Jak poinformował dziś izraelski portal Zman Jisrael, przedstawiciele rządu izraelskiego odbyli potajemne rozmowy z władzami kilku różnych państw w sprawie „dobrowolnego przesiedlenia” uchodźców z Gazy. Projekt ten doczekał się już ostrej krytyki ze strony głównego sojusznika Izraela – Stanów Zjednoczonych.

Afera zaczęła się przedwczoraj od wypowiedzi dwóch prominentnych polityków. Minister bezpieczeństwa Itamar Ben Gwir, szef partii prawicowych turboradykałów Żydowska Siła, i bodaj jeszcze gorszy prawicowy radykał Becalel Smotricz (minister finansów z ramienia Partii Religijnego Syjonizmu) stwierdzili, że Izrael powinien zachęcić (sic!) Gazańczyków do emigracji i zasiedlić Strefę Gazy Izraelczykami.

– Nie możemy się wycofać z żadnego terytorium, na którym znajdujemy się w Strefie Gazy – powiedział Ben Gwir. – Nie tylko nie wykluczam [ustanowienia] tam osiedli żydowskich, ale wręcz uważam, iż to również jest ważna sprawa.



– Należy promować dobrowolną migrację mieszkańców Gazy do krajów, które zgodzą się przyjąć uchodźców – oznajmił Smotricz. – Izrael na dobre obejmie kontrolę nad Strefą Gazy.

Amerykański Departament Stanu od razu odrzucił słowa Smotricza i Ben Gwira (choć co istotne, nie sięgnął po najcięższy kaliber w języku dyplomatycznym – potępienie). W komunikacie dodano, że ich retoryka jest nieodpowiedzialna i że premier Netanjahu wielokrotnie zapewniał Waszyngton, iż tego typu stwierdzenia nie odzwierciedlają stanowiska rządu izraelskiego. Widać tu słabo zawoalowane napomnienie: „człowieku, ściągnijże cugle swoim ministrom!”. Skoro takie rzeczy wygadują dwaj członkowie rządu z dwóch różnych partii, trudno traktować zapewnienia Bibiego poważnie. Podkreślono wreszcie, iż Gaza jest i musi pozostać ziemią palestyńską, tyle że niekontrolowaną już przez Hamas.

Smotricz zareagował po swojemu: oświadczył, że „ponad 70% izraelskiego społeczeństwa popiera dziś” emigrację Gazańczyków jako „rozwiązanie humanitarne”. Jak zwraca uwagę Times of Israel, minister nie poparł tej liczby żadnymi sondażami. Niemniej ani Smotricz, ani Ben Gwir nie przejęli się krytyką płynącą z Budynku Trumana. Ten drugi przypomniał Amerykanom, że Izrael „nie jest kolejną gwiazdą” na ich fladze.

Mimo wszystko wydawało się, że na razie Smotricz i Ben Gwir mówią, co mówią, aby zyskać poparcie wśród prawicowych wyborców. Dziennikarz Zman Jisrael Szalom Jeruszalmi dowiedział się jednak, iż taki plan nie tylko istnieje, ale też jest w zaawansowanym stadium realizacji. Jak zdradziło anonimowe źródło w ministerstwie bezpieczeństwa, Kongo wyraziło gotowość przyjęcia migrantów (według niektórych źródeł chodzi o Demokratyczną Republikę Konga, ale anglojęzyczne źródła izraelskie jednoznacznie wskazują, że chodzi o „to drugie” Kongo ze stolicą w Brazzaville).

Z kolei serwis Axios, powołując się na innego anonimowego urzędnika, informuje, że nie są prowadzone żadne takie rozmowy i że nikt w Jerozolimie nie łudzi się, iż jakikolwiek kraj przyjąłby miliony czy nawet tysiące uchodźców. Przypomnijmy, że miesiąc temu Egipt ostrzegł Izraelczyków, iż jeśli dojdzie do masowej ucieczki Palestyńczyków na Synaj, doprowadzi to do załamania stosunków dyplomatycznych Kairu nie tylko z Państwem Żydowskim, ale także z Waszyngtonem.



Władze cywilne i wojskowe już teraz starają się przygotować społeczeństwo do spędzenia całego roku 2024 w trybie wojennym. W ostatnich dniach pojawił się również pomysł, aby te części Stefy Gazy, które zostały opanowane przez Cahal, oddawać pod kontrolę lokalnych klanów niemających powiązań z Hamasem. Trudno jednak sobie wyobrazić, aby którykolwiek klan mógł nie mieć powiązań z organizacją, która od półtorej dekady rządzi w Gazie żelazną ręką. W najlepszym wypadku dałoby się wyselekcjonować poszczególne osoby niemające powiązań z Hamasem, ale jak odizolować je potem od wpływów krewnych (zwłaszcza starszyzny klanowej) mających takie powiązania?

