Służba prasowa izraelskich sił zbrojnych ogłosiła dzisiaj rozpoczęcie nowego natarcia w zachodniej części Chan Junus. Izraelczycy przewidują, że czekają ich najcięższe walki od blisko dwóch miesięcy, to znaczy odkąd pododdziały Cahalu po raz pierwszy wkroczyły do drugiego pod względem wielkości miasta w Strefie Gazy.

Natarcie poprzedzono dzień wcześniej serią uderzeń lotniczych mających zlikwidować rozpoznane stanowiska umocnione i punkty dowodzenia. Do operacji zaangażowano 98. Dywizję Spadochronową „Ha-Esz” (ogień). W walkach uczestniczy podobno wszystkie siedem jej brygad, którym dodatkowo przydzielono bezpośrednie wsparcie lotnicze.



Według Cahalu Chan Junus to serce działań Hamasu, pod wieloma względami nawet bardziej niż miasto Gaza. To właśnie w Chan Junus wychowali się Jahja Sinwar, przywódca Hamasu na obszar Strefy Gazy, i Muhammad Ad-Dajf, dowódca Brygad Al-Kasam, czyli struktur bojowych Hamasu.

Zachodnia część miasta ma najgęstszą zabudowę, co pociąga za sobą dodatkowe trudności taktyczne. Walka w terenie zurbanizowanym zawsze jest trudna, ale im gęstsza zabudowa, tym większe prawdopodobieństwo, że dla któregoś żołnierza następny krok będzie jego ostatnim. Na domiar złego właśnie tam znajduje się większość szpitali w mieście, co oznacza, iż możemy się spodziewać powtórki (choć na mniejszą skalę) sytuacji ze szpitala Dar asz-Szifa – wykorzystanie tych placówek do celów propagandowych będzie ważniejsze od ich znaczenia taktycznego czy humanitarnego.

I rzeczywiście, już dziś rano, w pierwszych godzinach operacji przedstawiciel hamasowskiego ministerstwa zdrowia stwierdził, że w toku izraelskich uderzeń lotniczych zginęło co najmniej pięćdziesięcioro Palestyńczyków oraz że Izraelczycy przypuścili szturm na szpital Al-Chajr i aresztowali pracujących tam lekarzy. Wiadomo również, że kolejne tysiące Palestyńczyków musiało uciekać z domów i kierować się w stronę Rafah. Obecnie w tym stosunkowo niedużym mieście (przed wojną mieszkało tam około 200 tysięcy ludzi) i jego okolicach wegetuje niemal cała ponaddwumilionowa ludność Strefy Gazy.

Izrael poinformował dziś, że liczba samochodów ciężarowych z pomocą humanitarna wpuszczonych do Stefy Gazy przekroczyła 10 tysięcy, a odsetek samochodów przechodzących pomyślnie kontrolę bezpieczeństwa to blisko 99%. Izraelczycy zapewniają również, że nie nakładają żadnych ograniczeń ilościowych na dostawy pomocy humanitarnej.



W Chan Junus poległo dziś trzech izraelskich oficerów – dwóch majorów i kapitan. Obecna liczba ofiar śmiertelnych w szeregach Cahalu w toku operacji lądowej w Gazie to 198. Izraelczycy mają nadzieję, że natarcie w Chan Junus zakończy się rozbiciem brygady Hamasu odpowiadającej za obronę tego miasta. Tylko tyle wiemy o założonych celach. Nie powiedziano ani słowa ani o planach likwidacji szefostwa Hamasu, z Sinwarem i Dajfem na czele, ani też o uwolnieniu zakładników.

Zakładnicy

Tymczasem kwestia zakładników staje się coraz bardziej paląca, a ich rodziny i przyjaciele najwyraźniej nie wierzą już w to, że rząd Netanjahu będzie w stanie – czy wręcz że naprawdę będzie chciał – zapewnić ich ocalenie. Wczoraj późnym wieczorem rozpoczęła się manifestacja pod prywatnym domem premiera, zorganizowana przez Forum Rodzin Zakładników i Zaginionych. Uczestnicy zapowiadają, że pozostaną na miejscu, dopóki Bibi nie zawrze z Hamasem porozumienia, które zagwarantuje powrót pozostałych 132 zakładników do Izraela.

