Tak się jakoś złożyło, że dawno nie było u nas książek z wydawnictwa Muza. Zaszczyt przerwania tego stanu rzeczy przypadł książce Michaela E. Haskewa „Jednostki elitarne II wojny światowej”. Książce – zdradźmy już teraz – zupełnie niezłej, ale raczej nie dla wszystkich.
Od razu trzeba zaznaczyć, co autor rozumie przez pojęcie „jednostka elitarna”. Zalicza do nich oczywiście takie niewątpliwie wyjątkowe i specjalne formacje jak „prywatna armia” Popskiego, Czindici Orde’a Wingate’a, Underwater Demolition Teams – protoplastów współczesnych SEAL – czy choćby Waffen-SS. Haskew postanowił jednak zaszaleć i obok jednostek od początku pomyślanych jako elitarne przedstawił też te, które „uelitarniły się”, choćby i nieformalnie, na szlaku bojowym. Znajdzie więc tu Czytelnik uczestników rajdu Doolittle’a na Tokio, zagranicznych pilotów RAF-u w bitwie o Anglię (parę ciepłych słów poświęcono tu także Polakom), pięćdziesięciotysięczną rzeszę snajperów Armii Czerwonej, a nawet niemal trzykrotnie liczniejszą brytyjską 14. Armię.
Tak szerokie kryteria doboru mogą dziwić – bo jak tu porównywać całą armię regularnych sił lądowych z, dajmy na to, ledwie setką ludzi ze Special Boat Service? I faktycznie, tego typu dużym, zupełnie zwyczajnym jednostkom liniowym, które jednak szczególnie odznaczyły się w boju, warto by poświęcić odrębną książkę. Podobnie zresztą jak tym z definicji elitarnym. No ale wtedy mówilibyśmy o pozycji napisanej według zupełnie innej koncepcji. Haskew tymczasem napisał coś, co nosi nazwę „Encyklopedia”, a to słowo wymusza pewną skrótowość, dając w zamian możliwość poruszenia większej liczby tematów.
„Jednostki elitarne IIWŚ” podzielone są na rozdziały według państw, każdy rozdział zaś dzieli się na sekcje poświęcone poszczególnym jednostkom. Państwa te to kolejno: Belgia i Francja, Brytyjska Wspólnota Narodów, Niemcy, Włochy, Japonia, Związek Radziecki i Stany Zjednoczone. Dziwna kolejność? Ano dziwna, ale Czytelnicy znający język angielski na pewno zauważyli, iż wynika z tego, że ktoś w wydawnictwie po prostu nie pomyślał. Oryginał był bowiem, jak na encyklopedię przystało, ułożony alfabetycznie – Germany, Italy, Japan, Soviet Union, United States – a w wydaniu polskim zachowano kolejność oryginalną, zamiast zmienić ją zgodnie z wymogami języka polskiego.
Oprócz tego jednego kardynalnego błędu wydawnictwo spisało się poprawnie, chociaż nie ustrzegło się kilku drobnych pomyłek. Oto na przykład na mapie obrazującej bitwę o Stalingrad przemknęła się Volga, a i miasto Gandawa figuruje jako Ghent – również po angielsku. Miłym akcentem jest za to obecność samolotu szturmowego Ił-2 (tak, szturmowiki też zostały uznane za elitarne) w polskich barwach. To raczej mrugnięcie okiem ze strony Muzy, bo wydaje mi się wysoce nieprawdopodobne, by taką rycinę wybrał sam autor. Tym bardziej, że oznaczenia na maszynie są zdecydowanie powojenne, to znaczy tylko szachownice, nie zaś czerwone gwiazdy z małą szachownicą w okolicach śmigła.
Same opisy są zwięzłe i przekonywające – to znaczy, że Czytelnik nie zastanawia się „a ci co tu robią?!” Nawet jeśli chodzi o pułki tych nieszczęsnych szturmowików, choć o nich wyraża się autor jakby ciut za bardzo entuzjastycznie. Każdy opis przedstawia pobieżnie historię powstania danej formacji czy jednostki, a następnie uzasadnia, streszczając jej dokonania, umieszczenie jej w książce. W ogólnym rozrachunku wypada to wszystko bardzo przyjemnie i pozytywnie.
Największą wadą książki jest jednak nie zakłócenie porządku alfabetycznego czy tym bardziej „Volga”. Jest nią encyklopedyczna skrótowość, która sprawia, że żadnej jednostki nie poznajemy dokładnie, a o wielu trudno powiedzieć, że są opisane choćby i pobieżnie (wyobraźcie sobie, że w zajawce na ostatniej stronie okładki znajduje się słowo „szczegółowa”!). Ale jest to wada z punktu widzenia takiego czytelnika jak ja, który mając za sobą naście lat zgłębiania tematyki drugowojennej, zdołał poznać większość z przedstawianych przez Haskewa faktów – ale przecież nie wszystkie.
Przyszło mi jednak do głowy, że teraz kiedy zbliża się czas bierzmowań, pozycja taka jak „Jednostki elitarne II wojny światowej” może być znakomitym odstępstwem od wszelkich komputerów, konsol, zegarków, quadów (choć quady to ponoć na komunię dają…) i innych tego typu bajerów. Dla piętnasto-, szesnastolatka zainteresowanego historią tego okresu, wojskowością czy militariami może to być naprawdę ciekawy upominek, tym bardziej że Muza zadbała o atrakcyjność wizualną tej książki. Ja w tym wieku na pewno byłbym takim prezentem zachwycony.