Twardym w twarde czy twardym w miękkie?

Chińska sztuka wojenna wyewoluowała pod wpływem zasadniczo innej etyki, sposobu rozumienia człowieczeństwa, ale też kosmologii, czyli sposobu postrzegania wszechświata i wzajemnych zależności zachodzących w nim zjawisk. Najstarszym kompendium wiedzy na ten temat jest Księga przemian, której geneza sięga chińskiego neolitu. Była ona i nadal jest instruktarzem obserwacji, ale też wpływania na otaczający ludzi wszechświat. W maksymalnym skrócie: ten zbiór starożytnych maksym uczy, jak działać w danej sytuacji społecznej z uwzględnieniem faz świata.

Fazy świata rządzą się swoimi prawami, które w chińskim kręgu kulturowym określane są jako Dao, czyli nienazywalna wszechzasada funkcjonowania wszystkich zjawisk. Oscylują one w swym natężeniu od szczyt do minimum. Prężne imperium może osiągnąć apogeum swojej siły, aby po okresie maksymalnej ekspansji popaść w bezsiłę, dekadencję… i w końcu ulec któremuś z rzędu najazdowi barbarzyńców lub rebelii powodowanego głodem chłopstwa.

Znane bodaj wszystkim miłośnikom historii wojskowości dzieło Sztuka wojny to traktat, w którym maksymy Księgi przemian zaserwowane są czytelnikowi w formie porad w konkretnym kontekście – prowadzenia konfliktu zbrojnego czy też zarządzania armią. Gdyby przetłumaczyć dosłownie oryginalny tytuł traktatu, otrzyma się „Reguły zarządzania armią mistrza Suna”

Sun Zi, domniemany autor traktatu, posługuje się tymi samymi metaforami, które znajdziemy i w Księdze przemian. Znajdziemy więc w dziele Sun Zi maksymę „uderzaj pełnią w pustkę” lub „uderzaj miękkim w twarde” wyrażaną w anegdotach i zaleceniach formułowanych na użytek adepta taktyki i strategii. Sun Zi pisał:

Pokazuj [przeciwnikowi] pozorne korzyści dla zwabienia go. Kiedy [po jego stronie] zapanuje bezład, niespodziewanie uderz i pokonuj go. Kiedy jest on w stanie Pełni, bądź przygotowany [na atak]. (1.6)

Pełnia (shi, 實) to stan maksymalnej gotowości bojowej, na co składać się może apogeum morale i siły żołnierzy, splot korzystnych okoliczności taktycznych itp. Może to być stan przygotowania kraju i narodu na wysiłek wojenny, a więc efekt przygotowań długoletnich. Stan pustki (xu, 虛) to odwrotność powyższego, a więc sytuacja, w której armia jest z jakiegoś powodu słaba (wyczerpanie, nieudolny lub omamiony fortelami dowódca, skromny rozmiar względem przeciwnika itp.

Pełnia i pustka mają też inne znaczenie, które często przewija się przez starożytne chińskie traktaty militarne i funkcjonuje także we współczesnej myśli wojskowej. Pełnia to coś prawdziwego, rzeczywistego, a pustka to ułuda, nasze złudzenia, coś, co jest tylko pozorem. Ta para znaczeń, choć zasadniczo wywodzi się z myśli buddyjskiej i jest z nią kojarzona, bardzo często przewija się w chińskiej cywilizacji jeszcze na długo przed importem do Chin buddyzmu, co nastąpiło około III wieku naszej ery.

Księga przemian ogólnie, a traktat Sztuka wojny w kontekście wojskowym zaleca, aby manipulować stanem swojej armii i okolicznościami tak, aby twardym (pełnią) uderzyć w miękkie (pustkę) w pierwszym znaczeniu. Należy więc wyczekać, aż naturalne cykle wszechświata – mówi Księga przemian – przyjmą postać taką, że minimalnym wysiłkiem wywrze się maksymalny efekt. Sun Zi tłumaczy to na język żołnierza w wielu miejscach swojego traktatu, między innymi:

Wyczerpuj wroga, a sam gromadź siły (1.6)

Dlatego, jeśli przeciwnik jest wypoczęty, umiej wyczerpać go. (6.1)

