Nie milkną echa potrójnego ataku na pracowników World Central Kitchen. Jak przewidywało wielu obserwatorów wojny w Strefie Gazy (w tym i my), śmierć siedmiorga wolontariuszy może stać się impulsem, który zmieni kierunek wojny. Raczej nie ma co liczyć na to, że impuls taki zadziała w samym Izraelu. O ile szef sztabu Cahalu generał Herci Halewi (na zdjęciu tytułowym) potrafił wystosować oświadczenie z przeprosinami i korona z głowy mu nie spadła, o tyle wypowiedzi polityków, z premierem Netanjahu na czele, nie wspominając już o izraelskim ambasadorze w Polsce, każą sądzić, że w Jerozolimie nie nastąpiła poważniejsza refleksja.

Zmusić Bibiego do refleksji postanowił wobec tego Joe Biden. Wczoraj o godzinie 18.45 czasu izraelskiego – czyli 17.45 czasu polskiego – rozpoczęła się kolejna rozmowa telefoniczna premiera Izraela z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Według ujawnionych informacji była ona trudna i przebiegała w atmosferze pod­wyż­szo­nego napięcia. Ale jeśli pierwsze oświadczenie Bidena w tej sprawie nazwaliśmy grożeniem palusz­kiem, tak wczoraj prezydent grzmotnął pięścią w stół.



Nawet były (i potencjalnie przyszły) prezydent Donald Trump, którego nijak nie można podejrzewać o sympatię do Arabów czy muzułmanów, zwrócił uwagę w rozmowie z Hugh Hewittem, że Izrael przegrywa bitwę PR-ową, i nie chciał od­po­wie­dzieć wprost na pytanie, czy wciąż stuprocentowo popiera Izrael. Redaktorzy serwisu Politico stwierdzili, iż Izrael ujrzał „mrugające czerwone światło” i „jaskrawy neonowy napis” w amerykańskiej polityce. Trudno o lepsze podsumowanie, toteż je pożyczyliśmy do własnego tytułu.

Zacytujmy też niejako na marginesie komentarz poważanego izraelskiego dzien­ni­karza Ariela Kahany, który również sięgnął po piękną metaforę: „Obywatele Izraela powinni być źli nie na Bidena, ale na swoich przywódców politycznych i odpowiadających za bezpieczeństwo, którzy po pół roku nie przynieśli im zwycięstwa i zmarnowali cenny czas. […] międzynarodowy tlen się kończy, a w klepsydrze pozostały ostatnie ziarenka piasku. Ostre uwagi Bidena niestety potwierdzają, że tak jest”.

Jeszcze przed rozmową obu przywódców członkowie administracji Bidena zakuli­sowo dawali do zrozumienia, że nad­cho­dzi reorientacja w podejściu Waszyng­tonu do Państwa Żydowskiego, podejściu, które jeszcze niedawno sprowadzało się do niemal bez­wa­run­ko­wego poparcia, jedynie okazyjnie przerywane napomnieniami co do kryzysu humanitarnego. Mimo nacisków ze strony lewego skrzydła swojej partii, mimo apeli ze strony Amerykanów pochodzenia arabskiego grożących, że nie pójdą do urn w listopadzie (co potencjalnie mogłoby prze­ważyć szale na korzyść Trumpa), wydawało się, że nic nie skłoni Bidena do przyjęcia innego kursu.

Tymczasem w Białym Domu rośnie frustracja. Politico cytuje Josha Paula, do niedawna urzędnika w Departamencie Stanu. Paul odszedł ze stanowiska jeszcze w październiku w geście protestu wobec sposobu, w jaki administracja Bidena reaguje na wydarzenia w Stefie Gazy. Teraz, jak twierdzi, coraz częściej zgła­szają się doń dawni koledzy, którzy chcą zrezygnować w podobny sposób.

Przecieki z Białego Domu wskazują, że to członek Rady Bezpie­czeń­stwa Naro­do­wego Brett McGurk jest głównym orędownikiem utrzymania wsparcia dla Izraela, ponieważ to właśnie ono stanowi główny środek nacisku na Jerozolimę. Dopóki Waszyngton zapewnia wsparcie, może grozić jego wstrzymaniem i tą drogą wymuszać ustępstwa, nie tylko w kwestii bezpieczeństwa Palestyńczyków, ale też negocjacji z Hamasem w sprawie zwolnienia zakładników czy z Arabią Saudyjską w sprawie utworzenia fak­tycz­nego, suwerennego państwa pales­tyń­skiego. Jeśli zaś wstrzyma wsparcie, nie będzie miał już żadnego mocnego argumentu.



