Takie hasło rzuciła 22 maja na „spotkaniu z wyróżniającymi się pracownikami kołchozów” (jak to określiła prasa radziecka), w którym brali też udział przewodniczący organizacji partyjnych okręgów rolniczych, pierwsza osoba w państwie – premier Nikita Siergiejewicz Chruszczow. Pełne zdanie brzmiało: „Dogonić i przegonić Amerykę w produkcji mięsa, mleka i masła w przeliczeniu na głowę ludności.” Swoje hasło, które pojawiło się w sposób zupełnie nieoczekiwany dla wszystkich zebranych, Ch. uzasadniał dość prosto; ludzie potrzebują marzenia, ryzyka i walki, która doda im skrzydeł. „Kiedy marzy o czymś tylko jeden człowiek, to zazwyczaj kończy się tylko na marzeniach. Kiedy marzy o czymś cały naród, to wynika z tego coś wielkiego.” Takie uzasadnienie wypowiedział z kolei bohater jednego z propagandowych filmów fabularnych, poświęconego wprowadzaniu uprawy kukurydzy, co było innym, wielkim celem Chruszczowa w gospodarce rolnej.
Ch. rzucając takie hasło nie wymyślił jednak niczego nowego. „Dogonić i przegonić Amerykę pod względem produkcji stali i maszyn.” Takie było hasło końcowych lat NEP-u oraz pierwszych, stalinowskich pięciolatek. W związku z tym powstał kolejny, złośliwy dowcip o tzw. władzy radzieckiej: trzy hasła bolszewickie – dogonić i przegonić, zgiąć i przegiąć, zgnić i przegnić. W ostatnich słowach chodziło o zabieranie zboża chłopom tylko po to, aby jego większość mogła zgnić na stacjach kolejowych i w nie przystosowanych do przechowywania ziarna magazynach.
Chruszczow uznał, że partia komunistyczna jest winna ludziom radzieckim zadośćuczynienie za wiele lat głodu i niesprawiedliwych rządów Stalina. Z całą pewnością w grę wchodził tu również czynnik osobisty; Ch. sam miał poważny udział w tych niesprawiedliwych rządach jako człowiek sprawujący wysokie stanowiska partyjno-państwowe z łaski „tyrana wielu narodów”. Obiecał zatem, że już w najbliszych latach każdy człowiek pracy będzie miał garnitur, a może nawet więcej niż jeden. Ogłoszenie, że zaczął się wyścig z „najważniejszym państwem kapitalistycznym” miało stanowić tylko dodatkowy bodziec, prowadzący do zwiększenia wysiłku całego aparatu państwowego. Właściwym celem tego wszystkiego była coraz bardziej widoczna i odczuwalna poprawa losu zwykłego obywatela. Ten cel był dla Ch. najważniejszy; nie była z jego strony to żadna gra propagandowa. Niestety, bardzo wielu dostojników partyjno-państwowych pojmowało działania w tym kierunku wyłącznie jako propagandę i sposób na robienie własnej kariery. Była to jedna z głównych przyczyn, dla których Ch. w znacznej mierze przegrał tę batalię.

Amerykański dziennikarz zmienia bieg historii

Cała ta rywalizacja zaczęła się w zdumiewający sposób. 10 II 1955 w mało komu dotąd znanej prowincjonalnej gazecie amerykańskiej „The Des Moines Register”, kupowanej głównie przez mieszkańców wsi, ukazał się artykuł wstępny pióra ówczesnego jej redaktora naczelnego – Wawrzyńca (Laureen) Sotha, napisany w porozumieniu z czytelnikami, w którym wezwano w nim Związek Radziecki, aby zamiast niszczyć ziemię wybuchami bomb atomowych i wodorowych, podjął pokojową rywalizację w uprawie roli, a w szczególności kukurydzy i pszenicy:
„Nikita Chruszczow, który jak się zdaje, jest w tej chwili rzeczywistym szefem Związku Radzieckiego, postanowił upamiętnić swoje dojście do władzy w ubiegłym miesiącu przy pomocy wszechstronnie nagłośnionego przemówienia do członków Komitetu Centralnego, w którym zarzucił kierownikom gospodarki swojego kraju, że nie ma z nich wielkiego pożytku. Szczególnie mocno zaatakował ludzi odpowiedzialnych za rolnictwo. Przy sposobności poświęcił jedną linijkę na to, aby oddać sprawiedliwość Stanom Zjednoczonym, co jest niezwykłą rzadkością [na Kremlu].
Chruszczow opowiedział się za rozwojem hodowli opartej na pomieszczeniach zam-kniętych i dużych zapasach paszy, która już od dawna istnieje w Stanach Zjednoczonych. „Amerykanie mają godne uwagi osiągnięcia w dziedzinie pogłowia zwierząt hodowlanych” – powiedział. Zachęcał kołchozy i sowchozy do siania pszenicy paszowej, co pozwoli uzyskać dużą ilość paszy na zwiększenie hodowli. Zażądał, aby zwiększyć zbiory kukurydzy osiem razy do roku 1960.
Jako mieszkaniec Iowy, mieszkający w samym sercu największego pasa hodowlanego na całym świecie, jestem zmuszony przyznać, że radzieccy przywódcy wreszcie powiedzieli coś do rzeczy. Właśnie tego potrzebuje rosyjska gospodarka – więcej i lepszego bydła rzeźnego, aby ludzie w Rosji mogli lepiej się odżywiać.
Nie zostaliśmy w żaden sposób upoważnieni do prowadzenia polityki zagranicznej, ale niniejszym zapraszamy dowolną delegację, jaką zechce wybrać Chruszczow, do nas do Iowy. Niech obejrzy, w jaki sposób hodujemy wysokiej jakości bydło rzeźne, świnie, barany i kurczaki. Obiecujemy, że nie będziemy ukrywać żadnych naszych «tajemnic».”
Laureen Soth, If the Russians Want More Meat, 150th Anniversary of “The Des Moines Register”, Changing World History w: „Local Media Update” (http://www.desmoinesregister.com/extras/sq/pulitzers1.html)

