Tydzień temu za pośrednictwem egipskich służb wywiadowczych szefostwo Hamasu otrzymało propozycję ramową nowego rozejmu. Podstawowe założenie jest proste: jeśli porozumienie dojdzie do skutku, Gaza (i Hamas) dostanie kilka tygodni wytchnienia od druzgocącej kampanii Cahalu (Waszyng­ton i Jerozo­lima unikają terminu „zawieszenie broni” jak diabeł święconej wody), Izrael zaś dostanie z powrotem wszystkich swoich obywateli wciąż przetrzymywanych w hamasowskich lochach i zwłoki tych, którzy nie doczekali wyzwolenia.

Pracujący w Paryżu negocjatorzy wypracowali następujące ramy poro­zu­mienia. Pierwsza faza zwalniania zakładników cywilów miałaby trwać w trakcie sześciotygodniowego rozejmu, a za każdego cywila, który powróci z Gazy, władze izraelskie zwalniałyby troje „więźniów bezpieczeństwa” z tamtejszych więzień. Ten stosunek zmieniłby się jeszcze na korzyść Palestyńczyków, kiedy Hamas zacząłby zwalniać osoby służące w Cahalu, a rozejm zostałby wydłużony. Jest to swoisty miszmasz propozycji zgła­szanych przez Izrael i Hamas, a także Katar, Egipt i Stany Zjednoczone.



– Uważam, że to mocna i atrakcyjna propozycja, która daje jakąś nadzieję na powrót do tego procesu – stwierdził amerykański sekretarz stanu Antony Blinken. – Ale Hamas będzie musiał podjąć własne decyzje.

– Jesteśmy w dużej lepszej sytuacji niż jeszcze kilka tygodni temu – powiedział premier Kataru Muhammad ibn Abd ar-Rahman as-Sani, który był jednym z uczestników paryskich negocjacji. Amery­kanów reprezentował szef CIA Bill Burns, Izraelczyków – szef Mosadu Dawid Barnea, Egipcjan – szef Generalnego Dyrektoriatu Wywiadowczego generał dywizji Abbas Kamel.

Na tak zwanym Placu Zakładników w Tel Awiwie ustawiono makietę hamasowskiego tunelu, tak aby każdy chętny mógł poczuć namiastkę warunków, w których przetrzymywani są więźniowie Hamasu.
(Oren Rozen, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

Różnice między poszczególnymi opcjami dotyczyły długości trwania rozejmu czy „kursu”, po którym Izraelczycy mieli być wymieniani na Palestyńczyków. Ale to wciąż tylko ogólne ramy. Uczestnik rozmów, na którego powołuje się CNN, podkreśla, że od tego etapu do określenia wszystkich szczegółów dzieli nas daleka i trudna droga. Izraelska kancelaria premiera szybko zgłosiła zastrzeżenia co do „warunków nie do przyjęcia”. Tymczasem premier as-Sani podkreślił, że nie wiadomo, co zrobi Hamas i czy będzie chciał się zaan­ga­żować w proces.

Minął tydzień. Izraelski rząd wojenny jakoby przystał na propozycję w jej ogólnych założeniach. Tymczasem Hamas milczy. Amerykański doradca do spraw bezpie­czeństwa narodowego Jake Sullivan stwierdził, że Waszyngton będzie naciskał na Egipcjan i Katarczyków, aby ci z kolei wywarli presję na Hamas i uzyskali odpowiedź. Sullivan podkreślił również, że uwolnienie zakładników jest dla Waszyngtonu kwestią bezpie­czeństwa narodowego, ale nie należy się spodzie­wać, iż porozumienie będzie zawarte lada chwila.



Pogłoski spływające z Gazy i Kataru – gdzie rezyduje przywódca polityczny Hamasu Ismail Hanija – wskazują, że na szczytach organizacji trwa spór między tą częścią, która jest na miejscu, a częścią żyjącą jak pączki w maśle nad Zatoką Perską. Rdzeń Hamasu działający w Gazie chce przystać na propozycję w obecnej postaci. Tymczasem Hanija i jego bezpośrednie otoczenie żądają perma­nent­nego zawieszenia broni, czyli albo końca wojny, albo przynaj­mniej długo­trwałego jej zamro­żenia i wycofania oddziałów Cahalu ze Strefy Gazy.

