W internecie pojawiły się zdjęcia, zarówno satelitarne, jak i wykonane z ziemi, dowo­dzące, że ukraińskie siły zbrojne zdołały poważnie uszkodzić elementy stacji strategicznego wczesnego ostrzegania w Armawirze w Kraju Krasno­darskim. Atak na tę placówkę jest zupełnie bezprecedensowy, celem stał się bowiem szeroko rozumiany rosyjski system zarządzania uzbrojeniem nukle­arnym.

Posterunek radiolokacyjny w Armawirze składa się z dwóch radarów poza­ho­ry­zon­tal­nych 77Ja-6DM Woroneż-DM działa­ją­cych w zakresie UHF. Łącznie Rosja ma cztery posterunki z rada­rami tego typu (jeden znajduje się w Pionierskim w obwodzie królewieckim). Wespół z czte­rema placówkami używającymi radarów Woroneż-DM działających w zakresie VHF i jednym z radarami Woroneż-WP (także VHF) w Miszelowce w obwodzie irkuckim stanowią część sieci wczesnego ostrze­gania przed nadla­tu­ją­cymi pociskami balistycznymi.



Pierwszą stację radiolokacyjną z tej serii uruchomiono w 2009 roku w obwodzie leningradzkim. Stacja w Armawirze (leżącym 430 kilometrów od obecnej linii frontu), obsługiwana przez 818. Samo­dzielny Ośrodek Radio­tech­niczny, osiąg­nęła pełną gotowość operacyjną sześć lat później. Koszt budowy jednego takiego posterunku to 3–4,5 miliarda rubli.

Rosjanie chwalą się, że Woroneż-DM jest w stanie wykryć obiekt wielkości futbo­lówki na wysokości 7 tysięcy kilo­metrów. Właśnie ta wysokość jest tu kluczowa. Radary poza­ho­ry­zon­talne wykorzystują zjawisko odbicia krótkich fal radiowych (a więc o wysokiej często­tli­wości) od jonosfery, aby wykrywać cele w dużej odległości i na dużej wysokości. Zupełnie się nie nadają do wykrywania, dajmy na to, pocisków manewrujących czy bezzało­gowych samo­lotów ultra­lekkich wypeł­nio­nych materiałami wybuchowymi. Mini­malna wysokość lotu wykrywanego obiektu to około 20 kilometrów. Wartość Armawiru w wojnie rosyjsko-ukraińskiej jest więc w najlepszym razie marginalna.

Jeśli radary w Armawirze mogły się Rosjanom do czegoś przydać, to tylko do wykrywania pocisków balis­tycznych ATACMS. Woroneż, owszem, jest w stanie je wykryć w środkowej fazie lotu, ale pozostaje pewien szkopuł – posterunek armawirski „patrzy” na południe. Jego pole widzenia (które oczywiście znamy tylko w przybliżeniu) obejmuje kraje od Nigru po Bangladesz, lecz obejmuje tylko skrawek Ukrainy, zapewne Krym i być może spłachetek wybrzeża na południe od Chersonia. Oczywiście Ukraina chętnie atakuje ATACMS‑ami właśnie cele na Krymie, ale czy Armawir jest dla Rosjan ele­men­tem ochrony przed takimi atakami?

Dostępne materiały dowodzą, że uszko­dzenia radarów są poważne. Trudno zresztą się dziwić, stacje radiolokacyjne z samej swojej natury to dość delikatne urzą­dze­nia i nie trzeba ich całkowicie niszczyć, aby uniemożliwić ich działanie. Nie wiadomo, ile czasu może zająć Rosjanom przywrócenie instalacji spraw­ności. Dokładnej daty ataku nie znamy, gdyż żadna ze stron niczego o nim nie powiedziała, ale zdjęcia satelitarne sporządzone przez Planet Labs wskazują na 22–23 maja.



