Za dwa dni rosyjska pełnoskalowa wojna napastnicza w Ukrainie rozciągnie się na trzeci rok kalendarzowy. Rok najeżony niebezpieczeństwami i prawdopodobnie rok, który nie przyniesie trwałego rozstrzygnięcia, chyba że nastąpi zupełnie nieprzewidziany przełom. Sytuacja Ukrainy jest trudna i praktycznie każdy argument za spodziewaną jej poprawą można kontrować argumentem świadczącym na korzyść Rosji. Wpływamy na nieznane wody.

Zmasowane uderzenie

29 grudnia 2023 roku upłynął pod znakiem zakrojonego na dużą skalę nalotu z użyciem pocisków manewrujących i samolotów pocisków – około siedemdziesięciu – wymierzonych w Kijów i Odessę. Moskale postanowili „uczcić” tę rocznicę, ustanawiając nowy rekord: 122 pociski manewrujące (odpalane ze strategicznych nosicieli Tu-95MS) i balistyczne oraz 36 dronów, co łącznie dało największy nalot na Ukrainę od samego początku wojny. Oprócz Kijowa i Odessy celem były także Charków, Dnipro i Lwów.

Atak miał wyraźnie charakter saturacyjny, to znaczy miał swoją masowością przeciążyć ukraińską opl. Ta strąciła większość roju, ale zgodnie ze stuletnią już regułą „bombowiec zawsze się przedrze” – część pocisków sięgnęła celu. Co najmniej jeden spadł na Kijów już po uszkodzeniu przez ukraiński pocisk przeciwlotniczy. Śmierć poniosło blisko czterdzieści osób, ale liczba ta jeszcze może wzrosnąć, jeśli lekarzom nie uda się ocalić życia najciężej rannych.



W ubiegłym roku był to początek dwutygodniowej fali ataków na zabudowania cywilne i infrastrukturę krytyczną. Fali, której kulminacja nadeszła 14 stycznia wraz z uderzeniem pocisku Ch-22 w blok mieszkalny w Dniprze. Zginęło wówczas blisko pięćdziesiąt osób.

Dziś podstawowe pytanie brzmi więc: czy znów widzimy początek czegoś większego? Czy Rosja zachomikowała środki rażenia pozwalające na realizację długofalowej ofensywy? Pod wieloma względami rosyjski potencjał produkcyjny pozostaje zagadką. Wiemy na przykład, że fabryka Szahedów mająca wypuszczać te drony całymi setkami i tysiącami, nie może rozwinąć skrzydeł. Ale na przykład w kwestii Iskanderów głównym źródłem informacji jest ekstrapolacja z dotychczasowego użycia. Najbliższe dni być może przyniosą nam odpowiedź.

Warto też zwrócić uwagę, że nad Ukrainą pojawiły się pociski Ch-101 wyposażone w wyrzutniki flar. To istotna zmiana, ponieważ jednym z głównych środków niszczenia pocisków manewrujących są pociski naprowadzane na podczerwień, odpalane zarówno przez myśliwce, jak i z wyrzutni naramiennych. Pociski manewrujące i Szahedy (które w gruncie rzeczy też są pociskami manewrującymi) często lecą bowiem zbyt nisko, aby dało się je porazić za pomocą systemów przeciwlotniczych średniego i dużego zasięgu.



Odnotujmy również, że jeden z pocisków, które spadły na Ukrainę, na krótko (około trzech minut) wleciał w naszą przestrzeń powietrzną, po czym zawrócił w kierunku Ukrainy. Należy w tym miejscu zauważyć pozytywną zmianę, która dokonała się w polityce informacyjnej resortu obrony. O naruszeniu polskiego nieba dowiedzieliśmy się w ciągu kilku godzin, a nie tygodni.

