W krótkim odstępie czasu miałem okazję zapoznać się z dwoma jakże podobnymi, a jednocześnie bardzo od siebie odmiennymi książkami. Jedną z nich jest opisywane tu „Polowanie na Rommla”, drugą był „Orzeł. Tajemnice okrętu podwodnego”. Wiadomo, kim był Rommel i w związku z tym, mógłby ktoś zapytać, co wspólnego ze sobą mogą mieć te dwie książki, poza poruszaniem tematyki związanej z wydarzeniami podczas drugiej wojny światowej. Mają i to sporo. Obie są bowiem powieściami historycznymi napisanymi przez Anglików i opartymi na faktach. Pomimo odmiennej tematyki stwarza to doskonałe pole do porównania obu tytułów. Co myślę o „Orle”, możecie przeczytać w osobnej recenzji, a tutaj skupię się na drugiej książce.

„Polowanie na Rommla” opowiada autentyczną historię z czasów afrykańskich walk pomiędzy Afrika Korps a armią brytyjską. Są to spisane, a następnie sfabularyzowane, wspomnienia jednego z żołnierzy brytyjskich należących do elitarnej jednostki specjalnej – Long Range Desert Group, Pustynnej Grupy Dalekiego Zwiadu. Celem tej jednostki było przeprowadzanie akcji dywersyjnych na tyłach jednostek niemieckich i włoskich, w szczególności obejmowało to takie zadania jak niszczenie lotnisk, składów paliw, szlaków transportowych.

Zadanie, które stanęło przed bohaterami książki, było najważniejsze ze wszystkich; mieli zlokalizować sztab legendarnego generała i naprowadzić nań samoloty RAF-u lub samodzielnie go zaatakować. W przypadku powodzenia Niemcy za jednym zamachem straciliby genialnego taktyka i jeden z symboli swojej armii, a ich morale spadłoby drastycznie. Jak się wówczas wydawało, było to jedyne wyjście, aby powstrzymać wojska niemieckie przed zajęciem Egiptu. Książka opowiada o dziejach tej niezwykłej misji.

Ponieważ autorem wspomnień jest zawodowy żołnierz, oficer wojsk pancernych, pojawia się w niej sporo wojskowego żargonu, który nie zawsze mógłby być zrozumiały dla przeciętego czytelnika. Wydawca, prywatnie przyjaciel autora, zdecydował się jednak nie umieszczać w powieści przypisów, które jego zdaniem utrudniają czytanie i odciągają od głównego wątku, ale wplótł wyjaśnienia, jakie zwyczajowo znajdujemy w przypisach, w główną treść książki. Czy to w narracji, czy to w ustach któregoś z bohaterów, dzięki takiemu, bardzo dobremu, moim zdaniem, rozwiązaniu czytelnik nie tylko ma pełną jasność tego, o czym czyta, ale poprzez rozrywkę jednocześnie zdobywa nową wiedzę, na temat czy to stosowanego na wojnie w Afryce sprzętu, czy to taktyki obu stron.

Jak wspomniałem, cała akcja jest oparta na faktach, w nielicznych tylko miejscach dodana została fikcja literacka, w tle, ale i na pierwszym planie występują rzeczywiste postaci i wydarzenia. Jest to znacząca różnica w porównaniu do „Orła” gdzie nawet imiona członków załogi zostały zmienione.

Pomimo że opisywane wydarzenia są dla bohatera nieraz bardo osobistą sprawą, a często też, jak to na wojnie w jednostkach specjalnych bywa, sprawy przybierają dla bohaterów bardzo niekorzystny obrót, śmierć czai się zaś już za najbliższą wydmą, autor cały czas zachowuje typowo angielskie nastawienie do życia i całej sprawy – spokój, ironia i angielskie poczucie humoru towarzyszą czytelnikowi przez niemal cały czas.

Dla pełniejszego zrozumienia fabuły i zachowanie niektórych bohaterów, autor w swoich wspomnieniach musiał się na początku książki cofnąć nieco do czasów przedwojennych, co mogłoby się wydawać nudne dla czytelników, jednak nie w tym wypadku. Ponieważ oprócz bycia żołnierzem, autor zajął się wydawaniem książek, a także sam co nieco pisał, nie mamy do czynienia z amatorem piszącym prostymi, suchymi zdaniami, ale człowiekiem, który zna się na rzeczy i wie, jak zająć czytelnika. Dzięki temu akcja wciąga już od pierwszych stron, a im dalej, tym lepiej.

Książka ukazała się nakładem wydawnictw Rebis, co – jak zapewne już wiecie z recenzji wcześniejszych pozycji tego poznańskiego wydawnictwa – samo w sobie jakby zawiera gwarancję, że od strony wydawcy dopilnowano każdego szczegółu, aby czytelnik, wykładający w dzisiejszych czasach na książki niemałe sumy, otrzymał towar na najwyższym poziomie. Tak jest i w tym wypadku. Nie ma literówek, papier jest dobrej jakości, a wszystko jest podane w ładnej, twardej okładce.

Cieszyć może fakt, że pojawia się coraz więcej tego typu powieści historycznych, które oprócz wspaniałej rozrywki dostarczają czytelnikowi pewną wiedzę. Wiadomo przecież, że człowiek najłatwiej się uczy przez zabawę. Jest to bardzo dobra cecha, jednak jestem realistą i wiem, że jeśli ktoś sięga po tego typu pozycje, to nie po to, żeby się uczyć historii, ale żeby przeżyć pewną przygodę. Sięgając po „Polowanie na Rommla”, na pewno się nie zawiedzie.