Ogromne straty w ludziach i w sprzęcie w toku inwazji na Ukrainę przerosły nawet najbardziej pesymistyczne szacunki rosyjskiego dowództwa. Według brytyjskiego wywiadu w maju 2024 roku codziennie straty miały sięgać 1200 osób (zabitych i rannych). W tym kontekście nie można już mówić o „rosyjskich żołnierzach”, ponieważ Moskwa od dawna wysyła na front niemal każdego, kto może posługiwać się bronią.

Obok oddziałów regularnych, najem­ników i zagra­nicz­nych ochot­ników walczą nie tylko przestępcy kryminalni, ale również osoby siłą zmuszone do udziału w wojnie. Według dziennikarzy Bloomberga w ostatniej grupie znajduje się wielu Afrykanów. Są to pracownicy sezonowi i studenci, przed którymi postawiono wybór: front albo deportacja. W większości nie są to byli żołnierze, lecz młodzi mężczyźni, którzy po minimalnym przeszkoleniu kierowani są wprost w piekło walki.

Wiele pododdziałów, w których zmuszeni są służyć Afrykanie, kierowanych jest na odcinek północy, do działań wymierzonych w Charków. Rzucanie do walki kolejnych ludzkich fal przywodzi skojarzenie ze stereotypami dotyczącymi radzieckiej taktyki w drugiej wojnie światowej, jednak dziś można odnieść wrażenie, że niewiele się zmieniło w rosyjskim podejściu do życia żołnierzy, a jeśli – to na gorsze. Wykorzystywanie słabo wyszkolonych i zmotywowanych rekrutów jest jedną z głównych przyczyn ogromnych strat.

Wcielanie do wojska studentów i imigrantów to jedno, ale ściąganie podstępem zdesperowanych ludzi to zupełnie inna sprawa. Przedstawiciele indyjskiego Centralnego Biura Śled­czego odkryli siatkę, która sprowa­dzała do Rosji młodych Indu­sów, kusząc ich perspektywą pracy zarobkowej. W procederze uczest­ni­czyły biura rozsiane po całym kraju. Oficjalnie pomagały w załat­wie­niu wizy, jednak w rze­czy­wis­tości organi­zo­wały werbu­nek nie­świa­do­mych mężczyzn, którzy następ­nie trafiali na front.

Osobami kluczowymi dla działalności organizacji było czterech obywateli Indii: Nijil Jobi Bensam, Anthony Michael Elangova oraz Arun i Yesudas Junior. Handlarze ludźmi byli bardzo aktywni w mediach społecz­noś­cio­wych, gdzie skupiali się na pro­mo­wa­niu pracy w Rosji jako metody na wyrwanie się z biedy.

Jak donoszą Ukraińcy, wśród schwy­tanych rosyjskich żołnierzy i wspierających ich sił nieregularnych znajduje się wielu Afrykanów. Nie wszyscy to wcieleni siłą studenci i imigranci zarobkowi. Mogą również znajdować się wśród nich doświad­czeni bojownicy rekrutowani przez Wagnerowców w Republice Środkowo­afrykańskiej.

Prowadzenie rekrutacji znacznie ułatwia wieloletni kryzys. Mimo szerokiego wsparcia przez spo­łecz­ność między­na­ro­dową inicjatyw na rzecz pokoju przynoszą one mizerne skutki na długą metę. Od 2015 roku broń złożyło 5 tysięcy bojowników. Nie oznacza to jednak, iż powrócili do cywilnego życia. W Republice Środkowoafrykańskiej nie ma wielu ofert pracy zarobkowej, szczególnie dla byłych partyzantów. Sprawia to, że na ulicach pojawiły się grupy doświadczonych w walce w dżungli bojowników, którzy nie mogli znaleźć swojego miejsca w nowej rzeczywistości. Sytuację z powodze­niem wykorzystuje obecna w kraju Grupa Wagnera.

Doszło do rozwinięcia się skom­pli­ko­wa­nego systemu wzajemnych powią­zań między rosyj­skimi najemni­kami a środkowo­af­ry­kań­skim rządem. Bangi ma rekrutować zdemobilizowanych bojowników, a następnie prze­ka­zy­wać ich jako kandyda­tów do pracy z Wagne­row­cami. Pojawiły się donie­sie­nia o formowa­niu z uczestników programu demobi­li­za­cyj­nego bojówek mających wspierać siły rządowe.