Mobilizacja

Już praktycznie wszyscy obserwatorzy tej wojny zgadzają się, że jeśli Ukraina chce osiągnąć deklarowany od początku cel – wypchnięcie okupantów na granicę z 2013 roku – nie obędzie się bez mobilizacji i tym samym skokowego wzrostu liczebności sił zbrojnych. Kilka tygodni temu Zełenski poinformował, że ZSU szacują swoje potrzeby na dodatkowe 450–500 tysięcy żołnierzy. Oczywiście nie chodzi o to, aby tylu ludzi z dnia na dzień trafiło na front; mobilizacja ma być realizowana etapami i służyć po części temu, aby w końcu dało się zapewnić sensowną rotację frontowcom. Rada ministrów i hołownokomanduwacz Wałerij Załużny wykorzystali okres bożonarodzeniowy, aby ogłosić plan obniżenia wieku poborowego do dwudziestu pięciu lat (z dwudziestu siedmiu) połączonego z reformą całego systemu powołań i – to najbardziej kontrowersyjny element – wprowadzeniem obostrzeń prawnych dla osób uchylających się od służby wojskowej.

Koszt takiej mobilizacji miałby sięgnąć 500 miliardów hrywien (52 miliardy złotych).

Sprawa jest oczywiście politycznie drażliwa. Co tu dużo mówić – mało komu uśmiecha się wizja śmierci w okopach. Na to nakładają się kwestie praw i wolności konstytucyjnych (czy wolno dekownikom uchylać prawo do świadczeń socjalnych?) oraz równouprawnienia względem płci (pobór ma obejmować tylko mężczyzn). Dotychczas panowało przekonanie, iż żołnierze ZSU chronią cywilów nie tylko przed bezpośrednimi skutkami wojny, ale także przed samym udziałem w wojnie, co przekładało się na bardzo wysoki poziom poparcia i zaufania w społeczeństwie (obcesowo rzecz ujmując: „dziękujemy, że nie musimy umierać razem z wami”).

Pułkownik Igor Matwiczuk z ukraińskiej służby granicznej zauważa, że rośnie popularność fikcyjnych małżeństw: mężczyźni poślubiają kobiety niepełnosprawne lub matki wielodzietne, co pozwala uniknąć służby wojskowej. Trzeba też zwrócić uwagę na kwestię obniżenia wieku do dwudziestu pięciu lat. Już wcześniej pisał o tym Jurij Kasjanow – były oficer białoruskich sił zbrojnych, który w 2001 roku wyemigrował do Ukrainy, a od 2014 roku przez kilka lat walczył na froncie jako ochotnik w ZSU. Zacytujmy in extenso:



„Amerykański prezydent Franklin Roosevelt w 1942 roku […] powiedział: «Wszystkie jednostki bojowe […] powinny składać się z młodych, silnych ludzi, którzy przeszli dokładne przeszkolenie. Dywizja wojsk lądowych, w której średni wiek walczących wynosi dwadzieścia trzy lata, jest lepszą jednostką bojową niż jednostka tej samej wielkości ze średnią wieku wynoszącą trzydzieści trzy lata. Im więcej takich żołnierzy wyślemy na pola bitew, tym szybciej wygramy tę wojnę, tym mniej ofiar będzie nas to kosztować. Uważam, że należy obniżyć minimalny wiek poboru do służby z dwudziestu do osiemnastu lat. Przekonaliśmy się, że to jest nieuniknione i bardzo ważne dla przyspieszenia zwycięstwa. Doskonale rozumiem uczucia rodziców, których synowie rozpoczęli służbę wojskową. Rozumiem to uczucie, moja żona również». […] Średni wiek żołnierzy naszej ukraińskiej armii znacznie przekracza czterdzieści lat. Tacy «szturmowcy» częściej umierają na zawał serca niż od kuli. Zła kondycja fizyczna, niska szybkość reakcji na polu bitwy, niezdolność do wytrzymania dużych obciążeń – wszystko to prowadzi do nieuzasadnionych wysokich strat. Pragnienie naszych polityków, aby wygrać wojnę i być dobrym dla elektoratu, a nie być «zabójcami dzieci», jest zrozumiałe. Ale wojen nie wygrywa się w ten sposób. Nasz wróg ma znacznie więcej żołnierzy i może jeszcze więcej zmobilizować. A w naszym kraju – jeśli chodzi o młodych – może być już za późno”.

Wydaje się, że właśnie dlatego ciężar komunikowania tych zmian społeczeństwu zrzucono na barki Załużnego. Ten na konferencji prasowej wymigiwał się od odpowiedzi na pytania o praktyczną stronę mobilizacji. Dawał jedynie do zrozumienia, że w jego zakresie odpowiedzialności leży określanie potrzeb sił zbrojnych, tymczasem za ich zaspokajanie odpowiadają resort obrony i władza ustawodawcza. W ogólnym rozrachunku generał wypadł dobrze i załagodził niektóre obawy obywateli.