Ta sama maksyma jest powszechnie rozpoznawanym przysłowiem, a zarazem jednym z „planów działania”, które dogłębnie analizuję w swojej książce „36 forteli”. Na marginesie: polskie słowo „fortel” to tłumaczenie chińskiego ji (計, czyt. dźi), które ma zupełnie inne pole semantyczne – oprócz podstępu to zmyślny plan, procedura. Przywołany fortel Fortel zaleca znaleźć entry point, punkt wejścia czy też miejsce czy moment przyłożenia dźwigni. Trzeba wybrać moment ataku wtedy, gdy stosunek sił stron walczących jest dla nas samych najbardziej korzystny. Taką sytuację widzimy w najbardziej oczywistym przykładzie wziętym z naszej, polskiej historii – rozgrywce Jagiełły w dniu bitwy pod Grunwaldem. Na polu bitwy pojawili się z jednej strony wymęczeni całonocnym forsownym przemarszem Krzyżacy, gotujący się – niemalże dosłownie – na bitwę w pełnym słońcu, a z drugiej wojska Litwy i Korony, spokojnie czekające wśród dających cień lasów. Stanęły więc przeciw sobie armie niedospana i wyspana, wymęczona upałem i wypoczęta. Pustka i pełnia.

Niech Bóg nas rozsądzi

Teraz wróćmy do świata Zachodu. Do świata Clausewitza, świata, w którym mniej lub bardziej ostentacyjnie panoszy się wzorzec, zgodnie z którym zwycięstwo należy osiągnąć w możliwie spektakularnym starciu, w walnej bitwie, a szerzej – w konfrontacji sił mających zbliżoną (obyczajowo, rytualnie) naturę.

Uważam, że dążenie do konfrontacji sił podobnej natury jest wpisane w naszą kulturę i sposób myślenia. Ten wzorzec odziedziczyliśmy po starożytnej Grecji, w której spór między dwoma polis rozstrzygała bitwa dwóch armii hoplitów. Ta falanga obywateli polis wygrała, która przegoniła przeciwnika z placu boju bądź w inny sposób wykazała swoją wyższość.

Istotną fazą ewolucji tego wzorca były pojedynki rycerzy i bitwy pojedynkowe, praktykowane w średniowiecznej Europie. Nie dopuszczały stosowania podstępów w określonych zwyczajem fazach konfrontacji, ponieważ były formą sądu bożego, mającego wskazać tę stronę, przy której stoi prawda i Bóg. Zwycięstwo odniesione podstępem hańbiło, a przede wszystkim nie rozstrzygało. Zakres akceptowalnych i nieczystych zagrań zmieniał się oczywiście z czasem i miejscem zdarzenia.

Przykładem takiej bitwy pojedynkowej jest bitwa pod Koronowem, stoczona 10 października 1410 roku. Piotr Derdej, autor opracowania „Koronowo 1410”, cytuje kronikę Długosza, według którego w bitwie przeciwnicy zarządzali przerwy, nosząc sobie nawzajem wino. Według przytaczanych przez Derdeja historyków, Stefana Marii Kuczyńskiego i Zdzisława Spieralskiego, wynikało to z przekonania, że „rycerscy goście zakonu rodem z Europy Zachodniej […] wciąż jeszcze zachowywali prastare obyczaje rycerskie, nakazujące szacunek wobec przeciwnika, który walczy uczciwie”.

Wcześniej Derdej pisze: „Rycerstwo po obu stronach przestrzegało zachodnioeuropejskiego kodeksu honorowego i toczyło tę bitwę również na sposób zachodni, na poły turniejowy, gdzie stawali w szranki równi sobie […] w obyczajach rycerskich przeciwnicy, którzy podziwiali i szanowali się nawzajem, choć chwilowo — walczyli pod przeciwnymi sobie sztandarami”.

Teoria króla i teoria królowej

W obu cywilizacjach, zachodniej i chińskiej, dowódcy i mężowie stanu stawali przed wyborem sposobu zneutralizowania przeciwnika. Taka neutralizacja przeciwnika to synonim wygrania wojny. Ale to, co jest synonimem, zależy od kontekstu kulturowego, w którym konflikt się toczy, a więc i od zdefiniowania tego, co zwykło się określać słowem „zwyciężyć”. Możliwe rozumienia tego, czym jest zwycięstwo, to samo sendo różnic między Wschodem i Zachodem. Chińczycy bardziej zadowolą się tym, że przeciwnik zaprzestał przeszkadzania, a zwycięstwo rytualne, na przykład uroczyste podpisanie pokoju w wagonie kolejowym albo na pokładzie pancernika lub narzucenie poniżających kontrybucji wojennych, może wywołać… albo więcej: zmusić przeciwnika do szukania rewanżu. Taką sytuację obserwujemy w przypadku nastrojów rewanżystowskich w niemieckim społeczeństwie po pierwszej wojnie światowej.

