Wydana w związku z setną rocznicą bitwy pod Limanową książka Wacława Polakiewicza jest zdecydowanie pracą popularnonaukową. Trudno jednak znaleźć usprawiedliwienie, dlaczego w darzonej przez Czytelników sympatią serii „Historyczne Bitwy” wydana została książka tak słaba. Dziś, z perspektywy roku, śmiało stwierdzić można, że jest to jedna z najsłabszych książek o pierwszej wojnie światowej wydanych ostatnio, a dostępnych w całym kraju.

Warsztat

We wstępie do książki Wacław Polakiewicz deklaruje, że wydarzenia zostaną „przestawione metodą klasycznie historyczno-wojskową” (s. 8), jednak zapewne nie do końca zdaje sobie sprawę, co za tym pojęciem się kryje, skoro wcześniej oświadczył, że „ściślejsze ustalenie ram chronologicznych i przestrzennych w rozważaniach o bitwie limanowskiej nie ma większego sensu” (s. 8). To w zasadzie zaprzecza zastosowaniu jakiejkolwiek metody badawczej. Doskonałą syntezę warsztatu Polakiewicza stanowi stwierdzenie, że pewne wydarzenie miało miejsce „około 7–8, a właściwie już 5 grudnia” (s. 73).

Terminologia

Mimo wyraźnej deklaracji metodologicznej Autora książka zawiera szereg dowodów na jego nikłą orientację w kwestiach wojskowych. Wacław Polakiewicz nie podołał nawet takiemu zagadnieniu jak poprawne – czy choćby konsekwentne – zapisanie nazwy niemieckiej 47. Dywizji Rezerwowej (47. Reserve-Division), uczestniczącej w operacji limanowsko-łapanowskiej. Czytelnik trafia bowiem na takie jej określenia, jak: „47 rezerwowa dywizja niemiecka Landwehry” (s. 50), „47. DP gen. Bessera” (s. 87) czy w końcu „47. niemiecka dywizja rezerwowa” (s. 90). Ostatnia nazwa jest, jak widać, najbliższa prawdzie, ale sugeruje, iż jednostka miała w nazwie przymiotnik „niemiecka”. Warto przy tym zauważyć, że również w stosunku do armii austro-węgierskiej Polakiewicz podchodzi do nazw własnych ze swobodą – przykładowo występuje tu „8. austro-węgierska DP” (s. 68), a już dwie linijki niżej pojawia się „3. austriacka DP”. Tymczasem ani jedna, ani druga nie miały w nazwie przynależności krajowej i były po prostu dywizjami piechoty, wobec czego poprawny zapis to „c.k. 8 DP” lub „austro-węgierska 8 DP”. Podobnie wygląda sprawa 13 DP Landwehry, która raz pojawia się jako „13 dywizja piechoty” (s. 50), później „13. wiedeńska dywizja piechoty Landwehry” (s. 54), a w końcu staje się „13. DPL” (s. 74).

Mocno niedopracowane są fragmenty poświęcone wojskowości stron konfliktu. Całkowite zażenowanie powoduje lektura strony 24, gdzie można najpierw dowiedzieć się, iż „podstawowe rodzaje wojsk to piechota i jej formy specjalne, jak strzelcy polowi, pionierzy, saperzy i artyleria”. O ile w przypadku wojsk inżynieryjnych można by się na siłę dopatrywać jakieś logiki, o tyle w przypadku artylerii jest to po prostu dowód na słabą znajomość kwestii wojskowych. Zresztą ta strona zawiera kolejny interesujący passus, w którym napisano, że „odróżnić należy artylerię polową i forteczną” – dotąd wszystko poprawnie, ale dalszy fragment mrozi krew w żyłach – „a więc lekką, częściowo konną, średnią i ciężką”. Tajemnicą Autora pozostanie to, co miał na myśli, pisząc o „częściowo konnej” artylerii…

Polakiewicz stwierdza, że nasycenie broni maszynowej w armii niemieckiej i austro-węgierskiej „znacznie zwiększało siłę ognia, zwłaszcza batalionów piechoty”. Tymczasem w regularnych dywizjach piechoty austro-węgierskiej znajdowały się w batalionach po dwa ckm, a w armii niemieckiej – poza batalionami strzelców – w początkowym okresie wojny broń maszynowa znajdowała się na szczeblu pułku. Dopiero w późniejszym okresie każdy baon otrzymał kompanię ckm.