Gazeta dostała potem za ten wstępniak nagrodę Pulitzera (ogółem jeszcze 14 razy, głównie za fotografie i karykatury), ale ważniejsze było co innego. W tym czasie radziecki wywiad miał już komórkę białego wywiadu, która w ambasadzie w Waszyngtonie zajmowała się wyłącznie analizą wszystkich gazet i czasopism, ukazujących się w kraju Eisnehowera. W wyniku jej działalności ten artykuł został wychwycony i już tydzień później, po przetłumaczeniu na rosyjski, wylądował na biurku genseka. Ten nie wpadł bynajmniej w jeden ze swoich słynnych ataków szału. Przeciwnie, przeczytał to spokojnie, a potem zaczął się zastanawiać.

W końcu postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję do bliższego przyjrzenia się głównemu rywalowi na scenie światowej. Wybrał sześciu wysokich urzędników ministerstwa rolnictwa i udzielił im następującej instrukcji: Amerykanie z pewnością będą chcieli pochwalić się przed wami swoimi osiągnięciami technicznymi. Bardzo dobrze! Wszystko dokładnie oglądajcie i skrzętnie notujcie. Po powrocie złożycie mi szczegółowe sprawozdanie.
Ku zdumieniu całego świata (najbardziej zdziwiony był chyba sam redaktor Soth) Chruszczow zapowiedział, że tego lata delegacja radziecka przybędzie do Iowy, a dwunastu amerykańskich farmerów uda się w objazd po wsiach radzieckich. Rzeczywiście, 17 VII sześciu ludzi radzieckich wylądowało w Des Moines. Jak wspominał po kilkudziesięciu latach jeden z tych sześciu:
Kiedy przylecieliśmy na lotnisko w Des Moines, zebrały się tam setki lu-dzi. Przy tym przyjechali farmerzy nie tylko z Iowy, ale też z innych stanów, którzy dowiedzieli się o całej sprawie. Zaś najważniejszym hasłem było wypi-sane wielkimi literami po rosyjsku zdanie: Serdecznie witamy w Stanach Zje-dnoczonych.
Aleksander Jeżewski, Dagnat’ i pragnat’ Amieriku. Riazanskij kapkan dlia Chruszcziowa, [reż.]: Rudolf Pichoia i Andriej Jegorow, ТРК “АСС-ТВ” (TRK ASS-TV), 2005

Przez 40 dni coraz bardziej zdumiona delegacja radziecka jeździła autobusem po Ameryce. Zwiedziła 12 stanów, 40 farm, uniwersytet, biura projektowe maszyn rolniczych, ośrodki naukowe zajmujące się zagadnieniami związanymi z hodowlą i uprawą roli. Reporterzy nie odstępowali jej ani na krok. To była przecież niebywała sensacja. Również zwyczajni ludzie z bezmierną ciekawością obserwowali „Rusów” wszędzie, gdzie się zjawili. Szczególne ożywienie wywołał widok wiceministra Mackiewicza pijącego coca-colę.
Po powrocie do ZSRR Chruszczow wezwał wszystkich sześciu towarzyszy do siebie – do rządowej willi w Jałcie i tam przez cztery dni wysłuchiwał ich opowieści; każdego dnia po cztery godziny. Słuchał jak zauroczony, z rzadka tylko zadając jakieś pytanie. Liczby statystyczne, np. fakt, że w rolnictwie w Stanach pracuje tylko 9 % ludności, a mimo to wszelkich produktów rolnych jest tam w bród i nawet wysyła się mnóstwo za granicę, nabrały w jego oczach zupełnie nowych wymiarów.
To wszystko, co opowiedziano mu o towarowych, wysoce wyspecjalizowanych i nowoczesnych prywatnych gospodarstwach rolnych za wielką wodą oraz o ich zapleczu technicznym, wywarło na „partyjnym carze” ogromne wrażenie. Jednak wieloletnie wdrożenie do myślenia wyłącznie w kategoriach leninowskiej bzdurologii sprawiło, że tak on, jak powracający ze Stanów specjaliści nie byli w stanie dostrzec niczego poza powierzchnią zjawisk. Uznawszy, że skoro tam tyle osiągnięto mimo nieuchronnych wewnętrznych sprzeczności ustroju wyzysku i nierówności, to w opartej na naukowych podstawach gospodarce narodowej tutaj, z jej bezmiernymi zasobami, można to wszystko skopiować i osiągnąć jeszcze więcej.