Ale wiele innych obaw wciąż się utrzymuje. Główne dotyczą tego, czy system mobilizacji będzie sprawiedliwy. System komisji uzupełnień był skorumpowany, przez minione półtora roku posypały się głowy, ale czy to wystarczy, aby nadrobić długie lata zaniedbań i głęboko zakorzenionych wypaczeń? Czy nie skończy się na tym, że cena uniknięcia służby wojskowej wydłuży się po prostu o jedno zero? A co z Ukraińcami, którzy wyemigrowali po lutym 2022 roku? Czy da się ich ściągnąć z powrotem? Czy kraje przyjmujące uchodźców będą ich odsyłać? (Minister spraw wewnętrznych Estonii Lauri Läänemets już zadeklarował, że tak) A jeśli nie – czy nie będzie to jak kara dla tych mężczyzn, którzy pozostali w ojczyźnie, aby pracować na jej rzecz w branży cywilnej? Na wszystkie te pytania nie ma prostych odpowiedzi.



Ukraińskie kontrofensywy

Załóżmy, że mobilizacja zostanie ogłoszona szybko i przebiegnie sprawnie. Będzie to oznaczało dopiero spełnienie wstępnego warunku dalszych dużych sukcesów, a nie ich gwarancję. Pod wieloma względami sytuacja Ukrainy się poprawiła w stosunku do tego, co widzieliśmy dwanaście miesięcy temu, ale pod innymi stała się trudniejsza. Języczkiem u wagi była oczywiście kontrofensywa zaporoska. Oprócz wymiernych strat w ludziach i sprzęcie przyniosła ona także trudniejszy do zmierzenia uszczerbek w zaufaniu ze strony sojuszników. Z drugiej strony była to cenna lekcja, pokazująca dowództwu ZSU, jak nie należy prowadzić działań ofensywnych przeciwko okrzepniętej obronie rosyjskiej. A także – miejmy nadzieję – pokazująca politykom, że nie warto sterować działaniami na froncie z zacisza gabinetów.

Nic nie wskazuje na to, aby po klęsce na osi tokmacko-melitopolskiej ZSU straciły zdolność do prowadzenia działań zaczepnych na dużą skalę. Pod koniec 2023 roku główną bolączkę stanowił niedobór amunicji artyleryjskiej. Przed Bożym Narodzeniem Washington Post opublikował artykuł, w którym ujawniono, że ukraińscy artylerzyści już teraz zmagają się z niedoborem amunicji. W niektórych jednostkach zużycie nabojów do haubic spadło pięciokrotnie albo i bardziej. Zdarza się, że trzeba odwoływać zaplanowane natarcia, ponieważ nie da się zapewnić pododdziałom wsparcia artyleryjskiego.

Brakuje także precyzyjnych środków rażenia, takich jak pociski manewrujące Storm Shadow. Prawdopodobnie to właśnie ich zasługą jest unicestwienie rosyjskiego okrętu desantowego Nowoczerkassk (na zdjęciu tytułowym), zniszczonego przy nabrzeżu w Teodozji wraz z transportem amunicji (i być może Szahedów). Generał Ben Hodges zwraca uwagę, że gdyby Ukrainie zapewniono duży zapas ATACMS-ów, Taurusów i Storm Shadowców, można by uniemożliwić Rosjanom korzystanie z baz na Krymie, co z kolei ograniczyłoby ataki na miasta, załamałoby rosyjską logistykę na południu i pozwoliłoby przeciąć drogę po moście nad Cieśniną Kerczeńską. Notabene w ostatnich atakach na Ukrainę nie wykorzystano pocisków Kalibr – czyżby był to skutek zniszczenia Nowoczerkasska? Czy na jego pokładzie dostarczono na półwysep nową partię tych pocisków?