„To drugie” Kongo

Republika Konga pozostaje w cieniu swojego ogromnego sąsiada. Od lat nie wstrząsają nią walki etniczne ani noszące się szerokim echem kryzysy polityczne. Jako była kolonia francuska pozostawała na uboczu globalnej polityki. Kraj jest niezwykle bogaty, jednak społeczeństwo pozostało ekstremalnie biedne. Zyski z handlu ropą naftową i gazem trafiają w ręce wąskiego kręgu politycznej elity, podczas gdy większość mieszkańców musi żyć za mniej niż równowartość dolara dziennie.

Jest to kolejny, obok Gwinei Równikowej, przykład kleptokratycznego państwa surowcowego. Życie całego kraju skoncentrowane jest wokół Autostrady numer 1, łączącej Brazzaville z głównym portem eksportowym w Pointe-Noire. Większość wiosek, przez które przebiega infrastruktura gazowo-paliwowa, pozostaje całkowicie odcięte od elektryczności. W miastach prąd ma 40% gospodarstw domowych, na wsiach około – 10%. Większość ze szczęśliwców, w których domach gniazdka nie są jedynie wątpliwej jakości ozdobami, wykorzystuje prąd tylko do zasilania lodówek.

Elektryfikacja stała się rdzeniem kampanii społecznych, w które oprócz opozycji zaangażowali się przedstawiciele Kościoła katolickiego (chrześcijanie stanowią ogromną większość w kraju, muzułmanów jest zaledwie około 1%). Aktywiści skupiają się na zwróceniu uwagi na bardzo złą sytuację, która dotyka przede wszystkim mieszkańców wsi na przedmieściach Pointe-Noire. Życie w kraju, który nie oferuje wielu możliwości polepszenia swojego losu, jest trudne. Uzależnienie od eksportu paliw sprawia, że jedyną możliwością awansu społecznego jest zdobycie pracy w administracji państwowej. Ale każda kleptokracja dba, żeby system nie dopuszczał ludzi z zewnątrz. W Republice Konga władzę sprawuje niepodzielnie Denis Nguesso. Stojąc na czele państwa przez 26 lat, całkowicie zabetonował dostęp do służby publicznej. Jak inni autokraci, oskarżany był wielokrotnie o fałszowanie wyborów i represje wymierzone w przeciwników politycznych. W 2026 roku planuje wystartować kolejny raz i zdobyć piątą kadencję.



Pewną furtkę stanowi wojsko i organizowane co jakiś czas akcje rekrutacyjne. W listopadzie 2023 roku ogłoszono otwarcie rekrutacji do kongijskich sił zbrojnych. Zainteresowanie znacznie przerosło oczekiwania. Otwarte na stadionie biuro nie zdołało przyjąć wszystkich potencjalnych rekrutów. Doszło do przepychanek, w wyniku których stratowano co najmniej 31 osób. Tak duże zainteresowanie związane jest z brakiem perspektyw znalezienia pracy. Wśród młodych dorosłych bezrobocie osiągnęło poziom 40% i nic nie wskazuje, aby wskaźnik ten miał ulec poprawie w nadchodzących latach. W obecnej sytuacji społeczno-ekonomicznej siły zbrojne i służby bezpieczeństwa są najważniejszymi pracodawcami oferującymi możliwość zdobycia stałej pensji i awansu.

Republika Konga to nieduży kraj obciążony holenderską chorobą surowcową, którego populacja nie przekracza 6 milionów osób – ledwie dwa i pół raza więcej niż w Strefie Gazy. Nawet gdyby akcja przesiedleńcza doszła do skutku i przebiegła bezproblemowo (co samo w sobie zakrawałoby na cud), byłby to gotowy przepis na kolejną afrykańską wojnę domową.

Liban

Wczoraj w nocy zastępca szefa Hamasu Saleh al-Aruri zginął w eksplozji, do której doszło w południowym Bejrucie. W raz z nim życie straciło co najmniej pięć innych osób, w tym jego bracia. Nikt nie przyznał się do sprawstwa, Izrael „nie potwierdza i nie zaprzecza”, ale w praktyce jest tajemnicą poliszynela, że był to nalot z użyciem bezzałogowego aparatu latającego, który przeprowadzili właśnie Izraelczycy.