Wielki siewca kukurydzy

Na razie jednak Chruszczow stawiał sobie o wiele skromniejsze cele. Pragnął doprowadzić do tego, aby zwykły człowiek radziecki mógł nie tylko otrzymać mieszkanie z własną łazienką i ubikacją, wstawić do niego lodówkę, pralkę, dobre radio i telewizor, ale też zjeść do syta bez wystawania w tasiemcowych kolejkach do sklepów spożywczych.
Po długim namyśle doszedł do wniosku, że pełne i pozbawione większych trudności zaopatrzenie w żywność można osiągnąć dzięki dwóm posunięciom: reformie istniejących form własności rolnej – sowchozów i kołchozów – oraz zaoraniu stepów w Kazachstanie. Ludność wiejska, skupiona w gospodars-twach kolektywnych, powinna zostać uwolniona od nadmiernych ciężarów i pracy ponad siły, wykonywanej w obawie przed surową karą, a zamiast tego podjąć z nowym zapałem uprawę roli, powodowana „formami zachęty materialnej” czyli podwyższoną zapłatą za skupowane przez państwo płody rolne. Nie wykluczało to bynajmniej dalszego stosowania zachęty moralnej, sprowadzającej się do udoskonalonej propagandy wyższości „jedynie słusznego ustroju”, przekonującej, że pilnie pracując szary człowiek może zbudować nowy, wspaniały świat dla siebie i swojego potomstwa.
Wzięcie pod uprawę ogromnych stepów kazachskich miało doprowadzić do zbudowania olbrzymiego spichrza pszenicznego, który zapewni chleb wszystkim mieszkańcom ZSRR. Po wykonaniu tego projektu, któremu od razu nadano rangę czynu bohaterskiego, o którym jego uczestnicy będą mogli opowiadać dzieciom i wnukom, można było przeznaczyć większość ziem uprawnych na południu europejskiej części państwa pod kukurydzę paszową. Na północy powinny powstać wyspecjalizowane gospodarstwa hodowlane korzystające w ciepłej porze roku z obfitych pastwisk, a podczas surowej rosyjskiej zimy prowadzące hodowlę w pomieszczeniach zamkniętych w oparciu o pasze, których głównym składnikiem będzie kukurydza. Gdyby ten plan został rzeczywiście wykonany w taki sposób, jak go obmyślił Chruszczow, to ludzie radzieccy mieliby zapewniony chleb i wszystko, czym ten chleb można obłożyć i posmarować. Sam Nikita Siergiejewicz Chruszczow przeszedłby zaś do historii jako wielki i powszechnie lubiany przywódca. Nie zostałby też z pewnością obalony po zaledwie dziewięciu latach sprawowania władzy.
Z początku wszystko wydawało się układać jak najlepiej. Dzięki błyskawicznemu wzrostowi ilości paszy kołchozy nie musiały już się martwić o wyżywienie zwierząt hodowlanych. Po raz pierwszy w historii ZSRR pojawiły się wielkie stada krów, świń i drobiu. Pod koniec roku 1955 na rynek dostarczono duże ilości przetworów mięsnych. Nabycie kiełbasy i parówek nagle przestało nastręczać trudności.

Krótkie dzieje niezwykłej przyjaźni

Początek chyba najbardziej niezwykłej w historii przyjaźni między bolszewikiem Chruszczowem a kapitalistycznym farmerem, którego z punktu widzenia leninowskiej bzdurologii trzeba było uznać za obszarnika – wroga klasowego, był niemal zupełnie przypadkowy. Kiedy delegacja radziecka latem ’55 odwiedzała 40 farm w stanie Iowa, Włodzimierz Włodzimierzowicz Mackiewicz – ówczesny minister rolnictwa, został wyjątkowo życzliwie przyjęty w największym kukurydzianym gospodarstwie rolnym Stanów Zjednoczonych – Coon Rapids, gdzie od roku 1916 budował swoje imperium gospodarcze Roswell Garst. Mackiewicz zaprosił go, aby przybył do ZSRR jeszcze w tym roku. Amerykański farmer uznał, że taka wizyta mogłaby doprowadzić do złagodzenia napięcia związanego z zimną wojną i wymógł na Departamencie Stanu zezwolenie na ten wyjazd. Zabrał ze sobą nasiona, zamrożoną spermę byków i siewnik kukurydzy. Amerykańscy urzędnicy państwowi byli pewni, że Garstowi nie uda się niczego sprzedać ludziom radzieckim. Po przybyciu do Moskwy (we wrześniu 1955) G. zabrał się do dzieła z apostolskim wprost zapałem. Towarzyszyło mu dwunastu amerykańskich farmerów… Chruszczow przerwał wszystkie swoje zajęcia i zaczął wielogodzinne rozmowy z Garstem o kukurydzy, żywym inwentarzu i perspektywach rozwoju handlu Wschód-Zachód. Następnego dnia rząd radziecki zamówił 5 tysięcy ton ziarna kukurydzy paszowej.
G. zaprosił na swoją farmę wszystkich specjalistów i rolników z bloku wschodniego, jacy tylko zechcą się tam wybrać. Po ogromnej farmie Coon Rapids niemal bez przewy kręcili się Rosjanie, Ukraińcy, Węgrzy i Rumuni. Komunistyczni goście byli pod wrażeniem widoku właściciela oraz jego żony i dzieci, pracujących własnymi rękami na polu i w obejściu. „Jak sami chętnie przyznawali, wyobrażenie, że kapitalistyczny właściciel ziemski pławi się w luksusie w wielkim mieście, żyjąc na koszt swoich źle opłacanych robotników rolnych, okazało się mylne. Byli zupełnie zaskoczeni stylem życia mieszkańców Środkowego Zachodu.” (Lee, Harold. Roswell Garst: A Biography. Ames: Iowa State University Press, 1984, s. 200)
Ta przyjaźń doznała ciosu, kiedy jesienią 1956 Garst wraz z żoną Elżbietą przebywał w Budapeszcie. Państwo Garst uciekli Dunajem do Czechosłowacji na polskim węglowcu rzecznym (pani Garst była pochodzenia polskiego). W międzyczasie byli naocznymi świadkami krwawej rozprawy ludzi radzieckich z Węgrami. Gniew tego farmera nie trwał jednak długo. Kiedy w ’57 Ch. rzucił swoje hasło („doścignąć i prześcignąć Amerykę”), Roswell Garst zaczął się dowiadywać, jak teraz wygląda jego kukurydza w ZSRR. Stwierdziwszy, że nawożenie jest niewłaściwe i w ogóle cała uprawa jest prowadzona w nieprawidłowy sposób, postanowił ostrzec Chruszczowa i doprowadzić do usunięcia błędów. W styczniu ’59 wysłał list do genseka i otrzymał kolejne zaproszenie do Moskwy. Obaj panowie dyskutowali długo i namiętnie. W wyniku radzieckie metody uprawy kukurydzy uległy pewnej poprawie. Mimo to było im daleko do osiągnięć amerykańskich.
6 VIII ’59 Garst zaskoczył Amerykę i cały świat, podając do wiadomości, że „czerwony car” pragnie odwiedzić jego gospodarstwo przy sposobności wizyty państwowej w Stanach Zjednoczonych. Gubernator Iowy – Herschel Loveless, początkowo był temu przeciwny, obawiając się wrogich wystąpień zamieszkałej w okolicy ludności pochodzenia wschodnioeuropejskiego. Ustąpił pod naciskiem Waszyngtonu. 23 września Ch. przybył do Coon Rapids i spędził tam wiele godzin, występując w roli wzorowego gospodarza Rosji i dobrego wujaszka. Setki dziennikarzy obserwowały tę niezwykłą wycieczkę Chruszczowa, a setki żołnierzy Gwardii Narodowej i policjantów pilnowały jego bezpieczeństwa, blokując wszystkie drogi. „Garst i jego synowie wytwarzają więcej żywności niż jakiekolwiek nasze uspołecznione gospodarstwo rolne.” – rozpaczał potem do końca życia Ch. w gronie rodziny i przyjaciół. G., którego pomawiano o sympatie komunistyczne, nie omieszkał dobitnie wyjaśnić, co nim kieruje: „Ludzie głodni stają się niebezpieczni. Bez rozwiązania problemów z żywnością nie ma co marzyć o pokoju na świecie.” Powtarzał to zresztą codziennie każdemu, kto chciał go słuchać. Już w tych dniach wielu kogresmenów (w tym Henry Kissinger) zarzuciło Garstowi naiwność, wskazując na skłonność Chruszczowa do miotania gróźb na wszystkie strony świata oraz na kurs polityczny bloku wschodniego, który może już wkrótce znowu doprowadzić świat na krawędź wojny.
Kiedy do tego doszło, pogorszenie stosunków radziecko-amerykańskich nie mogło nie wpłynąć na stosunki Garsta ze Związkiem Radzieckim. Bez względu na osobiste uczucia Chruszczowa. W radzieckiej prasie zaczęły się pojawiać uszczypliwości pod adresem samego G., którym towarzyszyła ponowna, ostra krytyka stosunków społecznych w Stanach Zjednoczonych. Sławny farmer z Iowy odwdzięczył się o wiele bardziej rzeczową krytyką radzieckiego rolnictwa. Jak powiedział w wywiadzie dla prasy amerykańskiej („US News and World Report”, marzec ’62), główną przyczyną złych zbiorów w państwie Lenina są zbyt niskie nakłady na inwestycje w rolnictwie; radziecki rząd woli tracić pieniądze na tysiąc innych rzeczy. Dał też do zrozumienia, że sianie kukurydzy pod Moskwą to, biorąc pod uwagę surowy klimat oraz małą ilość deszczu w ciepłej porze roku, jedna wielka pomyłka. Roswell Garst, u którego w roku 1963 wykryto raka krtani, przyjmował jeszcze u siebie kilka razy radzieckich specjalistów. Rozczarowany obrotem spraw w Związku Radzieckim wysyłał swoich synów jako „apostołów” kukurydzy do Francji, Niemiec i Chile.

