Ukraińska ofensywa w obwodzie chersońskim wciąż powoli posuwa się naprzód. Po dwóch dniach możemy już powiedzieć z całą pewnością, że jest to ofensywa, a nie po prostu robienie hałasu mającego zdestabilizować przeciwnika, ale raczej nie ofensywa mająca wyzwolić cały prawy brzeg Dniepru. Natomiast jest za wcześnie, aby mówić stanowczo, jakie są cele Ukraińców w tym sektorze frontu, a tym bardziej – czy zdołają je osiągnąć. Na konkrety zapewne będziemy czekać jeszcze około tygodnia, jak nie dłużej.

Ukraiński sztab generalny obłożył działania w obwodzie chersońskim wyjątkowo szczelną blokadą informacyjną, co może, ale nie musi być dobrym znakiem. Przypomnijmy, że takie samo podejście do polityki informacyjnej widzieliśmy na początku trzeciego miesiąca wojny w odniesieniu do działań w tym samym rejonie. Działań, które w ostatecznym rozrachunku nie przyniosły przełomu ani tym bardziej wyzwolenia Chersonia.



Wieści z frontu południowego

Działania ofensywne trwają na trzech zasadniczych odcinkach południowego sektora frontu: między Archanhelśkem a Dnieprem, wokół przyczółka pod Dawydiwym Bridem i wreszcie bezpośrednio na zachód od Chersonia, od strony Mikołajowa i ujścia Bohu. Trudno określić, ile miejscowości udało się wyzwolić do tej pory, prawdopodobnie wciąż niewiele. Nasza hipoteza jest taka, że Ukraińcy robią teraz to, co wcześniej robili Rosjanie – obchodzą pojedyncze wioski, jeśli te są zbyt silnie bronione, starają się przeć naprzód jak najszybciej, a potem w razie potrzeby (lub kiedy będą mieć wolną chwilę) zawrócić niektóre pododdziały i za ich pomocą zneutralizować izolowane punkty oporu.

Warto zwrócić uwagę na to, jak rezultaty ofensywy przedstawiane są w mediach prokremlowskich (i przez trolle z tamtej strony barykady). Zajęcie jednej ukraińskiej wsi przez Rosjan to sukces, odbicie podobnej wsi przez Ukraińców można zbyć wzruszeniem ramion. Małe postępy ofensywy pod Siewierskiem to jest coś, małe postępy kontrofensywy pod Łozowem – to nic. Widać też utrzymujący się od dwóch dni silny dysonans poznawczy, który można podsumować: ukraińskiej kontrofensywy nie ma, ale została odparta przez siły rosyjskie.

Spośród dziesiątek, jeśli nie setek, krążących w internecie różnych wersji „zaktualizowanej” linii frontu – wahających się od radykalnie proukraińskich do radykalnie prorosyjskich – na szczególne zainteresowanie zasługuje ta z poniższej mapki. Co istotne, opiera się ona na źródłach prorosyjskich. Widzimy tu wąski klin wbity na ponad czternaście kilometrów w głąb pozycji rosyjskich, z Łozowego przez Suchyj Stawok i Kostromkę do Bruskynśkego. Klin jest oczywiście nieprawdopodobnie wąski, ale z drugiej strony linia frontu w praktyce nie jest linią ciągłą i to, co na mapce jest wyobrażone jako wąski klin, w praktyce oznacza pewną liczbę pododdziałów ukraińskich znajdujących się pośród pewnej liczby pododdziałów rosyjskich.