Moim zdaniem „zwyciężyć” to sprawić, że inni utracą wolę do przeciwdziałania naszym planom, zoptymalizować swoją zdolność oddziaływania na bieg wydarzeń. W tym celu nie trzeba ani zniszczyć fizycznie przeciwnika czy jego narzędzi działania (wtedy napisalibyśmy: utracić zdolność do przeciwdziałania…), ani nawet narzucać mu własnych poglądów czy zniewolić politycznie lub fizycznie. W wersji minimum wystarczy wywołać w nim poczucie rzeczywistej lub postrzeganej przegranej, zniszczyć jego morale (ang. fortitude). Ta „wersja minimum” to kwintesencja chińskiej filozofii prowadzenia konfliktu w dowolnej sferze, poczynając od życia osobistego, a na formułowaniu doktryn geopolitycznych kończąc. Także w czasach współczesnych i także w kontekście budowania tak zwanego nowego jedwabnego szlaku. Ta wspomniana powyżej jako „szukanie entry point” koncepcja polegająca na podjęciu działania w chwili optymalnego dla działającego stosunku sił to koncepcja wuwei (無為, doktryna niedziałania).

Zbierając materiały do napisania książki „36 forteli”, trafiłem na absolutnie fascynującą książkę „The Art of Maneuver”, w której który amerykański teoretyk Robert Leonhard formułuje dylemat uczestniczącego w konflikcie decydenta (a w tymże dziele dowódcy wojskowego) jako teorię króla i teorię królowej. Dylemat należy rozstrzygnąć, definiując, co powinno być lub co jest newralgicznym punktem, którego skuteczne zaatakowanie stanie się momentem konfliktu decydującym o zwycięstwie.

Teoria króla to koncepcja działań, która zakłada atak na punkt najsłabszy – w szachach jest to figura króla. Teoria królowej to atak na punkt najsilniejszy, czyli na figurę królowej. Niech mi będzie wolno przytoczyć fragment mojej własnej książki, omawiający wywód Leonharda:

Wojny i konflikty toczą ludzie. Pierwszorzędnym celem oddziaływania jest umysł przeciwnika. Tak pojmowana sztuka wojenna jest z samej swojej natury gałęzią psychologii. Podejście „zachodnie” to wojna na wyniszczenie (ang. attrition warfare). Metoda zwycięstwa to wytworzenie obliczalnej metodami arytmetycznymi, dającej się więc skwantyfikować, przewagi liczebnej lub materiałowej, a następnie zniszczenie przeciwnika lub jego zdolności działania. Newralgiczny punkt, którego zniszczenie jest celem, tzw. środek ciężkości przeciwnika (ang. center of gravity), to jego kluczowa siła. Uwarunkowania kulturowe sprawiają, że starcie przybiera formę konfrontacji typu fair game, a więc między innymi atak ma naturę uderzania twardym w twarde, a obrona polega na wytworzeniu kontrsiły podobnego typu co ta użyta do ataku.

W rozumieniu Clausewitza punktem ciężkości konfliktu jest albo zbudowanie siły zdolnej do rozbicia armii przeciwnika (kontrsiły podobnego typu), albo zdobycie jego stolicy i – koniecznie! – parada zwycięstwa w rzuconym na kolana mieście. To „oczywiście” jest potrzebne do tego, aby i przeciwnik uznał swoją porażkę, i obserwatorzy ją uprawomocnili, oficjalnie rozpoznając wywalczony efekt geopolityczny. Ale to nasza zachodnia logika. Decydentom wykształconym pod wpływem Sun Zi taka oprawa rytualna jest zupełnie zbędna, a często uznawana jest za szkodliwą, otwierającą drogę do rewanżu.