Zmarł w 1977, przeżywszy 79 lat i swojego przyjaciela Chuszczowa.<<Zdjęcie przedstawia wystawową amerykańską kuchnię, w której Chruszczow zaczął się spierać z Nixonem, zawoławszy, że tak na pewno nie żyje przeciętna amerykańska rodzina i to wszystko to tylko propaganda)>>
Ch. zdawał sobie doskonale sprawę, że nie uda mu się podwyższyć stopy życiowej obywateli jego państwa bez zmniejszenia napięcia międzynarodowego. Najskuteczniej można było to osiągnąć dzięki poprawie stosunków ze Stanami Zjednoczonymi. Dzięki odprężeniu atmosfery międzynarodowej stało się możliwe ograniczenie radzieckich sił zbrojnych, co uwolniło znaczne moce przerobowe przemysłu w kierunku produkcji dóbr powszechnego użytku. Można było rozpocząć produkcję na wielką skalę telewizorów i o wiele lepszych niż dotąd radioodbiorników. Już wkrótce ta przyjemna nowość, jaką była telewizja, stała się udziałem milionów ludzi radzieckich. Przy sposobności oczywiście państwo, posiadające w tym ustroju wyłączność na nadawanie programów, zyskało dodatkowy, potężny oręż propagandowy.

