Australijski resort obrony opublikował długo wyczekiwany przegląd nawodnych sił okrę­towych. Royal Australian Navy powiększy się niemal dwukrotnie, tak aby móc skutecznie przeciwstawić się chiń­skiej marynarce wojennej. Potwier­dziły się wcześ­niejsze doniesienia o cięciach w programie prob­lema­tycznych fregat rakie­towych typu Hunter – zamiast dziewięciu okrętów powstanie sześć. W ich miejsce pozyskanych zostanie jede­naś­cie fregat wielo­zadaniowych i sześć dużych okrętów półauto­nomicznych.

Głównymi autorami niezależnego prze­glą­du (link do pliku PDF) są emerytowany admirał floty marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych William Hilarides, była sekretarz australijskiego resortu finan­sów Rosemary Huxtable oraz były dowódca Royal Australian Navy admirał floty Stuart Mayer. Dokument powstał na podstawie zalecenia opubli­kowanego w ubiegłym roku strate­gicznego przeglądu obronnego.



Ograniczenie liczby Hunterów nie stanowi większego zaskoczenia. Nieprawidłowości przy realizacji projektu fregat przełożyły się na wzrost kosztów – do tej pory z 35 miliardów do 45 miliardów dolarów australijskich (118 miliardów złotych) – i blisko dwuletnie opóźnienie projektu w stosunku do pierwotnych założeń. Au­stra­lijski Krajowy Urząd Kontroli informował, że koszty przed­się­wzięcia mogą jeszcze zdecy­do­wanie urosnąć, i wspomniał o możliwości jego zarzucenia.

W mediach krążyły informacje, że Canberra zdecyduje się zachować od trzech do sześciu Hunterów. Pocie­sza­jący jest fakt, że zdecydowano się pozostać przy najniższej granicy redukcji. Okręty powstaną w stoczni Osborne w połud­niowej Australii. Według opub­li­ko­wanego przeglądu, początkowo mającego ujrzeć światło dzienne we wrześniu, Huntery po wprowadzeniu do eksploatacji mają odpowiadać za zwalczanie okrętów pod­wod­nych i wykonywać misje ude­rze­niowe. W tym miejscu zadajmy zasadnicze pytanie: jakie miałyby być to misje?

Wypierające 10 tysięcy ton Huntery uważane są za jednostki głęboko niedo­zbrojone w porównaniu z zagra­nicznymi odpowiednikami w swojej klasie i wypor­ności. Główne uzbro­jenie fregat ma składać się z dwóch poczwórnych wyrzutni pocisków przeciw­ok­rę­towych oraz jednego zespołu 32 wyrzutni pionowych Mk 41 dla pocisków SM2 i ESSM. Dla porównania: brytyjski typ 26 (protoplasta Hunterów) ma otrzymać dwa 24‑komorowe bloki dla pocisków przeciw­lotniczych Sea Ceptor i jeden 24‑komo­rowy zespół wyrzutni Mk 41 dla innych pocisków.



W przypadku okrętów o zbliżonej wyporności australijskie okręty wypadają równie blado. Amery­kań­skie niszczy­ciele typu Arleigh Burke przy wyporności pełnej około 9 tysięcy ton wyposażono, w zależności od wersji, w 90–96 Mk 41, a chińskie niszczyciele typu 052D przy wyporności pełnej 7500 ton mają 64 pionowe wyrzutnie dla pocisków przeciw­lotniczych, przeciw­okrę­to­wych i rakieto­torped. Z drugiej strony Canberra zabiega o pozyskanie pocisków manewrujących Tomahawk. Pierwotnie miały one trafić na niszczyciele rakietowe Hobart, natomiast według przeglądu trafią do portfolio uzbrojenia Hunterów.

Niszczyciel HMAS Hobart widziany z samolotu patrolowego P-8A Poseidon.
(SGT Guy Young, Department of Defence)

Według doniesień medialnych każda fregata Hunter kosztować ma austra­lij­skiego podatnika 4,5 miliarda dolarów australijskich (11,8 miliarda złotych). Oczy­wiście pojawiła się też fala krytyki wobec stronę minis­terstwa obrony – że będą to jedne z najdroż­szych i jedno­cześnie naj­słabiej uzbrojonych okrętów na świecie.

