Dziś około północy czasu lokalnego doszło do kilku eksplozji w irackiej bazie wykorzystywanej przez członków Sił Mobilizacji Ludowej (Al‑Haszd asz‑Szabi), związku kilkudziesięciu proirańskich formacji działających głównie w Iraku, ale też walczących w Syrii. Źródła nie zgadzają się co do skutków uderzenia. Według SML szkody ograniczyły się do materialnych, ale według źródeł w irackim rządzie zginąć miała jedna osoba, a osiem zostało rannych.

Zaatakowana baza – w latach 2003– 2011 używana przez siły koalicji pod nazwą Kalsu – znajduje się opodal miasta Al-Iskandarijja, 50 kilometrów na południe od Bagdadu. Pierwsze podejrzenia padły na Amerykanów, frakcje SML uczestniczyły bowiem w niedawnych atakach na wojska amerykańskie w Iraku i Syrii. Ci jednak szybko zdementowali te informacje. Nieoficjalne źródła w żaden sposób nie podważają oficjalnego przekazu, toteż podejrzenia przeniosły się na Izrael.



Izrael normalnie unika komentarzy – tak oficjalnych, jak i nieoficjalnych – na temat swoich operacji „kinetycznych”. Tym razem jednak amerykańska CNN dowiedziała się od przedstawiciela tamtejszych władz, że Izrael nie przeprowadził operacji wymierzonej w Siły Mobilizacji Ludowej. Oczywiście możliwe, że doszło na przykład do wybuchu w składzie amunicji, ale same SML mówią o ataku.

Co więcej, dostępne nagrania (na przykład to powyżej) ukazują pożary w co najmniej trzech różnych miejscach. Pojawiają się też nieoficjalne informacje o kilku lejach po wybuchach, głębokich na 5 metrów i mających 10 metrów średnicy, co sugerowałoby użycie bomb lub pocisków. A skoro tak, to… samo się nie zbombardowało.

Trzeba też mieć na uwadze, że premier Iraku Muhammad Szija as-Sudani przebywa obecnie z wizytą w Stanach Zjednoczonych, a Siły Mobilizacji Ludowej stanowią część jego zaplecza politycznego i siłowego. Owszem, nie można wykluczyć, że Amerykanie kłamią i jednak to oni przeprowadzili atak, ale gdyby potem wyszło to na jaw, mielibyśmy do czynienia z prowokacją ocierającą się o splunięcie Sudaniemu w twarz. Lepiej byłoby odczekać kilka dni. Jeśli więc doszło do nalotu na Kalsu, niemal na pewno sprawcą był Izrael.

Co wiemy o wczorajszych atakach?

Izraelska operacja odwetowa przeciwko Iranowi pozostaje skryta w gęstej mgle tajemnicy. Wszystko jednak wskazuje na to, iż użyto trzech efektorów, a zasadniczym celem były stanowiska zestawu przeciwlotniczego S-300PMU2 opodal Isfahanu, broniącego zarówno miasta i portu lotniczego, jak i pobliskich instalacji nuklearnych w Natanzie. Świeże zdjęcia satelitarne sugerują, iż zniszczona została stacja radiolokacyjna podświetlania i naprowadzania 30N6E1. Według informacji uzyskanych przez Fox News Izraelczycy trafili dokładnie w to, co chcieli trafić; źródło nie określiło jednak, co wybrano jako cel.



Tymczasem w Iraku znaleziono pozostałości po wczorajszej izraelskiej operacji – szczątki dwóch pocisków. Według analizy serwisu The War Zone są to naj­praw­do­po­dob­niej sekcje silnika startowego pocisków aero­balis­tycz­nych Rocks – jednego z najnowszych produktów koncernu Rafael – lub pokrewnej konstrukcji z tej samej rodziny. Sekcje te są odrzucane nadaniu pociskowi zadanej prędkości; sekcja bojowa podąża następnie do celu po krzywej balistycznej.

Broń taka, podobnie jak osławiony rosyjski Kinżał, cechuje się dużym zasięgiem przy stosunkowo niewielkich rozmiarach właśnie dzięki temu, że jest odpalana w powietrzu, a nie na ziemi. Dzięki temu izraelskie samoloty nie musiały penetrować irańskiej przestrzeni powietrznej, a i tak zdołały sięgnąć celu leżącego około 370 kilometrów od najbliższego punktu na granicy iracko-irańskiej.

twitter.com/IAFsite