Atak na Armawir wzbudził niejaką konsternację wśród zachodnich anali­tyków, wydaje się bowiem, że była to raczej pokazówka, a nie działanie mające osiągnąć wymierną korzyść taktyczną czy operacyjną. Niezależnie od tego, jak bardzo Kreml lubi potrząsać nuklearną szabelką (akurat trwają ćwiczenia symu­lujące użycie taktycznej broni jądrowej), nie ulega wątpliwości, że arsenał nuklearny to obecnie główny, jeśli nie jedyny rosyjski środek walki mogący stworzyć zagrożenie dla NATO. Kreml strzeże go więc jak oka w głowie.

Ukaz z 2020 roku o polityce odstraszania strategicznego (dostępny tutaj w forma­cie PDF, punkt III.19.w) stanowi, że jednym z warunków użycia broni nuklearnej przez Rosję jest „atak przeciwnika na krytycznie ważne obiekty państwowe lub wojskowe Federacji Rosyjskiej, których wyłączenie ze służby zakłóci działanie sił odpowiedzi nukle­arnej”. Radary Woroneż bez wątpienia są takimi obiektami.

Czy atak na Armawir mógł sprowokować rosyjską odpowiedź nuklearną? Sam w sobie na pewno nie, pomimo że for­mal­nie spełniał warunki nakreślone przez rosyjską doktrynę nuklearną. Nawet w Rosji działa tabu jądrowe i nawet Rosja nie jest w stanie przewidzieć w pełni konsekwencji użycia broni jądrowej. Ale jeśli posterunek został wyłączony na dłużej, oznacza to, że cały rosyjski system systemów broni nukle­arnej częściowo oślepł. To z pewnością powoduje wzrost napięcia na Kremlu, a co za tym idzie – wzrost napięcia między mocarstwami nuklearnymi.

W interesie każdego z tych państw jest to, aby wszystkie pozostałe miały sprawne systemy ostrzegania. Wyjątek stano­wiłaby jedynie sytuacja, w której jedno mocarstwo planowałoby atak wyprze­dzający na drugie. Jeśli jednak przyjmiemy, że nikt nie szykuje się do wykonania takiego obłąkańczego kroku, system ostrzegania jest bezpiecznikiem, który pomaga uniknąć nieporozumień mogących zagrozić dalszemu istnieniu naszej cywilizacji. Nie chodzi w gruncie rzeczy o to, czy Rosja może wykryć zagrożenia. Chodzi o to, aby mogła stwierdzić, że zagrożenia nie ma.



Cele w Rosji

Atak na Armawir rozegrał się na tle dyskusji o tym, czy zachodni sojusznicy Ukrainy powinni jej pozwalać na uży­wa­nie uzbrojenia, które jej dostarczają, przeciwko celom leżącym na terytorium Federacji Rosyjskiej. Głos w tej sprawie zabrał właśnie sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg, który w wywiadzie dla The Economist powiedział, że „nadeszła pora, aby sojusznicy zastanowili się, czy powinni zdjąć niektóre restrykcje nałożone na użycie broni przekazanej Ukrainie. Zwłaszcza teraz, kiedy wiele walk toczy się w obwodzie charkowskim, blisko granicy, odbieranie Ukrainie możli­wości użycia tej broni przeciwko celom wojskowym na terytorium rosyj­skim sprawia, że Ukraińcom bardzo trudno się bronić”.

Komentator Economista zwraca uwagę, że to zaskakująca decyzja ze strony Nor­wega. Nie przyjęło się, aby sekre­tarze gene­ralni NATO krytykowali decyzje polityczne w najważniejszym państwie członkowskim sojuszu. Stolten­berg wpraw­dzie nie uczynił tego wprost, ale cel jego słów jest oczywisty. Przecież nie chodzi o Estonię ani Portugalię, ale właśnie o Stany Zjednoczone.

Sam prezydent Wołodymyr Zełenski ubolewał niedawno nad tym, że Zachód chce, aby Ukraina wygrała w taki sposób, żeby Rosja nie przegrała. Trzeba więc zadać pytanie: czy atak na Armawir miał być czymś na kształt strzału ostrze­gaw­czego pod adresem Amerykanów? Czy jest to symptom ukraińskiej desperacji i rozpaczliwa próba zdobycia zgody na użycie amerykańskiej broni przeciw „normalnym” celom?