Przeinaczanie historii

Łagodnym przykładem tego typu działań jest nazywanie niemieckiej 11. Armii „armią sprzymierzonych” (s. 158) czy „głównie niemiecką” (s. 157). Podobne określenia Polakiewicz zastosował w odniesieniu do jej dowództwa. Otóż, mimo że niemiecka 11. Armia miała w swoim składzie korpus austro-węgierski, nadal pozostawała armią niemiecką. Nie odpowiada prawdzie także stwierdzenie, iż „w bitwie gorlickiej wkład wojsk austro-węgierskich był co najmniej porównywalny”.

Najjaskrawszym jednak przykładem manipulacji jest sprawa ofensywy Brusiłowa, notabene zupełnie niepotrzebnie (podobnie jak Gorlice) wspomnianej w książce o wydarzeniach z grudnia 1914 roku. Polakiewicz pisze: „pobita Rosja raz jeszcze w 1916 roku próbowała przejść do kontrofensywy. Kilkakrotne próby w tym zakresie podejmowane przez naszego dobrego znajomego Brusiłowa z 1914 i 1915 roku spełzły na niczym. Bez istotnych osiągnięć ostatecznie wygasły” (s. 159 i n.). Jeśli nawet pominąć nieporadność tego sformułowania, Czytelnik staje albo przed wyraźnym przykładem niewiedzy Polakiewicza w zakresie działań wojennych pierwszej wojny światowej, albo przed tak samo wyrazistym dowodem na chęć przekłamania historii. W tym przypadku tertio non datur.

Chybione analizy i rozważania

Wacław Polakiewicz dokonuje szeregu analiz i rozważań taktycznych czy nawet strategicznych. Czytelnik odnosi jednak wrażenie, że mają one jedynie dostarczyć dowodów na poparcie wątpliwych tez sformułowanych wcześniej przez samego Autora.

Najjaskrawszym tego przykładem i jednocześnie podsumowaniem wartości tych rozważań jest stwierdzenie Polakiewicza, iż „Limanowa stała się wreszcie tym rozstrzygnięciem, choć jeszcze tylko częściowym, nieostatecznym – rozstrzygnięciem koniecznym, ale nie wystarczającym” (s. 145 i n.). Podobną „wartość” merytoryczną mają wywody, że „ani łódzkiej, ani krakowskiej bitwy do decydujących zaliczyć nie można. Pozostaje więc Limanowa i Gorlice […] Pójdźmy więc na pewien kompromis, wyrażający się również w kwestiach werbalnych – Limanowa rozstrzygnęła, Gorlice zadecydowały” (s. 162). Podobnie ma się kwestia stwierdzenia, że „gdyby operacja gorlicka się nie powiodła, mogłaby być ponownie przygotowana i powtórzona. W przypadku operacji limanowskiej o czymś takim nie mogło być mowy” (s. 160).

Zastanawiające są wywody na temat taktyki rosyjskiej, niepoparte oczywiście żadnym przypisem. Otóż Polakiewicz stwierdza, jakoby „popędzano ich z tyłu ogniem własnych karabinów maszynowych – była to metoda często zdaje się stosowana po rosyjskiej stronie” (s. 77) czy „szli pewnie jak zwykle poganiani do przodu ogniem własnych kulomiotów i krzykiem oficerów z nagantami” (s. 104 ).

Błędy merytoryczne

Wacław Polakiewicz zupełnie niepotrzebnie rozwodzi się nad kampanią letnią w Prusach Wschodnich w 1914 roku, ukazując niestety przy tym nikłą znajomość tematu. Na stronie 26 wspomina o klęsce „dwóch armii” rosyjskich, do której doszło tam w „połowie września”. Pisze także (s. 31) – w kontekście początku wojny – że przeciwko rosyjskiemu Frontowi Północno-Zachodniemu „działały od północy siły Landwehry w Prusach, 8. i 9. armia niemiecka z frontem na południowy wschód” (s. 31). Warto przy tym nadmienić, że Korpus Landwehry walczył na Śląsku, a nie w Prusach Wschodnich, a niemiecka 9. Armia została sformowana dopiero 15 września 1914 roku.

