Dwa miesiące temu w polskich kinach furorę robił film „King’s Speech” (w, powiedzmy, względnie udanym przekładzie – „Jak zostać królem”). W związku z jego sukcesem w jednej z poczytniejszych gazet natrafiłem na ciekawą recenzję. Autor narzekał, że w przeciwieństwie do Brytyjczyków, Polacy nie potrafią opowiadać ciekawie o swojej historii. Tak też jest z komiksem „Obrona Poczty Polskiej w Gdańsku” Przybylskiego i Wójtowicza-Podhorskiego. Niby wszystko jest – pasjonująca historia, dobry rysunek, multum informacji – a jednak „czegoś” brakuje.

Czego? Może lekkości narracji, pewnej swady w opowiadaniu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że o wydarzeniu historycznym o takim kalibrze dramatyzmu raczej nie da się skomponować miodnej fraszki – wydaje się jednak, że przytłumienie patosu ziejącego z komiksu uczyniłoby całość bardziej strawną. Bo bombast bucha zewsząd. Począwszy od wstępu-hołdu dla mecenasa pozycji, Poczty Polskiej S.A., a skończywszy, oczywiście, na treści. Przy pierwszej charakterystyce Pocztowców nie może więc zabraknąć fraz, że byli „znani z nieugiętej, patriotycznej postawy” czy „stanowili wyrazisty symbol polskości, znienawidzony przez Niemców”. Czytelnik sam do żadnego wniosku dojść nie może, Autor łaskawie wszystko wykłada, odziewa w górnolotne frazy. Podobnie dęte wydają się perory Konrada Guderskiego – dowódcy Polaków, które zajmują całe stronice.

Całość tego patetycznego manieryzmu na pewno łagodzić może fakt, że Autorzy wprost przyznają, iż „Obrona Poczty…” jest kierowana do młodego Czytelnika. Wciąż jednak wydaje mi się, że po komiks pisany tak topornie sięgną chyba tylko niedorośli ONR-owcy. Normalny nastolatek znuży się po kilku stronicach.

Komiks jednak (a raczej opracowanie – album składa się bowiem z dwóch części: komiksu właśnie i całkiem niezłego artykułu na temat wydarzenia) ma też mocne strony. Autorom na pewno nie można zarzucić lenistwa czy braku skrupulatności. „Obrona Poczty…” jest nafaszerowana informacjami. Mamy tu mapy, wykaz nazwisk Obrońców Poczty (w komiksie odwzorowano nawet ich rzeczywisty wygląd!), wspomniany tekst o znamionach naukowego, wiele zdjęć, a nawet katalog uzbrojenia, z jakiego strzelali Pocztowcy i hitlerowcy podczas oblężenia. Kończący opracowanie artykuł też jest wcale dobry. Szczególnie spojrzenie autora na podstawy roszczeń Polaków i Niemców co do Gdańska jest interesujące i ociera się o niezłą publicystkę historyczną. Jako swoiste kompendium wiedzy o zmaganiach Gdańskich Pocztowców z pierwszą falą Nazizmu „Obrona Poczty…” może się więc obronić.

Graficznie też jest dobrze. Mroczne kadry nie tylko oddają beznadzieję sytuacji, w której znajdują się finalnie Obrońcy, ale także pasują do wisielczej atmosfery przełomu sierpnia i września 1939 roku. Wspomniana próba stylizowania twarzy postaci zgodnie z ich rzeczywistym wyglądem też zasługuje na uznanie. Razić mogą nieco demoniczne lica Niemców – ale, jak już wspomniano wyżej, Autorzy chyba za bardzo wzięli na siebie obowiązek tłumaczenia i wskazywania wszystkiego Czytelnikowi. Zły hitlerowiec musi więc obowiązkowo odznaczać się paskudną facjatą. Ogólnie jednak Przybylski zmalował kawał dobrej roboty.

Zwięźle – fani, przykładowo, otoczonego już kultem „Mausa” powinni się trzymać od tego komiksu z daleka. Jest on bowiem wszystkim innym niż kultowa opowieść o Zagładzie. O ile bowiem Spiegelmanowi udało się opowiedzieć o Holokauście w sposób ludzki, unikając wielkich słów i sloganów, o tyle Autorzy „Obrony Poczty Polskiej w Gdańsku” zadaniu nie podołali. Ugrzęźli w patosie.