Stoltenberg przyznaje, że nadrzędnym celem jest uniknięcie pełnoskalowej wojny między Rosją a Sojuszem Północ­no­at­lan­tyc­kim. Ale wydaje się, że Waszyng­ton powoli zmienia kurs. Sekretarz stanu Antony Blinken ponoć zaczął przekonywać swojego szefa, aby ten zgodził się przynajmniej na wyzna­czenie pewnego pasa po rosyjskiej stronie granicy, w którym Ukraińcy mogliby razić cele o charakterze wojskowym bez ograniczeń. Pozwoliłoby to przynajmniej utrudnić dalszą ofensywę Moskali na kierunku charkowskim. Pojawił się także apel wystosowany w tej sprawie do sekretarza obrony Lloyda Austina przez kilkunastu człónków Kongresu. Głównym hamulcowym jest zaś podobno doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan.



Wiatr odnowy zawiał także po naszej stronie Atlantyku. Na początku miesiąca brytyjski sekretarz spraw zagranicznych David Cameron powiedział, że Ukraina może używać pocisków Storm Shadow do atakowania celów w Rosji. Ale do tej pory tylko Londyn dał w tej kwestii zielone światło.

Walka radioelektroniczna

The Washington Post opublikował dziś artykuł pod wymownym tytułem: „Rosyjskie zakłócanie sprawia, że niektóre zaawansowane amerykańskie bronie są nieskuteczne w Ukrainie”. Powołując się na utajnione ukraińskie dokumenty, Isabelle Khurshudyan i Alex Horton piszą, że bomby i pociski naprowadzane satelitarnie w wielu przypadkach okazują się bezradne wobec rosyjskich zakłóceń sygnału GPS. Wskutek tego Ukraińcy po prostu zrezygnowali z użycia niektórych typów efektorów. Problem dotyka nawet tych najsłynniejszych – pocisków arty­le­ryj­skich Excalibur i pocisków rakietowych GMLRS do wyrzutni HIMARS/MLRS.

Przykładowo celność amunicji Excalibur spadła tak bardzo – jedynie co dziesiąty pocisk raził wskazany cel – że Ukraińcy zrezygnowali z jej stosowania już w ubiegłym roku, a Waszyngton przestał dostarczać kolejne egzemplarze. Kijów zwrócił się z prośbą do Amerykanów o pochylenie się nad tym zagadnieniem i wprowadzenie modyfikacji, które przy­wrócą skuteczność broni naprowadzanej za pomocą GPS. Udało się to w przypadku bomb kierowanych za pomocą pakietu JDAM. Jego producent, Boeing, opracował patch do opro­gra­mowania.

Źródło WaPo w Pentagonie podkreśliło, iż nie należy oskarżać biurokracji o spowal­nia­nie tego procesu. Wręcz przeciwnie – w niektórych wypadkach poprawki wprowadzano w niespełna dobę. To samo źródło mówi, że Rosja nieustannie rozszerza swoje możliwości w zakresie walki radioelektronicznej, ale Zachód także ewoluuje i dba o to, aby Ukraina otrzymywała potrzebne jej zdolności.



Ten sam artykuł podaje w jednym miejscu dwie ciekawe i pozytywne informacje: potwierdza, że Amerykanie przekazali Ukrainie bomby GBU-39 Small Diameter Bomb (SDB), a do tego okazuje się, że są one wyjątkowo odporne na zakłócanie sygnału GPS, a także na zestrzelenie środkami kinetycznymi, gdyż są po prostu bardzo małe. Blisko 90% użytych bomb poraziło wskazany cel. Także pociski manewrujące Storm Shadow spisują się nieźle, ponieważ oprócz naprowadzania satelitarnego używają także nawigacji inercyjnej, TERPROM-u (danych o ukształtowaniu terenu) i obrazowania w podczerwieni.