Ten sposób rozumowania działał bite pół roku. Dość wspomnieć, że kilka dni temu rzecznik Rady John Kirby apelował, aby poczekać na wyniki wewnętrznego izra­el­skiego dochodzenia. Tymczasem wczoraj oświadczył, że Izrael ma najwyżej kilka dni, aby zmienić sposób prowa­dzenia wojny, gdyż w przeciwnym razie to Waszyngton wprowadzi zmiany po swojej stronie. W podobnym tonie wypowiedział się sekretarz stanu Antony Blinken.

– Prezydent jasno stwierdził, że zadbamy o to, aby Izrael nie pozostał bez zdolności do obrony – powiedziała z kolei wice­prezy­dentka Kamala Harris. – Ale jeśli nie będzie zmian w podejściu [Izraelczyków], to prawdopodobnie my zmienimy nasze podejście.

Pierwszym, praktycznie natych­mias­to­wym skutkiem rozmowy Bidena i Bibiego było otwarcie przejścia gra­nicz­nego Erez. Tym sposobem do Strefy Gazy będzie mogło dotrzeć więcej konwojów z pomocą humanitarną. Izrael zapowiedział również udostępnienie do tego celu portu w Aszdodzie, zaledwie trzydzieści kilometrów od Gazy, oraz udrożnienie szlaku, po którym towary pierwszej potrzeby dostarcza Jordania. Czasu na działanie jest coraz mniej. Według WHO z głodu zmarło już 25 dzieci.

Warto zwrócić uwagę, że podczas roz­mowy z Bibim prezydent nie połączył kwestii natych­mias­to­wego zawieszenia broni i zwolnienia zakładników. Wcześniej było to jednym z funda­men­tal­nych punktów polityki Waszyngtonu: rozejm zależy od uwolnienia zakładników, a uwolnienie zakładników zależy od rozejmu. Niedawna rezolucja RB ONZ – której Amerykanie, ku wściekłości Jerozolimy, nie zawetowali – rozdzieliła oba punkty. I tym razem Biden również je rozdzielił, choć podkreślił znaczenie obu. Najwyraźniej było to jednak tylko przeoczenie, gdyż wkrótce potem służba prasowa Białego Domu oświadczyła, że prezydent uważa, iż nie może być rozejmu bez wolności dla zakładników. Za to sprostowanie podziękował minister spraw zagranicznych Izraela Jisra’el Kac.

Embargo?

Coraz wyraźniej słychać głosy nawołujące do wstrzymania dostaw uzbrojenia do Izraela. Już ponad 150 organizacji pod­pi­sało wystosowany w styczniu apel o obło­że­nie embargiem na broń obu stron konfliktu. A w Wielkiej Brytanii ponad 600 prominentnych prawników, w tym troje byłych sędziów sądu najwyższego, wysto­so­wało bez­prece­den­sową (for­mal­nie nieoficjalną) ekspertyzę z ostrze­że­niem, iż brytyjski rząd łamie prawo między­na­ro­dowe, dostarczając broń do Izraela.



Także w brytyjskim parlamencie rośnie poparcie dla embarga. Troje depu­to­wa­nych do Izby Gmin z Partii Konser­wa­tyw­nej i dwóch członków Izby Lordów już otwarcie zaapelowało o taki krok. Jedna z nich, Flick Drummond, powiedziała: „Martwi mnie możliwość użycia bry­tyj­skiego uzbrojenia podczas izra­el­skich działań w Gazie, które moim zdaniem złamały prawo między­naro­dowe”. Z kolei założona przez Nelsona Mandelę organizacja Starszych, zrze­sza­jąca dwanaście osób mających doświad­cze­nie w działaniach na rzecz praw człowieka, zaapelowała wczoraj, aby to Stany Zjedno­czone przetarły szlak w tej kwestii i wstrzymały eksport broni do Izraela. Obecną prze­wod­ni­czącą Starszych jest Mary Robinson, była prezy­dentka Irlandii.

