Lądowanie w Oranie (8–10 listopada 1942 roku)

Oran ze swą blisko dwustutysięczną populacją był jednym z najważniejszych i najnowocześniejszych portów w zachodniej części Morza Śródziemnego, a zarazem drugim co do ważności ośrodkiem miejskim w Algierii. Nic więc dziwnego, że jego opanowanie uznano za jeden z priorytetowych celów operacji „Torch”. Zadanie to powierzono amerykańskiemu II Korpusowi dowodzonemu przez generała Lloyda Fredendalla. Ich przeciwnikiem miała być francuska Dywizja Orańska licząca około 9 tysięcy żołnierzy.

Operacja „Torch”. Część 1

Ponieważ miasto było silnie umocnione, frontalny atak nie wchodził w grę. Plan inwazji przewidywał więc desant na dwóch plażach na zachód od Oranu – pod Andalouses i przylądkiem Fegalo – oraz na jednej plaży na wschód od miasta, pod Arzeu. Amerykańska piechota wsparta czołgami miała obejść miasto od wschodu i zachodu, zająć położone na południe od niego lotniska i dopiero wówczas opanować samo miasto i nadbrzeżne fortyfikacje. Mimo wszystko utworzono jednak również specjalny oddział wydzielony z zadaniem bezpośredniego lądowania w orańskim porcie. Ta obarczona dużym ryzykiem próba opanowania portu z zaskoczenia miała uniemożliwić Francuzom zniszczenie urządzeń portowych i zatopienie kotwiczących tam statków.

Masakra w porcie

392 żołnierzy amerykańskiego 3. batalionu piechoty z 6. Dywizji Piechoty wspartych przez grupę amerykańskich i brytyjskich specjalistów od działań antysabotażowych miało na pokładach brytyjskich kanonierek HMS Hartland i Walney z zaskoczenia wpłynąć do portu, a następnie wysadzić w nim desant. Pewnego smaczku tej operacji, ochrzczonej kryptonimem „Reservist”, dodawał fakt, że zaplanowali ją Brytyjczycy, a wykonać mieli Amerykanie. Wielu spośród tych ostatnich zaciekle protestowało, twierdząc, że plan jest zbyt ryzykowny i w razie francuskiego oporu zakończy się masakrą. Eisenhower w imię międzysojuszniczej solidarności uciszył jednak głosy krytyki.

8 listopada po północy do portu wdarły się dwa ścigacze, które postawiły zasłony dymne, a wkrótce później wpłynęły za nimi Hartland i Walney. Na nieszczęście wiatr rozwiał dym, a kanonierki dotarły do portu zbyt późno – dwie godziny po rozpoczęciu głównych desantów pod Oranem. W rezultacie Alianci utracili element zaskoczenia, a oba okręty znalazły się pod morderczym ostrzałem z lądu i zakotwiczonych okrętów. Na nic się zdały wygłaszane przez megafon zapewnienia, że Alianci przybywają jako przyjaciele. Doszło do masakry – Hartland stanął unieruchomiony w płomieniach, a Walney zatonął. Zginęło 307 żołnierzy i marynarzy, pozostali, w większości ranni, dostali się do niewoli. Nie udało się osiągnąć głównego celu operacji – w ciągu kilku godzin po odparciu ataku Francuzi zatopili 27 statków i okrętów kotwiczących w porcie oraz trzy pływające doki.

Główne desanty

Krótko po północy 8 listopada, na plażach pod Arzeu, Andalouses i przylądkiem Fegalo rozpoczęły desant główne siły inwazyjne liczące blisko 39 tysięcy żołnierzy i 2400 pojazdów mechanicznych (w tym 120 czołgów). Noc była spokojna i ciemna, jednak silny prąd przybojowy utrudniał barkom dopłynięcie do brzegu i wysadzenie piechoty.

Pod przylądkiem Fegalo niespodziewaną przeszkodę sprawił przepływający tuz koło brzegów mały konwój francuski, którego obecność opóźniła o pół godziny podejście barek desantowych do plaży. Mimo to desant wysadzono bez przeszkód. Oddziały amerykańskie rychło rozpoczęły stamtąd marsz w kierunku Oranu. Pod Andalouses lądowanie utrudnił denny próg piasku tuż przed plażą i pas głębokiej wody za nim, których nie wykryto na fotografiach lotniczych. Tylko brak oporu uchronił desant od ciężkich strat. Dopiero po pewnym czasie nastąpił anemiczny francuski kontratak z udziałem 14 przestarzałych czołgów Renault, lecz Amerykanie odparli go bez trudu. Wkrótce później zdobyli położone 8 kilometrów na południe od Oranu lotnisko La Sénia. W Arzeu gdzie lądowały główne siły amerykańskiej 1. Dywizji Piechoty („Wielka Czerwona Jedynka”) opór francuski nie trwał długo. Najpierw Rangersi zajęli dwa pobliskie forty (Fort de la Pointe i Fort du Nord), a następnie wylądowały główne siły desantu, napotykając początkowo jedynie niewielki opór ze strony francuskich snajperów.