Według dokumentów analizowanych przez WaPo SDB trafiły nad Dniepr już w listopadzie ubiegłego roku. Serwis The War Zone zwraca uwagę, że dowody na użycie SDB mieliśmy prawdopodobnie już w lutym, ale ponieważ nie było oficjalnych komunikatów o dostawie SDB, powszech­nie uznano, że znalezione szczątki to pozostałości lądowej wersji SDB, czyli Ground Launched Small Diameter Bombs (GLSDB).

A skoro o tym mowa, GLSDB – którą można odpalać na przykład z wyrzutni HIMARS – najwyraźniej zawiodła. Nieofi­cjal­nie wiadomo, że jest to skutek zbiegu różnych czynników, między innymi zakłóceń, ale także względów taktycznych i logistycznych. Amerykanie pracują obecnie nad modyfikacjami, a po ich wprowadzeniu chcą wysłać kolejną partię GLSDB, aby Ukraińcy dali im jeszcze jedną szansę.

SDB zostały wykorzystane w niedawnym uderzeniu na szpital w okupowanym Wowczańsku. Rosjanie zajęli budynek i przerobili go na ośrodek dowodzenia. Niestety nie ma wiarygodnych danych o ofiarach śmiertelnych wśród rosyjskich oficerów.

Inną bronią, która dobrze sobie radzi, są pociski balistyczne ATAMCS, które zachowują niezłą celność i są bardzo trudne do zestrzelenia. Dziś ujrzeliśmy spektakularny dowód. Pojawiło się nagranie pokazujące atak pociskiem tego typu – przeprowadzony 22 maja w okupowanej części obwodu donieckiego – na zestaw przeciwlotniczy S-400 Triumf. Ukraiński dron uwiecznił, jak zienitczicy, świadomi zagrożenia, próbują zestrzelić nadciągające ATAMCS-y. Według nieofi­cjalnych informacji Ukraińcy użyli pięciu pocisków, na co Rosjanie, jak widać, zareagowali odpaleniem sześciu.



Niewykluczone, że udało się zestrzelić aż cztery ATAMCS-y, lefcz co najmniej jeden sięgnął celu. Efekt tego ataku można zobaczyć na poniższych zdjęciach. Udało się zniszczyć dwie wyrzutnie 5P85 i stację radiolokacyjną 96L6. Kolejne dwie wyrzutnie prawdo­po­dob­nie zostały uszkodzone.

Warto odnotować nowinkę dotyczącą użycia celów pozorowanych ADM-160B MALD (Miniature Air-Launched Decoy) przekazanych przez Stany Zjednoczone. O ich obecności na ukraińskim niebie wiemy od dobrego roku, ale do tej pory nie mieliśmy informacji o ich nosicielach. Teraz wreszcie otrzymaliśmy dowód, że wybrano do tej roli MiG‑i‑29. Ukraińcy używają MALD‑ów głównie do zmylenia rosyjskiej obrony przeciwlotniczej w trakcie uderzeń pociskami manewru­ją­cymi Storm Shadow / SCALP EG, które z kolei odpalane są z bombowców frontowych Su-24.

Pojawiły się też ciekawe zdjęcia z drugiej strony frontu. Rosjanie od wielu miesięcy z coraz większym powodzeniem stosują własne kierowane bomby szybujące. Jednym z najnowszych typów uzbrojenia tej klasy jest UMPB (uniwier­salnyj mieżwi­dowoj płanirujusz­czij boje­pripas – uniwersalna wielo­funk­cyjna amunicja szybująca) D-30SN, stanowiąca swoisty rosyjski odpowiednik amerykańskiej SDB.

Pojawiło się nawet nagranie pokazujące zrzut D-30SN z bombowca frontowego Su-34. Krążą pogłoski, że podobnie jak SDB i GLSDB, także D-30SN ma swoją wersję przystosowaną do odpalania z wieloprowadnicowych wyrzutni pocisków rakietowych. Na tę chwilę są to jednak tylko pogłoski.

x.com/Tendar