Wydarzenia na Bliskim Wschodzie w pierwszej połowie kwietnia świadczą o tym, że wojna zastępcza między Iranem a Izraelem wkracza w nieprzewidywalną nową fazę. Islamska Republika coraz częściej czuje się pewnie w poczynaniach przeciwko „Małemu Szatanowi”. Widząc słabość wewnętrzną na arenie politycznej i nadwątloną pozycję samego premiera Binjamina Netanjahu, który wszędzie szuka sojuszników dla swojej strategii militarnego zakończenia żywota irańskiego programu nuklearnego, Teheran chce prowadzić kolejną wojnę podjazdową.

Pod koniec marca pisaliśmy, że Iran chowa pazury w relacjach dyplomatycznych, przede wszystkim z Międzynarodową Agencją Energii Atomowej. Niewątpliwie wszystkie te zabiegi mają po raz kolejny uśpić czujność Zachodu i pozbawić argumentów Netanjahu (który już teraz – wprost przeciwnie do niemal ubóstwianych Lapida i Benneta – traci w oczach Joego Bidena).

Teraz, jak się okazuje, za gołębiem pokoju stoi jeszcze lepiej przygotowana akcja dyplomatyczna wśród wrogów Izraela na Bliskim Wschodzie. The Wall Street Journal kilka dni temu opublikował krótki artykuł wskazujący, że czynnikiem sprawczym wzrostu niepokojów i napięcia w Izraelu stały się spotkania generała Esmaila Ghaaniego z przywódcami państw sojuszników Teheranu oraz przywódcami bojowników w całym regionie, w tym z działającymi w Syrii i Iraku. Ghaani zamierza zmontować koalicję, która może rozpocząć nową falę ataków na cele w Izraelu.



W zeszłym tygodniu szef elitarnych Sił Ghods Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej był w Libanie, gdzie spotkał się z przywódcami Hamasu, Hezbollahu i Palestyńskiego Islamskiego Dżihadu. Na miejsce wybrano ambasadę Iranu w Bejrucie. W spotkaniu oprócz Ghaaniego udział wzięli przywódca Hamasu Ismail Hanija i jego zastępca oraz szef Hezbollahu Hasan Nasr Allah.

Efekty tego spotkania były piorunujące, bojownicy w południowym Libanie przypuścili największy atak rakietowy na Izrael od czasu wojny między Hezbollahem a Izraelem w 2006 roku. Dziennik Ha-Arec podał, że z obszarów kontrolowanych przez Partię Boga w kierunku przestrzeni powietrznej wystrzelono aż trzydzieści cztery pociski. W kierunku miasta Metula na północy Izraela wystrzelono pociski moździerzowe.

Natomiast z Syrii wystrzelono rakiety w kierunku Wzgórz Golan. Większość uderzyła w niezamieszkane obszary, a jedną przechwycił efektor Żelaznej Kopuły. Ze Strefy Gazy odpalono szesnaście rakiet w kierunku izraelskich miast granicznych; jedna trafiła w fabrykę w Sederocie w północno-zachodniej części Negewu. Dwie kolejne rakiety odpalono w kierunku Izraela podczas sederu paschalnego.



Odzwierciedla to również rosnące wpływy generała, który zastąpił charyzmatycznego Ghasema Solejmaniego, nazywanego przez irańskie media sprawcą koszmarów Izraela. Do tej pory Ghaani rzucał się w oczy mniej niż poprzednik, mimo że parę razy już zdążył zagrozić śmiercią Amerykanom. Wyjście z cienia oraz kierowanie Hezbollahem, Hamasem i innymi organizacjami (w tym paramilitarnymi) na Bliskim Wschodzie oznacza rosnące zagrożenie dla Izraela – i wyzwanie dla Stanów Zjednoczonych.

Odpowiedź Sił Obronnych Izraela była stonowana, obie strony wykazały powściągliwość i nie doprowadziły do eskalacji przemocy. Mimo ograniczonych kontrataków dowództwo Cahalu zdecydowało się na podniesienie gotowości na granicach, licząc się z tym, że może dojść do działań na lądzie. Na groźbie się jednak skończyło.

Na granicach Izraela utrzymuje się kruchy spokój, a siły izraelskie pozostają w stanie wysokiej gotowości, aby przeciwdziałać dalszym atakom transgranicznym. Dla Iranu podżeganie (lub inaczej: szczucie) sojuszników do zwrócenia się przeciwko Izraelowi jest bardzo wygodne. Teheran wybrał ten moment nieprzypadkowo. Sam targany wewnętrznymi problemami, chciał wykorzystać niestabilność wroga związaną z masowymi demonstracjami przeciwko wołającym o pomstę do nieba prób reform sądownictwa.

