Co najmniej kilkadziesiąt, a być może ponad sto osób zginęło w tłumie, który otoczył ciężarówki wiozące dostawy pomocy humanitarnej do Strefy Gazy. Według Hamasu większość ofiar została zabita przez izraelskich żołnierzy. Cahal ripostuje, że ofiary przede wszystkim zostały stratowane i rozjechane przez samochody, a także zginęły od kul ban­dy­tów próbujących opanować transport.

Sekretarz generalny ONZ António Guter­res potępił incydent. Izraelczycy przyznali, że otworzyli ogień do kilku osób, które w zamieszaniu zbliżyły się do żołnierzy i czołgu zabezpie­czających punkt kon­trolny oraz nie zarea­gowały na strzały ostrze­gawcze. Podkreś­lają jednak dwie rzeczy: mogło tu zginąć maksy­malnie dziesięć osób, a żołnierze nie strzelali do ludzi potrze­bujących pomocy.

Konwój trzy­dzies­tu ośmiu samochodów ciężaro­wych wjechał do Strefy Gazy przez przejście Kerem Szalom, leżące przy trójstyku granic Izraela, Egiptu i Strefy, gdzie został poddany kontroli bez­pie­czeń­stwa. Następnie ruszył korytarzem humanitarnym na północny wschód.



Zamieszki wybuchły około godziny 4.45 rano czasu lokalnego. Tłum Gazańczyków próbował zatrzymać konwój trzyzmie­rza­jący do dzielnicy Rimal w mieście Gaza. Hamasowskie ministerstwo zdro­wia podaje, że liczba ofiar śmier­tel­nych wynosi 107 i może jeszcze wzrosnąć, ponieważ spośród setek rannych wiele osób walczy o życie. Według służby prasowej Cahalu niektóre ciężarówki prze­darły się przez tłum, ale zostały potem złupione przez uzbrojonych bandytów.

Trudniej o rozejm

Prezydent Joe Biden podkreślił, że „bitwa” przy konwoju może przeszkodzić w dalszych negocjacjach w sprawie zawie­sze­nia broni. Jeszcze niedawno Biden miał nadzieję, iż uda się osiągnąć poro­zu­mie­nie w sprawie rozejmu do ponie­działku 4 marca. Negocjacje w Katarze nadal trwają, ale sytuacja się skom­pli­ko­wała. Prezydent przyznał, że data ponie­działkowa już raczej nie wchodzi w grę. Na razie omówił tę kwestię z władzami Kataru i Egiptu, aby jakoś załagodzić tarcia wynikłe po dzisiejszej tragedii.

Premier Netanjahu oznajmił tymczasem, że na razie nie wiadomo, czy uda się osiągnąć jakiekolwiek porozumienie, ale jego urząd uznaje uwol­nie­nie zakład­ni­ków za „święty cel”. Główną przeszkodą mają być nierealistyczne żądania Hamasu.



Zrzuty?

Jak nie ziemią, to powietrzem. Barak Rawid z serwisu Axios informuje, że Biały Dom analizuje możliwość zrzutu towarów do Strefy Gazy z amerykańskich samo­lo­tów wojskowych (poniżej przykład, jak takie zrzuty wyglądają w praktyce). Dostawy za po­mo­cą samo­chodów cięża­rowych nie zaspo­ka­jają już potrzeb nawet w najlepszych okolicznościach. Jeszcze w styczniu system jako tako działał, ale mniej więcej na przełomie miesięcy zaczął się załamywać.

Z jednej strony hamasowskie służby bezpie­czeństwa rozkradały część dostaw – przezna­czonych dla najbardziej po­trze­bu­ją­cych Gazań­czyków – na własne potrzeby. Z drugiej strony po izraelskich atakach na podległą Hamasowi policję Strefy Gazy funkcjonariusze odmówili pracy przy ochronie konwojów (lub też zostali odwołani z tego zadania, co w praktyce na jedno wychodzi). W atakach ranni zostali także zewnętrzni pracownicy organizacji humanitarnych, tak więc one również musiały zawiesić pracę. Pozwoliło to głodnym i zdesperowanym cywilom natychmiast przystąpić do szabrowania ciężarówek. Na domiar złego błyska­wicznie powstały uzbrojone gangi, które na własną rękę (czasem ramię w ramię z Hamasem, a czasem wbrew niemu) blokują cywilom dostęp do żywności, aby sprzedawać ją na czarnym rynku.

Dzisiejsza „bitwa” może się okazać momentem przeło­mowym. W komen­ta­rzach waszyng­toń­skich urzędników coraz częściej słychać porów­nania do Moga­di­szu. Rawid podkreśla, że samo dopusz­czenie możliwości zrzutów oznacza, iż admi­nistracja Bidena coraz bardziej niepokoi się kryzysem humani­tarnym w Strefie Gazy, zwłaszcza w jej północnej części, znajdującej się o krok od klęski powszechnego głodu.



Kraje bliskowschodnie jeszcze przed dzisiejszą tragedią zrealizowały serię zrzutów. Wiadomo o dwóch przed­się­wzię­ciach. Jedno zorganizowały wspólnie Egipt i Zjedno­czone Emiraty Arabskie, drugie – Jordania, Bahrajn i Oman. W tym drugim przypadku wsparcie zapewniła Wielka Brytania jako dostawca odpo­wied­nich spadochronów. Amerykanie także brali udział jako kraj wspierający, ale nie jako faktyczne źródło pomocy. Jako ciekawostkę warto dodać, że na po­kła­dzie jednego z samo­lotów znaj­do­wał się król Jordanii Abd Allah II. Po tym, co stało się dziś, można przewidywać, iż nie­za­leż­nie od decyzji Waszyngtonu kraje arabskie zorganizują kolejne zrzuty.

Pomysł nie jest zupełnie oryginalny. Już w listopadzie ubiegłego roku, niecały mie­siąc po rozpoczęciu wojny, jordańskie siły powietrzne dos­tar­czy­ły tą drogą artykuły medyczne i żywność dla dzia­ła­ją­cego w Strefie szpitala polowego. Ope­racja nie do końca się udała, gdyż niektóre palety zrzucone z jordańskich C-130 spadły do Morza Śródziemnego i trzeba było je wyławiać. Ale rezultaty i tak okazały się obie­cujące, toteż zrzuty powtórzono jeszcze kilka razy.

Inne zamieszki

Dziś wieczorem radykalni aktywiści sprzymierzeni z izraelskimi osadnikami przypuścili szturm na przejście graniczne Erez w północnej części Strefy Gazy. Napastnicy przedarli się na pół kilometra w głąb Strefy. Nie wiadomo, jaki do­kład­nie zamiar miała ta grupa, ale nie ulega wątpli­wości, że był to ele­ment (być może spon­ta­niczny) zakro­jonego na szerszą skalę planu zasied­lenia Gazy Izrael­czy­kami. Oczy­wiś­cie warun­kiem po­wo­dze­nia byłoby wysiedlenie Gazańczyków, na co katego­rycznie nie zgadza się Waszyngton, ale prawicowa ekstrema w rządzie Bibiego wyraźnie o tym marzy.

twitter.com/idfonline