Mniejszym powodzeniem zakończyła się natomiast operacja „Villain”, która polegać miała na wysadzeniu 556 amerykańskich spadochroniarzy na lotniskach La Sénia i Tafaraoui. Nawałnica nad Zatoką Biskajską rozproszyła lecącą z Anglii formację 39 transportowych C-47, w rezultacie czego spadochroniarze zostali rozproszeni po niemal całej Afryce Północnozachodniej (część wylądowała Maroku francuskim, część Maroku hiszpańskim). Tylko kilka Dakot dotarło nad lotnisko La Sénia, skąd odpędziła je artyleria przeciwlotnicza. W rezultacie spadochroniarze wylądowali w przygodnym terenie i do lotnisk musieli zdążać pieszo lub rekwirowanymi ciężarówkami.

Jeszcze tej samej nocy wyszły z portu w Oranie cztery francuskie okręty, aby rozpoznać sytuację pod Arzeu. Brytyjczycy, obawiając się, że mogą one zaatakować statki desantowe, uderzyli pierwsi. Krążownik Aurora i niszczyciel Brillant zniszczyły francuskie niszczyciele Tramontane i Tornade oraz awizo-trałowiec Suprise. Czwarty okręt, niszczyciel Typhon, zdołał umknąć. Próbę zaatakowania floty inwazyjnej podjęły też trzy francuskie okręty podwodne. Dwa z nich, Actéon i Argonaute, zatopiono.

Zajęcie Oranu

Pierwszego dnia inwazji Alianci zdołali wysadzić pod Oranem bez większych strat tysiące żołnierzy i pojazdów. Teraz rozpoczęli działania mające na celu otoczenie i zdobycie miasta. Siły lądujące pod Andalouses i przylądkiem Fegalo poruszały się bardzo szybko i rychło zdołały częściowo obejść Oran od zachodu oraz zająć lotniska La Sénia i Tafaraoui.

Główne siły „Wielkiej Czerwonej Jedynki” lądujące pod Arzeu też początkowo posuwały się do przodu bez przeszkód.

Wkrótce jednak sprawy zaczęły się komplikować. Pod St. Cloud – miasteczkiem leżącym przy biegnącej ze wschodu głównej szosie do Oranu – czołówki 1. Dywizji Piechoty wpadły rankiem we francuską zasadzkę i poniosły spore straty. Podjęty po południu frontalny atak na St. Cloud załamał się w ogniu francuskich dział i karabinów maszynowych. Jeden punkt oporu skomplikował cały plan zajęcia Oranu. Rozzłoszczeni oficerowie amerykańscy zamierzali ponownie zaatakować miasto, zrównawszy je uprzednio z ziemią ogniem artylerii. Dowodzący 1. Dywizją generał Allen odmówił jednak zaaprobowania tego planu, gdyż rozumiał, że zniszczenie miasteczka i śmierć setek cywilów przyniesie opłakane z politycznego punktu widzenia skutki. Zdecydował się więc zaryzykować i nocnym marszem obejść St. Cloud, pozostawiając na tyłach silne zgrupowanie francuskie.

Plan ten zakończył się pełnym sukcesem – Amerykanie obeszli miasteczko i skierowali się bezpośrednio na Oran. Po złamaniu francuskiego oporu pod Areole i St. Eugéne okrążyli miasto i rozpoczęli przygotowania do ostatniego ataku. Rankiem 10 listopada pierwsze amerykańskie czołgi wtargnęły do miasta. W tym samym czasie po zaciekłej walce „Wielka Czerwona Jedynka” zajęła wreszcie leżące na tyłach St. Cloud. W południe 10 listopada Oran ostatecznie skapitulował. Zajęcie miasta kosztowało sprzymierzonych ponad 600 zabitych.

Lądowanie w Algierze (8 listopada 1942)

Opanowanie portu i miasta Algier było w planach Aliantów kwestią największej wagi. Algier był bowiem stolicą francuskiej Algierii, siedzibą dowództwa wojsk Vichy w Afryce Północnej i jednym z głównych portów w tej części Morza Śródziemnego. Zajęcie Algieru było też konieczne, jeżeli alianci chcieli szybko opanować Tunezję. Zadanie powierzono angloamerykańskiemu Mieszanemu Zespołowi Bojowemu „Wschód”. Jego przeciwnikiem miał być liczący około 7 tysięcy żołnierzy garnizon miasta.

Plan lądowania przewidywał desant na dwóch plażach na zachód od Algieru – pod Castiglione i w zatoce Sidi Ferruch – oraz na jednej z plaż na wschód od miasta, koło przylądka Matifou. Podobnie jak pod Oranem oddziały amerykańskiej 34. Dywizji Piechoty i brytyjskiej 78. Dywizji Piechoty miały okrążyć, a następnie opanować miasto. Poza tym, analogicznie jak pod Oranem, bezpośredniego ataku na port miał dokonać specjalny oddział wydzielony, mający za zadanie uniemożliwić Francuzom zniszczenie urządzeń portowych i zatopienia przebywających w nim statków. 686 żołnierzy amerykańskiego 3. batalionu piechoty z 34. Dywizji Piechoty miało na pokładach brytyjskich niszczycieli HMS Broke i Malcolm z zaskoczenia wpłynąć do portu, a następnie wysadzić desant. Operację ochrzczono kryptonimem „Terminal”.