Mięso, mleko i masło jako oręż walki ideologicznej

„Jeśli dorównamy Stanom Zjednoczonym pod względem wysokości produkcji, to w ten sposób wystrzelimy wyjątkowo silną torpedę, która trafi w podstawy ustroju kapitalistycznego.” – zachęcał do wzmożonego wysiłku Chruszczow. Naukowcy, z wykładowcami uniwersyteckimi na czele, zapytani po cichu o zdanie, odpowiedzieli gensekowi, że dorównanie Ameryce byłoby możliwe, gdyby udało się wyłożyć na unowocześnienie i poprawę wydajności pracy gospodarki radzieckiej 700 miliardów rubli (czyli ponad bilion dolarów) w ciągu dwudziestu lat. Pod warunkiem, że w tym czasie w Stanach zaistniałby zerowy wzrost gospodarczy. Ch. nie przyjął jednak tego do wiadomości. Bez przerwy obiecywał wspaniały rozwój we wszystkich dziedzinach i tryskał optymizmem. Nie ulega wątpliwości, że wierzył w to, co mówił. Był głęboko przekonany o nieograniczonych możliwościach „naukowego socjalizmu”. Po locie Gagarina żartowano z niego, że tak często spotyka się z pierwszym kosmonautą po to, aby rozważać sposoby uprawy kukurydzy na Księżycu. Najbardziej zgryźliwi dodawali, że zamierza w ten sposób przekonać do komunizmu pozaziemców.
W roku 1957 żywność była już ostatnią dziedziną, w której w państwie sekretarzy generalnych występowały braki rynkowe. Produkcję butów, odzieży itp. rzeczy rozwinięto już na tyle, że każdy człowiek pracy mógł się w nie zaopatrzyć bez większych trudności. Swoje owoce przyniosła też zasada wypłacania dodatkowych pieniędzy (premiowania) pracownikom zakładów najbardziej wyróżniających się wzrostem produkcji i jej jakością.
Chruszczowowi wydawało się, że znalazł człowieka, który wygra dla niego ostatnią „bitwę o produkcję” – naprawdę genialnego gospodarza wiejskiego. Był nim Aleksy Łarionow, który od roku 1948 był szefem Partii w okręgu riazańskim. Łarionowowi udało się wygospodarować odpowiednie środki na inwestycje w nowoczesną hodowlę bydła mlecznego. Kołchoźnicy i kołchoźnice przyjęli jego innowacje życzliwie, kiedy przekonali się, że dzięki nim zaczęły szybko rosnąć ich indywidualne dochody, a kołchoz jest w stanie zafundować im różne nowe przyjemności, jak kina i bogato wyposażone domy kultury. Dowiedziawszy się, że w roku 1957 produkcja mięsa w ZSRR wzrosła tylko o 3 %, gensek zdenerwował się i zaczął pytać, kiedy pojawią się kawalerowie orderu bohatera pracy socjalistycznej, nadanego za hodowlę świń. Cały rok 1958 i ’59 miały być wypełnione walką o cel, postawiony przez sekretarza generalnego KPZR i premiera rządu radzieckiego: podwojenie, a jeszcze lepiej potrojenie produkcji mięsa, mleka i nabiału. Gubernia riazańska miała dać przykład całej wielkiej Rosji.
Nikita Siergiejewicz Chruszczow nie przepuszczał żadnej okazji, by dać wyraz temu, jak bardzo ceni ludzi pracy, starających się o to, aby żyzne ziemie rosyjskie, ukraińskie i kazachstańskie wydawały obfity plon. Czasopisma wypełniły się kolorowymi zdjęciami wielkiego gospodarza w otoczeniu riazańskich dojarek rekordzistek, przy stole zastawionym arbuzami, na polach kukurydzy. Ch. nie szczędził odznaczeń państwowych, w tym wykonanych ze złota, medali i innych wyróżnień oraz nagród rzeczowych. Najbardziej gorliwi otrzymywali awanse na wyższe szczeble w hierarchi partyjnej i państwowej. Cieszył się jak dziecko z tego, że wszystkie okręgi, kołchozy i sowchozy jeden przez drugiego starają się doścignąć Amerykę. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że większość tych osiągnięć jest na pokaz, że zbyt często ich jedynym celem jest przypodobanie się samowładnemu rządowi, a przede wszystkim nie są oparte o rzeczywisty wzrost zasobów i nakładów inwestycyjnych, które pozwoliłyby je utrwalić. Zamiast trochę wyhamować ten zapał i zająć się przygotowaniem odpowiedniego zaplecza gospodarki rolnej, gensek jeszcze dolewał oliwy do słomianego ognia. W jego imieniu po stolicach guberni rozjechali się członkowie Komitetu Centralnego i rządu, zachęcając do przyjmowania przez okręgi planów ogromnego zwiększenia produkcji mięsa w roku 1959. Kiedy w styczniu tego roku odbywał się XXI Zjazd KPZR, nazwany Zjazdem Budowniczych Komunizmu, Ch. pysznił się danymi statystycznymi, świadczącymi o imponującym wzroście produkcji cywilnej, wiele tych danych było sfałszowanych albo sztucznie zawyżonych. Mściło się wychowanie kadr partyjno-państwowych w szkole Stalina i przerwana w połowie destalinizacja świadomości. Na ogół nie byli to ludzie beznadziejnie głupi. Dostrzegali, że nie jest to właściwe. Gnębiły ich złe przeczucia i poczucie winy, kiedy ze strachu przed nieobliczalnym szefem państwa oraz powodowani nadmierną, uzasadnioną ideologicznie ambicją, składali niewykonalne obietnice.
Wspomniany już tu A.

