Gdyby zrobić ankietę na ulicy z pytaniem: czy wie Pani/Pan kim był Rudolf Höß i jak skończył? – pewnie kilka osób poprawnie udzieliłoby odpowiedzi: wiem, komendant obozu Auschwitz, został powieszony. A czy wiedzą Państwo kto stał za tym, że jego proces się odbył, kto zbierał materiały do procesu, kto odwiedzał pozostałości po tym miejscu łez i popiołów, jakim był kompleks obozowy Auschwitz-Birkenau? Kto zbierał materiały, przesłuchiwał świadków oskarżenia i oskarżonych? Jedna i ta sama osoba. Spokojny, dystyngowany, rzetelny, skrupulatny człowiek. Polski prawnik pochodzenia niemieckiego, sędzia, profesor Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jan Sehn.
I właśnie o nim, o jego życiu, doświadczeniach od czasów przedwojennych aż po niespodziewaną śmierć w połowie latach sześćdziesiątych, opowiada książka Filipa Gańczaka „Jan Sehn. Tropiciel nazistów”. Pozycja wydawnictwa Czarne to bogato ilustrowane czarno-białymi zdjęciami dwieście pięćdziesiąt stron pasjonującej opowieści. Pasjonującej z dwóch powodów: ze względu na tytułowego bohatera i jego czyny, ale także dzięki samemu autorowi, który wartko i rzetelnie przybliża sylwetkę prawnika z Krakowa. Gdyby nie Jan Sehn, nie wiem, czy tak łatwo udałoby się skazać oprawców. Tymczasem orzeczono wobec nich karę śmierci – której Sehn był wprawdzie przeciwnikiem, ale był też orędownikiem ujawniania prawdy o zbrodniach. Oprócz tego Sehn pomagał prokuraturze RFN przygotować słynny proces zbrodniarzy hitlerowskich zwany drugim procesem oświęcimskim.
Ale nie tylko o łapaniu byłych nazistów jest tak książka. Ciekawym wątkiem jest przelotna znajomość z przedwojennym członkiem PPS Bolesławem Drobnerem, który z racji lewicowych poglądów i fascynacji ZSRS został pod koniec lat trzydziestych oskarżony o komunistyczną agitację. Jego proces łączy się osobą Sehna, który w owym czasie był protokolantem sądowym sprawy Drobnera. Po latach, kiedy komuniści przejęli władzę, drogi Drobnera i Sehna znowu się skrzyżowały, a postępująca brutalizacja życia budziła obawy Sehna ze względu na „sanacyjną” przeszłość. Do tego tuż po wojnie duże pretensje do Sehna mieli dwaj podrzędni restauratorzy krakowscy z czasów wojny, których Sehn nie uratował przed przymusowym zamknięciem ich speluny z rozkazu okupanta. W roku 1946, kiedy Sehn miał nieprzyjemności związane ze starym zatargiem o zamkniętą jadłodajnię (które później i tak wyjaśniono), taka plamka w życiorysie mogła urosnąć do monstrualnej wielkości, gdyby tylko było zapotrzebowanie polityczne.
W tych dwóch epizodach z życia Sehna przejawia się jeszcze jedna postać, kolega sprzed lat, były więzień Auschwitz i czołowa postać nowej władzy, swoisty protektor naszego bohatera – Józef Cyrankiewicz. Śmiało można orzec, że bez tej znajomości z „wiecznym” premierem Sehnowi trudno byłoby zrobić karierę, gdyż w owym czasie talent, pracowitość czy skrupulatność nie były gwarantem sukcesu zawodowego ani nawet życia.
Sam Filip Gańczak mówi o Sehnie: „to człowiek, który w pierwszych latach po drugiej wojnie światowej stał się motorem polskich rozliczeń z niemiecką okupacją”. Ale Sehn to nie tylko tropiciel nazistów, to także strażnik prawdy, tej, której nie można było wykrzyczeć w trakcie procesu, bo tyczyła się Katynia i innych miejsc mordu z wiosny 1940 roku. Mało znanym dokonaniem Sehna są jego starania na rzecz zachowania materiałów ze śledztwa katyńskiego z 1943 roku. Sehn był jedną z kilku osób, które przyczyniły się do ukrycia tak zwanego Archiwum Robla, czyli na przykład odpisów dokumentów przywiezionych z Katynia do Krakowa w 1943 roku, w tym dzienników polskich oficerów. Jan Zygmunt Robel dokumentację ukrył najpierw przed Niemcami, później przed Sowietami i wreszcie przed władzami ludowej ojczyzny.
„Jan Sehn Tropiciel nazistów” to książka warta przeczytania, ale ma niestety jedną wadę – za szybko się kończy.