Porażka w porcie

Początkowo wydawało się, że w Algierze uda się uniknąć tragedii z Oranu. Krótko po północy 8 listopada oba niszczyciele wpłynęły do portu. Ogień francuskiej artylerii poważnie uszkodził Malcolma, który musiał pospiesznie odpłynąć, lecz Broke zdołał wysadzić liczący około 250 żołnierzy desant. Amerykańscy piechurzy bez większych problemów opanowali elektrownię, skład ropy Moreya i liczne magazyny na nadbrzeżu południowym. Francuskich snajperów uciszyła broń pokładowa niszczyciela. Wkrótce jednak sytuacja pogorszyła się. Wzmógł się ogień francuskiej artylerii, która poważnie uszkodziła Broke’a. Dowódca niszczyciela rozkazał odpłynąć z portu, zostawiając 250 Amerykanów na pastwę losu. Nie uratowało to jednak okrętu, który zatonął na pełnym morzu, po uprzednim upuszczeniu przez załogę.

Siły desantu broniły się odważnie, licząc, że do Algieru wkrótce przybędą główne siły inwazyjne. Posiłki jednak nie nadeszły, a Francuzi rozpoczęli kontratak z użyciem czołgów. Dowódca amerykańskiego batalionu, podpułkownik Swenson, widząc bezsens dalszej walki, skapitulował. Jedyną korzyścią z zakończonego klęską ataku był fakt, że sukces nastawił obrońców tak optymistycznie, iż zaniechali zniszczenia urządzeń portowych.

Zajęcie Algieru

8 listopada krótko po północy 33 tysiące brytyjskich i amerykańskich żołnierzy rozpoczęło lądowanie na plażach pod Castiglione, w zatoce Sidi Ferruch i nad przylądkiem Matifou. Desant odbywał się w atmosferze chaosu i bałaganu. Słabo wyszkolone załogi barek nie dawały sobie rady z silnym prądem przybojowym, wskutek czego stracono 98 ze 104 użytych jednostek desantowych. Niektóre godzinami błąkały się po morzu, nie mogąc znaleźć punktów docelowych. Mimo rozkazu zachowania absolutnej ciszy panowało istne pandemonium. Wzmogło je zwłaszcza przydzielenie brytyjskim żołnierzom całego bitewnego przydziału rumu, dzięki któremu ruszyli ku brzegom Algierii śpiewając na całe gardło.

Na szczęście dla Aliantów żołnierze francuscy nie stawiali żadnego oporu lub był on bardzo słaby. Garnizon Sidi Ferruch poddał się bez wystrzału. Pod Castiglione było podobnie, gdyż sympatyzujący z aliantami oficer francuski odmówił wydania amunicji. Już o godzinie 8:27 amerykańscy komandosi zdobyli lotnisko Maison Blanche z pełnym zapasem benzyny. Francuscy żołnierze oddali kilka strzałów dla zachowania pozorów, po czym szybko się poddali. Umożliwiło to brytyjskim myśliwcom przybyłym z Gibraltaru natychmiastowy start do lotów bojowych. Drugie lotnisko w pobliżu Blida zdobyły oddziały brytyjskie.

Również pod Mantifou Francuzi nie sprawili większych kłopotów. Generalnie francuskie wojska lądowe wyraźnie nie miały ochoty walczyć. Znacznie twardszą postawę wykazały oddziały francuskiej marynarki, stanowiące obsadę nadbrzeżnych baterii „Duperré” i „Lazaret”, które mimo niskich stanów osobowych broniły się zaciekle – pierwsza do południa, druga do wieczora.

Teraz główne siły sprzymierzonych rozpoczęły marsz na Algier.

Najgorzej poszło lądującemu pod Sidi Ferruch (najbliżej Algieru) 198. pułkowi piechoty z 34. Dywizji Piechoty. Najpierw zgubił drogę i przez kilka godzin błąkał się bez celu, by później zostać w miasteczku Lambiridi zatrzymanym przez silny opór Francuzów. Wojska alianckie zbliżały się jednak nieustępliwie do Algieru. 168. pułk ominął Lambiridi i dotarł do przedmieść miasta, podczas gdy brytyjskie samoloty i artyleria okrętowa uciszyła francuskie forty strzegące podejść do portu. Tymczasem do akcji włączyła się niemiecka Luftwaffe. W trakcie ataków na alianckie siły morskie niemiecki Ju 88 storpedował transportowiec Leedstown, który po pewnym czasie zatonął.