Łarionow pod wpływem takiej zachęty nakłonił swoich ludzi do przyjęcia ogromnie wygórowanego planu dostarczenia do Moskwy w ’59 150 tysięcy ton mięsa. Jednocześnie zobowiązał się do zwiększenia dostaw mleka. Na powitanie Chruszczowa w oborach jednego ze wzorowych kołchozów wszystkim krowom wymyto ogony, aby któraś przy-padkiem nie zanieczyściła garnituru dostojnego gościa. Słowo (i to słowo działacza komunistycznego, które powinno być mocniejsze niż stal) już się dało i nie można go było wycofać. Łarionow robił wszystko, co w jego mocy, aby zwiększyć produkcję mięsa.
W okręgu riazańskim w obory i chlewy zamieniano co tylko się dało. Nawet czytelnie i biblioteki. Szkoły wszystkich szczebli otrzymały polecenie zaprowadzenia hodowli królików w każdej klasie. Dzieci i młodzież zbierały dla nich trawę w ramach obowiązkowej, bezpłatnej pracy, tzw. godzin społecznych. Nie pomogło. W sierpniu okręg riazański dostarczył jedną trzecią obiecanego mięsa. W tajemnicy przed władzami centralnymi zapadło postanowienie wydania pod nóż prawie całego bydła, nawet krów – rekordzistek w produkcji mleka. Na mniejszą skalę podobne zjawisko wystąpiło w całym, ogromnym państwie. Statystyki fałszowano wszędzie, począwszy od szczebla księgowego kołchozu. Aparat partyjny w Moskwie, obawiając się gniewu swojego szefa, ukrywał i niszczył listy od zwykłych ludzi, kierowane na adres Chruszczowa, w których skarżono się na coraz większy brak tłuszczów zwierzęcych na sklepowych półkach. W wielu miastach było w sprzedaży już tylko masło roślinne.
Najgorsza była sytuacja w okręgu riazańskim. Ch. uznał, że ta część kraju ma teraz obowiązek dać przykład dla wszystkich. Do Łarionowa dzwoniono z Moskwy niemal co godzinę, żądając najnowszych danych na temat tempa uboju bydła. Liczba 150 000 została wystawiona za witrynami sklepów i jeździła na tramwajach. Pierwszy sekretarz, chcąc dać dobry przykład, osobiście zabijał krowy jednym wystrzałem z pistoletu. Nawet tego było za mało. Doprowadzony do ostateczności aparatczyk dopuścił się zwyczajnego oszustwa; kazał kupić dodatkowe bydło rzeźne w Kazachstanie. Pociągi towarowe dniem i nocą pokonywały niesamowicie długą trasę, powodując zakłócenia w kursowaniu pociągów pasażerskich. Okazało się jednak, że nie brak i takich, którzy są gotowi donieść na swojego pryncypała w nadziei, że sami zajmą jego stanowisko. Ledwie z wielką pompą (18 XII) Ł. przekazał gensekowi wiadomość o dostarczeniu ostatniej tony z obiecanych 150 tysięcy, a już sekretariat KC zaczął gromadzić na niego teczkę i przygotowywać się do wielkiej kontroli partyjnej w Riazaniu. Jednocześnie w całym tym okręgu zupełnie zniknęło mleko, a w ślad za nim masło i nabiał. Zanim skończył się styczeń, w Riazaniu półki sklepów mięsnych były zupełnie puste. Ł. zdał sobie sprawę, że już wkrótce odbiorą mu z wielkim hukiem Order Lenina oraz Złotą Gwiazdę Bohatera Pracy Socjalistycznej i w najlepszym wypadku ześlą jako podrzędnego urzędnika gdzieś na granicę z Chinami. Może nawet ogłoszą wrogiem ludu z opłakanymi skutkami dla całej rodziny…? Chcąc się ratować, obiecał, że na przyszły rok jego okręg dostarczy 200 tysięcy ton mięsa. I wtedy dotarło do niego, że wszystkie obory i chlewy są prawie zupełnie puste. Już od wiosny żył niemal wyłącznie koniakiem i papierosami. Gnębiony obawą przed publicznym poniżeniem i wyrzutami sumienia wobec zwierząt i ludzi, na wiadomość, że ma zostać usunięty ze stanowiska i pozbawiony odznaczeń, zebrał swoich współpracowników, poprosił ich o przebaczenie i podał się do dymisji. Następnie poszedł do swojego gabinetu, nabił pistolet i wyszedł na nocny spacer. Krótko po północy, 23 IX 1960, stanął przed pomnikiem Lenina, przyłożył pistolet do skroni i wystrzelił. Pozostawił ostatni wpis w swoim pamiętniku, który prowadził od czasów NEP-u:

„Żyłem uczciwie, z poczuciem słuszności tego, co robię. Żyłem tak, jak nikomu z naszej sitwy się nie chce. Oddałem dla sprawy wszystko, a inni w tym czasie używali życia i budowali sobie dobrobyt. Dlatego jest mi jeszcze ciężej. […] Jestem śmiertelnie zmęczony. Nieludzkim napięciem, przeżywaniem wszystkiego, nie kończącym się wyścigiem.”
Dagnat’ i pragnat’ Amieriku. Riazanskij kapkan dlia Chruszcziowa, [reż.]: Rudolf Pichoia i Andriej Jegorow, ТРК “АСС-ТВ” (TRK ASS-TV), 2005

Swój ostatni cel osiągnął. Obawiając się szkód propagandowych, których światowy komunizm mógłby teraz doznać po ujawnieniu całej prawdy, Ch. polecił wszystko zatuszować i wyprawić wspaniały pogrzeb na koszt państwa „towarzyszowi, który zmarł z przepracowania na atak serca.” To tragiczne wydarzenie wywołało wstrząs u genseka. Postanowił wycofać się z kampanii radzieckiego Wielkiego Skoku. Niebawem znajdzie sobie inne punkty honoru: podróże kosmiczne i rozbudowę floty pełnego morza. Były to zresztą dziedziny, nadające się o wiele bardziej do kontrolowania z góry i ręcznego sterowania.

Wielkie, historyczne fiasko

Wystrzelenie przez ludzi radzieckich pierwszego sztucznego satelity ziemi dodało skrzydeł planom szefa państwa radzieckiego. „Jeżeli udało nam się wyprzedzić ich tam w górze, to tym łatwiej powinno się nam udać tu na dole.” Tymi słowami dodawał otuchy specjalistom z ministerstw, część z których coraz bardziej wątpiła w wykonalność „doścignięcia i prześcignięcia Ameryki.” Pewne fakty wydawały się wskazywać na to, że mimo wszystko Ch. może mieć słuszność. Dzięki programowi budowy kilkupiętrowych bloków z wielkiej płyty, wykonywanemu od roku ’56, ZSRR zajął pierwsze miejsce pod względem liczby nowych mieszkań. Przy tym czynsz w tych blokach był niemal symboliczny. Co równie istotne, przemysł zdołał wyprodukować meble i inne dobra powszechnego użytku w ilości pozwalającej na wyposażenie wszystkich tych mieszkań. Co prawda ich powierzchnia była niewielka.