Manifestanci muszą jednak zachowywać trudną równowagę w przekazie kierowanym do społeczeństwa. Z jednej strony nie mogą zanadto kategorycznie potępiać Netanjahu i jego rządu – mogłoby to zostać uznane za podważanie jedności narodowej w obliczu wojny. Z drugiej strony to właśnie błędy Bibiego i jego podwładnych są uważane za główny czynnik, który sprawił, że atak Hamasu okazał się tak udany i tak krwawy, a teraz premier oskarżany jest o to, iż nie troszczy się o los zakładników. Sam fakt zorganizowania takiej manifestacji jest potępieniem Netanjahu. Niemniej organizatorzy powstrzymują uczestników przed wznoszeniem zbyt radykalnych w ich odczuciu haseł, ale nie zabraniają krytykowania premiera wprost. Orin Ganc, matka 28-letniej kobiety porwanej i zamordowanej przez hamasowców, apelowała do Bibiego i członków rządu wojennego, aby „odłożyli ego na bok”.

Niektórym krewnym zakładników wyczerpały się jednak zapasy cierpliwości i nic sobie nie robią z możliwym oskarżeń o podkopywanie jedności. Kilkanaście osób wtargnęło dziś na posiedzenie komisji finansów Knesetu. Wiele z nich przyniosło zdjęcia zakładników.



– Każdego dnia tam giną, każdego dnia ogłasza się, że zabito kolejnego zakładnika – mówiła Noa Rahamim, której kuzyn znajduje się w hamasowskiej niewoli. – Po prostu tak dalej być nie może. Przyszliśmy do Knesetu po to, aby [politycy] wzięli i coś zrobili. Nikt nas nie uciszy.

– Próbujemy przyciągnąć uwagę – oznajmił Awiram Meir, stryj zakładnika. – Zapomniano o nas w nieskończonej nawale problemów tego kraju. A to jest najpilniejszy problem. Ważniejszy od wszystkich innych problemów.

Dziś wieczorem pojawiła się nadzieja. Jak informuje niezawodny Barak Rawid z Axiosa, Izrael przekazał Hamasowi – za pośrednictwem katarskich i egipskich mediatorów – że jest gotów na zawarcie wielofazowego dealu, w którego ramach terroryści zwolnią wszystkich zakładników w zamian za dwa miesiące zawieszenia broni. To radykalna propozycja, mniej więcej jeden dzień rozejmu za życie każdych dwóch osób. Poprzednie porozumienie zakładało wymianę jednego dnia rozejmu za dwanaście osób.

W pierwszej fazie hamasowcy mieliby zwolnić przetrzymywane kobiety z wyjątkiem tych pełniących czynną służbę wojskową, mężczyzn powyżej 60. roku życia i zakładników wymagających pilnej pomocy medycznej. W kolejnych fazach wolność odzyskiwałyby kobiety służące w Cahalu, młodsi mężczyźni cywile, potem – mężczyźni służący w wojsku, a wreszcie na końcu zwłoki. Ponadto Cahal miałby wycofać część pododdziałów z głównych miast, tak aby umożliwić stopniowy powrót palestyńskich cywilów do domów, oraz, podobnie jak w trakcie poprzedniego rozejmu, za każdego Izraelczyka i Izraelkę Jerozolima zwolniłaby pewną liczbę osób z więzień.



Liban

Hezbollah i Cahal wciąż grają w kotka i myszkę na pograniczu libańsko-izraelskim. Obie strony, rzec by można, wypracowały sobie rytm, który pozwala uniknąć eskalacji. Ta byłaby bowiem niekorzystna dla obu stron. Izrael musiałby walczyć na dwa fronty, tymczasem Partia Boga niemal na pewno musiałaby się mierzyć z potęgą nie tylko izraelskiego lotnictwa, ale także amerykańskiej marynarki wojennej.

Bojownicy Hezbollahu regularnie ostrzeliwują cele na terenie Izraela, głównie posterunki obserwacyjne czy patrole zbliżające się za bardzo do granicy, ale także ludność cywilną w pobliskich kibucach. Izrael odpowiada uderzeniami lotniczymi na infrastrukturę Hezbollahu w południowym Libanie. Dziś dzień był pod tym względem szczególnie intensywny – po południu Izraelczycy poinformowali o zniszczeniu celów w pięciu różnych obszarach, a później jeszcze o kolejnych trzech.

twitter.com/idfonline