Dowodzący obroną Algieru admirał Darlan zdawał sobie sprawę, że jego siedmiotysięczny garnizon nie zdoła zatrzymać pięciokrotnie silniejszego napastnika, panującego w dodatku w powietrzu i na morzu. Dlatego już pierwszego dnia inwazji Algier skapitulował. Alianci potrzebowali zaledwie dnia, by zdobyć główne francuskie miasto w Algierii. Teraz rozpoczęły się bizantyjskie rokowania z Darlanem na temat kapitulacji wszystkich sił Vichy w Maghrebie.

Desanty w Maroku (8–11 listopada 1942)

Lądowanie w Maroku miało nastąpić trzy godziny później niż pod Algierem i Oranem. Amerykanie, którzy w całości odpowiadali za to przedsięwzięcie, mieli za zadanie zdobyć główną francuską bazę morską w Casablance i potężne lotnisko w Port Lyautey, około 100 kilometrów na północ od Casablanki.

Casablanca była zbyt silnie umocniona, aby zdobywać ją atakiem frontalnym. Miasta bronił silny garnizon, a w porcie stacjonował potężny zespół francuskiej floty, w którego skład wchodziły między innymi: pancernik Jean Bart, lekki krążownik Primauguet, 11 niszczycieli, 11 okrętów podwodnych i ponad 20 mniejszych jednostek. Dlatego Amerykanie zdecydowali się wysadzić desanty na północ i południe od miasta – pod Fedalą i Safi – aby następnie zająć Casablankę uderzeniem od strony lądu. Trzeci desant, którego celem było zajęcie lotniska w Port Lyautey, miał wylądować pod Mehdią. Dokonanie desantów w tak odległych od siebie miejscach wymagało rozdzielenia TF 34. Tak też się stało – trzy oddzielne zespoły pożeglowały w kierunku wyznaczonych punktów, a czwarty, złożony z pancernika, dwóch ciężkich krążowników i czterech niszczycieli objął funkcję zgrupowania osłonowego, zabezpieczającego siły desantu przed ewentualną interwencją silnej francuskiej eskadry z Dakaru.

Jeszcze przed rozpoczęciem inwazji na Maroko jej powodzenie zawisło na włosku. Potężny sztorm na Atlantyku postawił bowiem pod znakiem zapytania możliwość wysadzenia desantów. Generał Patton i kontradmirał Hewitt musieli zdecydować, czy rozpocząć lądowanie w niesprzyjających warunkach atmosferycznych (co groziło chaosem i dużymi stratami), czy czekać na poprawę pogody, co mogło jednak doprowadzić do wyczerpania zapasów paliwa i zwabić niemieckie U-Booty. Szczęście sprzyjało jednak Amerykanom, meteorolodzy donieśli, że 8 listopada sztorm uciszy się na jeden dzień. Mimo że margines bezpieczeństwa był mały, Hewitt zdecydował się rozpocząć ładowanie zgodnie z planem.

Lądowanie w Safi

Południowa grupa wojsk desantowych, mająca w składzie brygadę czołgów, lądowała w porcie Safi, około 80 kilometrów na południe od Casablanki. Lądowanie miało raczej charakter pomocniczy – gdyby główne siły desantu wyrzucone pod Fedalą nie zdołały zająć Casablanki, dokonałyby tego oddziały pancerne wysadzone w Safi.

Desant przewieziono do portu na pięciu transportowcach i siedmiu okrętach pomocniczych, a do wsparcia lądowania wydzielono pancernik New York, lekki krążownik Philadelphia, lotniskowiec eskortowy i 10 niszczycieli. Francuzi dysponowali natomiast zaledwie dwiema przestarzałymi bateriami nabrzeżnymi i nielicznym garnizonem. Amerykanie, znając słabą obronę rejonu, postanowili desant wysadzić w dwóch punktach – bezpośrednio w porcie (podobnie jak w Oranie i Algierze) i na plaży.

Najpierw do portu wdarł się, przerywając sieci zagrodowe, niszczyciel Bernadou. Francuskie baterie powitały go wprawdzie słabym ogniem, ale wkrótce umilkły pod ostrzałem amerykańskich ciężkich okrętów. Bernadou zdołał wysadzić w porcie mały oddział szturmowy. Wkrótce później do portu wszedł niszczyciel Cole, a za nim kutry desantowe. W odróżnieniu od masakr w Algierze i Oranie atak na port Safi zakończył się pełnym sukcesem Amerykanów. Przyczynił się do tego z pewnością efekt zaskoczenia, jakiego nie uzyskały zespoły w Algierii, a także słaba wola walki Francuzów.

Nieco gorzej powiodło się oddziałom lądującym na plaży, gdzie spore zamieszanie wywołał przypadkowy wybuch na jednym z kutrów desantowych. Lądowanie w Safi odbyło się jednak bez większego przeciwdziałania ze strony Francuzów. Do południa 8 listopada port znalazł się w rękach Amerykanów. Natychmiast rozpoczął się wyładunek czołgów i wojska, które rychło wyruszyły w kierunku Casablanki.