Mimo wściekłości Bidena nie zapowiada się jednak na to, aby Amerykanie zamie­rzali odciąć Izrael od dostaw broni. Jak na ironię, akurat w dniu nalotu na pra­cow­ni­ków WCK Waszyngton zatwier­dził dostawę ponad tysiąca bomb Mk 82 i ponad tysiąca bomb GBU-39/B SDB, ale gwoli sprawiedliwości – faktyczna decyzja zapadła wcześniej i jedynie czekała na sformalizowanie.

Obecnie na zielone światło Kongresu czeka sprzedaż Izraelowi pięć­dzie­sięciu samo­lotów bojo­wych F‑15EX (wraz z zapasem amunicji i wsparciem logis­tycz­nym) za kwotę 18 miliardów dolarów. Oczywiście realizacja takiego zamówienia musiałaby zająć kilka lat, wobec tego słychać propozycje, iż to właśnie tę transakcję Biden powinien zamrozić w charakterze ostrzeżenia, gdyż dla Izraela byłaby to faktycznie mała niedogodność, ale prestiżowo – duża klęska. Na razie jednak Biały Dom najwyraźniej chce doprowadzić ją do pomyślnego końca.

Ale nawet w Kongresie powoli narasta sprzeciw. Członkini Izby Reprezentantów ze stanu Illinois Jan Schakowsky, skąd­inąd Żydówka, co w tym kontekście nie jest bez znaczenia, powiedziała, że nie sprzeciwia się dostawom broni defen­sywnej do Izraela (co może oznaczać na przykład komponenty Żelaznej Kopuły), ale sądzi, że „nie powinniśmy się jeszcze bardziej dokładać do tego niszczenia życia ludzkiego”. Schakowsky jest prze­ciw­niczką Netanjahu od kilkunastu lat, a w 2015 roku zbojkotowała jego wystą­pie­nie w Kongresie.

Niestety realia amerykańskiej polityki sprawiły, że spiker Izby Mike Johnson połączył wsparcie dla Izraela, Ukrainy i Tajwanu w jednej ustawie. Tymczasem republikanka Marjorie Taylor Greene zagroziła, że złoży wniosek o zdjęcie Johnsona ze stanowiska spikera, jeśli ten podda pod głosowanie pomoc dla Ukrainy w jakiejkolwiek formie. Repub­li­kanie sprzeciwiają się też co do zasady pomocy humanitarnej dla Palestyny. Z kolei demokraci chcą jednego i drugiego.



Rafah

Oprócz dostaw pomocy humanitarnej kością niezgody pozostaje Rafah – ostat­nie miasto Strefy Gazy niezdobyte przez Cahal, ostatni bastion Hamasu, ale też ostat­nie schro­nie­nie blisko 1,5 miliona Gazańczyków i Gazanek. Amery­ka­nie nie­dwu­znacz­nie dają do zrozumienia Izra­el­czy­kom, że jeśli ci rozpoczną działania bojowe w Rafah bez zadbania o losy ludności cywilnej, spowoduje to natychmiastowe załamanie stosunków między oboma państwami. Senator Chris Coons, jeden z najbliższych sojuszników politycznych Bidena, oświadczył, że poprze uzależnienie dalszej ame­ry­kań­skiej pomocy wojskowej od tego, czy rozpocznie operację w Rafah przy należytym zabezpieczeniu cywilów.

Niestety jest tylko jeden sposób, który daje wymierne szanse powodzenia: ewakuacja. Przesunięcie takiej masy ludzi, zwłaszcza przy zdewastowanej infrastrukturze Strefy Gazy, jest jednak zadaniem na granicy niemożliwości. Amerykanie szacują, iż musiałoby to potrwać cztery miesiące. Izraelczycy są przekonani, że wystarczą cztery tygodnie.

Wybory

Nie jest już żadną tajemnicą, iż Biden nie tyle nie lubi Netanjahu, ile wręcz się nim brzydzi – choć oczywiście nigdy nie powie tego wprost. Zarazem jednak prezydent popiera unicestwienie barbarzyńców z Hamasu i niezmiennie uważa, iż Stany Zjednoczone potrzebują Izraela jako bas­tionu demokracji na Bliskim Wschodzie. Szkopuł w tym, że właśnie Bibi postanowił rozmon­to­wać demo­kra­cję w Izraelu. Co więc powinien zrobić biedny prezydent, kiedy chciałby się uwolnić od koniecz­ności rozmawiania z takim premierem jak Netanjahu? Ależ to proste: zapewnić Izraelowi nowego premiera.