– Starania o uwolnienie zakładników trwają cały czas – zapewnił premier Bin­ja­min Netanjahu, podkreślając, że Izrael nie dąży do zawarcia układu za każdą cenę i nie zgodzi się na taki, który nie będzie dlań korzystny. – W mediach mówi się wiele rzeczy, tak jakbyśmy już się na nie zgodzili, na przykład co do zwalniania terrorystów, a my po prostu na nie się nie zgodzimy.

Mówiąc o zwalnianiu terrorystów, premier nawiązał do żądań, o których dowiedzieliśmy się z przecieków do mediów. Hamas oczekuje, że Izrael wypuści z więzień ludzi odpowie­dzialnych za organi­zowanie zamachów terro­rys­tycznych podczas drugiej intifady w latach 2000–2005. Znajdują się wśród nich na przykład konstruktor bomb Abd Allah al-Barghusi i planista Ibrahim Hamid. Produkty tego pierwszego zabiły łącznie 66 Izraelczyków i raniły około 500. W zamachach zorgani­zowanych przez Hamida zginęło 46 osób.

Bibi zapewnił przy tym, że celem jest kontynuowanie wojny aż do całkowitego unicestwienia Hamasu. Na razie – według Izraelczyków – rozbito siedemnaście z dwudziestu czterech batalionów Hamasu. Większość pozostałych znajduje się na południu Strefy Gazy, w pobliżu Rafah. Według hamasowskiego minis­terstwa zdrowia do tej pory zginęło około 26 tysięcy Palestyńczyków.



Sullivan dodał, że Waszyngton będzie naciskał na Izrael w kwestii zwiększenia dopływu pomocy humanitarnej do Strefy i że ta kwestia będzie traktowana jako najwyższy priorytet. Jerozolima zapewnia, że przepuszcza wystarczająco dużo dostaw, natomiast problem jest po stronie ONZ i samego Hamasu, który za każdym razem kładzie łapę na sporej części artykułów. Z drugiej strony w Izraelu odbywają się demonstracje, których uczestnicy próbują zablokować dostawy pomocy humanitarnej. Ich argument jest prosty: nie powinno być żadnej pomocy, dopóki Hamas nie zwolni wszystkich zakładników.

Tych wciąż jest 132. Szkopuł w tym, że nie wiadomo, jak wielu z nich ciągle żyje. Według oficjalnych danych – aż 103. Były rzecznik Cahalu Jonatan Conricus twierdzi, że według wewnętrznych ocen wywia­dowczych – prawdo­podobnie połowa. Co z natury rzeczy oznacza, że druga połowa już nie żyje. Izraelska dziennikarka Noga Tarnopolski zadaje w związku z tym pytanie: jak to możliwe, że nikt nie przekazał tych wniosków Izraelczykom?

Jeżeli połowa zakładników faktycznie nie żyje, całkowicie zmienia to rachunek zysków i strat potencjalnego rozejmu. Owszem, odzyskanie ciał ofiar jest istotne, zwłaszcza w kontekście żydows­kich tradycji rządzących pogrzebem i przeży­waniem żałoby, ale nikt nie ma wątpliwości, iż żywych zakładników trzeba stawiać ponad tymi już nieżyjącymi. A skoro zakładnicy mieliby być walutą, którą Hamas płaci za rozejm, śmierć połowy tych osób sprawia, że wszystkie żądania Hamasu stają się nagle dwukrotnie bardziej kosztowne.

Wiadomo, że izraelscy żołnierze kontrolowali cmentarze na zajmowanych terenach Strefy Gazy i rozkopywali świeże groby. Cel był oczywisty: sprawdzić, czy hamasowcy nie pochowali tam zabitych zakładników.



Poza tym trzeba pamiętać, że Palestyna nie kończy się na Strefie Gazy. To tam zwrócone są oczy świata, ale tymczasem krew leje się również na Zachodnim Brzegu. Od początku wojny do końca minionego miesiąca zginęło tam 370 Palestyńczyków, większość z ręki izraels­kiego wojska i sił porządkowych, ale co najmniej ośmiu zostało zamor­do­wanych przez izraelskich osadników. Przez trzy ostatnie miesiące minionego roku odnotowano tam 343 ataki dokonane przez osadników. Większość sprawców nigdy nie staje przed sądem.