Autor twierdzi także, jakoby „zwycięstwo Hindenburga w Prusach pod Tannenbergiem wymagało wycofania pięciu dywizji z Francji i szybkiego przewiezienia ich do Prus” (s. 150). Brak przypisu w tym miejscu jest zapewne nieprzypadkowy, gdyż trudno znaleźć rzetelną pracę historyczną, której autor twierdziłby coś takiego! Siły przerzucone z frontu zachodniego (były to Korpus Rezerwowy Gwardii, XI KA i 8. Dywizja Kawalerii) nie zdążyły wziąć udział w bitwie pod Tannenbergiem! Wykorzystano je dopiero w bitwie nad Jeziorami Mazurskimi.

Według Polakiewicza w zimowej bitwie nad Jeziorami Mazurskimi (s. 135) „pierwsi rozpoczęli ofensywę Niemcy pod wodzą gen. Litzmanna”, a cała ofensywa zakończyła „zakończyła się zwycięstwem Hindenburga” (s. 136). Czyżby zaszła zmiana dowódcy? Ależ skąd! Autor „Limanowej 1914” kolejny raz swobodnie podszedł do kwestii merytorycznych. Otóż generał Karl von Litzmann dowodził wówczas XXXX Korpusem Rezerwowym, a nie całością sił w bitwie, jak zdaje się to sugerować Polakiewicz. Hindenburg z kolei cały czas był dowódcą frontu wschodniego (Oberbefehlshaber Ost) i jako taki nadzorował działanie wszystkich sił niemieckich na tym teatrze działań wojennych, o ile nie zostały one podporządkowane dowództwom austro-węgierskim.

Wśród błędów merytorycznych wyjątkowe miejsce zajmują te odnoszące się do wyraźnie ulubionej przez Autora armii austro-węgierskiej. Polakiewicz myli Landwehrę (obronę krajową) z Landsturmem (pospolitym ruszeniem), pisząc, że służba w niej była skrócona i często odbywana w twierdzach (s. 23), co jest do pewnego stopnia prawdziwe w odniesieniu do Landsturmu. Do kwestii złożoności powraca jeszcze na kolejnej stronie, balansując na granicy błędu i jeszcze bardziej zaciemniając strukturę c.k. armii.

Sporo kłopotów sprawiły Autorowi także zagadnienia szczegółowe. Pisząc „11 dywizja huzarów Honvedu” (s. 50), sugeruje, że istniały osobne dywizje ułanów, dragonów i huzarów, podczas gdy były to po prostu dywizje kawalerii (armii wspólnej lub obron krajowych). Podobnie nie można nazwać 3 DP „dywizją Strzelców Tyrolskich” (s. 50), bo po pierwsze, taka nazwa nie funkcjonowała, a po drugie, w składzie jej był tylko jeden pułk Tyrolskich Strzelców Cesarskich – pozostałe trzy zaś w 8 DP. Z kolei XIV Korpus, który tworzyły obie wspomniane wyżej dywizje, Autor nazywa tyrolskim (s. 68), choć jego okręg obejmował także Górną Austrię, Salzburg i Voralberg.

Słynny 59 Pułk Piechoty „Erzherzog Rainer” nie był z Linzu (s. 88), a z Salzburga, o czym autor powinien wiedzieć chociażby z podtytułu pułkowej monografii, z której rzekomo korzystał (s. 74, przyp. 23). W tekście „Limanowej” pojawia się też zastanawiająca nazwa „32. polsko-galicyjski pułk” i pomijając inwencję w tworzeniu nieznanego w epoce określenia powiedzieć należy, że 32 Pułk Piechoty armii wspólnej rekrutował się z Budapesztu, a galicyjskim, ściślej nowosądeckim, był 32 Pułk Piechoty Landwehry.