Ten klin, o ile rzeczywiście istnieje, przeciął drogę T2207, po której Rosjanie zaopatrują oddziały walczące dalej na północ. Co więcej, mógłby się teraz zwinąć w lewo, do Dawydiwego Bridu, zamykając w ten sposób kocioł i tworząc już nie przyczółek nad Ingulcem, ale rozległy (około osiemdziesięciu kilometrów kwadratowych) skonsolidowany obszar mogący być punktem wyjścia do dalszej ofensywy w kierunku Dniepru. Sam Suchyj Stawok niemal na pewno został odbity przez Ukraińców pierwszego dnia ofensywy (wiemy to z informacji, które wyszły na jaw przed embargiem informacyjnym – odepchnięto tam najeźdźców na kilka kilometrów w tył dzięki temu, że atak wymierzono w przymusowe pospolite ruszenie z Donbasu), ale później Rosjanie zebrali się do kontrataku i obecnie prawdopodobnie trwają walki o tę miejscowość.



Wiemy prawie na pewno, że również na pozostałych dwóch zasadniczych kierunkach Ukraińcy wgryźli się w głąb linii rosyjskich, co zmusiło okupanta do przesunięcia rezerw w celu zatkania dziur. Niezależnie od tego, czy ofensywa przetrwa do przyszłego tygodnia, mamy tu namacalny dowód kłamstwa Rosjan – ich stanowiska obronne nie przygotowane równie dobrze co ukraińskie w Donbasie i nie mają takiej głębi jak ukraińskie w Donbasie. Trudno się zresztą dziwić, Ukraińcy dopieszczali je przez osiem lat, Rosjanie mieli niecałe pół roku, ale fakt pozostaje faktem.

W samym Chersoniu od dwóch dni regularnie słychać eksplozje. Część z nich to nawała artyleryjska na linii frontu, ale bliżej miasta też nie jest spokojnie. Dziś po raz kolejny Ukraińcy ostrzelali lotnisko Czornobajiwka. Pociski spadają również na składy amunicji wokół miasta, a według władz okupacyjnych ostrzelano także Berysław, leżący w górę rzeki od Nowej Kachowki.

Czynnikiem, na który musimy zwrócić uwagę, jest nowo sformowany rosyjski ochotniczy 3. Korpus. Brytyjskie służby wywiadowcze (które od początku wojny mają prezentują dość nierówną formę) tym razem poprawnie podają, że korpus – którego pierwsze pododdziały ruszyły z Mulina do Ukrainy 24 sierpnia – ma wciąż niepełny stan osobowy i cierpi na braki w wyszkoleniu. Niemniej jest to duży odwód, którym można zatykać przecieki na linii frontu w całym obwodzie (chociaż oczywiście takie rozczłonkowanie źle wpłynie na kondycję korpusu jako jednej, zorganizowanej formacji).

Podsumowując tę część sprawozdania, powiedzmy wprost: nie wolno jeszcze mówić o zwycięskiej ofensywie. Do zwycięstwa (którym byłoby wypchnięcie okupantów na drugą stronę Dniepru) daleka droga. Ale wolno mówić o obiecującym początku. A jeśli Rosjanie rzeczywiście planowali zacząć niebawem ofensywę na Mikołajów, to plany te właśnie im się zmieniły.



Inne odcinki frontu

Dziś po południu trwały walki pod Sulyhiwką na południe od Iziumu. Linia frontu w tamtym regionie wydaje się przyspawana do ziemi. Wydaje się, że obie strony po prostu mają pełne ręce roboty w innych częściach Ukrainy i nie chcą marnować czasu ani energii na sektor, który praktycznie z dnia na dzień zszedł na drugi plan.

Za to kierunek sołedarsko-bachmucki wciąż żyje. Rosjanie próbują nacierać, wciąż bez większego powodzenia, ale jak pisaliśmy już kilkanaście dni temu – upadek Bachmutu to tylko kwestia czasu. Jego zdobycie będzie jednak wyjątkowo kosztowną inwestycją. A jeśli działania pod Chersoiem przyniosą pozytywne skutki, to kto wie – może Bachmut pozostanie w rękach ukraińskich.