Amerykanie uznaliby je za powiększone klatki. Z drugiej moda na bloki z wielkiej płyty zapanowała również w Stanach Zjednoczonych. Ich wymiary były większe, powierzchnia mieszkań również. Mimo to, w sumie rzecz biorąc nie dało się ukryć, że na tym polu ZSRR doścignął i prześcignął Amerykę.
Kiedy wokół Ziemi pojawiły się pierwsze sztuczne satelity produkcji radzieckiej, a z taśm fabrycznych zaczęły schodzić niewielkie, poręczne radia tranzystorowe marki „Sputnik”, Ch. był całkowicie przekonany, że amerykańska przewaga techniczna nad ZSRR należy już do przeszłości.
Pragnąc zrobić jeszcze większe wrażenie na ludziach Zachodu, Ch. zgodził się na zorganizowanie radzieckiej wystawy przemysłowej w Nowym Jorku w zamian za podobną wystawę amerykańską w Moskwie. Wystawa radziecka zaczęła przyjmować zwiedzających 29 VI ’59. Amerykańską przewidziano na lipiec. Chodziło o wykorzystanie okresu urlopowo-wakacyjnego w celu utrwalenia nastrojów odprężeniowych wśród zwykłych ludzi. Wystawa radziecka okazała się sporym osiągnięciem propagandowym. Przygotowana dużym nakładem sił i środków, ostatecznie przekonała miliony Jankesów, że w Moskwie niedźwiedzie nie biegają po ulicach, ludzie nie ubierają się w skóry zwierząt, a nawet noszą zegarki…
Wystawę amerykańską otwarto w piątek 24 lipca wieczorem. Przed otwarciem wystawy dla publiczności doszło do ostrej wymiany zdań między Nixonem a Chruszczowem na różne tematy, od kolorowej telewizji do polityki zagranicznej. Ta rozmowa przeszła do historii jako debata kuchenna, ponieważ miała miejsce w kuchni, stanowiącej część wyposażenia, od-twarzającego wygląd przeciętnego, jednorodzinnego domu, w jakim mieszkały wówczas rodziny należące do klasy średniej, stanowiącej w latach pięćdziesiątych ponad 80 % mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Ku sporemu zaskoczeniu dziennikarzy tak Biały Dom, jak Kreml wyraziły zgodę na pokazanie tej debaty w telewizji radzieckiej i amerykańskiej. Być może dlatego, że obaj dyskutanci w końcu się w tej kuchni przeprosili i pogodzili. Przy tym każda ze stron była całkowicie pewna tego, że to jej zdanie będzie w końcu na wierzchu.
Warto tu przytoczyć początkowy, moim zdaniem bardzo istotny, fragment tej debaty:

Chruszczow: No dobrze. Ameryka istnieje od stu pięćdziesięciu lat i to jest poziom, jaki osiągnęła. My istniejemy niecałe 42 lata, ale za 7 lat będziemy na tym samym poziomie, co teraz Ameryka. Kiedy was dopędzimy, zaczniemy was wyprzedzać i może wtedy wy przyjdziecie do nas i powiecie: poczekajcie trochę i my poczekamy, aż będziecie w stanie iść dalej razem z nami. Mówiąc szczerze, skoro tak wam się podoba kapitalizm, to żyjcie w nim dalej. To wasza sprawa i to nas nie obchodzi. Możemy wam współczuć, ale dopóki nie zrozumiecie, że można żyć inaczej, to żyjcie tak, jak dotąd.

Nixon: Mogę tylko powiedzieć, że skoro postanowiliście się z nami ścigać, to bardzo dobrze, bo przez takie współzawodnictwo los obu naszych narodów i narodów całego świata może tylko się polepszyć. Przydałoby się jednak, aby towarzyszyła temu swobodna wymiana poglądów. Ostatecznie wy też nie zjedliście wszystkich rozumów.

Chruszczow: My nie zjedliśmy wszystkich rozumów, a wy w ogóle nic nie wiecie o komunizmie oprócz tego, że się go boicie.

Nixon: Owszem, można znależć kilka dziedzin, w których macie nad nami przewagę, np. pod względem niezawodności rakiet kosmicznych. Jest też kilka dziedzin, w których my wyprzedziliśmy was; w dziedzinie kolorowej telewizji na przykład.

Chruszczow: Co to, to nie! Niedługo dorównamy wam i w tym.

Chruszczow: Co to, to nie! Niedługo dorównamy wam i w tym.

Nixon: Sam pan widzi, że nie jest pan w stanie w niczym się ze mną zgodzić.

Chruszczow: Nie ustąpię ani na krok!

Nixon: Lepiej niech pan poczeka, aż pan zobaczy tu obraz [w kolorze]. Na tym polu są do wykorzystania o wiele większe szanse, niż się komukolwiek zdaje. My powinniśmy być w większej mierze obecni w waszej telewizji, a wy w naszej.

Chruszczow: Niech tak będzie. Pokażemy pana naszym ludziom i niech ludzie sami to wszystko ocenią.
Moscow „Kitchen Debate”, Nixon-Khrushchev Discussion, July 24 ,1959; http://www.cnn.com/SPECIALS/cold.war/episodes/14/documents/debate/

No i ludzie zaczęli oceniać. Na amerykańską wystawę przybyły tłumy. W pierwszej kolejności pracownicy centralnego aparatu partyjno-państwowego. Jego członkowie wraz z rodzinami otrzymali specjalne bilety, ważne w dniu otwarcia, aby nie musieli się tłoczyć wsród całej reszty zwiedzających. Ostatecznie, skoro mają coś doganiać, to niech wiedzą, jak to wygląda – rozumował Chruszczow. Nie zdawał sobie sprawy, że w ten sposób przede wszystkim wyostrzył apetyt nomenklatury na zachodnie dobra materialne. W następnych dniach codziennie przychodziło kilkadziesiąt tysięcy ludzi; przewinęła się tamtędy cała stołeczna inteligencja. Na pokaz wystawiono wszystko, co Amerykanie jedzą, w co się ubierają, przedmioty codziennego użytku i to, co służy rozrywce. Od napojów chłodzących (część z nich można było bezpłatnie spróbować) po samochody (całe mnóstwo najnowszych, imponujących modeli krążowników szos; można było wsiąść sobie na chwilę) i jachty. Ogromne rzesze ludzi radzieckich po raz pierwszy mogły się przekonać, jak naprawdę żyją ludzie na Zachodzie. To był wielki błąd Chruszczowa i nieoceniona zasługa Nixona, który sprawował nadzór nad przygotowaniem tej wystawy, dla całego Zachodu,.

