Kryzys w Nigrze wszedł w okres tymczasowego zastoju. Spodziewana interwencja ECOWAS nie nastąpiła, junta kontynuuje wymianę ciosów dyplomatycznych z Francją, a prezydent pozostaje więźniem w swoim pałacu. Nadal jednak sytuacja daleka jest od stabilności. Niejasny pozostaje los francuskich żołnierzy stacjonujących w kraju, a nastroje są dodatkowo podsycane przez coraz częściej pojawiające się w mediach społecznościowych fałszywe informacje.

Koniec czekania i oczekiwanie

Przedstawiciele państw należących do Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS) ogłosili gotowość do przeprowadzenia interwencji zbrojnej w Nigrze. 18 sierpnia podczas spotkania w Akrze politycy zapowiedzieli, że przygotowania do operacji zakończono, a sama inwazja jest obecnie niemal przesądzona. Tydzień później w gotowości do rozpoczęcia operacji czekało około 12 tysięcy żołnierzy. Komisarz ds. Stosunków Politycznych, Pokoju i Bezpieczeństwa Abdel-Fatau Musah oświadczył, że ustalono już dokładną datę ataku, jednak nie zostanie ona ujawniona. Przedstawiciele ECOWAS podkreślają cały czas, że nadal są gotowi na rozpoczęcie dialogu a żadna ścieżka rozwiązania kryzysu nie została zamknięta.



Zgodnie z oczekiwaniami interwencja cieszy się szerokim poparciem państw Afryki Zachodniej. Niemal wszystkie stanęły po stronie ECOWAS, zgadzając się co do tego, że inwazja jest nieunikniona. Z drugiej strony Niger może cieszyć się poparciem innych państw rządzonych przez junty — Mali, Burkina Faso i Gwinei. Państwem, które zajęło stanowisko niejako pomiędzy dwoma obozami, są Wyspy Zielonego Przylądka. Ich władze opowiedziały się jednocześnie przeciwko puczystom, ale i przeciwko zbrojnej interwencji w celu przywrócenia konstytucyjnego porządku w Nigrze.

Junta postanowiła również przypomnieć swoim potencjalnym przeciwnikom, że jeśli będzie trzeba walczyć, to ma czym – i to nie tylko ze swojego arsenału. Nigerska telewizja państwowa zaprezentowała reportaż z lotniska w Niamey. Pokazały się tam samoloty szkolno-bojowe A-29 Super Tucano należące do sił powietrznych Burkina Faso (pierwszy na filmie) i Mali (drugi). Co najciekawsze, po raz pierwszy zobaczyliśmy też lekki samolot bojowy Hürkuş-C należący do sił powietrznych Nigru (to ten szary w 43. sekundzie).

Niger zamówił partię Hürkuşów dwa lata temu wraz z bezzałogowymi statkami powietrznymi Bayraktar TB2. Wciąż nie ma potwierdzonych informacji co do rozmiaru zamówienia, ale prawdopodobnie do tej pory Niamey odebrało dwa Hürkuşe. Oczywiście w razie pełnoskalowej wojny można się spodziewać, że zostaną one szybko unieszkodliwione. Nigeryjskie myśliwce JF-17 Thunder powinny bez większych problemów ograniczyć do minimum skuteczność Hürkuşów i Super Tucano, nawet jeśli nie zdołają ich zestrzelić.

Do Niamey przybył specjalny wysłannik ONZ do Afryki Zachodniej i Sahelu Leonardo Santos Simão. Miał on poznać stanowisko junty i lepiej przygotować się do ewentualnych negocjacji mających nie dopuścić do wojny. Narody Zjednoczone, w przeciwieństwie do ECOWAS, chyba nadal liczą na to, że kryzys w Nigrze da się rozwiązać metodą pokojową. Zdaje się jednak, iż sytuacja zaszła za daleko.



Puczyści od początku przyjęli konfrontacyjne stanowisko wobec każdego, kto kwestionuje ich władzę. Niezależnie, czy krytyka przychodziła z Afryki, Europy czy Stanów Zjednoczonych, reakcje były tak samo zdecydowane. Z perspektywy ECOWAS kryzys nabrał znaczenia niemal egzystencjalnego. Po bierności wobec przewrotów w Burkina Faso i Mali organizacja stara się odzyskać reputację.

Kryzys w Gambii sprawił, że wielu obserwatorów uwierzyło, że Wspólnota może być siłą egzekwującą przestrzeganie prawa i standardów demokratycznych w regionie. W przypadku przewrotu w Nigrze organizacja zdecydowała się zmusić puczystów do ustąpienia. Decydując się na agresywną grę z Niamey, postawiono na szali nie tylko reputację ECOWAS, ale również sam sens istnienia tej organizacji. Jeśli Nigeria, będąca de facto przywódcą bloku, wycofa się z decyzji o interwencji, poważnie naruszy swoją pozycję w regionie.