„Orgia bałaganu” pod Fedala

Najważniejsze lądowanie, od którego zależało powodzenie całej operacji, przewidziano w Fedali – około 24 kilometry na północ od Casablanki. Liczące blisko 20 tysięcy żołnierzy siły desantowe (trzon wojsk Pattona) przetransportowano tam na pokładach 12 transportowców i 7 okrętów pomocniczych. Do wsparcia lądowania wydzielono 3 krążowniki, 2 lotniskowce i 15 niszczycieli. Siły przeciwnika nie przedstawiały się imponująco; francuski garnizon w małym porcie Fedala liczył zaledwie 200 żołnierzy.

Po dotarciu w rejon lądowania Amerykanie rozpoczęli w odległości kilkunastu mil od brzegu wodowanie kutrów desantowych. Wodowanie i załadunek wojsk na kutry odbywał się dość opieszale, wskutek czego podchodziły do brzegu ze sporym opóźnieniem. Co więcej, w nocnych ciemnościach zaczęły się gubić.
torch_3
Co prawda w Stanach przećwiczono system, w którym do punktu lądowania kutry były podprowadzane przez niszczyciele, a następnie przez wyspecjalizowane jednostki zabezpieczenia nawigacyjnego, lecz w warunkach bojowych zaczął on szwankować. Linie poszczególnych fal desantu połamały się, w skutek czego tuż przy brzegu powstało potężne zamieszanie. Wiele kutrów nie odnalazło dogodnych miejsc do lądowania i przez stosunkowo dużą falę przyboju zepchniętych zostało na skały. Niektóre tonęły w znacznej odległości od brzegu, a wraz z nimi wielu żołnierzy ze sprzętem. Z pierwszego rzutu taki los spotkał blisko 1/3 kutrów. Niewiele jednostek wylądowało w wyznaczonych sektorach, na plażach zapanowała „orgia bałaganu”. Rwała się łączność, brakowało najniezbędniejszego wyposażenia. Na szczęście dla Amerykanów Francuzi nie podjęli przeciwdziałania. W rezultacie rankiem na brzegu znalazło się 3500 amerykańskich żołnierzy z lekkim uzbrojeniem.

Z nastaniem świtu do walki próbowały się włączyć dwie z trzech francuskich baterii w tym rejonie. Na ich ogień odpowiedziały okręty amerykańskie z oddziału wsparcia ogniowego i zespołu osłony. W wyniku ostrzału z morza i ataku od strony lądu załogi baterii skapitulowały. Zresztą nie wykazywały też specjalnej woli walki. Do godziny 11:00 port znalazł się w amerykańskich rękach.

Teraz pierwszoplanowym zadaniem było zajęcie Casablanki. Okazało się jednak, że na drodze Amerykanów pojawiły się rozliczne trudności. Pod Fedalą wysadzono pierwszego dnia około 40 procent żołnierzy desantu, którzy skutecznie rozdzielili francuskie siły broniące północnych podejść do Casablanki. Z powodu utraty około połowy kutrów desantowych i nieporządnego załadunku w portach amerykańskich na plażach znalazł się jednak zaledwie 1 procent ładunków. Sytuację pogorszył jeszcze powrót złej pogody, która na jakiś czas wymusiła przerwanie wyładunku. Z braku środków transportu i zaopatrzenia marsz na Casablankę musiał zostać chwilowo wstrzymany.

Bitwa morska pod Casablanką

Gdy rankiem 8 listopada potężna amerykańska eskadra pojawiła się w pobliżu Casablanki, Francuzi nie wiedzieli początkowo z kim mają do czynienia. Spodziewali się jednak, że obcy nie mają dobrych zamiarów więc bazująca w porcie eskadra i garnizon Casablanki rozpoczęły przygotowania do walki.

Około 7:00 rano działa francuskiej baterii El Hank i zacumowanego w porcie pancernika Jean Bart (nie w pełni ukończonego, tylko jedna z jego wież artyleryjskich byłą sprawna) otworzyły ogień w kierunku okrętów zespołu TF 34. W odpowiedzi amerykański pancernik Massachusetts i kilka towarzyszących mu krążowników rozpoczęło morderczy ostrzał portu. Amerykańskie pociski zatopiły 10 kotwiczących w porcie statków handlowych, 3 okręty podwodne (Oréade, Amphitrite, Psyché) i zamieniły sporą cześć nadbrzeży w kupę gruzów. Pociski zmusiły też przejściowo do milczenia Jeana Barta, poważnie go przy tym uszkadzając. Nad miastem doszło do walk powietrznych, w wyniku których Francuzi stracili osiem maszyn, a Amerykanie – cztery.

Tymczasem pozostałe okręty francuskie usiłowały przerwać blokadę i opuścić port. Bazująca w Casablance 2. Eskadra Lekka (złożona z lekkiego krążownika Primauguet i 7 niszczycieli) wyszła z portu i płynąc wzdłuż linii wybrzeża, usiłowała pod osłoną oślepiającego blasku wschodzącego słońca wymknąć się niepostrzeżenie. Francuzi nie przewidzieli jednak kolosalnej przewagi jaką dawało Amerykanom posiadanie radaru.