HARM

O kwestii pocisków przeciwradiolokacyjnych w ukraińskich siłach zbrojnych pisaliśmy już wielokrotnie. Blisko dwa tygodnie temu Pentagon oficjalnie potwierdził, że ukraińskim siłom zbrojnym przekazano pociski AGM-88 HARM i że Ukraina w roli nosicieli wykorzystuje MiG-i-29. Nagranie opublikowane przez ukraińskie wojska lotnicze nie przynosi nam więc żadnych nowych informacji, ale pomimo to jest ogromnie ciekawe.

Przede wszystkim, wbrew Adasiowi Mickiewiczowi, szkiełko i oko mają jednak większą wartość niż czucie i wiara. Wobec tego w 32. sekundzie możemy zobaczyć odpalenie HARM-a. Ba, nawet dwóch. Możliwe, że odpalenie HARM-ów parami to sposób na zrównoważenie ich niepełnych możliwości bojowych (czy raczej ograniczenia tych możliwości w związku z niepełną integracją samolotu z pociskiem). Pociski są najpewniej odpalane na ślepo, w trybie nazywanym po angielsku pre-briefed, czyli przeciwko uprzednio rozpoznanym stacjom radiolokacyjnym, których współrzędne wprowadza się do pocisku na ziemi. Tryb ten nie wymaga przesyłania żadnej informacji zwrotnej pilotowi.

Widoczne w kabinie cywilne urządzenia Garmina sugerują za to, że wbrew naszym wcześniejszym przypuszczeniom HARM-ów nie zintegrowano ze zmodernizowanymi Fulcrumami w wersjach MiG-29MU1 i MiG-29MU2, które miałyby przyrządy do nawigacji satelitarnej w standardzie. Pomoc nawigacyjna tego typu jest niezbędna, aby pocisk w trybie pre-briefed odpalić z właściwego miejsca. Nie wiadomo niestety, czy mamy do czynienia z HARM-em w wersji AGM-88B czy AGM-88C.

Nagranie zadedykowano pamięci majora Jewhena Łysenki, poległego w walce powietrznej w marcu opodal Żytomierza.



Jeżeli Ukraina będzie w stanie używać tych pocisków na szerszą skalę, może to odmienić obraz wojny w powietrzu. Rosyjska obrona przeciwlotnicza wciąż skutecznie uniemożliwia ukraińskiemu lotnictwu działanie w strefie przyfrontowej. Teraz Ukraińcy wreszcie mają narzędzie, aby przeciwdziałać temu zagrożeniu.

Mariupol

Miasto, które najciężej doświadczyło ludobójczej furii Władimira Putina i jego siepaczy, ostatnio rzadko gości w mediach. Ostatnio pojawiły się jednak świeże dane o liczbie ofiar bitwy o Mariupol i jego późniejszej okupacji. Udokumentowano i zidentyfikowano do tej pory 87 tysięcy ofiar. Po uwzględnieniu osób niezidentyfikowanych liczba ta osiągnęła już poziom 100 tysięcy, być może nawet 110 tysięcy, a najwyższa pojawiająca się liczba, oparta na informacjach z kostnic, to 113 750. To ponad jedna czwarta przedwojennej ludności Mariupola.

Tymczasem miejsce jednej z najgłośniejszych rosyjskich zbrodni – Donećkyj akademicznyj obłasnyj dramatycznyj teatr (akademicki obwodowy teatr dramatyczny) – zniszczony 16 marca wskutek rosyjskiego uderzenia lotniczego, co pociągnęło za sobą kilkaset ofiar śmiertelnych, jest obecnie „naprawiane”. W praktyce oznacza to, że ściągniętym z Rosji robotnikom kazano zalać podziemną część ruin betonem bez wyciągania wciąż tkwiących tam zwłok. Robotnicy jednak odmawiają pracy, gdyż odór rozkładu jest obezwładniający. Można by go zneutralizować wapnem, ale wapna, jak na złość, nigdzie nie można zdobyć.