Bangi stanowczo odcina się od pogłosek dotyczących formowania bojówek. Spec­jal­ny doradca prezy­denta Fidele Gouandjika podkreślił, że do współpracy z Rosjanami kierowani są wyłącznie członkowie sił zbroj­nych. Nie jest to jednak do końca prawda. Byli uczestnicy programu rozbro­je­nio­wego mają, bez dalszego przeszkolenia, trafiać prosto do Wagnerowców, którzy wykorzystują ich między innymi w roli infor­matorów.

Środkowoafrykański żołnierz z naszywką Grupy Wagnera.
(Anselme Mbata / CorbeauNews Centrafrique)

W kraju obecni są również wysoko postawieni członkowie służb specjal­nych. Najważniejszym jest należący do GRU Walerij Zacharow, oficjalnie piastujący funkcję doradcy do spraw bezpie­czeń­stwa wewnętrznego przy prezydencie. Kontroluje on dwie zarejestrowane firmy – górniczą Lobaye Invest i uważaną za filię grupy Wagnera Séwa Sécurité. Drugim jest dowodzący rosyjskimi żołnierzami generał Oleg Połgujew. Ma on również doświadczenie jako szef wywiadu przy wojskach powietrzno­desan­to­wych i stoi na czele działań szko­le­nio­wych mających podnieść goto­wość bojową sił rządowych.

Z Himalajów na ukraińskie

Na front trafiają również osoby doskonale zdające sobie sprawę z tego, co będą robić. Dotyczy to setek obywateli Nepalu, wśród których są zarówno młodzi poszukiwacze przygód, jak i weterani pracujący wcześniej w prywatnych firmach wojskowych w Afganistanie. Rosjanie wykorzystują złą sytuację ekono­miczną Nepalu do prowadzenia rekrutacji. Młodzi mężczyźni wyjeż­dżają są gotowi walczyć, ale, jak sami później wspominają, nie byli gotowi na taką wojnę. Zagraniczni bojownicy mają być organizowani w osobne jednostki i posyłani w najtrudniejsze regiony.

Dlaczego jednak Nepalczycy decydują się na walkę dla Rosji, a nie zaciąg do którejś z grup najemników?

Chodzi o obywatelstwo. Na początku 2024 roku Władimir Putin ogłosił, że każdy, kto zgłosi się na ochotnika do uczestnictwa w inwazji na Ukrainę na okres minimum roku, może liczyć na uzyskanie rosyjskiego paszportu. Oby­wa­tel­stwo mogą otrzy­mać rów­nież członko­wie rodziny ochot­nika. Jest to niezwykle kusząca oferta dla mieszkańców krajów, które szczególnie boleśnie odczuły konsek­wencje pandemii. Jednym z nich był uzależniony od dochodów z turystyki Nepal. Bez wypraw w Himalaje wielu młodych mężczyzn straciło źródła dochodu, z którego utrzymywały się całe rodziny. Dla nich wyjazd na Ukrainę był możliwością poprawy sytuacji swojej i bliskich. Wielu zaginęło bez wieści. Rząd w Katmandu szacuje, że na front wyjechało około 400 Nepalczyków.

Gurkhowie cieszą się doskonałą reputacją jako elitarne siły najemne. Dzięki doskonałej sprawności bojowej oferowano im dobre kontrakty, a wielu nadal chętnie je podpisywało. Jednym ze sprawdzonych i lubianych kierunków wyjazdu żołnierzy były Indie. Na przełomie lat 2022 i 2023 Nowe Delhi podjęło decyzję o ograniczeniu liczby i długości kontraktów oferowanych Nepal­czy­kom. Powód jest prozaiczny: Indie mają wystarczającą liczbę rekrutów, aby wypełnić potrzeby kadrowe, nie muszą już szukać kandydatów za granicą. Doprowadziło to do napięć w relacjach między krajami.

Ostatecznie Indie dążą do całkowitego zerwania z prowadzeniem zaciągu wśród Nepalczyków. Do 2030 roku nie będzie już całkowicie gurkhijskich jednostek, a do 2037 ostatnia zostanie całkowicie obsadzona Indusami. Działania Nowego Delhi bacznie obserwuje Pekin, dla którego pers­pek­tywa „przejęcia” nepalskich najem­ni­ków będzie kolejną metodą umac­niania swojej pozycji w Hima­lajach.

2s3m akatsiya, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International