Amerykanie tak byli pochłonięci pojedynkiem z Jeanem Bartem i baterią nabrzeżną, że wkrótce znaleźli się niemal 50 kilometrów na południe od Fedali, podczas gdy 2. Eskadra Lekka zmierzała prosto na bezbronne transportowce. Raport krążącego w powietrzu samolotu zwiadowczego zaalarmował kontradmirała Hewitta, który nakazał krążownikom Augusta i Brooklyn oraz dwu niszczycielom przeciąć kurs francuskiego zespołu. Około godziny 11:00, gdy 2. Eskadra Lekka znajdowała się zaledwie 6 kilometrów od zespołu transportowców, Francuzi zostali przechwyceni przez amerykańskie okręty i równocześnie zaatakowani przez samoloty z lotniskowca Ranger. Po nierównej walce na dno poszły francuskie niszczyciele Fougueux, Boulonnais, Frondeur i Brestois, a dwa inne, Milan i Albatros, wyrzuciły się na brzeg. Krążownik Primauguet został w ciągu kilkunastu minut zamieniony w pływający wrak i unieruchomiony, tracąc blisko połowę załogi. Straty Amerykanów były minimalne. Z francuskich okrętów jedynie niszczyciel L’Alcyon powrócił bezpiecznie do Casablanki. Nieustępliwi oficerowie francuscy próbowali utworzyć jeszcze jeden zespół bojowy, lecz wobec faktu, iż pozostały im zaledwie dwie sprawne jednostki, okazało się to nierealne.

W bitwie wzięły udział także francuskie okręty podwodne, z których trzy (Méduse, Antiope i Amazone) wykonały nieskuteczne ataki torpedowe na amerykańskie okręty. Z ogółem ośmiu francuskich okrętów podwodnych, które wypłynęły z Casablanki. tylko Orphée zdołał po bitwie powrócić do bazy. Antiope i Amazone wycofały się do Dakaru, uszkodzoną bombami lotniczymi Méduse zatopiła po dwóch dniach własna załoga, a cztery inne – Sybille, Sidi Ferruch, Conquerant i Tonnant w ciągu kilku dni zostały zatopione przez Amerykanów.

Bitwa morska pod Casablanką miała dokończenie 10 listopada. Uszkodzony dwa dni wcześniej Jean Bart „powrócił do życia” i niespodziewanie otworzył ogień do amerykańskich okrętów. Francuscy artylerzyści nie zdołali jednak uzyskać żadnego trafienia, a na pancernik spadł rychło atak amerykańskich bombowców z lotniskowca Ranger.

Trafiony kilkoma tysiącfuntowymi bombami Jean Bart został poważnie uszkodzony i umilkł na dobre.

Lądowanie pod Mehdia

Północna grupa wojsk desantowych, licząca około 9 tysięcy żołnierzy, lądowała w pięciu punktach w pobliżu wypoczynkowej miejscowości Mehdia. Celem desantu było zajęcie położonego u ujścia rzeki Wadi (w odległości 10 mil od wybrzeża) Port Lyautey. Znajdowało się tam jedyne w Maroku lotnisko z utwardzonymi pasami startowymi. Jego zajęcie było, obok opanowania Casablanki, jednym z głównych celów Mieszanego Zespołu Bojowego „Zachód”.

Desant przewieziono na pokładach 6 transportowców i 7 okrętów pomocniczych, a do wsparcia lądowania wydzielono pancernik Texas, lekki krążownik Savannah, lotniskowce eskortowe Sangamon i Chenango oraz 9 niszczycieli.

Aby lądowanie zakończyło się sukcesem, konieczne było zdobycie potężnej baterii sześciu dział kalibru 138 mm (tzw. Kazba) strzegącej ujścia rzeki. Bez tego specjalny zespól desantowy znajdujący się na pokładzie jednego z niszczycieli nie mógłby wpłynąć w głąb rzeki i zająć lotniska. Amerykanie nie spodziewali się silnego oporu i zakładali, że ze wszystkich desantów w Maroku to pod Mehdią będzie najprostsze. W rzeczywistości żadne inne lądowanie podczas operacji „Torch” nie miało tylu momentów kryzysowych co pod Mehdią.

Już sam desant odbywał się w trudnych warunkach. W ciemności nie dostrzeżono okrętu podwodnego, który spełniał funkcję punktu orientacyjnego, co spowodowało zakotwiczenie statków desantowych w niewłaściwej pozycji. Barki i łodzie desantowe spuszczono na wodę z opóźnieniem, wskutek czego omal nie utracono efektu zaskoczenia, gdyż pierwsze kutry zaczęły zbliżać się do brzegu przed nastaniem świtu. Na plażach wysoka fala przybojowa wywróciła wiele kutrów, niemal żaden oddział nie wylądował w wyznaczonym dlań punkcie. Nie udało się również wysadzić na plażach ciężkiego sprzętu.

Sytuacja stawała się krytyczna, a pogorszył ją ogień z Kazby, który wraz z nastaniem świtu spadł na lądujące wojska. Atak na fort wykonany przez amerykański 60. pułk piechoty załamał się bardzo szybko, a ogień okrętów nawodnych był nieskuteczny i większe straty zadał początkowo własnej piechocie niż Francuzom. Francuski kontratak wsparty trzema czołgami Renault rozgromił jeden z amerykańskich batalionów, który w panice rozbiegł się po okolicy.

