Dwudziesty piąty dzień wojny. Dopiero co premier Izraela ogłosił przejście do drugiej fazy wojny z Hamasem. Dziś doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Cachi Hanegbi stwierdził, że również faza druga dobiegła końca. Podczas gdy pierwsza skupiała się na zniwelowaniu bezpośredniego zagrożenia dla Państwa, a druga na zmasowanych uderzeniach na rozpoznane cele w obrębie Strefy Gazy, trzecia to właściwa operacja lądowa.

I rzeczywiście po kilku dniach zakrojonych na coraz większą skalę rajdów na drugą stronę granicy izraelskie wojska lądowe rozpoczęły spodziewane natarcie. Jego skala jest mniejsza, niż przewidywaliśmy mniej więcej dwa tygodnie temu, ale pokrywa się z tym, jak izraelskie cele wojenne ewoluowały pod presją zagranicznych sojuszników.

Ustalenie zamiarów taktycznych Cahalu nie zajęło dużo czasu. Oś natarcia skierowano na południe od miasta Gaza, tak aby odciąć je od południowej części Strefy. Wprawdzie cała ona jest wypełniona infrastrukturą Hamasu, ale właśnie w mieście Gaza znajdują się najważniejsze ośrodki władzy politycznej i dowodzenia bojowego, a także zakłady produkujące pociski rakietowe. Poniższe film z izraelską Merkawą nagrano na południe od miasta, na Drodze Saladyna, wiodącej do Chan Junus.



Oprócz tego ruszyło także drugie natarcie – wzdłuż wybrzeża. Jest to niezbyt gęsto zabudowany obszar, licząc od granicy aż do samego rdzenia tkanki miejskiej, więc izraelska szpica szybko wbiła się na pięć kilometrów w głąb Strefy.

Dziś Izraelczycy posunęli się naprzód na obu osiach, a do tego rozpoczęło się trzecie natarcie: z „narożnika” Strefy wprost do Bajt Hanun. Gaza jest teraz naciskana z trzech stron.

Hamasowcy informują, że oddziały Brygad Al-Kassam toczą zacięte walki z Izraelczykami. Rzecznik Cahalu, kontradmirał Daniel Hagari, potwierdził to pośrednio, przyznając, że Izraelczycy muszą toczyć „skomplikowaną walkę twarzą w twarz”. Ponadto Hagari ujawnił śmierć dwójki sierżantów sztabowych z Brygady „Giwati” w Dżabaliji. Dwaj inni żołnierze zostali poważnie ranni w tym samym starciu. To pierwsze potwierdzone ofiary śmiertelne po stronie izraelskiej w ramach działań ofensywnych w Strefie Gazy. Nieoficjalnie wiadomo już o kolejnych poległych. Niestety przy tej skali operacji ich liczba będzie regularnie rosła. Łącznie w toku wojny – wliczając straty na terenie Izraela, w tym bezpośrednio w trakcie hamasowskiego najazdu – zginęło już ponad 310 żołnierzy i żołnierek Cahalu.



Także w Dżabaliji znajduje się obóz dla uchodźców, na który spadły dziś izraelskie bomby. Liczba ofiar nie jest jeszcze znana, ale podobnie jak po eksplozji w szpitalu Al-Ahli Arab źródła palestyńskie mówią o kilkuset zabitych. Ten obóz jest symptomatyczny dla sytuacji w całej Strefie Gazy – wiadomo, że bezpośrednio pod nim znajduje się węzeł gazańskiego „metra”, czyli sieci tuneli Hamasu. Wydrążono je tam właśnie po to, aby tysiące cywilów mimowolnie stanowiło żywą tarczę. I jeszcze miesiąc temu Izrael by się tym przejął, ale w obecnych realiach nic z tego.

Dzisiejszy atak był już co najmniej czwartym nalotem na obóz. Izraelczycy poinformowali, że tym razem udało się zabić dowódcę polowego Hamasu Ibrahima Biariego, który był zaangażowany w zorganizowanie napaści z 7 października, a dziewięć lat temu planował zamach terrorystyczny w porcie w Aszdodzie; zginęło wówczas trzynaście osób.

Ostrzał rakietowy Izraela ze Strefy Gazy nie ustaje. Pomimo że jego intensywność jest stosunkowo niska, utrzymuje się na względnie stałym poziomie. Widać już wyraźnie, że izraelski wywiad niedoszacował rozmiaru hamasowskiego arsenału. Według New York Timesa Hamas dysponuje też ogromnymi zapasami amunicji, paliwa, żywności i leków, i jest przygotowany na długie oblężenie lub też przeciągające się walki w terenie zabudowanym.