By schwytać rozbójników, pochwyć ich herszta

Podstawowa różnica między chińskim a zachodnim toczeniem wojen jest – oprócz tego, że Chińczycy starają się toczyć konflikty skrycie – osiąganie zwycięstwa bez walki. A więc głównym celem wywieranego oddziaływania i instrumentem realizacji będzie dla nich nie armia (pełnia, twarde), ale ta aktywność przeciwnika, która osiąganiu pełni służy (pustka, miękkie). Miarą mistrzostwa dowódcy jest więc nie umiejętność wygrania bitwy, ale wygranie konfliktu, zanim nastąpi eskalacja do użycia wojska. Przytoczę teraz dwa moje ulubione fragmenty Sztuki wojny, które, choć odnoszą się do użycia wojska, równie dobrze opisują akcje przed fazą zbrojną konfliktu:

[Wódz], który pojmuje zwycięstwo zgodnie z poglądami zwykłych ludzi, nie jest największym mistrzem. Może on nawet odnosić zwycięstwa w bitwach i zostać obwołanym przez cały świat wielkim, ale nie jest on wcale naprawdę największym mistrzem. […] Ten, którego w dawnych wiekach nazywano mistrzem wojowania, zwyciężał z łatwością [podobną do podniesienia piórka]. Dlatego jego zwycięstwa [niedoceniane przez ogół] nie przynosiły mu ani sławy wielkiego umysłu, ani zasług heroicznych czynów. (Sun Zi 4.3)

(…) Dlatego to właśnie armia mająca odnieść zwycięstwo najpierw zwycięża (przez stworzenie przeważającej formy), a potem dopiero stara się o stoczenie bitwy, podczas gdy armia skazana na porażkę najpierw rozpoczyna bitwę, a następnie stara się zwyciężyć. (Sun Zi 4.4)

Aby osiągnąć zwycięstwo, dowódcy zachodni i chińscy mają do dyspozycji pulę działań, zasadniczo dzielącą się na dwie grupy względem identyfikacji punktu newralgicznego, którego zaatakowanie prowadzi albo do nokautu lub decydującego załamania wysiłków przeciwnika. Chińczycy, jak już powiedziałem, uznają walne starcie „siły i kontrsiły” (czyli oblężenie lub walną bitwę głównych sił) oraz wszelkie warianty i odmiany takiej konfrontacji za najgorsze rozwiązanie. Będą starali się oddziaływać w miejscach i sytuacjach, których nie da się określić, a czasem nawet zauważyć i zidentyfikować jako „decydującego starcia”. To nie jest temat na niniejszy esej, ale tak wywiedziona „wojna bez wojny” to esencja tego, co dziś nazywamy wojnami hybrydowymi.

36 forteli Piotr Plebaniak jest autorem książki 36 forteli. Chińska sztuka podstępu, układania planów i skutecznego działania, opublikowanej w 2017 roku pod naszym patronatem przez wydawnictwo Zysk i S-ka.

Podejście chińskie, którego prekursorem jest Sun Zi, to tak zwana wojna manewrowa (ang. maneuver warfare) – tak w kontraście dla wojny na wyczerpanie (ang. attrition warfare, patrz wyżej) definiuje ją wspomniany Leonhard. Jego wywód ja sam podsumowuję tak:

W takiej wojnie uczestnik uzyskuje przewagę, wykorzystując trudne do zważenia słabości i siły ludzkiej duszy. Psychologia jest fundamentem wszystkich koncepcji wojny manewrowej — starcia dwóch przeciwstawnych ludzkich woli. W wojnie manewrowej środek ciężkości przeciwnika to jego kluczowa słabość. Atak ma postać uderzania twardym w miękkie, najlepiej w warunkach możliwie nieuczciwych dla tamtego.

Metaforą powyższego rozumowania w chińskiej sztuce wojennej jest maksyma siedząca w traktacie Sun Zi:

Dlatego najlepszym rodzajem wojny jest uderzenie na zamysły oraz plany [przeciwnika], za tym idzie uderzenie w jego sojusze, dopiero za nimi jest atak na jego wojska, zaś najgorsze jest zdobywanie jego warownych miast. (3.2)

Garść przykładów

Wśród możliwych wariantów dla realizacji teorii króla wybiorę teraz dwa. Pierwszy z nich, odpowiednik „teorii króla”, to maksyma-przysłowie: „By schwytać rozbójników, pochwyć ich herszta”.

Naczelny decydent dla armii lub jakiejkolwiek dążącej do kolektywnych celów grupy (na marginesie: amerykański historyk John Keegan definiuje wojnę jako kolektywne zabijanie dla kolektywnych celów) jest zwykle jej najwrażliwszym ogniwem, w tym sensie, że wymaga minimalnych nakładów do zaatakowania. A taki minimalistyczny atak przekłada się często na maksymalny efekt. W osobie charyzmatycznego przywódcy koncentruje się „wola polityczna” do kontynuowania konfliktu albo zdolność do jego toczenia, a czasem wręcz do jego wygrania. Takim ogniwem był admirał Isoroku Yamamoto, który został przez Amerykanów zabity – pod dyktando chińskiego przysłowia – w słynnej akcji z kwietnia 1943 roku.