Dostęp do pocisków manewrujących i balistycznych ma też dodatkowe znaczenie, o którym przekonaliśmy się dziś – pozwala przeprowadzać ataki odwetowe na rosyjskie miasta. Nie ma bowiem wątpliwości, że taki był charakter dzisiejszego ostrzału Biełgorodu i Briańska. Wykorzystano prawdopodobnie pociski rakietowe systemu Wilcha (co po naszemu znaczy olcha, nie wilga; wilga to po ukraińsku wywilha). Jest to głęboka modernizacja systemu BM-30 Smiercz opracowana przez ukraińskie KB Łucz. Wskutek ostrzału – w tym spadających na miasta pocisków uszkodzonych przez opl, co przyznają sami Moskale – zginęło co najmniej dziesięć osób. Jak ujęła to rosyjska dziennikarka Alipat Sułtanbiegowa: „Czy kremlodziwki, które pisały wczoraj zgodnie z instrukcją swoje zjadliwe komentarze pod tweetami o Ukrainie, teraz też będą się cieszyć?”.

Trzeba więc zadać pytanie: czy jeśli wszystko się dobrze ułoży, Ukraina będzie w stanie przełamać rosyjską obronę? Wszystko wskazuje na to, że tak. Mało tego: wszystko wskazuje, że trwają już przygotowania do kolejnej próby. Potrzeba ludzi, sprzętu – w tym samolotów – i amunicji. Wszystko to jest w zasięgu ręki. Zełenski zapowiedział też, że Ukraina wyprodukuje w przyszłym roku milion dronów, co wydaje się prognozą nadmiernie optymistyczną, ale nawet kilkadziesiąt tysięcy (ot, tak 7% z tego miliona) mogłoby mieć wymierny wpływ na przebieg działań. O szansach nowej kontrofensywy będzie można mówić, kiedy będziemy wiedzieli, gdzie się zaczęła.

Natomiast pozostaje jeszcze druga kwestia: czy da się odbić całość okupowanej Ukrainy? Kijów zapewnia, że tak i że taki właśnie ma cel, ale na Zachodzie chyba coraz mniej osób (zwłaszcza tych u steru) w to wierzy. Po kolosalnych sukcesach pod Charkowem i Chersoniem wydawało się, że jeśli Ukraina pójdzie za ciosem, podobny rozpad sił okupacyjnych wokół Mariupola, Doniecka i Ługańska nie jest wykluczony. Teraz nie tylko Rosjanie są lepiej przygotowani do obrony, ale też nabrali ochoty do ataku. Niestety wciąż też nie wiadomo, czy szeroko pojmowany Zachód jest skłonny zaryzykować doprowadzenie do całkowitej klęski Rosji, nawet gdyby nadarzyła się taka okazja.



Rosjanie będą chcieli zająć więcej terytorium

Mniej więcej w połowie roku słyszeliśmy utyskiwania, iż główną przeszkodą w osiągnięciu pokoju jest jakoby nadmiar ambicji po stronie ukraińskiej. Wystarczyłoby ponoć, żeby Zełenski pogodził się z utratą części terytorium, aby oszczędzić setkom tysięcy cywilów i żołnierzy koszmaru dalszej wojny. Ale jeśli przyjmiemy, że Ukraińcy cierpią na nadmiar ambicji, to Moskale cierpią jeszcze bardziej. Oczywiście Kreml nie przyzna tego wprost, ale spływające z różnych źródeł szczątkowe informacje wskazują, że najeźdźcy nie porzucili myśli o zagarnięciu większych połaci Ukrainy, a zwłaszcza portu w Odessie, co oznaczałoby całkowite odcięcie Ukrainy od Morza Czarnego.

Od kilku miesięcy najważniejszym odcinkiem frontu jest ten ciągnący się od Torećka (naprzeciwko Gorłówki) przez Awdijiwkę (naprzeciwko Doniecka) po Marjinkę (także naprzeciwko Doniecka). Ta ostatnia od kilku dni jest już całkowicie w rękach Rosjan, lecz w skali makro ma to niewielkie znaczenie. Większość miejscowości była pod ich kontrolą już kilka miesięcy temu, a poza tym Marjinka nie nadaje się bowiem na dobrą „kotwicę”, od której można by wyprowadzić dalszą ofensywę. Taką rolę może jednak odegrać Awdijiwka, toteż wczoraj Zełenski odwiedził walczących tam żołnierzy 110. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej. Oczywiście zarówno Marjinka, jak i Awdijiwka są już praktycznie tylko punktami na mapie, nienadającymi się do zasiedlenia przez ludzi, ale wciąż mają znaczenie taktyczne.