Rzecz jasna, nie może tego zrobić bez­po­śred­nio, Stany Zjednoczone wyrosły już z siłowego obalania szefów państw i rzą­dów w krajach sprzy­mie­rzo­nych. Ale trochę podkopać Bibiego, a zarazem lekko podeprzeć jego rywali? To już inna sprawa.

W oczach Bidena najlepszym kan­dy­da­tem jest zapewne były minister obrony Beni Ganc. Przypomnijmy choćby, że Ganc na początku marca na własną rękę – wbrew instrukcjom premiera – spotkał się w Waszyngtonie z Kamalą Harris i Antonym Blinkenem. Jako polityk względ­nie centrowy, a przy tym doświadczony w pracy na najwyższych szczeblach rządo­wych, wydaje się pre­mie­rem, z którym łatwo byłoby się układać. I znów – Biden oczywiście nigdy nie powie tego wprost. Ale przecieki z Białego Domu wskazują, iż nie miałby nic przeciwko pracy z Gancem.



I tak oto tenże Ganc w środę 3 kwietnia zaapelował o przyspieszone wybory w Izraelu. Mało tego – chce, aby odbyły się we wrześniu. A „we wrześniu” znaczy nie tylko „przed pierwszą rocznicą hama­sow­skiej napaści”, ale też „przed wyborami w USA”. Biden może liczyć na to, że skłoni nowego premiera do jakichś ustępstw, które pomogą również jemu samemu w starcu wyborczym z Trumpem. Na ustęp­stwa ze strony obecnego premiera nie ma bowiem co liczyć, Bibi dałby się pokroić za powrót Trumpa do Gabinetu Owalnego.

Sondaże są pomyślne dla Ganca. Jego koalicja Jedność Narodowa może zdobyć 35 mandatów – trzy razy więcej niż w poprzednich wyborach. Około 50% wybor­ców uważa, że powinien zostać premierem. Bibi oczywiście rozumie, że Ganc jest największym zagrożeniem, i stara się go odsuwać na boczny tor, mimo że to właśnie Ganc w krytycznym momencie po wybuchu wojny zgodził się na stworzenie szerszej koalicji rządzącej i być może uratował rząd Likudu przed upadkiem.

Raz jeszcze zacytujmy Ariela Kahanę: „Pęknięte koryto [to idiom, który w tym kontekście oznacza beznadziejne poło­że­nie – przyp. red.], do którego doszliśmy dziś wieczorem, to skutek złego plano­wania posunięć wojennych, a ich wyko­nanie jest jeszcze gorsze. Wkrótce pojawią się żądania konsekwencji personalnych”.

Liban

Napaść Hamasu na Izrael pociągnęła za sobą cierpienia ludności nie tylko w Izraelu i Palestynie, ale także w Libanie. Południe tego kraju jest ogarnięte niewypowiedzianą wojną – Hezbollah ostrze­li­wuje przygraniczne miejscowości i posterunki wojskowe w Izraelu, a Cahal odpowiada uderzeniami lotniczymi i ostrzałem artyleryjskim. Powoduje to niszczenie zabudowań (na ogół zagar­nię­tych przez Hezbollah od miejscowych rolników) i ziemi uprawnej.

Tymczasowy premier Libanu Nadżib Mikati stwierdził, że rząd może być zmuszony do ogłoszenia stanu klęski na południu. Obecnie w kraju jest około stu tysięcy uchodźców wewnętrznych, którzy musieli porzucić domy na południu kraju. Zginęło według oficjalnych danych 316 cywilów, a około 75% tamtejszych rol­ników straciło źródło utrzymania. Około 800 hektarów ziemi permanentnie nie będzie się nadawało do uprawy, życie straciło 340 tysięcy sztuk bydła.

Na domiar złego trzeba było zamknąć 75 szkół. Uszkodzonych zostało dziewięć punktów uzdatniania wody i kilka pla­cówek medycznych.

Wyniki dochodzenia

Rzecznik Cahalu kontradmirał Daniel Hagari poinformował, że zakończyło się dochodzenie w sprawie ataku na konwój WCK i że wkrótce jego wyniki zostaną ujawnione. Dochodzenie prowadziła komisja pod kierunkiem generała dywizji rezerwy Joawa Har Ewena. Na razie nie wiadomo, kiedy światowa opinia pub­licz­na pozna ustalenia komisji, wiadomo tylko, że w pierwszej kolejności zostaną one przedstawione amba­sa­do­rom państw zainteresowanych.

twitter.com/idfonline