„Poszukiwany żywy lub martwy” to ciekawa książka z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze: jest to książka, którą Clancy przerwał kilkuletni odpoczynek od kariery powieściopisarskiej, czego zresztą polski wydawca nie omieszkał wspomnieć na okładce; trochę kulą w płot, bo przecie dzięki temuż wydawcy nadwiślański Czytelnik owego odpoczynku tak nie odczuł. Po drugie: stanowi ciekawy przypadek do analizowania, co się dzieje z książkami mocno osadzonymi w wydarzeniach współczesnych czasowi ich powstania. Po trzecie wreszcie: odpowiada na pytanie, czy Clancy do szczętu utracił talent na przełomie XX i XXI wieku, jak obawiali się jego fani.

Zacznijmy więc po kolei. Pisarze cieszący się dużą rzeszą fanów (a Clancy niewątpliwie się do nich zalicza) sporo ryzykują, zawieszając karierę. Czasami nie mają innego wyjścia – brak pomysłów i zapału skutecznie uniemożliwia pracę, Autor zaś z szacunku dla Czytelnika może nie chcieć wypuszczać niedopracowanego gniota. Jest też możliwa sytuacja, że Autor pisze, ale nie publikuje ze względu na przyjętą strategię marketingową: niech zatęsknią, to potem rzucą się na moje książki. Odnoszę wrażenie, że w przypadku Clancy’ego mamy jednak do czynienia z pierwszą sytuacją, a główną w moim odczuciu przesłanką jest fakt skrzętnie ukryty przez polskiego wydawcę.

Otóż brakuje informacji o współautorze! A przecież choć oczywista jest dominująca rola Clancy’ego w tym duecie, nigdzie, ale to nigdzie nie pojawia się nazwisko drugiego Autora. Był to mianowicie niejaki Grant Blackwood, weteran US Navy współpracujący na podobnych zasadach z Clive’em Cusslerem – i to ze sporymi sukcesami.

Kwestia druga sprowadza się do dwu nazwisk: Usama ibn Ladin i Muammar al-Kaddafi. Ten drugi odgrywa w powieści małą, lecz znaczącą rolę – nie pojawia się wprawdzie ciałem, ale podejmowane przezeń decyzje mają niebagatelny wpływ na bieg fabuły. Drugi w ogóle nie jest wymieniony per se, ale nawet półgłówek domyśli się, że główny antybohater – tytułowy „Poszukiwany…” – to właśnie ów Saudyjczyk; i nic nie szkodzi, że zwą go Emirem, a nie szejkiem, jak Usamę. Gdy Clancy pisał tę powieść (na rynku amerykańskim ukazała się w grudniu 2010 roku), obaj jeszcze żyli, a sam Autor w wielu miejscach daje jasno do zrozumienia: „to się dzieje teraz”. Niestety dla polskiego Czytelnika „teraz” Clancy’ego było kiedy indziej, „teraz” nie ma już ani jednego, ani drugiego z tej dwójki. Czy powieść staje się przez to gorsza? Oczywiście, że nie. Ale chwilami czuć ten dziwny dysonans.

A tak w ogóle to kilka tygodni temu w USA wyszła już kolejna powieść Toma C. – „Locked On”, napisana we współpracy z Markiem Greaneyem.

No właśnie, współpraca. Współpraca z Blackwoodem wyszła Clancy’emu na dobre. To wciąż nie jest poziom najlepszych jego powieści – „Polowania na Czerwony Październik”, „Kardynała z Kremla” czy „Bez skrupułów” – ale z radością mogę oznajmić, iż jeden z moich ulubionych pisarzy wygrzebał się z dołka, w którym utkwił, pisząc „Czerwonego Królika” i „Zęby tygrysa”. Rzecz jasna, dołek Toma Clancy’ego i tak jest poziomem nieosiągalnym dla innych autorów technothrillerów i political fiction (w tym dla niemal wszystkich znad Wisły, niestety…), ale wiadomo przecież, że człowiek to taka bestia, którą cholernie łatwo rozpieścić.

Niestety, i tym razem Autor nie uniknął nadmiernej rozwlekłości. Po raz kolejny widzę, że powieść mogłaby być krótsza o pięćdziesiąt stron i nie straciłaby nic oprócz właśnie liczby słów. Najlepszym tego przykładem jest wątek z prostytutkami obsługującymi Emira. Nie wynikło zeń absolutnie nic. Zero. Nada. Null. A przecież jeszcze w „Sumie wszystkich strachów” Clancy umiał stworzyć wątek dwóch drzew i sprawić, by te drzewa wpłynęły na losy świata.

W jaki więc świat rzuca nas Autor tym razem? Jack Ryan nie jest już prezydentem, ale otoczenie usilnie go namawia, by kandydował raz jeszcze. Clark i Chavez trafiają pod skrzydła nowego pracodawcy, swego rodzaju prywatnej CIA. Trafiają tam zresztą na Ryana juniora. I wszystko byłoby ładnie i cukierkowo, gdyby nie Emir. Przywódca najgroźniejszych terrorystów powziął banalny w swej istocie, ale jakże złowieszczy plan: zamierza osobiście dowodzić serią ataków, które nie tylko wstrząsną ludnością i gospodarką, ale i stworzą kolosalne zagrożenie ekologiczne. Kto spróbuje go powstrzymać? To chyba oczywiste.

Nie żałuję ani jednej minuty spędzonej nad tą książką – a nie było ich dużo, bo pomimo objętości i rozwlekłości czytało się szybciutko. Jak zwykle mamy tu sporo ciekawostek z kuchni wojskowo-wywiadowczej, no i oczywiście wspomnianą już plejadę znanych i lubianych bohaterów. A polscy Autorzy, którzy próbują pisać thrillery wojskowo-polityczne, powinni sięgnąć po „Poszukiwanego…” i zobaczyć, jak wiele najlepszym spośród nich brakuje do nawet najsłabszego poziomu mistrza gatunku. Mam na myśli zwłaszcza takiego jednego… A zresztą, szkoda gadać. Czytajcie Clancy’ego, tyle Wam powiem.