Ostatnie kilka miesięcy drugiej wojny światowej na froncie zachodnim jest bardzo popularnym tematem wśród autorów książek historycznych. Może należałoby raczej powiedzieć ostatnie kilkanaście tygodni, bo jakby dokładnie spojrzeć na sprawę, to cała wojna na zachodzie od inwazji w Normandii do kapitulacji III Rzeszy trwała niecały rok, więc pojęciem „kilka miesięcy” można opisać ją całą. Mnie chodzi bardziej o wydarzenia, które rozegrały się po fiasku operacji Market-Garden, w zamyśle mającej otworzyć aliantom drogę do Zagłębia Ruhry, a stamtąd dalej na zachód, i pozwolić zakończyć wojnę jeszcze przed Bożym Narodzeniem 1944 roku. Chociaż wszystko co najważniejsze zostało właściwie napisane już dawno temu przez Corneliusa Ryana w „Ostatniej bitwie”, to książek obejmujących ten okres jest multum: „Berlin 1945” Beevora, „Ostatni rozdział” Stafford, czy traktujące sprawę nieco szerzej „Obywatele w mundurach” Ambrose’a, by poprzestać na recenzowanych w naszym serwisie. Teraz za sprawą Bellony dołącza do nich „Ostatnia bitwa na froncie zachodnim” Charlesa Whitinga
Autor jest, a właściwie był do śmierci w 2007 roku, brytyjskim historykiem specjalizującym się w historii II wojny światowej. Jego zainteresowania zaowocowały napisaniem i wydaniem wielu książek na ten temat, a koncentrujących się głównie na szczytach władzy w poszczególnych armiach walczących na froncie zachodnim. Dotychczas w Polsce w różnych wydawnictwach wydano sześć książek sygnowanych jego nazwiskiem, a do tego seria popularnych powieści wojennych autorstwa Lea Kesslera, który był jednym z artystycznych pseudonimów Whitinga.
Jak wspomniałem, w swych książkach autor szczególną uwagę poświęca szczytom władzy w poszczególnych armiach, czyli inaczej mówiąc: bohaterami jego prac przeważnie są generałowie i marszałkowie. Nie inaczej jest i tym razem, tyle, że polski wydawca z nieznanych mi przyczyn postanowił ten fakt zamaskować, zmieniając oryginalny tytuł z „Ike’s Last Battle” (czyli „Ostatnia bitwa Ike’a”) na taki, jaki widzimy powyżej. Może obawiał się, że zbyt mało potencjalnych czytelników będzie wiedziało, kogo nazywano Ike? Kto ma wiedzieć, ten wie, a jeśli już chciano dotrzeć do szerszej publiki można było zmienić tytuł choćby na „Ostatnia bitwa Eisenhowera” co byłoby bliższe oryginałowi i dokładniej oddawałoby, o czym jest ta książka.
Naczelny dowódca aliantów na zachodzie jest bowiem centralną postacią omawianej pracy, w której autor przedstawia, jakie wydarzenia i działania poszczególnych osób doprowadziły do takiego, a nie innego przebiegu ostatnich tygodni wojny. Autor wyjaśnia, dlaczego jego zdaniem alianci nie ruszyli na Berlin, ale skoncentrowali się na zupełnie niepotrzebnym i szkodliwym zdaniem autora okrążeniu wojsk marszałka Modela w Zagłębiu Ruhry. Whiting ani przez moment nie ukrywa, że uważa te decyzje za błędne, a cała książka w zasadzie jest jednym wielkim oskarżeniem pod adresem Eisenhowera i Bradleya, którzy postawili osobiste ambicje przed głównymi celami aliantów. Tezę, którą stawia autor, można streścić następująco: dominujący udział wojsk amerykańskich nie został w owym czasie należycie docenionych przez opinię publiczna, ponieważ najważniejsze operacje przeprowadzał brytyjski marszałek Montgomery i jego 1. Armia. On też miał zostać zdobywcą Berlina. Zawistnie amerykańscy generałowie z dowódcą SHAEF na czele, aby móc pochwalić się swoim sukcesem, zmienili plany i zamiast szturmować stolicę Rzeszy postanowili zorganizować manewr okrążenia na wielką skale i zamknąć w kotle grupę armii B marszałka Modela, a rolę Brytyjczyków ograniczyć do osłony północnej flanki tego manewru.