A jeśli nawet ktoś miał wątpliwości, pośrednio rozwiał je szef Mosadu Dawid Barnea, który dziś na pogrzebie jednego ze swoich poprzedników, Cwiego Zamira, zapowiedział, że każdy, kto był zamieszany w zbrodniczą napaść z 7 października, podpisał własny wyrok śmierci. Kontekst tych słów jest nieprzypadkowy, to właśnie Zamir nadzorował polowanie na sprawców masakry dokonanej podczas igrzysk olimpijskich w 1972 roku.

Opublikowane przez: @ceolawyer
Wyświetl w Threads



Także międzynarodowy rzecznik Bibiego Netanjahu komentuje sprawę z niemal dosłownym przymrużeniem oka. Według Marka Regewa „oczywiście w Libanie jest wiele celów należących do Hezbollahu, ale ktokolwiek przeprowadził ten atak, uczynił to bardzo chirurgicznie i zaatakował cel hamasowski, ponieważ Izrael toczy wojnę. Ktokolwiek to zrobił, ma pretensje do Hamasu”.

Śmierć Aruriego to sygnał, który odbije się głośnym echem wśród zwolenników Hamasu. Do tej pory wydawało się, że Izrael ogranicza działania „kinetyczne” do Strefy Gazy i południowego Libanu, tuż przy granicy izraelskiej. Sięgnięcie aż do Bejrutu to niespodziewana eskalacja, która pociągnie za sobą konsekwencje dla Państwa Żydowskiego na arenie międzynarodowej. Skoro jednak Jerozolima pokazała, iż jest gotowa doświadczyć takich konsekwencji raz, równie dobrze może zechcieć doświadczyć ich po raz drugi. Liban – podobnie jak wcześniej Syria – przestał być bezpiecznym schronieniem dla hamasowców.

A co z konsekwencjami? Zdominowana przez szyitów dzielnica Dahija, w której mieszkał al-Aruri, uchodzi za jeden z ośrodków władzy Hezbollahu, który stworzył w Libanie swoiste państwo równoległe. A skoro Hezbollah – to i Iran.

Tyle że w Iranie również doszło do tragedii. Podczas ceremonii żałobnej w Kermanie upamiętniającej czwartą rocznicę śmierci generała Ghasema Solejmaniego, dowódcy elitarnych Sił Ghods, zabitego przez Amerykanów w Bagdadzie dwie eksplozje zabiły co najmniej 103 osoby (Aktualizacja: ministerstwo zdrowia skorygowało dane, obecna oficjalna liczba ofiar śmiertelnych to 95). Kolejne 140 (o ile nie więcej) zostało rannych, a spośród nich wiele wciąż walczy o życie. Tym razem również nikt nie przyznał się do ataku, określonego już przez Teheran mianem zamachu terrorystycznego. W tym akurat wypadku Izrael – który stara się przynajmniej udawać, że planuje ataki tak, aby minimalizować liczbę ofiar cywilnych – jest najmniej prawdopodobnym podejrzanym, ale oczywiście w państwie ajatollahów oś podejrzeń skierowała się od razu właśnie tam i, niejako automatycznie, w stronę USA.



Rzecznik amerykańskiego Departamentu Stanu Matthew Miller podkreślił, że oskarżanie Waszyngtonu o zorganizowanie zamachu w Kermanie jest absurdalne. Dodał również, że Waszyngton nie dysponuje żadnymi informacjami, które wskazywałyby na udział Izraela, i wskazał jako sprawców członków bliżej nieokreślonej irańskiej organizacji podziemnej. W ostatnich latach odpowiedzialność za większość ataków terrorystycznych w Iranie brały na siebie lokalne komórki Da’isz.

Najwyższy przywódca ajatollah Ali Chamenei oświadczył, że „żołnierze nieskalanego Solejmaniego nie przymkną oka na podłość i zbrodnie” terrorystów odpowiedzialnych za zamach w Kermanie. Nie wskazał jednak Izraela bezpośrednio ani nawet pośrednio jako sprawcy. Prawda jest taka, że na razie nie ma choćby śladowych poszlak mogących wskazać sprawcę, i można przypuszczać, że irańskie służby bezpieczeństwa szukają ich w pocie czoła.