Los prezydenta

W całym kryzysie jednym z zaskakująco często pomijanych wątków jest kwestia losu przetrzymywanego w areszcie domowym prezydenta. Mohamed Bazoum został zatrzymany przez członków gwardii, którzy zamknęli go w pałacu. Puczyści od początku podkreślali, że Bazoum traktowany jest dobrze i jego życiu nic nie zagraża. Inaczej sytuacja przedstawiona jest przez stronników obalonej głowy państwa.

Jednym z pierwszych, którzy informowali na temat pogarszającego się stanu zdrowia Bazouma, był nigerski ambasador w Stanach Zjednoczonych. Mamadou Kiari Liman-Tinguiri donosił, że pozostaje w stałym kontakcie z prezydentem. Warunki, w jakich przebywał zatrzymany, mają być znacznie gorsze, niż twierdzą przedstawiciele junty. Bazoum, przetrzymywany wspólnie z żoną i dorosłym synem, ma być pozbawiony dostępu do żywności. Również woda pitna ma być mocno ograniczana. Doniesienia ambasadora potwierdzają działacze Human Rights Watch, którzy nawiązali bezpośredni kontakt z zatrzymanym. Dopiero 12 sierpnia pozwolono lekarzom na sprawdzenie stanu zdrowia Bazouma i dostarczenie aresztantom jedzenia.



Zwolennicy junty utrzymują, że docierające do światowej opinii publicznej informacje są jedynie desperacką próbą zwrócenia na siebie uwagi ze strony upadłego polityka. Fakt, że obalona głowa państwa pozostaje w pałacu ze swobodnym dostępem do telefonu, ma świadczyć, że zamachowcy nie zamierzają skrzywdzić byłego prezydenta. Twierdzenia te stoją w sprzeczności z tym, co przedstawiciele junty mieli powiedzieć w prywatnej rozmowie z amerykańską podsekretarz stanu Victorią Nuland. Podczas jednego ze spotkań miała paść deklaracja, że Bazoum zostanie zabity, jeśli ECOWAS podejmie zbrojną interwencję.

Sojusz watażków

Mimo agresywnej pewności siebie prezentowanej w relacjach ze swoimi krytykami junta wie, że musi przygotować się na ewentualną inwazję. Podczas spotkania z ministrami spraw zagranicznych Mali i Burkina Faso podpisano układ formalizujący pomoc zbrojną w przypadku wkroczenia ECOWAS na terytorium Nigru. Jest to jedynie dopięcie ostatnich guzików powstającego bloku watażków gotowych bronić swoich interesów przed naciskami ze strony Afryki Zachodniej.

Jednocześnie nadal dochodzi do poważnych spięć na linii Niamey–Paryż. Kolejną odsłoną dyplomatycznej wojny na gesty była kwestia odwołania francuskiego ambasadora. Puczyści zaprosili go na spotkanie z nowym ministrem spraw zagranicznych, dyplomata jednak zdecydowanie odmówił. Francuzi oświadczyli, że takie zaproszenie może zostać wystosowane tylko ze strony legalnych władz, a udział w spotkaniu miałby być nieuzasadnionym legitymizowaniem junty. Naturalną konsekwencją napięć była ogłoszona 25 sierpnia decyzja o wydaleniu francuskiego przedstawiciela z Nigru.



Paryż nie zostaje jednak dłużny. Prezydent Emmanuel Macron stwierdził, że bez Francji nie byłoby dziś Nigru, Burkina Faso i Mali. Odnosił się do operacji wojskowych przeprowadzonych na wniosek i prośbę legalnych rządów państw Afryki Zachodniej. Miały one być, według prezydenta, wyrazem odpowiedzialności i gotowości wsparcia partnerów w trudnych czasach. Francja odmówiła również uznania wypowiedzenia umów, na których mocy w Nigrze stacjonowały francuskie siły. Tak samo jak w przypadku relacji dyplomatycznych kwestie te mają być rozwiązywane jedynie podczas kontaktów z legalnym rządem. Dziś doszło do antyfrancuskiej manifestacji na lotnisku w Niamey, które jest także bazą francuskiego kontyngentu.

Przy tej okazji należy wspomnieć o dwóch fake newsach krążących w mediach społecznościowych. Od kilku dni pojawiały się doniesienia o wydaleniu z Nigru ambasadorów Stanów Zjednoczonych i Niemiec. Oba kraje należą do głośnych krytyków polityki puczystów, więc mało kogo zaskoczyły doniesienia, że Niamey zerwało z nimi stosunki dyplomatyczne i poprosiło przedstawicieli o opuszczenie kraju. Informacje te okazały się nieprawdziwe.

Zobacz też: Iran szykuje sojuszników do walki z Izraelem

Nicolas Pinault (VOA)