Przez ponad trzysta stron książki autor zajmuje się udowadnianiem swej tezy, opisując wydarzenia na najwyższych szczeblach władzy aliantów zachodnich. No może trochę mniej, bo jednak sporo miejsca zajmują po prostu opisy walk. Podobnie jak wielu innych autorów – jak choćby Robert Wilcox – twierdzi, że poprzez szybki rajd na wschód Zachód zająłby całe Niemcy, uniemożliwiając ich zajęcie przez Armię Czerwoną. Słowem jednak nie wspomina, jak do takich pomysłów mają się ustalenia z konferencji jałtańskiej, gdzie wielka trójka ustaliła wzajemne strefy wpływów, i nie mówi, czy w razie twardego stanowiska ZSRR Zachód powinien zdecydować się na wojnę ze wschodnim sojusznikiem. Tu krytykuje niepotrzebne ofiary poniesione w ulicznych walkach w Zagłębiu, ale nie mówi nic o ofiarach koniecznych do poniesienia przy zdobywaniu Berlina, a tym bardziej przy ewentualnym starciu z Armią Czerwoną. Kontrowersyjne dosyć jest też twierdzenie jakoby w końcowym okresie życia prezydent Roosevelt nie miał żadnego wpływu na swoich generałów, a wojnę według własnej woli prowadzili generałowie Marshall i Eisenhower. Niestety przybrało to formę bardziej krytykanctwa niż rzeczowej krytyki i wydaje mi się – choć niewykluczone, że się mylę – że w jakiejś mierze wpływ na to może mieć fakt, iż autor sam jest Brytyjczykiem.
Niestety w książce zajdziemy też kilka błędów innego rodzaju. Na stronie 103. jest mowa o amerykańskiej piechocie pancernej jadącej w Half-Trackach – w polskim nazewnictwie występuje piechota zmotoryzowana i zmechanizowana, z czego bardziej pasuje tu ta druga. Na piechotę pancerną możemy natknąć się tylko ewentualnie w kontekście średniowiecza. Nieco dalej, bo na stronie 136., znajdziemy informację, jakoby w miejscowości Winterberg w 1936 roku na rozkaz Hitlera odbyły się Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Tak naprawdę, jak wiemy, odbyły się w Garmisch-Partenkirchen, które od wspomnianej miejscowości odległe jest o ponad 600 kilometrów dzisiejszymi drogami. Na stronie 310. Whiting pisze o Nikołaju Bułganinie jako o przyszłym sekretarzu generalnym KPZR. Co prawda Bułganin zaszedł wysoko, bo został członkiem KC KPZR i premierem ZSRR, ale sekretarzem generalnym nigdy nie był. W kilku miejscach jest też mowa o ministerstwach zamiast o departamentach, jak to się nazywa w USA, ale to na pewno wina tłumacza. Szkoda, iż polski wydawca nie postarał się o przypisy do wspomnianych błędów autora, no chyba że sam ich nie zauważył…
Pomijając krytykę co do strony merytorycznej, książkę czyta się bardzo dobrze. Napisana jest lekkim, niekiedy nawet bardzo potocznym językiem, którego nie spodziewalibyśmy się w pracy historycznej. Autor nie stroni od drobnych uszczypliwości wobec postaci, o których pisze. Z drugiej strony powoduje to, że odebrałem książkę bardziej jako pracę typu sensacje XX wieku niż poważną pracę historyczną. Zastanawia też mała liczba pozycji bibliograficznych, wśród których najnowsza pochodzi z roku 1986. Do ukazania się I wydania w 2002 roku z pewnością powstało kilka ciekawych książek z tego zakresu.
Każdy sam musi zdecydować czy wydać na nią prawie 40 złotych. Z pewnością prezentuje odmienne od większości stanowisko, z którym warto się zapoznać dla pełnego obrazu sytuacji. Jednak z powodów, o których pisałem powyżej, powinna to być naprawdę starannie rozważona decyzja. Pozostawiam ją Wam.