Noc z 8 na 9 listopada była bardzo ponura. Jak wspominał dowodzący pod Mehdią generał Truscott: „Na ile mogłem ocenić, na plaży panował chaos. Łodzie desantowe próbowały lądować mimo tłukących się fal przyboju, stając dęba i wrzucając do wody ludzi wraz ze sprzętem. Żołnierze bez celu wędrowali dookoła, zupełnie zagubieni, próbując odnaleźć kolegów i swoje jednostki…”.

Tylko szczęście, własne męstwo i niezdecydowanie Francuzów uratowało Amerykanów przed klęską. 9 listopada pod Mehdię dotarły francuskie posiłki z położonego dalej na południe Rabatu. 7 amerykańskich czołgów Stuart wspartych przez działa krążownika Savannah i samoloty z lotniskowców odparło jednak francuski kontratak wsparty czołgami Renault. Do zapadnięcia zmroku sytuacja ustabilizowała się. O świcie 10 listopada Amerykanie zaryzykowali i wysłali w górę rzeki Wadi niszczyciel Dallas z komandosami na pokładzie. Mimo ostrzału z Kazby przedarł się on w pobliże Port Lyautey, gdzie komandosi bez większego problemu opanowali lotnisko. Główny cel desantu był osiągnięty.

Walki nie były jednak jeszcze zakończone, gdyż Kazba i garnizon Mehdi wciąż stawiały opór. Cztery kolejne ataki amerykańskiej piechoty załamały się o twardą obronę baterii. Dopiero piąty, wsparty przez dwie strzelające z bezpośredniej odległości haubice i bombowce nurkujące, zmusił załogę Kazby do kapitulacji. Dalsze walki przerwał rozkaz admirała Darlana, wzywający wojska francuskie do niestawiania oporu.

Kapitulacja Casablanki

Mimo opisanych wcześniej problemów amerykańskie natarcie na Casablankę rozwijało się. Piechota powoli zdobywała teren w skalistym wybrzeżu posuwając się ku miastu. Rychło port odcięto od wschodu i północy, a czołgi wysadzone w Safi osiągnęły południowe przedmieścia. Patron wbrew rozkazom Eisenhowera miał zamiar złamać opór Francuzów z pełną brutalnością. Szykował frontalny szturm połączony z bombardowaniem morskim i lotniczym. Na szczęście garnizon, otrzymawszy rozkaz Darlana, skapitulował rankiem 11 listopada. Do masakry nie doszło.

Problemem Amerykanów było teraz dokończenie wyładunku. Na lądzie byli już prawie wszyscy żołnierze, lecz aż 75 procent ładunków pozostawało wciąż na pokładach transportowców. Kontradmirał Hewitt musiał podjąć teraz trudną decyzję: wpłynąć do Casablanki nocą, co wiązało się ze sporym ryzykiem, gdyż port był pełen wraków zatopionych statków, czy odczekać jeszcze jakiś czas na pełnym morzu i kontynuować wyładunek w małym porcie Fedala. Po długim namyśle Hewitt zdecydował się przyjąć drugie rozwiązanie.

Decyzja ta, choć patrząc z perspektywy rozsądna, kosztowała wiele ofiar. W ciągu dwóch następnych nocy niemieckie U-Booty zatopiły cztery statki transportowe, a dwa inne okręty zostały uszkodzone.

Admirał Darlan nakazuje wstrzymanie ognia

Alianci liczyli, że lądując w francuskiej Afryce Północnej nie napotkają większego oporu, lecz zostaną wręcz przywitani z otwartymi ramionami. Tak się jednak nie stało. Francuskie garnizony w Algierii i Maroku w zdecydowanej większości rozpoczęły walkę z alianckim desantem, a niespodziewane pojawienie się w Afryce admirała Darlana związało ręce proalianckim oficerom w dowództwie wojsk kolonialnych. Tymczasem uzyskanie pomocy francuskiej było dla aliantów wręcz niezbędne. Bez niej operacja „Torch” kosztowałaby dodatkowe ofiary, a szanse na szybkie zdobycie Tunezji spadłyby do zera.

Co więcej, gdyby Francuzi odmówili współpracy, na Amerykanów i Brytyjczyków spadłby obowiązek bezpośredniego administrowania obszarem o powierzchni 2 500 000 kilometrów kwadratowych, zamieszkiwanym w dodatku przez blisko 20 milionów ludzi, z których niewielu mówiło w jakimkolwiek zrozumiałym dla Anglosasów języku.

Głównym ośrodkiem zakulisowych negocjacji stał się Algier. Miasto po pierwszym dniu inwazji było już w rękach aliantów. Admirał Darlan, argumentując, że jest pozbawionym władzy jeńcem wojennym, uparcie odmawiał jednak wydania jednostkom francuskim poza Algierem rozkazu o wstrzymaniu ognia. Tymczasem 9 listopada do miasta przybył generał Giraud, który szybko się zorientował, że jego wpływy w Afryce są niemal równe zeru. To samo wrażenie odniósł zastępca Eisenhowera, generał Mark Clark, który przybył do Algieru kilka godzin później. Wszystko zależało teraz od postawy Darlana.