Jak pisze nasz ulubiony ukraiński dziennikarz Jurij Butusow, „w przypadku utraty Awdijiwki załamią się flanki na całym kierunku i wówczas trzeba będzie ryć od podstaw nową linię obrony opartą na gołych stanowiskach, a będzie to równie trudne jak zaraz po utracie Bachmutu. Na polach za miastem toczą się ciężkie walki. Straciliśmy teren zabudowany, a teraz sam wróg robi dobry użytek z piwnic i domów”.

Tu znów wracamy do kwestii tego, jak wiele sojusznicy Ukrainy są jeszcze gotowi zainwestować w jej zwycięstwo. Jak już wcześniej pisaliśmy, niektóre kraje – jak Polska, Wielka Brytania czy Rumunia – będą wspierać Ukrainę niezależnie od tego, która opcja polityczna jest u steru. I tak na przykład po ostatniej fali nalotów Londyn postanowił wysłać nad Dniepr w trybie pilnym 200 pocisków AMRAAM do systemów przeciwlotniczych NASAMS.



Ale wsparcie innych sojuszników jest oparte na mniej pewnym gruncie. W Stanach Zjednoczonych wielu republikanów – albo z przekonania, albo z przekory – stali się jawną opcją prorosyjską, tymczasem demokrata Joe Biden traci w sondażach ze względu na poparcie okazywane Izraelowi, z czym nie zgadza się ani radykalna lewica, ani demokratyczni wyborcy pochodzenia arabskiego. Wszystko to sprawia, że jeśli Biały Dom z niebieskiego stanie się na powrót czerwony (takie są partyjne barwy odpowiednio demokratów i republikanów – jakże trafne w tym kontekście), strumień pomocy wojskowej, już i tak zatamowany, może zostać permanentnie przerwany nawet bez prezydentury Trumpa, wystarczy twardy sprzeciw „czerwonych” członków Izby Reprezentantów. Bez wsparcia zza Atlantyku Ukrainie wciąż może grozić całkowita klęska.

Także we Francji sytuacja jest niepewna. Washington Post opisał dzisiaj mechanizmy, które stosuje Kreml, aby za pomocą francuskiej skrajnej prawicy podkopać nie tylko francuskie, ale i zachodnioeuropejskie poparcie dla Ukrainy. Na szczęście kolejne wybory prezydenckie we Francji będą dopiero wiosną 2027 roku.

Nie można też wykluczyć, że jeśli sytuacja będzie się układała po myśli Ukrainy, Putin również zarządzi powszechną mobilizację. Dla kremlowskiego watażki byłoby to jednak zagranie va banque, gdyż oznaczałoby poświęcenie stabilności w głównych metropoliach, Moskwie i Petersburgu, stanowiących fundament jego władzy. Dopóki mieszkańcy tych miast są w miarę zadowoleni, władza Putina będzie stabilna. Mobilizacja zachwiałaby zadowoleniem, a więc i stabilnością. Gdyby nie przyniosła szybkiego i pomyślnego rozstrzygnięcia, mogłaby się zakończyć obaleniem Putina. Dlatego też mimo wojowniczych nastrojów, mimo iż Moskale napędzili machinę propagandową mającą stworzyć wrażenie, że ich zwycięstwo jest nieuniknione, wydaje się, że Moskale chętnie zgodziliby się na zawieszenie broni. Zamrożenie frontu pomogłoby im grać na czas, zwłaszcza w kontekście nadchodzących wyborów w USA.

Zakończmy spostrzeżeniami, którymi podzielił się dwa tygodnie temu dowódca pułku „Azow”, Denys Prokopenko „Redis”: „Rosja nigdy nie wypuści Ukrainy ze swojej strefy wpływów geopolitycznych. Wojna będzie trwała tak długo, jak długo będziemy w stanie stawiać opór. Każdy «rozejm» czy «porozumienie» to tylko dodatkowa przerwa na zgromadzenie zasobów do dalszej ofensywy. Nasza zdolność mobilizacji wszystkich dostępnych zasobów w krytycznym momencie i pracy na granicy nadzwyczajnych zdolności nie powinny się stopniowo zmieniać w pozbawioną inicjatywy stabilność. Niestety wielu ludzi w Ukrainie i zagranicą wciąż nie chce dopuścić do siebie brutalnej rzeczywistości”.

twitter.com/bayraktar_1love