Usama ibn Ladin nie żyje już od prawie dwóch lat, trochę dziwnie więc czyta się powieść, w której przywódca Al-Kaidy odgrywa znaczącą rolę, niezależnie od tego, że w ogóle nie pojawia się w fabule jako postać, a jedynie ukryty gdzieś w oddali władca marionetek. Dlaczego dziwnie? Przede wszystkim dlatego, że Usama już nie żyje, tymczasem fabuła skonstruowana jest tak, aby dać Czytelnikowi wrażenie nie tyle współczesności, ile wręcz dzisiejszości akcji. Warto podkreślić, że kiedy powieść ukazała się na anglojęzycznych rynkach, Usama był jeszcze wśród żywych.

Wbrew opisowi na okładce „Brama Judasza” nie przenosi nas do Afganistanu. Zaliczymy wprawdzie wizyty w Algierii i Pakistanie, lecz najdłużej przebywać będziemy w Wielkiej Brytanii i Irlandii. Dlaczego właśnie tam? Otóż celem Seana Dillona – bodaj najsłynniejszego z Higginowskich bohaterów – jest terrorysta ukrywający się pod pseudonimem Koniczynka, w oryginale – Shamrock. Trudno o bardziej irlandzkie przezwisko, czyż nie? Szybko się przekonujemy, że nie jest przypadkowe.

„Bramę Judasza” czyta się szybko, bez odruchów wymiotnych, ale i bez jakichkolwiek zachwytów. Jest z pewnością nieźle napisana i solidnie przetłumaczona, lecz brakuje w niej czegoś, co dałoby autentyczną przyjemność z czytania. Największym problemem jest przewidywalność akcji. Czytelnik, który zna Higginsa, Forsytha, Clancy’ego, Childa, [wstaw nazwisko dowolnego poczytnego autora powieści sensacyjnych], może niemalże wcale nie czytać powieści, a i tak będzie wiedział, co go czeka na kolejnych stronach. Oczywiście w thrillerze nie jest to wada równie przykra jak w kryminale, niemniej jednak niewiele cech w powieściach jest bardziej irytująca aniżeli przewidywalność.

Trzeba przyznać, że sam pomysł na głównego złoczyńcę jest ciekawy i nawet w miarę oryginalny. Rzekłbym nawet, iż bardziej oryginalny niż powinien – kwestia zdrajców wspomagających organizacje terrorystyczne w walce przeciwko ojczyznom swych rodziców i dziadków wciąż pozostaje na marginesie zainteresowań autorów tego gatunku. Dobrze więc, że Higgins zmierzył się z tą kwestią, źle jednak, że bez polotu, na który na pewno go stać.

Jest to prosta, niewymagająca wysiłku książka. Świetnie nada się do pociągu czy samolotu, ale z pewnością nie na samotny wieczór przy kominku. Nie dorasta do pięt słynnej „Orzeł wylądował” sprzed blisko czterdziestu lat – tę właśnie powieść rekomenduję Czytelnikom poszukującym czegoś mocnego i na wysokim poziomie. „Brama Judasza” jest na poziomie co najwyżej średnim.