Tylko niewielu było w stanie dostrzec, że wiceprezydent, któremu zwiedzający zgotowali przy wyjściu z pawilonu wystawowego największą owację, jaką kiedykolwiek otrzymał w Moskwie Amerykanin, wbił właśnie pierwszy gwóźdź do trumny komunizmu.
„Kiedy jeszcze nie doganialiśmy Ameryki, mięsa w sklepach nie brakowało, a kolejki się nie zdarzały.” – pisała w liście, który nigdy nie dotarł do swojego adresata Chruszczowa (zachował się do naszych czasów w archiwum tajnej policji KGB, która znowu była jedyną instytucją posiadającą wiedzę o rzeczywistej sytuacji w kraju) obawiająca się podać swoje nazwisko robotnica. Chruszczowa sen o potędze rozwiewał się na jego oczach. Miał doścignąć Amerykę, a doprowadził do rozstroju całej gospodarki rolno-spożywczej i pustych półek. Niezadowolenie rosło. Radziecka inteligencja zdała sobie sprawę, że przez cały czas ją oszukiwano. Teraz nawet wspaniałe radia, które tak chętnie rozdawała Partia za osiągnięcia w budowie potęgi materialnej ZSRR, zaczęły się obracać przeciw niej. Na pasmach 16 i 19 m, które dzięki nim po raz pierwszy w dziejach państwa Lenina można teraz było odbierać w prywatnych mieszkaniach, coraz więcej ludzi i coraz częściej słuchało „Głosu Ameryki”, który na tych pasmach było doskonale słychać nawet na Syberii. Ludzie dobrze sobie zapamiętali obietnice swojego przywódcy, zapowiadającego im kolorową telewizję już za kilka lat itd. Porównywali je z rzeczywistością i w miarę upływu czasu wyciągali coraz dalej idące wnioski. Tron partyjnego cara zaczął próchnieć w umysłach jego poddanych.
Nie wdając się w tym miejscu w stanowiące temat sam w sobie rozważania o różnicach między formacją zachodnią, która stanowi podstawę cywilizacji amerykańskiej a azjatycką, z której nigdy nie zdołał się wyrwać Związek Radziecki, warto już w tym miejscu zauważyć jedno. Podczas wszystkich trzech okresów odprężenia, począwszy od „pokojowej rywalizacji z Ameryką”, ogłoszonej przez Chruszczowa, strona amerykańska potrafiła, na pozór ustępując w bardzo wielu sprawach, ograć stronę radziecką. Wbrew zdaniu zażartych antykomunistów w Stanach, tak naprawdę we wszelkich kontaktach radziecko-amerykańskich stroną zwycięską była elita polityczna Ameryki. Jedną z najbardziej podstawowych przyczyn tego stanu rzeczy, kto wie czy nie najważniejszą, była ogromna różnica poziomu umysłowego elit społecznych. Wśród etatowych funkcjonariuszy partii komunistycznej, z których rekrutował się cały aparat władzy ZSRR, dyplom uniwersytetu czy też politechniki był niezwykłą rzadkością. Byli to przeważnie prości ludzie, którzy nie byli ani wykształceni ani oczytani. Radzieckie prawo nałożyło na nich obowiązek ukończenia jakichś kursów marksizmu-leninizmu, a następnie akademii, uczącej tego samego na nieco wyższym poziomie. Wszystko, co stamtąd wynosili, to był fałszywy, a na dodatek nieaktualny obraz świata; nikt nie miał odwagi ani dość lotnego umysłu na to, by zmienić dogmaty podane do wierzenia przez Lenina na początku XX wieku i w jakiejś mierze trafne wyłącznie w jego epoce. Zupełnie inny był styl życia w rodzinach amerykańskich wojskowych, przemysłowców, prawników i ludzi, którzy wybili się o własnych siłach, spośród których rekrutowała się większość tamtejszych polityków. W przypadku zamożniejszych rodzin w dzieciach od początku rozbudzano zainteresowanie książkami z biblioteki ojca czy dziadka. Również ubodzy rodzice w rodzinach wielodzietnych popierali rozwój umysłowy swoich pociech, w nadziei, że zdobędą lepiej płatny zawód i przyniosą chlubę swojemu nazwisku. Aż do czasu ogólnego bałaganu i rozwydrzenia lat sześćdziesiątych amerykańskie, bezpłatne szkoły powszechne i średnie oraz wspomagane przez dziesiątki bogatych fundacji, wspomagających ubogich a zdolnych i pilnych studentów szkoły wyższe były na najwyższym poziomie światowym. Zanim je zepsuto, zdążyły dostarczyć ogromną kadrę, która wystarczyła aż do końca okresu równowagi strachu wielkich mocarstw. Wiedza, którą przekazały, była nieskończenie bliższa prawdy i badziej oparta na zdrowym rozsądku niż to, co mogła dać swoim uczniom zideologizowana szkoła radziecka, chińska i wschodnioeuropejska.
Mędrcy grali cały czas w szachy z głupcami, których jedynym atutem był spryt. Ostateczny wynik był z góry do przewidzenia, nawet jeżeli strona słabsza w tej grze kilka razy ze złości przewróciła szachownicę, jak to miał w roku 1960 zrobić towarzysz Chruszczow.

Tymczasem pozbawiony wszelkiego wykształcenia ogólnego Chruszczow wciąż nie zdawał sobie sprawy z tego, co rozpętał. Kiedy wygłaszał swoje hasła podczas podróży po Ameryce, dziennikarze pękali ze śmiechu. „Śmiejcie się, śmiejcie! Zobaczymy jak się będziecie śmiali, kiedy was prześcigniemy i powiemy: nasz pociąg już odjechał, bywajcie zdrowi, panowie kapitaliści!” – zarzekał się, przechadzając się po kukurydzianym polu farmera Garsta.