Język i styl

Gdzieniegdzie mamy do czynienia z błędami zapisu ważnych dla treści wyrazów (nazwa austro-węgierskiego karabinu Schwarzlose widnieje w postaci „schwartzloze”…), przede wszystkim jednak warto zwrócić uwagę na swobodę, z jaką Autor podszedł do kolejności członów w terminach fachowych: „wyjściowa pozycja” (s. 60), „zapalające pociski” (s. 62) i tym podobnych.

Tekst książki nie jest wolny od błędów logiczno-językowych, bo tak klasyfikuje się pleonazmy („najbardziej odpowiednia i optymalna”,s. 99), trudno nie posądzić wręcz Autora o pustosłowie, gdy pisze „nocne ciemności” i „poranny świt” (s. 115) czy określa kulminację bitwy jako „straszliwy, traumatyczny, krwawy dramat” (s. 114).
Jasności wywodu, oprócz narracji rwanej co rusz dygresjami i rozważaniami, nie sprzyjają także germanizmy (np. maszingwer) i rusycyzmy (striełcy, szynel, prysiudy i hołubce). Dodajmy, że nie są one nigdzie, nawet przy pierwszym użyciu, objaśnione. Czytelnik pracy popularnonaukowej nie powinien być tak często zdawany na używanie słownika wyrazów obcych podczas lektury. Podobne stanowisko zająć trzeba także wobec archaizmów, którymi Autor „Limanowej 1914” okrasił tekst. Związków frazeologicznych w rodzaju „tył podać” (uciekać, rozpocząć odwrót, s. 93, 107) nie spodziewamy się raczej w wydanej na początku XXI wieku książce.

Cechą charakterystyczną tekstu Polakiewicza jest nagminne zapisywanie w cudzysłowach mniej lub bardziej figuratywnych wyrażeń. Szczególnie interesujący jest status tych najbardziej wyniosłych, na przykład: „Powracali cali z potrzaskanymi, połamanymi karabinami bez czak, pokrwawieni i poszarpani” (s. 103). Całość ujęto w cudzysłów, ale brak przypisu czy innego objaśnienia nie pozwala na stwierdzenie, czy jest to przywołanie tradycyjnego utworu ludowego, dzieła literackiego czy próbka twórczości własnej Autora.

Już we Wstępie, w którym napotykamy pierwsze przykłady zastosowania inwersji (przestawni), jasne staje się, że mamy do czynienia z autorem przejawiającym ambicje krasomówcze. Odczucia te wzmacnia użycie słów i wyrażeń z wysokiego rejestru języka. Jakże wielkie może być jednak zdziwienie czytelnika, gdy na dalszych stronach spotykał będzie kolejne kolokwializmy, błędy frazeologiczne i stylistyczne. Zdarza się nawet, że jedno zdanie zawiera kilka tego rodzaju niedociągnięć: „Celuje i wali seriami w nacierającą zwichrzoną w biegu kolumnę moskali, najeżoną iskrami bagnetów” (s. 95); „Pewne jednak, że to przede wszystkim oddziały huzarów uczestniczyły w tych traumatycznych, groźnych okolicznościach walki” (s. 96)1. Tekst Polakiewicza charakteryzuje więc nierówność – obok zdań iście barokowych występują rażące prostotą („Zabite krowy, świnie, w ogóle duże straty w inwentarzu, s. 126) czy swoistą bezradnością („W ogóle zresztą były to ciężkie chwile dla 47. niemieckiej dywizji”, s. 63).

Niektóre fragmenty pracy sprawiają zaś wrażenie zwyczajnie niedopracowanych: „Taki termin tego zwrotu nakazał i ustalił Brusiłow” (s. 119); „stoi staropolski, bielony dwór w Bojańczycach. Stoi do dziś” (s. 57). „Atak bagnetowy” (s. 58) można by nazwać po prostu atakiem na bagnety, a intrygujący „dowódcy korpusowi” (s. 81) to raczej dowódcy korpusów. Zdumiewające jest także, jak często w języku Polakiewicza bezpośrednio wyrażona zostaje niepewność i przypuszczenie – nagminnie używa on określeń „zapewne, „ponoć”, „podobno”, „prawdopodobnie”, „zdaje się” czy „jak się wydaje”.

