Wewnętrzne dochodzenie zarządzone przez Pentagon w sprawie ataku, wskutek którego zginęło troje amerykańskich żołnierzy, przyniosło zaskakujące usta­lenia. Jak informuje The Washington Post, okazało się, że drona, który uderzył w leżącą przy granicy jordańsko-syryjskiej bazę Tower 22, nie wykryto zawczasu. Stoi to w sprzeczności z wcześniejszymi doniesieniami.

Przypomnijmy: ataku dokonali w nocy z 27 na 28 stycznia terroryści z szyickich ugrupowań wspieranych przez Iran. Dron uderzył w czasie, kiedy większość perso­nelu Tower 22, liczącego około 350 osób, spała. Do ataku przyznał się Islamski Ruch Oporu w Iraku, w którego skład wchodzą między innymi ugrupo­wania Kataib Hezbollah czy Harakat an‑Nudżaba.

Życie stracili sierżant William Jerome Rivers, lat 46, oraz dwie kobiety: Kennedy Ladon Sanders, lat 24, i Breonna Alex­sondria Moffett, lat 23, obie w stopniu specjalisty – równorzędnym kapralowi. Cała trójka służyła w 926. Brygadzie Inżynieryjnej z Fort Moore. Ponadto blisko pięćdziesięcioro żołnierzy zostało rannych.



Jak pisał The Wall Street Journal, obrona przeciwlotnicza nie zdołała strącić zbliżającego się nieprzyjacielskiego bezza­łogowca, ponieważ równocześnie do lądowania w bazie podcho­dził amery­kański dron. Doszło więc do zamieszania, nie można było ustalić, który dron jest swój, a który obcy, a gdy wreszcie się to udało, było już za późno na reakcję.

Taki scenariusz do pewnego stopnia rozgrze­szał oficerów odpowie­dzialnych za ochronę placówki. Rzecz jasna, w osta­tecznym rozra­chunku lepiej strącić własnego drona, niż dopuścić do śmierci trojga towarzyszy broni, ale przynajmniej wyjaśniało to, dlaczego mogło dojść do chaosu decyzyjnego.

Najnowsze ustalenia śledztwa zarzą­dzonego przez dowództwo US Army przekreślają jednak to wytłuma­czenie. Źródło, na które powołuje się WaPo, twierdzi, że w Tower 22 w ogóle nie było środków obrony przeciwlotniczej, które mogłyby strącić samolotu pocisku takiego, jak ten wykorzystany w ataku (należał on do osławionej – i licznej – irańskiej rodziny Szahed). Baza dyspo­nowała wyłącznie środkami walki radioelektronicznej, podobno licznymi i nowoczesnymi, ale nie miała żadnych środków „kinetycznych” na wypadek, gdyby urządzenia WRE nie zdołały unieszkodliwić zagrożenia. Co gorsza, dron nadleciał na bardzo małej wysokości, toteż nikt go nie zauważył praktycznie do ostatniej chwili.

Płynie stąd również wniosek, iż nie ogłoszono alarmu, co dałoby żołnierzom śpiącym w cienkościennych kontenerach cień szansy choćby na położenie się na ziemi i okrycie kamizelkami kulo­od­pornymi.

Trzeba jednak podkreślić, iż są to wstępne ustalenia. Praktycznie wszystkie – oprócz tego o braku środków obrony przeciwlotniczej – mogą się jeszcze zmienić. Przedstawiciele CENTCOM-u nie chcieli odpowiedzieć na pytanie, czy terroryści mogli wiedzieć, że baza nie dysponuje należytą obroną. Niemniej źródło WaPo zapewniło – oczywiście bez zdradzania szczegółów – iż ten stan rzeczy już uległ zmianie.



Tower 22 to kluczowy element zaplecza logistycznego wspierającego bazę At-Tanf, leżącą na terenie Syrii. Ta druga jest prężnym ośrodkiem koordynacji działań zarówno przeciwko bojownikom z tak zwanego Państwa Islamskiego, jak i przeciwko działającym w Syrii jednostkom irańskich Sił Ghods. Jest więc także solą w oku sprzymierzonych sił rosyjsko-irańskich.

2 lutego siły amerykańskie i jordańskie przeprowadziły zmasowane uderze­nia na cele w Iraku i Syrii mające powiązania z Iranem i Siłami Ghods. Naloty objęły łącznie osiemdziesiąt pięć celów.

Dwa dni później wspierane przez Iran bojówki wystę­pujące pod wspólnym szyldem Islams­kiego Ruchu Oporu w Iraku odpowiedziały uderzeniem na amerykański posterunek na polu ropo­nośnym Al‑Omar w muhafazie Dajr az-Zaur. Żaden Amerykanin nie zginął, ale życie straciło co najmniej siedmiu żołnierzy Syryjskich Sił Demo­kra­tycznych, a osiem­nastu doznało ran.

Zobacz też: Szwedzi rozglądają się za MSHORAD‑em dla wojsk lądowych

US Army / Spc. Jensen Guillory