Wojna od zawsze była domeną mężczyzn. To oni wojny wywoływali i oni na tych wojnach ginęli. Oczywiście w historii zdarzały się wyjątki. Nie zagłębiając się zbytnio w szczegóły, każdy może szybko wymienić najbardziej znane, dzielnie walczące kobiety, takie jak Joanna d’Arc czy Emilia Plater. Były to jednak tylko pojedyncze przypadki. Powszechnie znane, co tylko dodatkowo świadczy o ich wyjątkowości. Najnowsza książka rosyjskiej Autorki Anny Krylovej „Radzieckie kobiety w walce” traktuje o precedensie nieznanym na taką skalę we wcześniejszej historii wojen. Związek Sowiecki, chyląc się powoli ku upadkowi pod naporem niemieckiego najeźdźcy, był świadkiem zdumiewającego zrywu kobiet, palących się do walki. Kobiety te nie interesowały żadne funkcje do tej pory obstawiane przez płeć piękną. Nie chciały być ani sanitariuszkami, ani łączniczkami, ani tym bardziej pracować w sztabie. Koniecznie front, najlepiej w pierwszej linii. Przynajmniej tak to przedstawiały czołowe sowieckie gazety wojenne.

No właśnie. Jakkolwiek Autorka opisuje niezwykle ciekawe zjawisko, trudno nie zauważyć dość niefortunnego doboru literatury źródłowej. Zważywszy na to, jak bardzo zakłamanym wobec obywateli był terror Stalina i jak wiele zależało w tamtym okresie od najzwyczajniejszej propagandy, trudno oprzeć się wrażeniu, że opisy szturmujących punkty rekrutacyjne kobiet były stekiem bzdur, pisanych pod dyktando politruków. Odwoływanie się do tekstów publikowanych w „Izwiestiach”, „Prawdzie” czy „Komsomolskiej Prawdzie” jest tym bardziej niebezpieczne, że każdy, kto choć trochę orientuje się, jakim tworem było państwo sowieckie, wie, że gazety te prawdę miały co najwyżej w nazwie. Nie chce mi się wierzyć, że Autorka nie zauważa tego oczywistego faktu.

Tu dochodzimy, według mnie, do sedna problemu. Czytając „Radzieckie kobiety w walce”, nieraz odnosiłem wrażenie, że Autorka założyła z góry pewną tezę, którą uparcie próbuje obronić. Anna Krylova wychodzi tutaj od założeń nauk gender, postulujących w dużym uproszczeniu zerwanie tradycyjnych pojęć płci i zastąpienie ich dziwnym tworem płci społecznej (kulturowej). Abstrahując od słuszności takich wywodów, uważam, że ostatecznie historia właściwie oceni te nauki, wyrzucając je na swój śmietnik. Wracając do książki, propaganda głoszona przez sowieckie gazety bardzo ładnie wpisuje się ramy założone przez Autorkę. Tak samo jak cytowane przez Krylovą pamiętniki pisane przez kombatantki, bohaterki narodowe. Bohaterki narodowe promowane przez ówczesne władze i pokazywane jako sukces linii politycznej Partii i wzór, nawiasem mówiąc. Co dziwne, Autorka zauważa, że gdy nie było to po myśli władz, z gazet natychmiast znikały teksty o kobiecych kombatantkach, aby wrócić momentalnie, gdy okazało się, że świeżych rekrutów może być zwyczajnie za mało do przełamania frontu.

Autorka przedstawia żołnierki jako zupełnie nowy twór kulturowo-społeczny. Kobiety, które za wszelką cenę chcą zerwać ze stereotypowymi zadaniami, takimi jak prowadzenie domu i wychowanie dzieci. Żołnierki to kobiety, które wcale nie uważają się za gorsze od mężczyzn, mniej waleczne czy mniej wytrzymałe. Za wszelką cenę pragną udowodnić przydatność na froncie, jednocześnie unikając porównania z mężczyznami na płaszczyźnie płci, a jedynie osiągnięć. Tak więc kobiety te, zgodnie z ideologia feministyczną, zrywają ze swoją płciowością. Autorka sama wpada jednak w zastawioną pułapkę. Bo jak inaczej tłumaczyć ozdabianie stanowisk bojowych makami czy malowanie kwiatów na samolotach? Wydaje mi się, że właśnie te zachowania przemawiają za tym, że kobiety te za wszelką cenę chciały zachować swoją tożsamość jako kobiety, a nie żołnierki. Autorka porusza bardzo ciekawy temat, stawiając przy okazji bardzo odważne tezy. Niestety nie jestem do końca przekonany co do ich słuszności.