Wczoraj w godzinach wieczornych, zgodnie ze wcześniejszymi deklaracjami, sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych Lloyd J. Austin zapowiedział rozpoczęcie operacji „Prosperity Guardian”. Operacja będzie obywać się pod przywództwem Task Force 153, która jest częścią Combined Maritime Forces (CMF) – partnerstwa składającego się z 39 państw mającego na celu ochronę prawa międzynarodowego w obszarze Zatoki Perskiej, Morza Arabskiego i Morza Czerwonego. W operacji wezmą udział Bahrajn, Francja, Hiszpania, Holandia, Kanada, Norwegia, Seszele, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Włochy.

Wśród państw zaangażowanych zdecydowanie brakuje mocarstw regionalnych. W przypadku Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich jest to decyzja zrozumiała. Państwa te są najbardziej narażone na działania odwetowe Hutich, co w połączeniu z groźbami kierowanymi w ich stronę w ciągu ostatnich tygodni i trwającym procesem pokojowym, który nie został przerwany po wybuchu wojny w Gazie, sprawia, że mają one najwięcej do stracenia.



Porozumienie między Ruchem Huti i Arabią Saudyjską pozwoliłoby wyjść Saudyjczykom z twarzą z konfliktu w Jemenie. Dla Hutich porozumienie oznaczałoby zmniejszenie presji ekonomicznej i wzmocnienie względem rządu jemeńskiego. Do koalicji wstąpił jednak blisko współpracujący z Saudami Bahrajn, będący również miejscem stacjonowania dowództwa CMF.

Zastanawiający jest brak udziału Egiptu, pomimo że jest on częścią CMF. Możliwym wytłumaczeniem jest po raz kolejny – spokój. Obecnie Egipt znajduje się w trudnej sytuacji gospodarczej potęgowanej dodatkowo przez wojnę w Strefie Gazy. Dochody z Kanału Sueskiego stanowią ważny element egipskiego budżetu, jednak wejście w konflikt z Ruchem Huti mogłoby zagrozić kurortom położonym nad Morzem Czerwonym i zmniejszyć przychody z turystyki. W takim wypadku lepiej pozostawić walkę innym państwom.

Mimo tych problemów Stany Zjednoczone zdołały stworzyć zespół dziesięciu państw z 39 członków CMF. Możliwe, że grupa ta się powiększy, członkiem CMF są również Niemcy, w których toczy się dyskusja na temat zaangażowania marynarki na Morzu Czerwonym.

Część państw ma w pobliżu cieśniny Bab al-Mandab swoje okręty, które zdążyły już uczestniczyć w swoistej przygrywce do operacji i teraz formalnie do niej przystąpią. W przypadku Amerykanów są to niszczyciele USS Carney (DDG 64), który 14 grudnia strącił aż czternaście bezzałogowych aparatów latających, i USS Mason (DDG 87). Francuzi mają na Morzu Czerwonym fregatę Languedoc, a Brytyjczycy – niszczyciel HMS Diamond (na zdjęciu tytułowym). Poza tym na wodach Zatoki Adeńskiej, niedaleko południowego wejścia do cieśniny, znajduje się lotniskowiec USS Dwight D. Eisenhower (CVN 69) z eskortą w postaci jednego krążownika i dwóch niszczycieli. Najpewniej nad Morzem Czerwonym pojawią się też samoloty patrolowe P-8A Poseidon.



Oczywiście nie od każdego państwa można wymagać zaangażowania na taką skalę, bo i nie każde ma takie możliwości. Na przykład Kanada – której marynarka wojenna znajduje się w opłakanym stanie – nie zadeklarowała oddelegowania jakichkolwiek okrętów. Zamiast tego Ottawa przydzieli do operacji trzech oficerów do pracy sztabowej. Norwegia deleguje do CMF dziesięciu oficerów.

Reakcja Hutich była przewidywalna. Rzecznik ruchu Muhammad Abd as-Salam potępił amerykańską koalicję i podkreślił słuszność działań Ansar Allah. Kontrolowane przez Huti ministerstwo spraw zagranicznych miało wysłać memoranda do wszystkich państw i niektórych organizacji międzynarodowych (m.in. Międzynarodowej Organizacji Morskiej) zapewniającym o bezpieczeństwie żeglugi dla wszystkich statków z wyjątkiem tych powiązanych z Izraelem lub zmierzającym do jego portów. To niezbyt interesująca i powtarzalna retoryka, ale skutecznie przedstawia działania jako antyizraelskie, co tym bardziej wiąże ręce władzom krajów arabskich. Gdyby przystąpiły do operacji „Prosperity Guardian”, musiałyby się mierzyć nie tylko z atakami Hutich, ale także z gniewem własnej ludności.

Swan Atlantic w 2017 roku, jeszcze pod poprzednią nazwą Summer Ploeg.
(Alf van Beem via Wikimedia Commons)

Sytuacja w okolicach cieśniny Bab al-Mandab nadal jest napięta. Wczoraj Ruch Huti przyznał się do zaatakowania dwóch statków. Pierwszym z nich jest zbiornikowiec Swan Atlantic (IMO: 9790464) pod banderą Kajmanów. Jednostka miała zostać zaatakowana dronem, co doprowadziło do pożaru oraz niewielkich uszkodzeń. Załoga nie odniosła obrażeń. Właścicielem zbiornikowca jest firma Inventor Chemical Tankers, która zaprzeczyła powiązaniom z Izraelem. Drugim celem był kontenerowiec Clara (IMO: 9708693) pod banderą panamską. Statek nie poinformował o uszkodzeniach.



Oprócz tego region nadal mierzy się z problemem somalijskich piratów, którzy porwali 14 grudnia masowiec Ruen (IMO: 9754903). Dzień później indyjski niszczyciel Kochi (D64) typu Kolkata nawiązał kontakt z załogą, która zamknęła się w „cytadeli”. Piraci po pewnym czasie zdołali wedrzeć się do chronionego pomieszczenia. Część załogi miała zostać ewakuowana z pokładu masowca w celu pomocy medycznej. Los pozostałych marynarzy pozostaje nieznany. Sytuacja jest monitorowana przez okręty działające w regionie. Kolejne przedsiębiorstwa decydują się na omijanie Morza Czerwonego, wczoraj taką decyzję podjął brytyjski koncern BP.

O skuteczność operacji „Prosperity Guardian” przekonamy się w najbliższym czasie. Ruch Huti najprawdopodobniej chętnie przetestuje w ciągu najbliższych dni zdolności koalicjantów do zapewnienia bezpieczeństwa dla żeglugi w regionie.

Aktualizacja (20 grudnia, 5.40): Lara Seligman z serwisu Politico informuje, że liczba uczestników operacji „Prosperity Guardian” jest większa, niż początkowo informowano. Udział zadeklarowało aż dziewiętnaście państw, tyle że połowa z nich nie chce publicznie o tym informować. Anonimowe źródło, na które powołuje się Seligman, twierdzi, że poza Bahrajnem zgłosiły się także inne kraje arabskie. Jest to najpewniej pokłosie trudnego bilansu, o którym pisaliśmy powyżej: z jednej strony krajom tym zależy na drożności szlaku przez Morze Czerwone, z drugiej muszą się liczyć z odwetem Hutich i gniewem arabskiej „ulicy”. Wobec tego można zakładać, że Egipt i Arabia Saudyjska jednak wezmą udział w operacji, choć po cichu.

Informacje na temat operacji „Prosperity Guardian” wciąż są skąpe. Przede wszystkim nie wiadomo, jaki będzie jej zakres odpowiedzialności ani jakim zasadom użycia siły będą podlegać jej uczestnicy. Nie mamy też żadnych informacji, które pozwoliłby przewidzieć, czy Pentagon zdecyduje się na ataki odwetowe i niszczenie stanowisk, z których Huti wypuszczają drony i odpalają pociski przeciwokrętowe.

LA(Phot) Nick Crusham / MOD