Pisownia nazwisk i nazw miejscowości

Autor „Limanowej 1914” nie radzi sobie zupełnie z transkrypcją nazwisk rosyjskich, wskutek czego w Limanowej pojawiają się formy „Łesz” i „Kałedin” (s. 81) zamiast „Lesz” i „Kaledin”. Nazwiska zapisane alfabetem łacińskim wcale nie były dla niego łatwiejsze. Pojawia się tu np. „Litzüngen” (s. 132), zamiast Linsingen, „Falkenfaun” (s. 45) zamiast Falkenhayn, czy „Tersztiański” (s. 136 i n.) zamiast Tersztyánszky. Wiele potknięć występuje także przy odmianie nazwisk węgierskich (np. Tömöry) i chorwackich (np. Ljubičić).

W tekście spotkać też można także błędne formy nazw miejscowości – od „Komorowa” (s. 28) zamiast Komarowa przez „Medzilabordż” (s. 133), gdy chodzi o Medzilaborce (węg. Mezőlaborc), po „Szeget” stosowane wymiennie z „Szeged” (s. 85); o ile ta ostatnia forma jest poprawna, o tyle użyć należało raczej egzonimu Segedyn.

Ilustracje, mapy i kalendarium

Zamieszczone w recenzowanej książce ilustracje to między innymi zeskanowane (tak!) z pracy Juliusza Batora portrety dowódców i, pochodzące z tej samej książki, szkice Andrzeja Zaręby, przy czym nazwisko tego ostatniego nie było ani dla Autora, ani dla wydawnictwa na tyle ważne, by umieścić je w podpisie. Mapy pochodzą z tej samej pracy i są tak ogólne, że w zasadzie nieprzydatne w czasie lektury „Limanowej”.

Z załączonego do książki kalendarium, uwzględniającego – nie wiedzieć po co – wszystkie fronty pierwszej wojny światowej więcej szkody niż pożytku. I tak na przykład bitwa pod Tannenbergiem rozegrała się w dniach 26–30 sierpnia 1914, a nie 8–13 września 1914 (autor myli ją z bitwą nad Jeziorami Mazurskimi), Niemcy zajęli Warszawę nie w lipcu, a 5 sierpnia 1915 i tak dalej…

Podsumowanie

Przedstawiony wyżej przegląd błędów, chybionych analiz i celowych przeinaczeń, mimo porażającej ich liczby, nie wyczerpuje uwag wynotowanych w trakcie lektury „Limanowej 1914”. Nawet ta skrócona lista mankamentów dowodzi braków warsztatowych, braku staranności czy nawet manipulacji faktami. Wypada również wyrazić ubolewanie, że wydawnictwo nie przeprowadziło na dostatecznym poziomie redakcji nie tylko merytorycznej, ale także językowej. Reasumując: książka w tej formie nie powinna była w ogóle zostać opublikowana.

Gwoli sprawiedliwości należy odnotować, że druga książka Autora, dotycząca tej samej tematyki (W. Polakiewicz, Podhalański Adwent 1914, Limanowa 2014), wydana została o wiele staranniej.

Za współpracę przy tworzeniu niniejszej recenzji serdecznie dziękuję dr. Jarosławowi Centkowi.

Wacław Polakiewicz – „Limanowa 1914”. Bellona 2014. Stron: 210. ISBN: 9788311133310.

Wacław Polakiewicz – „Limanowa 1914”. Bellona 2014. Stron: 210. ISBN: 9788311133310.

Przypisy

1. Autor przejawia bardzo swobodne podejście do związków frazeologicznych. Napotkać możemy tu takie innowacje jak: „sromotna ucieczka” (s. 120), „omdlewający ból” (s. 125), „zaszczytny i bohaterski czterodniowy bój” (s. 130), „zawzięte walki” (s. 94), „uderzać do szturmu” (s. 63) czy „groźba sytuacji” (s. 99).