Trzydziesty czwarty dzień wojny. Przez co najmniej cztery ostatnie tygodnie wojna płynęła przy akompaniamencie nie tylko eksplozji bomb zrzucanych przez izraelskie samoloty, ale także wezwań do zawieszenia broni. Zanosi się na to, że dostaniemy przynajmniej namiastkę: według Amerykanów Izrael zapowiedział codzienne czterogodzinne przerwy w działaniach bojowych, które dadzą cywilom sposobność, aby ewakuować się na południe Strefy Gazy, a organizacjom pomocowym – czas na wykonanie ich pracy.

Na razie (a piszemy te słowa tuż przed północą) sprawa jest jednak zagadkowa. Według Waszyngtonu pauzy miały się rozpocząć już dziś, ale ogłoszenie przyszło – podkreślmy: ze strony Amerykanów – zbyt późno, aby Gazańczycy mogli skorzystać z pauzy. Musieliby się przemieszczać po ciemku, co w warunkach braku paliwa i elektryczności byłoby prawie niewykonalne. Poza tym wydaje się, że Izrael nic wie o tym, co rzekomo obiecał. Wprawdzie rzecznik kancelarii premiera Ejlon Lewi zapewnił, że Cahal będzie umożliwiał cywilom ewakuację, ale nie potwierdził, że będzie się to działo według zasad opisanych przez Waszyngton.



Izraelczycy już od niedzieli 5 listopada sami stosują „pauzy” – o zmiennej długości zależnie od potrzeb. Jak zwraca uwagę portal Times of Israel, Cahal unika w tym wypadku stosowania terminów takich jak „pauza”, „przerwa”, a już zwłaszcza „zawieszenie broni”. Zamiast tego oficjalne komunikaty mówią o otwarciu korytarza humanitarnego. Jest to swoisty ukłon w stronę tej części społeczeństwa, która albo w ogóle nie dopuszcza myśli o wstrzymaniu walki choć na chwilę, albo też dopuszcza ją wyłącznie pod warunkiem zwolnienia wszystkich 239 zakładników trzymanych przez Hamas.

Według kancelarii premiera wczoraj z korytarza – biegnącego z północy na południe wzdłuż Drogi Saladyna – skorzystało 50 tysięcy Gazańczyków. Z tego względu zamiast czterech godzin „pauza” trwała aż sześć. Oczywiście „pauzy” nie obejmują całej Strefy Gazy, ale jedynie korytarz wraz z jego otoczeniem i pewne dzielnice na północy Strefy.

Barak Rawid z Axiosa zwraca uwagę, że chociaż Izrael próbuje umniejszać znaczenie komunikatów Waszyngtonu, jest to istotne zwycięstwo dla tych, którzy domagają się zawieszenia broni. Amerykanie już w ubiegłym tygodniu zaczęli naciskać Bibiego, aby wprowadził w życie rozejmy humanitarne, ten zaś publicznie odrzucił amerykańską prośbę, ale za zamkniętymi drzwiami przystał na rozmowy o szczegółach takiego rozwiązania. Obawiał się podobno, iż Biden chce go wmanewrować w całościowe i, co gorsza, permanentne zawieszenie broni. Rawid pisze, iż Amerykanie jasno dali do zrozumienia, że nie mieli takiego zamiaru.

Izraelscy politycy podkreślają, iż nie może być mowy o żadnym zawieszeniu broni, gdyż bardziej niż cywile skorzystałby na nim Hamas. Wolni od presji ciągłego bombardowania, terroryści mogliby na przykład wydobyć rozmontowane wyrzutnie pocisków rakietowych ukryte w tunelach, zmontować je i umieścić na wybranych uprzednio stanowiskach (co w realiach gazańskich oznacza meczety, szkoły i szpitale). Mogliby też przygotować pułapki na żołnierzy Cahalu (na przykład improwizowane ładunki wybuchowe) czy naprawić strukturę uszkodzonych, ale niezawalonych tuneli.