Inny wariant zastosowania teorii króla to przysłowie-fortel „zabierz opał spod kociołka”. Tu płynnie zaliczymy przykład z tego samego okresu i teatru działań. W pułapkę uderzenia twardym w twarde wpadli Japończycy w 1941 roku. Zakochani w swoim triumfie w bitwie pod Cuszimą (to moje osobiste przypuszczenie), uznali, że atakując bazę w Pearl Harbor, powinni zniszczyć „twarde”, czyli amerykańskie pancerniki i lotniskowce. Atak na składy paliwa, kluczowe dla podtrzymania możliwości działania US Navy na Pacyfiku, był zaplanowany dopiero dla trzeciej fali nalotu, która, ze względu na oprzytomnienie Amerykanów i wzmagającą się obronę przeciwlotniczą, została przez dowodzących atakiem odwołana.

Japończycy źle zdefiniowali zadanie do wykonania. Ich strategicznym celem było nie „zniszczenie” amerykańskiej floty (uderzenie twardym w twarde), ale jej usunięcie z teatru pacyficznego. Gdyby więc w „dniu niesławy” skoncentrowali się na zniszczeniu magazynów paliwa, a następnie zniszczyli lub zablokowali Kanał Panamski, najprawdopodobniej osiągnęliby strategiczny cel – Amerykanie sami wycofaliby się, dając Imperium Nipponu przestrzeń i czas do zagarniania kolejnych połaci Azji Wschodniej.

Już ostatnim przykładem jest wojna w Wietnamie. Jeden jej aspekt jest dla całego tego konfliktu najważniejszy. Wietnamscy decydenci toczyli konflikt w myśl koncepcji walki partyzanckiej Mao Zedonga, który sformułował ją w postaci traktatu w roku 1937. Jej centralnym punktem jest budowanie własnej siły i wyczerpywanie siły przeciwnika.

Amerykanie współpracowali w tym zakresie na pełnej prędkości… ale realizowali swój model konfliktu, czyli wojnę na wyczerpanie za pomocą machiny wojennej stworzonej do walki z symetrycznym przeciwnikiem. Z niecierpliwością wyczekiwali decydującego starcia i próbowali je sprowokować. Mogliby wówczas wyzyskać swój atut – siłę ognia lotnictwa i artylerii. Ta konkretnie rozgrywka nastąpiła w kampanii 1968 roku w rejonie amerykańskiej bazy ogniowej Khe Sanh. Amerykanie kusili okazją do powtórzenia przez Wietnamczyków ich wiktorii odniesionej nad Francuzami w Điện Biên Phủ w 1954 roku. Tamta bitwa była klasycznym starciem typu „teorii królowej”.

Ale teraz Wietnamczycy ograli Jankesów w ich własną grę, grając w swoją. Dla dowodzącego wietnamskim wysiłkiem wojennym generała Võ Nguyêna Giápa (1911–2013) atakowanie amerykańskiej „pełni”, przeważającej formy, czyli sił wojskowych obecnych na terytorium Wietnamu, było niepożądanym, kosztownym i zasadniczo samobójczym zastosowaniem teorii królowej. Celem Giápa było wymęczenie amerykańskiego społeczeństwa, a konkretnie – uderzenie na jego „styk” z demokratycznie obieralnymi reprezentantami. Konkretną strategią Wietnamczyków była gra na czas („wyczekaj, aż wróg się zmęczy”), ale też sprytne posunięcia mające poróżnić amerykańskich decydentów ze społeczeństwem. Taki cel miała – jak coraz częściej czytamy w opracowaniach historycznych – i aktywizacja ugrupowań lewicowych na terenie USA, i słynna ofensywa „Tết” z 1968 roku. Ale choć ofensywa skończyła się dla strony wietnamskiej potwornymi stratami, jej cel nie był militarny. Dowodzący wysiłkiem Wietnamu Północnego generał Giáp osiągnął coś zupełnie innego: niezbicie wykazał amerykańskim telewidzom (czytaj: wyborcom), że – wbrew optymistycznym komunikatom Białego Domu – wojna wcale nie zbliża się do zwycięskiego dla Amerykanów końca.

