Serwis Defense News dotarł do dokumentów opisujących plany na przyszłość amerykańskiej marynarki wojennej. Wniosek jest jeden: Pentagon chce znacznego zwiększenia liczebności US Navy i stawia na nowatorskie rozwiązania. Po latach cięć budżetowych i redukcji spowodowanych brakiem równorzędnego przeciwnika amerykańska marynarka wojenna posiada obecnie około 270 okrętów. Trend spadkowy zaczął się zmieniać za prezydentury Donalda Trumpa. Od roku 2016 w wypowiedziach polityków i wojskowych najczęściej pojawiała się flota licząca około 350 jednostek.

Sekretarz obrony Mark Esper zlecił dwóm niezależnym zespołom przygotowanie analizy nazwanej Future Naval Force Study – sugestii dotyczących dalszego rozwoju US Navy. Defense News nie uzyskało dostępu do studiów przygotowanych przez think tanki CAPE i Hudson Institute, a jedynie związanych z nimi dokumentów. Niemniej wyłania się ogólny obraz bardzo zbliżonych koncepcji, różniących się jednak ciekawymi detalami.

Przede wszystkim flotę liczącą 355 okrętów uznano za niewystarczającą do przeciwstawienia się Chinom na Pacyfiku i zabezpieczenia amerykańskich interesów w innych częściach świata. Zalecana liczebność waha się między 480 a 534 jednostkami, przy czym marynarka ma stać się lżejsza i bardziej elastyczna.

Postulaty obejmują ograniczenie liczby lotniskowców z jedenastu do dziewięciu, co rozważano już wcześniej. Hudson Institute zaleca przy tym pozyskanie czterech lotniskowców lekkich, co także stanowi powrót do znanych już koncepcji. Oba ośrodki zalecają również zmniejszenie liczby dużych okrętów desantowych (w przedziale od piętnastu do dziewiętnastu). Jest to kolejny kontrowersyjny postulat pojawiający się w dyskusji od dłuższego już czasu.

CAPE postuluje, że liczba dużych okrętów nawodnych ma zostać utrzymana na zbliżonym poziomie – od osiemdziesięciu do dziewięćdziesięciu jednostek (dziś niszczycieli i krążowników jest łącznie osiemdziesiąt dziewięć). Hudson Institute z kolei optuje za redukcją tej liczby. Przybyć ma natomiast okrętów podwodnych i jednostek zaopatrzeniowych. Te ostatnie odgrywają szczególnie istotną rolę w koncepcji działań rozproszonych, przewidywanej w przypadku wojny na Pacyfiku. I na przykład o ile pierwsze plany budowy zbiornikowców typu John Lewis mówiły o siedemnastu jednostkach, o tyle teraz postulowane jest zwiększenie ich liczby nawet do trzydziestu jeden.

Oba think tanki postulują zwiększenie liczby małych jednostek nawodnych. Pod tym terminem kryją się okręty klasy LCS i fregaty. Analizy sprzed czterech lat mówiły o pięćdziesięciu dwóch jednostkach tej wielkości, teraz Hudson Institute rekomenduje pięćdziesiąt sześć, a CAPE – maksymalnie aż siedemdziesiąt.

Skokowy wzrost liczebności ma natomiast zapewnić budowa jednostek bezzałogowych – docelowo miałoby ich być od sześćdziesięciu pięciu do nawet osiemdziesięciu siedmiu. W planach jest budowa bezzałogowych lub opcjonalnie załogowych korwet, znanych pod akronimem LUSV. Sporo uwagi poświęcono także dużym podwodnym bezzałogowcom, które mają wyręczać jednostki załogowe w realizacji zadań monotonnych i szczególnie niebezpiecznych.

Budowa dużej liczby nowych jednostek, nawet bezzałogowych, wymagać będzie odpowiedniej rozbudowy zaplecza stoczniowego. Sekretarz Esper wspominał o tym kilkakrotnie od początku bieżącego roku, wskazując na konieczność zwiększenia funduszy przeznaczanych na budowę nowych jednostek i przygotowanie wieloletnich planów rozbudowy floty.

Zobacz też: Think tank: Bratnie wizyty lepsze niż bazy wojsk USA

(defensenews.com)

US Navy / Lt. Aaron B. Hicks