Sytuacja humanitarna pogarsza się z dnia na dzień. WHO ostrzega o bliskiej katastrofie w zakresie zdrowia publicznego. Szpitale w Strefie Gazy (te, które jeszcze działają) nie radzą sobie z tysiącami rannych. W tym momencie jedynym źródłem nadziei dla gazańskich cywilów jest Egipt. Wprawdzie prezydent Abd al-Fattah as-Sisi nie chce wpuścić dużych grup uchodźców, ale zarządził przygotowanie szpitali na Synaju do przyjęcia najciężej rannych Palestyńczyków. W mieście Asz-Szajch Zuwajjid, leżącym vis-à-vis Rafah, otwarto zaś szpital polowy dla 300 pacjentów.

Niestety przejście graniczne w Rafah pozostaje de facto zamknięte, na drugą stronę przepuszczane są jedynie nieliczne samochody ciężarowe z artykułami pierwszej potrzeby. Dlaczego tak jest? W sumie nie wiadomo. Egipcjanie oskarżają Izrael, Izraelczycy – Egipt. W istocie i jedna, i druga strona obawia się, że terroryści skorzystają z okazji, aby wydostać się ze Strefy Gazy. Egipcjanie tak bardzo chcą się odizolować od Hamasu, że w początkowej fazie wojny zablokowali przejście graniczne betonową barierą.

Jemen i Liban

Północna granica pozostaje niespokojna. Zamieszczaliśmy zdanie o identycznej treści i podobnej formie w praktycznie każdym sprawozdaniu z tej wojny. I tym razem nic się nie zmieniło. Każdego dnia z Libanu w stronę Izraela odpalanych jest kilka pocisków.

Hezbollah dba jednak o to, aby utrzymywać napięcie na wysokim poziomie. Lider organizacji Hasan Nasr Allah wystosował ultimatum pod adresem Izraela: zażądał wstrzymania uderzeń na Strefę Gazy do 3 listopada. Tego dnia ma też wygłosić przemówienie. Jeśli Izrael nie przerwie działań bojowych – a oczywiście nie przerwie – czy Hezbollah zdecyduje się na wkroczenie do wojny? Szanse na to są stosunkowo niewielkie, ale Hasanowi wyraźnie zależy na tym, aby stworzyć wrażenie, iż ofensywa na północy jest tuż, tuż. Niewykluczone, że 3 listopada Hezbollah wprawdzie nie zaatakuje Izraela na lądzie, ale zwiększy skalę ostrzału rakietowego.

Także prezydent Iranu Ebrahim Raisi publikuje wiadomości mające dać do zrozumienia, że Iran – który za pośrednictwem Sił Ghods sprawuje kontrolę nad wieloma poczynaniami Hezbollahu – jest gotowy do działania. Rozszerzenie wojny nie jest jednak w interesie ajatollahów. Dopóki Hezbollah ogranicza się do odpalania kilku czy nawet kilkunastu pocisków dziennie, Amerykanie patrzą na to przez palce, ale „pełna” eskalacja skończyłaby się niemal na pewno interwencją zbrojną. Gdyby dwie amerykańskie lotniskowcowe grupy uderzeniowe obecne na Morzu Śródziemnym wzięły Hezbollah w obroty, mogłyby (zwłaszcza z pomocą izraelskiego lotnictwa) złamać potęgę organizacji.

Iran ma wszakże jeszcze jedną formację wypełniającą jego życzenia: jemeński ruch Huti i jego zbrojne ramię Ansar Allah. Już wcześniej próbowało ono zaatakować Izrael, ale pociski manewrujące odpalone z Jemenu zostały strącone nad Morzem Czerwonym przez amerykański niszczyciel USS Carney (DDG 64).

Tym razem Huti zdecydowali się więc na użycie również pocisku balistycznego. Ten został strącony przez efektor systemu Chec 3 (Strzała), dla którego był to debiut bojowy. Niejako przy okazji będzie to też sygnał pod adresem Teheranu: mamy system zdolny przechwytywać wasze pociski balistyczne. Z drugiej strony trzeba zwrócić uwagę, że to prawdopodobnie rekordowy pod względem odległości atak za pomocą pocisku balistycznego. Mówimy o dystansie przynajmniej 1600 kilometrów.

Oprócz tego znad Morza Czerwonego w stronę Izraela zmierzały obiekty, które zostały strącone przez izraelskie myśliwce – a więc drony lub pociski manewrujące.

Staff Sgt. (res.) Abir Sultan, Israel Defense Forces / Creative Commons BY – SA 3.0