG 92).
(US Navy / Mass Communication Specialist 2nd Class James R. Evans)



Rozwijany jest także wymiar praktyczny. We wrześniu 2021 roku powołano do życia nową grupę zadaniową – Task Group Greyhound – przeznaczoną do zwalczania okrętów podwodnych na Oceanie Atlantyckim i szeroko pojętej ochrony amerykańskiego wybrzeża. Obecnie grupę tworzy 28. Eskadra Niszczycieli pod dowództwem komandora Blaira Guya. W skład eskadry wchodzą: USS The Sullivans (DDG 68), USS Cole (DDG 67), USS Porter (DDG 78) i USS Gravely (DDG 107).

Co istotne, grupę zawsze tworzą okręty, które niedawno zakończyły przydziały operacyjne, a teraz oczekują na przeglądy i naprawy. Dzięki temu przydziałowi nie muszą bezczynnie stać w porcie. Dowódca grupy odpowiada za to, aby dwa niszczyciele były gotowe do natychmiastowego wyjścia w morze, a pozostałe dwa mogą spokojnie przechodzić zaplanowane prace.

P-8A z eskadry patrolowej VP-4 w Keflavíku na Islandii, bazie stanowiącej kluczowy punkt obrony szlaku morskiego z Morza Barentsa na wschodnie wybrzeże USA.
(US Navy / Amariv Perez)

Amerykanie dużą nadzieję pokładają też w morskich samolotach patrolowych P-8A Poseidon. W ubiegłym roku dwie maszyny tego typu przebazowano na Bermudy, skąd miały między innymi pomagać w ochronie obszaru Hampton Roads, zawierającego kluczowe instalacje US Navy na wybrzeżu atlantyckim. Nie wiadomo jednak, czy w przyszłości Poseidony zadomowią się na Bermudach na stałe. Ale w ramach ćwiczeń na morzu Task Group Greyhound będzie między innymi współdziałała z samolotami ZOP. Symulowanym celem będą amerykańskie SSN-y wychodzące z portu (lub kończące rejs), a Burke’i ze swoimi śmigłowcami i Poseidony będą na nie polować.

Luka bezpieczeństwa istnieje także w Arktyce. Generał VanHerck zwraca uwagę, że zarówno Rosja, jak i Chiny coraz mocniej zaznaczają swoją obecność w tej części świata. – Nie jesteśmy zorganizowani, wyszkoleni ani wyposażeni do działania i reagowania w Arktyce – przyznał generał.



Zagrożenie oczywiście nie kończy się na Jasieniach. Rosjanie wprowadzają do służby także kolejne nosiciele projektów balistycznych. W służbie są już trzy jednostki projektu 955 Boriej (Jurij Dołgorukij, Aleksandr Niewskij, Władimir Monomach) oraz trzy projektu 955A Boriej-A (Kniaź Władimir, Kniaź Oleg i Gienieralissimus Suworow). W tym roku ma wejść do służby jeszcze jeden (Impierator Aleksandr III), a na różnych etapach budowy są dalsze trzy.

Warto zwrócić uwagę, że senatorka Ernst i generał VanHerck nie wspominali o rosyjskich boomerach. Jest to bowiem zagrożenie dobrze znane i rozumiane od przełomu lat 50. i 60. i wprowadzenia do służby dieslowsko-elektrycznych nosicieli pocisków balistycznych projektu 629. W tamtym okresie rolę niszczycieli miast przydzielono także nosicielom pocisków manewrujących projektów 644/665, ale było to rozwiązanie tymczasowe, wynikające z niskiej celności samych pocisków. Późniejsze jednostki tej klasy (na przykład projekt 651) miały być niszczycielami amerykańskich lotniskowców i w ten sposób równoważyć potęgę amerykańskiej floty nawodnej.

Przez kilkadziesiąt lat zakładano, że nosiciele pocisków manewrujących najprawdopodobniej nie będą wykonywać ataków strategicznych wymierzonych w terytorium Stanów Zjednoczonych. Ta rola miała być powierzona wyłącznie okrętom z pociskami balistycznymi. Zmiana w tej kwestii to stosunkowo nowe zjawisko, ściśle powiązane z wprowadzaniem do służby kolejnych Jasieniów.

Ponadto w lipcu ubiegłego roku Wojenno-morskoj fłot przyjął do służby okręt podwodny specjalnego przeznaczenia K-329 Biełgorod – obecnie największy okręt podwodny w czynnej służbie. Jednostkę przystosowano do roli nosiciela autonomicznych pojazdów podwodnych z głowicami nuklearnymi Posiejdon (Status-6). 2M93 Posiejdon jest bezzałogowym pojazdem podwodnym (torpedą autonomiczną) o długości około 20 metrów uzbrojonym w głowicę termonuklearną o mocy być może do 100 megaton, zaprojektowanym z myślą o atakowaniu miast nadbrzeżnych, portów i stoczni, a także lotniskowcowych grup uderzeniowych. Dodatkowo głowica o mocy kilkudziesięciu megaton poza oddziaływaniem cieplnym i falą uderzeniową wywoła sztuczne tsunami.



Konstrukcja Biełgoroda bazuje na kadłubie projektu 949AM Antiej, ale wydłużonym o 30 metrów w celu pomieszczenia wyposażenia specjalistycznego. Oficjalnie okręt ma służyć nurkom, prowadzić akcje ratunkowe i inne prace podwodne przy instalacjach wojskowych i na szelfie kontynentalnym w Arktyce oraz stanowić bazę dla autonomicznych pojazdów podwodnych. Okręt jako jednostka eksperymentalna ma być formalnie użytkowany przez Główny Instytut Badań Głębokowodnych (GUGI) ministerstwa obrony. Rosjanie podkreślają, że będzie uczestniczył w przedsięwzięciach o charakterze naukowym, ale GUGI to ośrodek badawczy jedynie z nazwy.

Analityk H.I. Sutton twierdzi, że Biełgorod będzie przenosić do sześciu Posiejdonów. Oprócz nich będzie mógł zabierać także inne duże pojazdy podwodne, w tym miniaturowe okręty podwodne projektu 1851.1 Pałtus czy mały okręt podwodny do działań dywersyjnych AS-12 Łoszarik, dla których ma przygotowane „gniazdo” pod kadłubem. Łoszarik uległ wprawdzie poważnym uszkodzeniom w pożarze w 2019 roku (zginęło czternastu marynarzy), ale prawdopodobnie wróci do służby.

Ale nawet bez Biełgoroda Amerykanie widzą, że będą mieć pełne ręce roboty, zwłaszcza że rośnie także potęga chińskiej floty podwodnej. Dla Kremla obstawienie amerykańskich wybrzeży Jasieniami będzie kwestią o znaczeniu tak strategicznym, jak i prestiżowym. Załogi tych okrętów mogą się wobec tego spodziewać dużego zapotrzebowania na ich usługi i długich rejsów na drugą stronę oceanów. Tylko chyba nie będzie wizyt w Hawanie po „gorące słońce i gorące towarzyszki”.

Zobacz też: TikTok w rękach żołnierzy zagraża bezpieczeństwu narodowemu USA

mil.ru