Zabójstwa dwóch sędziów Sądu Najwyższego wstrząsają Amerykanami. Co więcej, oba morderstwa zostały wykonane perfekcyjnie, nie pozostawiono najmniejszych śladów mogących ułatwić zadanie agentom FBI. Darby Shaw, najzwyklejsza w świecie studentka prawa, pisze raport na temat zabójstw obu sędziów, w którym wysuwa niemalże nieprawdopodobną tezę. Raport pokazuje swojemu kochankowi, ten z kolei przekazuje go swojemu przyjacielowi z czasów studenckich Gavinowi Verheekiowi, prawnikowi pracującego dla FBI. Później raport wędruje z rąk do rąk, aż dociera do najwyższych urzędników w państwie, z prezydentem na czele. Komuś raport się bardzo nie podoba, próbuje zabić Darby, która cudem unika śmierci. Jej życie zmienia się całkowicie, w niekończącą się ucieczkę. Codziennie zmienia hotel, porusza się zygzakami wmieszana w tłum. Prezydent z niewyjaśnionych przyczyn nalega, by zaniechano zainteresowania się raportem pelikana, wszystko pachnie skandalem. Ci, którzy pomagają Darby, giną, a jej życie przeradza się w koszmar. Znajduje się jednak ktoś, kto chce jej pomóc, ktoś, kto nie boi się narazić swojego życia dla zdobycia dobrego materiału dla gazety. Darby wraz z dziennikarzem „Washington Post”, Grayem Granthamem, starają się rozwikłać największą aferę od czasów Wategate.

Fabuła przedstawia się naprawdę bardzo interesująco. Rzekłbym nawet, iż jest oryginalna, wszak nie mamy tu żadnego „superhero”, tylko zwykłą studentkę prawa, która stara się wydostać z tego w co się wplątała. Czasem zadziwiająca jest jej zaradność i umiejętność wyjścia z niemal każdej opresji. Sama potrafi uciec ścigającym ją mordercom, a przy okazji wymyka się i agentom FBI. Zmiana miejsca zamieszkania, koloru włosów to dla niej codzienność. Mimo iż popełnia parę błędów (np. dokonuje zakupów za pomocą karty kredytowej), ogólnie radzi sobie wyśmienicie.

Mimo, iż „Raport pelikana” jest thrillerem prawniczym, nie mamy tu do czynienia z żadnym prawniczym przynudzaniem. Prawo stanowi tutaj jedynie otoczkę, tło, dla tego co dzieje się na pierwszym planie. A dzieje się, oj dzieje. Powieść Grishama jest również efektowną powieścią akcji, która nieraz i nie dwa wprawia czytelnika w podziw dla autora.

Książka to nie film, ale istnieją pozycje, które są w stanie wyjątkowo działać na wyobraźnię czytelnika, śmiem twierdzić, że ta się do nich zalicza. Znakomite, dynamiczne opisy nie pozwalają się przy tej książce nudzić, zbyt wiele się po prostu dzieje. Powieść ciagle trzyma w napięciu, czasem chciałoby się nawet zaglądnąć na następną stronę, żeby tylko dowiedzieć się co się stanie :).

Kolejną zaletą „Raportu pelikana” jest niezliczona ilość intryg, przeróżnych knowań i podstępów. Większość negatywnych bohaterów chce uratować swój własny tyłek; nie zważają bynajmniej na sposoby, którymi dążą do celu. Tutaj kręcą, i najważniejsze osoby w państwie, i FBI, CIA, o „tych złych” już nie wspominając.

Książkę Johna Grishama czyta się wyśmienicie, jest napisana dość prostym językiem, a wszystko po to by nie odrywać czytelnika od toczącej się akcji. Składa się to na niemal idealną powieść sensacyjną. Wszystkie znaki na niebie i ziemii wskazywałyby, że „Raport pelikana” otrzyma maksymalną ocenę. Takowej przyznać jednak nie mogę, czego z drugiej strony bardzo żałuję. Recenzowana książka jest po prostu za krótka, w mojej wersji ma jedyne 271 stron, poza tym miałem wrażenie, że autorowi nieco zabrakło pomysłu na ostateczne zakończenie. Wprawdzie powieść pod koniec zaskakuje, nawet bardzo, ale i tak pozostaje pewne wrażenie niedosytu.

Na koniec napiszę jeszcze tylko o wydaniu, jakie mam szczęście posiadać :). „Raport pelikana” kupiłem za 9.90 (!) w serii „Mistrzowie sensacji” – ładnie wydany, więc właściwie nie powinienem narzekać, ale co tam :). W książce znalazło się sporo literówek, które specjalnie nie denerwują, ale jednak. Za taką cenę takiej książki jestem jednak w stanie znieść i całe stado literówek. Na koniec pozostało mi już tylko szczerze Wam tę książkę polecić, bez wątpienia klasyka gatunku, niewiele takich pozycji znajdziecie w księgarniach.