Aktualizacja (01.15): To, co Amerykanie nazywają RUMINT, czyli wywiad oparty na analizie plotek i pogłosek (rumors), wskazuje wyraźnie, że coś się dzieje, coś, co Rosjan wyjątkowo zaniepokoiło. Na kanałach Telegramu coraz wyraźniej słychać wieści o atakach przełamujących rosyjskie linie, o całkowitym odcięciu jednostek na prawym brzegu Dniepru, o piorunująco celnym ostrzale artyleryjskim i o nowej (jakoby wynikającej ze szkolenia w krajach NATO) taktyce ukraińskich pododdziałów.



Co więcej, RUMINT donosi o ukraińskich kontrofensywach już nie tylko w obwodzie chersońskim, ale także na północ od Charkowa, tam, gdzie Rosjanie od dawna utrzymują transgraniczny przyczółek pod Kozaczą Łopanią. Nieoficjalne przecieki mówią, że około północy trwały tam intensywne pojedynki artyleryjskie. Jeszcze inne źródła alarmują o ukraińskim natarciu na kierunku iziumskim. Czy to prawda? Niewykluczone – a jeśli tak, oznacza to, że całe przedsięwzięcie może być zakrojone na większą skalę, niż przypuszczaliśmy. Jeśli zaś nie – też mamy powody do radości, gdyż będzie to dowód ukraińskiego zwycięstwa, choćby i małego, w wojnie psychologicznej.

Warto także zadać pytanie, dlaczego ofensywa zaczęła się właśnie teraz. Jasne, Ukraińcy od dawna zapowiadali letnią ofensywę na południu, ale nie bądźmy naiwni – przecież nie chodziło o to, aby Rosjanie się nie pogniewali, że ich okłamano. Urodzony w Ukraińskiej SRR pułkownik US Army w stanie spoczynku Alexander Vindman (Czytelnicy mogą go kojarzyć z zeznać przed Kongresem w sprawie szantażowania Wołodymyra Zełenskiego przez Donalda Trumpa) sugerował w CNN, że Ukraina postanowiła skorzystać z ostatniej nadarzającej się okazji, aby zakończyć wojnę jeszcze w tym roku. Gdyby ofensywa odniosła druzgocący sukces, jest cień szansy, że całe siły inwazyjne poszłyby w rozsypkę.

Trzeba pamiętać, że za chwilę na ukraińskich stepach zapanuje jesień. I Ukraińcy, i Rosjanie doskonale rozumieją, że w porze rasputicy – która zacznie się w październiku – nie da się prowadzić zakrojonych na dużą skalę działań zaczepnych. Jeśli nie teraz, to najwcześniej w grudniu. Toteż Ukraińcy postanowili, że teraz.

Ale na przykład najlepszy polski analityk Konrad Muzyka (którego warto śledzić na Twitterze) przypuszcza, że za ofensywą kryje się spór polityczny między Zełenskim a szefem sztabu generalnego Serhijem Szaptałą. A tym samym decyzja o rozpoczęciu ofensywy mogła być podyktowana względami politycznymi, a nie operacyjnymi. Może chodzić na przykład o to, aby uniemożliwić Moskalom zorganizowanie referendum w sprawie secesji obwodu i włączenia go do Federacji Rosyjskiej.

Tymczasem pod Biełgorodem doszło do wypadku w trakcie odpalania pocisku balistycznego systemu Iskander. Nie wiadomo, co dokładnie się stało, ale można w ciemno założyć, że nie taki był oczekiwany efekt.

Odnotujmy również, że członek legalnej chersońskiej rady obwodowej Serhij Chłań twierdzi, iż ludzie działający we władzach kolaboracyjnych przestali się pokazywać w miejscach publicznych. Według Chłania dopadł ich strach po niedawnym zabójstwie Ołeksija Kowalowa, prominentnego kolaboranta. Inny zdrajca, znany bloger i antyszczepionkowiec Kyryło Stremousow, a obecnie zastępca szefa okupacyjnej administracji wojskowo-cywilnej, prawdopodobnie uciekł z Chersonia do Woroneża.

Heneralnyj sztab ZSU