Chwilowo, póki uwaga Teheranu zwrócona jest do wewnątrz, jego libańscy podopieczni z Hezbollahu mają trochę więcej swobody. Członek służby prasowej Hamasu Tahir An-Nunu już w listopadzie oznajmił dziennikarzom New York Timesa, że ma nadzieję, iż nastąpi permanentny stan wojny Izraela ze światem arabskim. Na razie nic z tych nadziei nie wyszło. Ale szef Hezbollahu Hasan Nasr Allah, który do tej pory, mimo apeli Hamasu, postanowił nie rozpętywać pełnoskalowej wojny z Izraelem, teraz przypomniał, że jego ludzie są gotowi do walki i że jeśli Izrael rozpęta wojnę z Libanem, Partia Boga nie będzie stosować się do żadnych zasad ani ograniczeń. Zabicie Aruriego określił zaś jako niebezpieczną zbrodnię, której nie można zbyć milczeniem.

Stąd też cytowane wyżej słowa Regewa. Izraelowi zależy na tym, aby uspokoić Hezbollah i uniknąć dalszej eskalacji. Tłumacząc na otwarty tekst, Regew powiedział Nasr Allahowi: „nam chodzi tylko o Hamas, nic do was nie mamy”. Choć przecież oczywiście Izrael ma do Hezbollahu bardzo dużo, wciąż trwają walki na pograniczu, a wiele informacji z pierwszych dni wojny wskazywało, że minister obrony Joaw Galant chciał uderzyć na północ i rozbić Hezbollah, zanim skieruje Cahal przeciwko Hamasowi w Strefie Gazy.



Sahar Baruch

Służba prasowa Cahalu potwierdziła, że śmierć 25-letniego Sahara Barucha, zakładnika uprowadzonego 7 października, nastąpiła podczas próby odbicia go z rąk Hamasu. O śmierci Barucha powiadomiono już 9 grudnia, ale początkowo wiadomo było tylko tyle, że stracił życie jako więzień Hamasu. Musiał minąć kolejny miesiąc, aby wojsko potwierdziło, że doszło do nieudanej próby odbicia Barucha. Wciąż jednak nie wiadomo, czy mężczyzna został zamordowany przez terrorystów czy też zginął od izraelskiej kuli. Wiadomo za to, iż dwóch żołnierzy zostało poważnie rannych w toku tej operacji.

Tymczasem 28 grudnia poinformowano, że nie zostaną wyciągnięte żadne konsekwencje służbowe wobec żołnierzy, którzy zabili trzech Izraelczyków zbiegłych z niewoli i szukających pomocy u rodaków. Jotam Chaim (lat 28) i Alon Szamriz (26) z kibucu Kefar Aza oraz Samar Talalka (22) z kibucu Nir Am znajdowali się w budynku, z którego wybiegli na spotkanie żołnierzom, trzymając prowizoryczną białą flagę – kawałek płótna na kiju. Co więcej, cała trójka była naga od pasa w górę (aby na pierwszy rzut oka było widać, że nie mają przy sobie improwizowanych ładunków wybuchowych). Jeden żołnierz, gdy ujrzał wybiegających zakładników, z nieznanego powodu uznał ich za terrorystów i otworzył ogień. Dwaj mężczyźni zginęli na miejscu, trzeci został ranny i wbiegł z powrotem do budynku. Z ukrycia wołał o pomoc po hebrajsku. Trzeciego zakładnika również zastrzelono.

Dochodzenie potwierdziło wprawdzie, iż żołnierze złamali przepisy regulujące, kiedy wolno otworzyć ogień, ale za okoliczność łagodzącą uznano skomplikowane okoliczności walki w gęstym środowisku zurbanizowanym Gazy. Zapowiedziano, że po zakończeniu wojny winnych być może spotkają konsekwencje służbowe, ale jest to raczej tylko sposób na złagodzenie gniewu rodzin trzech zakładników. Na razie wszyscy żołnierze (których tożsamości oczywiście nie ujawniono) uczestniczą w działaniach bojowych.

Liban po raz drugi

Aktualizacja (4 stycznia, 00.45): Wciąż trwają walki na pograniczu. Bojownicy Hezbollahu atakują posterunki Cahalu i kibuce przy granicy, na co Izrael odpowiada uderzeniami odwetowymi, na ogół prowadzonymi przez lotnictwo, ale często jest to po prostu ostrzał z armat czołgowych. Najczęstszym celem są składy amunicji i stanowiska obserwacyjne. Dziś w nocy w izraelskich uderzeniach zginąć miało dziewięciu członków Hezbollahu, a łącznie od 7 października – aż 143.

Co najmniej od końcówki października trwa umacnianie granicy z Libanem i przygotowywanie zimowych baz dla stałych garnizonów. Logistycy wyposażyli te placówki w toalety, prysznice, bojlery, pralnie i klimatyzowane namioty. Część wyposażenia pozyskano z magazynów z rezerwą wojenną.

https://twitter.com/idfonline