Waszyngton próbował zmusić Netanjahu do skrócenia smyczy osadnikom. Ci są jednak w przeważa­jącej większości wyborcami skrajnej prawicy. Prawicowe dziwolągi w rodzaju ministra finansów Becalela Smotricza z Partii Religijnego Syjonizmu czy ministra bezpieczeństwa wewnętrznego Itamara Ben Gwira z Żydowskiej Siły ujmują się więc za swoim elektoratem, a bez tych partii rząd Bibiego rozpadnie się jak domek z kart.

W końcu kilka dni temu prezydent Joe Biden ogłosił bezprecedensową decyzję o obłożeniu sankcjami czterech osadników zidentyfikowanych jako sprawcy ataków na Palestyńczyków. Sankcje blokują możliwość korzystania z usług amery­kańs­kich instytucji finansowych czy wstępu na terytorium USA.

Prawicowi turborady­kałowie zareagowali po swojemu. Smotricz de facto oskarżył Bidena o antysemityzm i wpisywanie się w kampanię mającą zamienić miejscami ofiary i katów. Ale rekord politycznej bezczelności pobił Ben Gwir, który otwarcie stwierdził, że Donald Trump byłby lepszy dla Izraela niż Biden.

– Zamiast udzielić nam pełnego wsparcia, Biden zajmuje się dostarczaniem pomocy humanitarnej i paliwa, które trafia do Hamasu – powiedział minister. – Gdyby rządził Trump, postępowanie USA byłoby zupełnie inne.



Sam fakt wygłoszenia takich opinii w ame­ry­kańs­kiej prasie (konkretnie w wywiadzie dla The Wall Street Journal) na kilka miesięcy przed wyborami, w których Biden niemal na pewno zmierzy się z Trumpem, jest zdumiewający. A raczej byłby, gdyby powiedział to ktoś mniej radykalny, bo akurat po Ben Gwirze można się spodziewać takich wyskoków.

Biden, rzecz jasna, zapewnia Izraelowi ogromne wsparcie: zorganizował przys­pie­szone dostawy amunicji i wyposażenia (wartych kilkaset milionów dolarów) oraz zapewnia mu osłonę dyplomatyczną na arenie między­na­rodowej. Sprzeciwia się Izraelowi tylko w jednej kwestii: dopuszczalnej skali cierpienia ludności cywilnej. Tylko tutaj podejście Trumpa mogłoby być wymiernie inne. A jeśli przypomnimy sobie, że to właśnie Ben Gwir i Smotricz chcieli wysiedlać Palestyń­czyków do Konga, staje się jasne, że właśnie takie wsparcie Waszyngtonu miał na myśli ten pierwszy.

Odnotujmy również, że 1 lutego Ben Gwir napisał na Twitterze, iż Biden „myli się co do obywateli Państwa Izrael i boha­terskich osadników. Ci, którzy są ata­kowani, ci, których obrzuca się kamieniami, aby ich skrzywdzić i zamor­dować, to bohaterscy osadnicy w Judei i Samarii”.

Oczywiście słowa Ben Gwira o braku wsparcia ze strony Bidena wzbudziły konsternację w Izraelu. Jak na ironię padły one tuż po tym, jak minister obrony Joaw Galant podziękował Bidenowi za wsparcie. Zaraz potem również Netan­jahu podziękował Waszyngtonowi za pomoc materiałową i dyplomatyczną oraz za zwiększenie amerykańskiej obecności wojskowej w regionie. Ben Gwira skrytykowali także szefowie partii opozycyjnych, Jair Lapid i Meraw Michaeli, oraz minister bez teki Beni Ganc. Michaeli stwierdziła, że Ben Gwir naraża żołnierzy, którzy walczą za pomocą amerykańskiego uzbrojenia, toteż Netanjahu musi wybrać, czy ważniejsze dla niego bezpieczeństwo żołnierzy czy własnego rządu.

Notabene kanadyjska ministerka spraw zagranicznych Mélanie Joly ogłosiła, że równolegle z nakładaniem nowych sankcji na przywódców Hamasu Kraj Klonowego Liścia wprowadzi też sankcje na ekstremistów wśród izraelskich osad­ników. Nie ujawniła jednak, czy chodzi o te same osoby, które znalazły się na liście sankcyjnej Waszyngtonu.

twitter.com/idfonline