Fortel w fortelu w fortelu, czyli podsumowanie

I to jest świetny moment, żeby wskazać moją ulubioną ciekawostkę dotyczącą chińskiej sztuki stosowania podstępów, powiązanej – zawsze! – z wzorcami będącymi esencją Księgi przemian.

„Ukryj pełnię w pustce”, „ukryj pustkę w pełni” poucza Sun Zi. Ukryj swoją siłę w okazywanej na zewnątrz słabości. Udawaj słabego, gdyś jest silny. Albo gdyś jest słaby, udawaj silnego. Ustaw ciury obozowe w szyk bitewny, by wróg przeląkł się niespodziewaną zmianą stosunku sił. Strosz się – jak robią walczące zwierzęta. Albo prowokuj. Upozuj się na łatwą zdobycz, aby przeciwnik zlekceważył środki ostrożności, nie użył całej dostępnej mu siły.

To – bardziej ogólnie, bliżej Księgi przemian niż Sztuki wojny – dwie siły o przeciwnej naturze, z których jedna ukryta jest w drugiej. To widzimy w znanym chyba każdemu znaku Yin-Yang – to ten czarno-biały znak w kształcie „69”. Dwie niepozorne kropki to nie tylko zaczątek przemiany oscylujących sił – białego w czarne i czarnego w białe. Siły w słabość. Pełnej gotowości bojowej w wyczerpanie. Pozoru i ułudy w prawdziwy obraz spraw. To napomnienie, że pustka skrywa pełnię i na odwrót. Ale to też ostrzeżenie, że nawet w apogeum siły gdzieś tam da się znaleźć słaby punkt… i na odwrót. Najsłabszy przeciwnik też ma jakiś fortel ostatniej szansy, by nim znienacka ukąsić. Najsilniejszy zawsze ma jakiś słaby punkt. To w końcu też porada, że jeszcze nie czas na decydujący ruch, że oscylujące zjawiska jeszcze się nie ustawiły jak należy… a zarazem tajemnica chińskiej cierpliwości i przypisywanej im dalekowzroczności.

W tym konkretnym przypadku wojny w Wietnamie to też dwie różne metody osiągania celu. Ofensywa „Tết” to walna bitwa głównych sił, akcja mająca dla Amerykanów uwodzący niczym syreni śpiew charakter mokrego snu. To teoria królowej. Ale jej cel polityczny, a raczej psychologiczny, bo namierzony w sferze walki umysłów, a nie bluzgających ogniem dział, to nastawienie amerykańskich wyborców. A atak nie na uzbrojoną po zęby armię, ale na coś bardzo podatnego na „miękkie” wywieranie wpływu, to teoria króla, czyli bodaj najgłębsza esencja dzieła Sun Zi – aby zwyciężyć, zaatakuj plany i zamysły przeciwnika.

Skrywanie pełni w pustce i pustki w pełni, to tworzenie skomplikowanych obrazów mentalnych i stawianie ich przed oczami przeciwnika tak, aby tamten z własnej woli i na własny koszt, wpakował się na drogę wiodącą do zguby – nie dostrzegłszy konsekwencji na kilka ruchów naprzód. Chińscy decydenci, wychowani na traktacie Sun Zi, na anonimowej kompilacji Trzydziestu sześciu forteli i na Księdze przemian, mają nad nami naturalną przewagę oswojenia z trikami, których przewidzenie lub zauważenie może zadecydować o wygranej czy porażce.

A kiedy sprawa się dokona, to – idę o zakład – dokona się niezauważenie. Być może gracze, jeden grający w teorię królowej, a drugi wkręcony przez pierwszego w teorię króla, tylko się do siebie uśmiechną… trochę jak w niepozornej scenie filmu „Ostatni rycerze” (2015, to koreańsko-czeski film o rycerzach z Morganem Freemanem; żartobliwie, ale gorąco polecam ten retelling historii 47 samurajów). W tej scenie jeden z dwóch wojowników grających w szachy, zmarszczywszy brwi nad niepozornym ustawieniem pionów, rzekł z cichym podziwem: „Hmm! Wygląda na to, że wygrałeś”.

Wykorzystane prace

Gawlikowski Krzysztof, Księga mistrza Suna, niepublikowany kps.
Leonhard Robert, The Art of Maneuver: Maneuver-Warfare Theory and Airland Battle, Presidio Press, Novato 1994.
Piotr Plebaniak, 36 forteli. Chińska sztuka podstępu, układania planów i skutecznego działania, Zysk i S-ka, Poznań 2017.

663highland, Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0