Eskalacja niezadowolenia obywateli Izraela zbiegła się w czasie z żydowskimi i muzułmańskimi świętami, co stworzyło istny bliskowschodni kocioł i od samego początku nie napawało optymizmem. 14 kwietnia obchodzono tegoroczny Dzień Kuds (Jerozolimy) – zapoczątkowany w 1979 roku przez przywódcę irańskiej rewolucji islamskiej, ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego, który ogłosił wyzwolenie Jerozolimy religijnym obowiązkiem wszystkich muzułmanów.



Napięcia w Dniu Jerozolimy każdego roku są wysokie, ale w tym żydzi i muzułmanie obchodzili nachodzące na siebie święta – Paschę i Ramadan – z tysiącami ludzi gromadzącymi się na Starym Mieście w Jerozolimie. Muzułmanie gromadzą się w meczecie Al-Aksa, a wyznawcy judaizmu obchodzą najważniejsze uroczystości przy Ścianie Płaczu.

Konfrontacje między izraelskimi siłami bezpieczeństwa a palestyńską młodzieżą przez kilka dni wstrząsały Jerozolimą. Palestyńczycy zabarykadowali się w meczecie Al-Aksa, który jest powszechnie uważany za trzeci najświętszy meczet w islamie. Kiedy siły izraelskie próbowały wejść do meczetu, młodzi ludzie wewnątrz strzelali w Izraelczyków racami. W efekcie dziewiętnastu Palestyńczyków zostało rannych, a około 350 aresztowano.

Wywołanie zamieszek było częścią szerszej irańskiej strategii wykorzystywania wiernych sobie organizacji paramilitarnych do atakowania lub destabilizowania Izraela na wielu frontach, w tym na Zachodnim Brzegu, na granicach z Libanem i Syrią. Furię muzułmanów wywołało nagranie, na którym widać, jak izraelscy policjanci biją pałkami protestujących. Udostępnienie tego materiału miało na celu eskalację przemocy, do czego jednak nie doszło.



Zagrożenie nie ustało, a bojownicy Hezbollahu czy Palestyńczycy są idealnymi narzędziami w rękach ajatollahów i Pasdaranów. Jerozolima obawia się nowych ataków i rozpoczęcia konfliktu na wielu frontach, mimo że takie scenariusze ćwiczono wielokrotnie. Sztab Cahalu poinformował, że w ciągu ostatniego tygodnia wzmocniono obronę powietrzną poprzez rozmieszczenie dodatkowych baterii Żelaznej Kopuły w całym kraju. Doskonale obecną sytuacją oddają słowa Marka Dubowitza, dyrektora generalnego Foundation od Defense Democracies.

– Dzień Kuds to wyreżyserowane odwrócenie uwagi od brutalnych represji wewnętrznych trwających w Republice Islamskiej, w tym wspieranych przez reżim ataków chemicznych na irańskie uczennice – podsumował Dubowitz. – Podczas gdy mułłowie udają, że troszczą się o Palestyńczyków, nadal mordują i okaleczają własny naród.

Izrael ma powody do niepokoju. Wysiłki generała Ghaaniego na rzecz zjednoczenia sojuszników Teheranu są ostrą eskalacją niewypowiedzianej wojny między Iranem a Izraelem. Co więcej, Iran zyskuje poparcie na Bliskim Wschodzie, a także stara się odbudować relacje z największymi wrogami, stąd próba normalizacji stosunków z Arabią Saudyjską.



Izraelskie naloty na pozycje bojowników w Strefie Gazy i południowym Libanie potępiło ministerstwo spraw zagranicznych Kataru. Dyplomacja emiratu zaznaczyła, że postrzega Izrael jako wyłącznego sprawcę rozszerzającej się przemocy i wyraziła zdecydowane przekonanie co do praw Palestyńczyków, w tym niepodległego państwa w granicach z 1967 roku i wschodniej Jerozolimy jako stolicy.

Pętla wokół Izraela wydaje się zacieśniać, ale razie strategia Iranu i Ghaaniego obliczona na wywołanie wojny na wielu frontach została podkopana poprzez stonowanie podejście Cahalu, który nie dał się wplątać w szeroką wymianę ciosów. Niemniej niepokojąca jest najnowsza ocena izraelskiego wywiadu, która po raz pierwszy od dłuższego czasu wskazuje na zwiększone prawdopodobieństwo wojny pełonskalowej na froncie północnym. Konfrontacja z Libanem – niedawno tak bliska z uwagi na rywalizację o przynależność złoża surowcowego Karisz na Morzu Śródziemnym – znów się przybliża. A wojna libańsko-izraelska będzie wodą na młyn dla czekających na sygnał z Teheranu Palestyńczyków ze Strefy Gazy.

Zobacz też: Stany Zjednoczone przekazały Nigrowi trzeciego Herculesa

Khamenei.ir, Creative Commons Attribution 4.0 International