Po wielu godzinach bardzo trudnych i nerwowych negocjacji Darlana zgodził się wydać rozkaz nakazujący wstrzymanie ognia i powrót do koszar wszystkim francuskim siłom lądowym, powietrznym i morskim w Afryce Północnej. Kilka godzin później nadeszła jednak depesza z Vichy. Marszałek Pétain usunął Darlana ze stanowiska (zastąpił go naczelny dowódca wojsk w Maroku, generał Nogués) i potępił jako zdrajcę. Upokorzony Darlan zaczął przemyśliwać nad odwołaniem rozkazu. Dowiedziawszy się o tym, Clark nakazał zamknąć go w areszcie domowym.

Wkrótce nadeszły wieści o wkroczeniu wojska niemieckich na nieokupowany obszar Francji. Darlan, załamany tym wydarzeniem i osobistymi upokorzeniami zdecydował się ostatecznie przejść na stronę Aliantów. Pakt zawarto 13 listopada, gdy do Algieru przybył osobiście Eisenhower. Darlan potwierdził rozkaz zaprzestania walki z Aliantami i nakazał garnizonowi Tunezji stawić opór lądującym tam wojskom Osi. W zamian Eisenhower uczynił go wysokim komisarzem francuskiej Afryki Północnej, z generałem Giraudem jako szefem francuskich sił zbrojnych.

Układ z Darlanem ostatecznie zagwarantował sukces operacji „Torch”, oddając w ręce Aliantów francuską Afrykę Północną. Oszczędził też krwi setek alianckich i francuskich żołnierzy. Mimo to na głowę Eisenhowera spadło wiele krytyki ze strony amerykańskiej prasy, której nie podobał się pakt z „obmierzłym nazistowskim kolaborantem”.

Podsumowanie

Operacja „Torch”, jedna z najśmielszych i najbardziej awanturniczych operacji desantowych w dotychczasowej historii wojen, zakończyła się pełnym sukcesem Aliantów. Wszystkie pięć alianckich desantów, choć nieskoordynowanych i w wielu wypadkach rozpaczliwie chaotycznych, zakończyło się pełnym powodzeniem. W rezultacie francuska Afryka Północna znalazła się pod kontrolą Aliantów, a większość garnizonu nie tylko zaprzestała walki, lecz przeszła na stronę Sprzymierzonych, zwracając się przeciw Osi. Zamknięcie Armii Pancernej „Afryka” w potrzasku stało się teraz jak najbardziej realne. Alianci musieli jeszcze tylko osiągnąć ostatni cel – Tunezję.

Sukces operacji „Torch” został przez Aliantów osiągnięty dość małym kosztem. Wedle szacunków brytyjskich, uwzględniających pomniejsze walki stoczone 12 i 13 listopada, liczba ofiar wyniosła 2225 żołnierzy w tym około 1100 zabitych. Liczba zabitych po stronie francuskiej była prawdopodobnie bliska 3000 ludzi. Wojska Vichy w Afryce Północnej straciły także ponad połowę czołgów, pojazdów opancerzonych i samolotów. W większości zniszczone zostały również bazujące w portach okręty Marine Nationale.

Jeśli chodzi o wnioski praktyczne, operacja „Torch” ujawniła głębokie braki w dowodzeniu, taktyce, ekwipunku i zapale bojowym sił Sprzymierzonych. Dotyczyło to zwłaszcza kompletnie niedoświadczonych żołnierzy amerykańskich. Szczególnie wiele do zrobienia było wciąż w dziedzinie organizacji desantów morskich. Podczas lądowania w Afryce Północnej szwankowała koordynacja działań, a niemal każdemu desantowi towarzyszył potężny chaos. Jak zauważył z nutką samokrytycyzmu generał Patton, „gdyby to Niemcy starali się powstrzymać naszą inwazję, nigdy nie udałoby się nam wydostać na ląd”.

Słaby opór Francuzów pomógł na szczęście uniknąć opłakanych konsekwencji większości błędów i niedociągnięć. Operacja „Torch” stała się dla Aliantów źródłem bezcennych doświadczeń, które wykorzystano później podczas desantów na Sycylii, we Włoszech, a przede wszystkim w Dniu „D”.

Operacja „Torch”. Część 1

Bibliografia:

Rick Atkinson, „Afryka Północna 1942 – 1943”, dom wydawniczy Bellona, Warszawa 2005.
William Breuer, „Niewyjaśnione tajemnice II wojny światowej”, wydawnictwo Amber, Warszawa 1998.
Edmund Kosiarz, „Bitwy Morskie”, wydawnictwo Lampart, Warszawa 1994.
Jerzy Lipiński, „Druga wojna światowa na morzu”, wydawnictwo Lampart, Warszawa 1995.