Nie da się też wykluczyć, że hamasowcy po prostu skorzystaliby okazji, żeby masowo odpalić pociski rakietowe w stronę Izraela. A gdyby Cahal przeprowadził uderzenia odwetowe i zabił przy tym dziesiątki cywilów myślących, że na razie nic im nie grozi? Tym lepiej. Hamasowi nie zależy przecież na losie cywilów.

Dlatego też Netanjahu wielokrotnie oznajmiał: nie będzie wstrzymania działań bojowych, dopóki choć jeden zakładnik jest w rękach Hamasu. Takie stanowisko wyraża również Forum Rodzin Osób Porwanych i Zaginionych. Organizacja ta od dnia założenia (już 8 października) apeluje, żeby rząd nie odpuszczał Hamasowi, dopóki w jego rękach znajduje się choć jedna porwana osoba.

Na razie trwają zakulisowe negocjacje. Stawką ma być wolność od 10 do 15 zakładników w zamian za jedno- lub dwudniowe zawieszenie broni… pardon: jedno- lub dwudniową pauzę. Mediatorem w negocjacjach jest Katar, czemu trudno się dziwić, bo to właśnie w tym kraju mieszka (w niesamowitych luksusach) przywódca polityczny Hamasu Ismail Hanijja. Do Kataru przyleciał dziś szef CIA William J. Burns. Spotkał się on z premierem emiratu, aby omówić koncepcję dalszych negocjacji. Sprawę utrudnia jednak to, iż nie wszyscy zakładnicy są w rękach Hamasu. Według izraelskich służb wywiadowczych około czterdziestu przetrzymuje Palestyński Islamski Dżihad, a kolejnych dwudziestu porwały bandy jedynie luźno powiązane z którąś z tych organizacji.

Niemniej coraz więcej państw i organizacji naciska na Jerozolimę, aby ta przerwała działania bojowe choćby jednostronnie, niezależnie od losu zakładników. Argument jest prosty: Hamas Hamasem, ale cierpienie ludności cywilnej w Strefie Gazy przekroczyło już wszelkie rozsądne granice. Nawet prezydent Joe Biden apelował do Netanjahu o trzydniową pauzę.

Biden oznajmił również, że zamiast jednego korytarza humanitarnego otwarte będą dwa i że celem jego administracji jest, aby każdego dnia do Strefy Gazy docierało z Egiptu 150 samochodów ciężarowych z artykułami pierwszej potrzeby.



Według hamasowskiego ministerstwa zdrowia do tej pory w Strefie Gazy zginęło blisko 11 tysięcy osób, głównie kobiet i dzieci. Prawie 27 tysięcy osób zostało rannych. Na tym nie koniec kryzysu. Według Laili Baker z Funduszu Ludnościowego ONZ w Strefie Gazy jest około 50 tysięcy ciężarnych kobiet. Jeżeli przyjmiemy, że porody rozłożą się równo w czasie, w ciągu najbliższego miesiąca Gaza doczeka się ich co najmniej 4,5 tysiąca. Ale trzeba mieć na uwadze, że stres może przyspieszyć poród. Baker oświadczyła, że ze względu na brak leków i prądu wykonywano już cesarskie cięcia bez znieczulenia i tylko przy świetle latarki w telefonie.

Tymczasem w rozmowie z Fox News stwierdził, że celem Izraela nie było wysiedlanie nikogo i że zależy mu na doprowadzeniu pomocy humanitarnej do szpitali polowych. Trudno zresztą się spodziewać, aby mógł powiedzieć coś innego. Ciekawsza w jego wypowiedziach była skonkretyzowana, bodaj po raz pierwszy na forum publicznym, wizja Gazy po wojnie.