Z drugiej strony BAE Systems w ubiegłym roku przedstawiło na targach Indo Pacific koncepcję dozbrojenia Hunterów w dodatkowe wyrzutnie pionowe (nawet do 128 komór). Niewykluczone, że Austra­lij­czycy zdecydują się w pewnym stopniu wykorzystać przed­sta­wione przez Brytyj­czyków rozwiązania. Pierwszy Hunter rozpocznie służbę w 2032 roku, ostatni zaś – na początku kolejnej dekady. Do tego czasu wszystkie trzy Hobarty zostaną zmodernizowane, głównie przez aktuali­zację systemu zarzą­dzania walką Aegis. Wspomniano również o następcy niszczy­cieli. Prace koncepcyjno-pro­jek­towe rozpoczną się w 2027 roku.



Lżejsze fregaty biczem na chińską flotę

Australia od dłuższego czasu z nie­po­kojem obserwuje poczynania Chińskiej Republiki Ludowej i gwałtowny rozwój jej sił zbrojnych, przede wszystkim floty i lotnictwa. Resort obrony zdaje sobie sprawę, że obecny kształt australijskiej floty – trzy niszczyciele typu Hobart i osiem fregat rakietowych typu Anzac – jest niewystarczający do przeciwstawienia się Chińczykom.

– Silna Australia opiera się na silnej marynarce wojennej, która ma okręty do prowadzenia dyplomacji w naszym regionie oraz odstra­szania poten­cjal­nych przeciwników i obrony naszych interesów narodowych, gdy zajdzie potrzeba – powiedział admirał floty Mark Hammond, dowódca Royal Australian Navy.

Fregata rakietowa HMAS Ballarat typu Anzac.
(US Navy / Mass Communication Specialist 2nd Class Shelby M. Tucker)

Kluczem do sukcesu ma być wpro­wa­dze­nie do służby aż jedenastu nowych fregat rakie­towych, które określono mianem „poziomu 2”. Zaleca się pozyskanie co najmniej siedmiu okrętów. Pierwsze doniesienia o chęci pozyskania takich jednostek pojawiły się w maju ubiegłego roku – informował o nich australijski wicepremier i minister obrony Richard Marles.

Na ten moment nie przekazano szcze­gółów co do kształty przyszłych fregat poziomu 2. Wcześniejsze donie­sie­nia wskazywały, że mary­nar­ka wojenna chcia­ła­by okrętów o wyporności około 5 tysięcy ton. Kiedy ministerstwo obrony napomknęło, że pod uwagę brane jest pozyskanie dodatkowych okrętów, koncerny stoczniowe wysto­sowały szereg propozycji. Apogeum nastą­piło w czasie ubiegło­rocznej edycji salonu przemysłu obronnego Indo Pacific. Przedstawione propozycje opisy­wa­liśmy w osobnym artykule.



Pozyskiwane fregaty byłyby jed­nost­kami wielo­zada­niowymi, zdolnymi do zwal­cza­nia celów morskich, powietrz­nych i, co ciekawe, lądowych. Oprócz tego pełni­łyby funkcję okrętów eskortowych. Nowe fre­gaty zajęłyby miejsce wysłu­żonych Anzaców, a ich pozyskanie stano­wiłoby priorytet dla Canberry.

Interesujące są propozycje brane pod uwagę i ujęte w raporcie. Marynarka rozważa wybór pomiędzy japońskimi fregatami typu Mogami 30FFM, nie­miec­kimi fregatami projektu MEKO A200, koreańskimi FFX Daegu oraz hiszpańską koncepcją fregat lekkich Alfa 3000 od Navantii (na projekcie bazują saudyjskie korwety typu Al-Dżubajl). Łącznie przewi­duje się zakup maksy­malnie siedem­nastu okrętów poziomu 2.

Japońska fregata Mogami.
(海上自衛隊)

Pozostałą część sił floty „niższego poziomu” mają stanowić duże i uzbrojone okręty półautonomiczne (opcjonalnie załogowe). Powstałyby na zachodnim wybrzeżu Kraju Kangura i czerpałyby z amerykańskich doświadczeń (najpewniej Ghost Fleet lub LUSV). Według raportu będą one uzbrojone w co najmniej trzydzieści dwie wyrzutnie pionowe i wypo­sażone w system zarzą­dzania walką Aegis. Służyłyby do prze­pro­wadzania głębokich uderzeń na przeciwnika.



W związku ze zaktualizowanymi planami zaktualizowano też harmo­nogram wyco­fy­wania wysłużonych Anzaców. Według pierwotnych założeń jednostki tego typu miałyby zostać wycofane jeszcze w latach trzydziestych, po dostarczeniu drugiej fregaty typu Hunter w 2033 roku, później miało to nastąpić po dostarczeniu pierwszego okrętu. Teraz dowiedzieliśmy się, że okręt wiodący typu, HMAS Anzac, z uwagi na znaczny stopień zużycia opuści banderę jeszcze w tym roku, a druga jednostka, Arunta, w 2026 roku. Pozostałe sześć fregat przejdzie drobne moder­ni­zacje mające wzmocnić możli­wości bojowe i wydłużyć dopusz­czalny czas eksploatacji.

Przegląd zaleca również zmiany w, jak określa to raport, strukturach „mniej­szych okrętów wojennych”. Mowa tutaj o flocie okrętów patrolowych, która liczyć ma dwadzieścia pięć jednostek. Pod nóż trafi program pełno­morskich okrętów patro­lowych typu Arafura, budowanych wspólnie z niemieckim Lürssenem. Łącznie planowano pozyskać czternaście okrętów, z czego dwa miałyby funkcję zwalczania min.

Program odnotowuje znaczące opóź­nie­nia oraz wzrosty kosztów. Można rzec, iż jest równie problematyczny co fregaty Hunter – chociaż na mniejszą skalę. Obecnie powstanie jedynie sześć okrętów, w praktyce są to jednostki już budowane, na różnym etapie prac. Pozostałą część floty stanowić będą przybrzeżne patrolowce Evolved Cape.



Duże szanse i jeszcze większe ryzyko

Ambitne planu rozbudowy austra­lij­skiej marynarki wojennej muszą zmierzyć się jednak z rzeczywistością, a mianowicie brakami kadrowymi. Braki te toczą nie tylko flotę, ale również koncerny stocz­niowe, którym brakuje wykwa­li­fi­ko­wa­nych pracow­ników. Kadra pracownicza według raportu Urzędu Kontroli rozpoczęła pracę w zdecydowanie lepiej płatnym sektorze wydobywczym.

W przypadku marynarki wojennej problem kadr dotyczy braku wyspec­ja­li­zo­wanego personelu technicz­nego. Tych żołnierzy od razu nie da się zastąpić. Dodatkowe okręty, w tym atomowe okręty podwodne, przekładają się na konieczność wykształcenia dodatkowego perso­nelu, którego już i tak brakuje. Oczywiście nowe okręty będą cechować się większym stopniem automatyzacji i mniej liczną załogą od poprzedników, natomiast dalej na ich pokładzie oprócz marynarza i nawigatora muszą być mechanicy, elektrycy czy technicy serwisujący moduły uzbrojenia.

Program generuje też dodatkowe koszty. W ciągu następnej dekady rząd zain­wes­tuje we flotę dodatkowe 11 miliardów dolarów australijskich, z czego 1,7 miliarda wpłynie począt­kowo w ciągu następnych trzech lat i być może pchnie nowe życie w przemysł stoczniowy i zbro­je­niowy. Canberra poczy­nić ma inwes­tycje w sektor, a programy okrętowe otworzą nowe miejsca pracy. Według Marlesa i ministra przemysłu obronnego Pata Conroya w ciągu najbliższych dziesięciu lat powstanie około 3700 miejsc pracy przy samych programach budowy okrętów nawodnych i infra­struk­tury stocz­nio­wej. Dodatkowe miejsca pracy wygeneruje program AUKUS – po 4000 tysiące etatów przy budowie infra­struk­tury stocz­nio­wej i budowie jednostek.

Zobacz też: HH-60W będzie nieprzydatny w wojnie z Chinami

Royal Australian Navy