Według premiera Gaza ma być zdemilitaryzowana i zderadykalizowana, a następnie odbudowana. Izrael zaś nie chce i nie zamierza jej okupować, a tym bardziej nią rządzić. Stoi to w sprzeczności z wypowiedziami niektórych ministrów z rządu samego Netanjahu, ale współgra ze stanowiskiem Waszyngtonu, który chce, aby Gaza wróciła pod kontrolę Fatahu, obecnie rządzącego tylko na Zachodnim Brzegu. Miałoby to umożliwić połączenie obu części państwa palestyńskiego w jeden organizm polityczny i na powrót otworzyć drogę ku rozwiązaniu dwupaństwowemu. Trudno sobie jednak wyobrazić, aby taka wizja była realna, dopóki izraelska polityka jest w garści prawicowych radykałów, którzy znormalizowali przemoc wobec Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu.



Pod znakiem zapytania stoją nie tylko takie dalekosiężne (żeby nie powiedzieć: utopijne) plany, ale nawet te najbardziej krótkoterminowe. Podstawowym celem operacji „Żelazne Miecze” ma być unicestwienie Hamasu. Ale czy to w ogóle możliwe? Fatahowski premier Palestyny Muhammad Isztajja stwierdził, że nie – że Hamas to idea, której nie da się wykorzenić, a nie tylko organizacja. Oczywiście takie wypowiedzi to element walki o rząd dusz między Fatahem a Hamasem; ten pierwszy z radością podporządkowałby sobie „ideę”, niezależnie od tego, czy popartą karabinami i rakietami.

Faktycznie jeśli przyjmiemy, że Hamas jest po prostu ucieleśnieniem idei walki o niepodległą Palestynę wszelkimi sposobami – zapewne nie da się go unicestwić. Krwawa historia konfliktu izraelsko-palestyńskiego sprawia, że dla części Palestyńczyków jedynym akceptowalnym zakończeniem już na zawsze będzie tylko wymazanie Izraela z mapy. Nawet jeśli Hamas przestanie istnieć jako zorganizowana struktura, pojawi się inna organizacja, która poweźmie ten sam ludobójczy cel.

O możliwości unicestwienia Hamasu wypowiedział się także przewodniczący amerykańskiego połączonego szefostwa sztabów, generał C.Q. Brown. Jego zdaniem będzie to skrajnie trudne zadanie, a z biegiem czasu będzie się stawało coraz trudniejsze. Podkreślił również, że Izraelowi powinno zależeć na jak najszybszym rozstrzygnięciu wojny, ponieważ im dłużej będzie trwał kryzys humanitarny, tym większe jest ryzyko, że duże grupy ludzi postanowią zostać bojownikami – czy to w składzie Hamasu, czy jakiejś innej organizacji.

Tymczasem na polu walki Izrael nieubłaganie posuwa się naprzód. Przeciąwszy Strefę Gazy na dwoje, główna szpica natarcia zwróciła się na północ i przesuwa się teraz wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego, wyrąbując korytarz o szerokości kilkuset metrów. Jednocześnie druga szpica, która wkroczyła do Gazy od północy także wzdłuż brzegu morza, a następnie się zatrzymała, znów ruszyła naprzód. Po odcięciu miasta Gaza od południowej części Strefy następnym krokiem jest odcięcie go od morza.



To drugie natarcie zbliża się do szpitala Asz-Szifa i napotyka po drodze zacięty opór. Bitwa o jeden kompleks umocnionych stanowisk, znany jako Posterunek 17, trwała około dziesięciu godzin. Do tej pory Cahal stracił w wojnie 35 poległych. (Aktualizacja – 10 listopada o 6.00 rano: właśnie potwierdzono, że zginął 36. żołnierz, sierżant sztabowy Gilad Rozenblit).

Przypomnijmy, że szpital Asz-Szifa to nie tylko szpital, ale także siedziba Hamasu, który uwielbia budować swoje schrony pod budynkami takimi jak meczety, szkoły i właśnie szpitale. Wiadomo, że hamasowcy mają tutaj punkt dowodzenia, a według niektórych źródeł wręcz sztab. Do szpitala przylega dzielnica, którą Cahal nazywa wojskową i to właśnie tam spodziewa się najcięższych walk. Być może w schronie pod szpitalem przebywa Jahja Sinwar, rzeczywisty wódz Hamasu na obszarze Strefy Gazy.

IDF Spokesperson's Unit, Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported