Dwudziesty ósmy dzień wojny. Szpica głównego izraelskiego natarcia, skierowanego na południe od miasta Gaza, już wczoraj wieczorem dotarła na brzeg Morza Śródziemnego. Przez minione dwadzieścia cztery godziny pododdziały Cahalu utrwaliły kontrolę na tym stosunkowo wąskim, maksymalnie półtorakilometrowym, pasie ziemi i w praktyce domknęły okrążenie miasta.

Pozostałe dwa natarcia, wychodzące z północnego i wschodniego „narożnika” Strefy Gazy, na razie się zatrzymały. Nie wiadomo, jaki był ich cel – czy chodziło o odciągnięcie hamasowców od głównego kierunku działań czy może na przykład służby wywiadowcze ustaliły, że w tamtych regionach przetrzymywani są zakładnicy.

Teraz nie ma to już większego znaczenia. Każdemu, kto do tej pory nie ewakuował się do południowej części Strefy, grozi utrata życia, a niebezpieczeństwo rośnie praktycznie z minuty na minutę. Izrael instruował cywilów, aby opuścili miasto, ale oczywiście wielu nie chciało tego uczynić (jeśli nie w imię sprzeciwu wobec Izraela, to przez troskę o krewnych znajdujących się w szpitalach), a wielu innych nie było w stanie przez brak możliwości transportu.



Prostym Gazańczykom coraz trudniej o dostęp do czystej wody, nie wspominając już o paliwie. Wiadomo, że Hamas w ramach przygotowań do wojny zgromadził ogromne zapasy jednego i drugiego, ale oczywiście hamasowcy nigdy nie przejmowali się losem prostych Gazańczyków. Obecnie udostępniają szpitalom jedynie niezbędne minimum paliwa, które umożliwia placówkom funkcjonowanie na granicy zapaści. Dzięki temu lekarze i pacjenci wciąż mogą być mimowolnymi żywymi tarczami.

Rzecznik Agencji ONZ dla Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie (UNRWA) Adnan Abu Hasna powiedział, że pięćdziesiąt lokalizacji używanych przez agencję, w tym jej główna siedziba w mieście Gaza, stało się bezpośrednim lub pośrednim celem izraelskich ataków. „Nie ma bezpiecznych miejsc w Strefie Gazy”, podkreślił Abu Hasna. Do tej pory w toku wojny życie straciło 79 pracowników UNRWA. Giną także dziennikarze. Do tej pory (licząc zarówno Gazę, jak i północną granicę Israela) zginęło ich co najmniej 36 – głównie Palestyńczyków, ale także czterech Izraelczyków i jeden Libańczyk.

„Pośrednim celem” stał się dzisiaj także szpital Asz-Szifa w mieście Gaza. Służba prasowa Cahalu potwierdziła, że właściwym celem był ambulans używany jakoby przez komórkę terrorystyczną Hamasu. Według Izraelczyków w nalocie zginęło kilku terrorystów. Dyrektor szpitala Muhammad Abu Selima mówi zaś o trzynastu ofiarach śmiertelnych i ponad sześćdziesięciu rannych, głównie cywilów – wchodzących, wychodzących i czekających pod bramą szpitala. Według Palestyńskiego Czerwonego Półksiężyca zniszczony ambulans był jednym z pojazdów w konwoju krążącym między Gazą a przejściem granicznym w Rafah. Konwój ten był zapowiedziany przez hamasowskie ministerstwo zdrowia już wcześniej i już w drodze do Rafah ten sam konkretny ambulans był celem ataku



Filmy przedstawiające to miejsce po nalocie są wyjątkowo drastyczne, dlatego nie zamieszczamy ich w niniejszym sprawozdaniu. Ale jeśli ktoś bardzo chce, może obejrzeć jeden z nich tutaj.

Ale oczywiście mówimy o Strefie Gazy, a realia życia pod reżimem Hamasu sprawiają, że nic nie jest proste. Podobnie jak zbombardowany kilka dni temu obóz dla uchodźców w Dżabaliji, także szpital Asz-Szifa jest obiektem swoistego podwójnego zastosowania. To, że hamasowcy mieli pod budynkiem swoje schrony i punkt dowodzenia (według niektórych źródeł wręcz sztab), jest tajemnicą poliszynela, a dokładność wizualizacji publikowanych przez Izraelczyków jest w tym kontekście mało istotna. Tyle że to nie szpital był celem, ale karetka.

Czy rzeczywiście była ona wykorzystywana przez Hamas? Nie sposób powiedzieć na podstawie dostępnych materiałów. Ale używanie przez Hamas (i powiązane z nim organizacje) karetek pogotowia do celów terrorystycznych nie jest żadną nowością. Na przykład w 2002 roku w pobliżu Jerozolimy izraelskie służby zatrzymały ambulans wiozący bombę schowaną pod noszami, na których leżało palestyńskie dziecko. Istnieją doniesienia wskazujące, że jeśli kierowcy i lekarze nie chcą współpracować dobrowolnie, hamasowcy zmuszają ich do tego pod groźbą śmierci.

Tu trzeba pochylić się nad tym, że Cahalowi od zawsze przyświecała filozofia ograniczania strat w ludziach, konieczna w kontekście miażdżącej przewagi liczebnej potencjalnych (niejednokrotnie faktycznych) nieprzyjaciół. Takie podejście widać było także poza polem walki. Historyk Bret Devereaux przypomina, że Izrael w 2011 roku wymienił ponad tysiąc więźniów za jednego porwanego żołnierza Gilada Szalita. W związku z tym można zadać pytanie, czy byłby także gotów zabić tysiąc Palestyńczyków, aby zredukować straty choć o jednego żołnierza. I wszystko wskazuje na to, że byłby.



Devereaux zwraca uwagę, że działania takie jak niszczenie tuneli czy likwidowanie stanowisk dowodzenia położonych w skupiskach ludności cywilnej można przeprowadzić za pomocą piechoty (z odpowiednim wsparciem oczywiście), co pozwoliłoby uniknąć może nie wszystkich, ale przynajmniej sporej części przypadkowych ofiar. Oznaczałoby to jednak wystawienie izraelskich żołnierzy na niepomiernie wyższe ryzyko. Izrael przesunął wajchę najdalej jak się dało w kierunku: minimalne straty u nas, dowolnie wysokie straty cywilne u nich. Proporcja ta wykracza daleko poza normy stosowane przez Amerykanów w trakcie tak zwanej globalnej wojny z terroryzmem. Wesley Morgan przypomina, że na przykład w latach 2015–2016 dopuszczano śmierć maksymalnie dziesięciu cywilów w Iraku i Syrii, ale zera (!) w Afganistanie.

Jeżeli oczekiwano przekroczenia tego progu, zgodę na atak musiałby wydać sekretarz obrony, a w skrajnych przypadkach nawet sam prezydent. Nic nie wskazuje na to, aby w Izraelu stosowano obecnie taki bezpiecznik. Jest też jednak druga strona dyskusji, którą Devereaux zawiera w pytaniu: „gdybyśmy [my – Amerykanie] sami nie zrzucili tej bomby ani nie wystrzelili tego pocisku artyleryjskiego w tej samej sytuacji, czy słuszne jest, abyśmy dostarczali [Izraelowi] tę amunicję, skoro wiemy, że sposób użycia jej przez Izrael tak bardzo różni się od naszego?”.

Times of Israel informuje, że Amerykanie wywierają coraz mocniejszą presję na Izrael, aby ten ograniczył naloty przynajmniej w południowej części Strefy Gazy. Bądź co bądź Cahal nakazał Gazańczykom ewakuować się właśnie na południe. Wprawdzie wyznaczono obszar na obrzeżach Chan Junus, który faktycznie nie jest bombardowany i gdzie Gazańczycy mogą we względnym spokoju odbierać pomoc humanitarną, ale nie ma cienia szansy, aby pomieściło się tam ponad 2 miliony ludzi.



Wobec tego muszą oni przebywać poza strefą bezpieczeństwa – na szeroko rozumianym południu Strefy Gazy, które jednak nie jest obecnie wyraźnie bezpieczniejsze niż północ. Według Times of Israel Amerykanie podkreślili, że rosnąca liczba ofiar cywilnych sprawia, iż administracji Bidena coraz trudniej jest uzasadniać dalszą pomoc wojskową dla Izraela.

Wyraźnie widać, że demokratyczna administracja Bidena odczuwa coraz większą presję ze strony własnego obozu politycznego. Jej przedstawiciele próbują więc korygować kurs, tak aby wilk był syty, a owca cała. Sekretarz stanu Antony Blinken stwierdził, że trzeba zadbać o lepszą ochronę palestyńskich cywilów i że kiedy widzi zdjęcia martwych palestyńskich dzieci wyciąganych spod gruzów, widzi w nich własne dzieci.

Tymczasem w Partii Demokratycznej jako takiej – a nie tylko w tej jej części, która jest najbliżej Białego Domu – pojawia się coraz wyraźniejszy rozziew między skrzydłami, które można umownie nazwać propalestyńskim i proizraelskim. Grupa Democratic Majority For Israel (demokratyczna większość na rzecz Izraela) wykupiła spoty telewizyjne krytykujące Rashidę Tlaib i wskazujące, że głosowała ona przeciwko rezolucji potępiającej napaść Hamasu z 7 października.

Tlaib, Palestynka z pochodzenia, jest w amerykańskiej Izbie Reprezentantów jedną z dwóch najzacieklejszych krytyczek Izraela obok pochodzącej z Somalii Ilhan Omar. Waleed Shahid, rzecznik organizacji Justice Democrats, potępił spot jako islamofobiczny i stwarzający zagrożenie dla życia Tlaib. W podobnym tonie wypowiedziała się żydowska organizacja If Not Now, która stwierdziła, że reklama jest obliczona na stworzenie konfliktu między demokratami żydowskimi a muzułmańskimi.

Z Izraela płyną też głosy mówiące, że na przeszkodzie dalszemu amerykańskiemu wsparciu stanie sytuacja na Zachodnim Brzegu. Rząd Netanjahu od dawna patrzy przez palce na ataki żydowskich osadników na Palestyńczyków, ale od 7 października sytuacja jeszcze się pogorszyła. Times of Israel pisze o ponad stu atakach w ponad sześćdziesięciu miejscowościach i co najmniej siedmiu ofiarach śmiertelnych po stronie palestyńskiej. Kilka dni temu aresztowano żołnierza, który (będąc na przepustce) miał zamordować Palestyńczyka. Ofiara zbierała oliwki i nie stwarzała dla nikogo żadnego zagrożenia. Na domiar złego coraz częściej dochodzi do przypadków wymiany ognia między Palestyńczykami a żołnierzami Cahalu.



Tymczasem Egipt wciąż blokuje granicę. Dostawy pomocy humanitarnej odbywają się na skalę aptekarską w stosunku do potrzeb, a prezydent Abd al-Fattah as-Sisi nie chce słyszeć o przyjmowaniu dużych grup uchodźców. Egipscy pogranicznicy przepuszczają tylko obywateli państw trzecich (co oznacza głównie obywateli palestyńskich mających także inne paszporty) i rannych Palestyńczyków, którzy będą leczeni w szpitalach w miejscowościach na Synaju. Niestety mimo że w pierwszych dniach proces ten biegł stosunkowo sprawnie, wkrótce tempo spadło, a na domiar złego procedury narzucone przez Egipcjan sprawiają, że w wielu przypadkach rodzice i dzieci nie mogą przekroczyć granicy wspólnie.

Zakończmy ciekawostką o charakterze ściśle wojskowym. Hamas opublikował nagranie pokazujące jedną z możliwych taktyk zwalczania izraelskich czołgów. Na półtoraminutowym filmie widać, jak bojownik wyłania się z tunelu (co skądinąd pokazuje, dlaczego Izraelowi tak zależy na niszczeniu tuneli) i podbiega do przejeżdżającej obok Merkawy siman 4M. Następnie kładzie improwizowany ładunek wybuchowy wykonany z granatu przeciwpancernego na kadłubie tuż przy wieży. Uruchamia zapalnik i odbiega. Pięć sekund później następuje eksplozja.

Następnie hamasowiec chwyta granatnik przeciwpancerny i strzela do czołgu. Niestety chmura pyłu uniemożliwia ocenę skutku tych zabiegów. W oddali widać płomień eksplozji, ale nie wiadomo, co go spowodowało. Położenie wybuchu – stosunkowo wysoko nad ziemią – sugeruje, że widzimy skutek działania aktywnego systemu ochrony Me’il Ruach (wiatrówka – w sensie kurtki, nie broni), znanego na światowych rynkach pod nazwą Trophy. Jeżeli system zadziałał poprawnie, czołg mógł zostać uszkodzony jedynie wybuchem ajdika.

A skąd pomysł na taki podwójny atak? Raczej nie może chodzić o „zmiękczenie” pancerza, gdyż nie da się zagwarantować, że pocisk z granatnika trafi potem w to samo miejsce. Bardziej prawdopodobna jest próba uruchomienia (lub uszkodzenia) aktywnego systemu ochrony tak, aby nie mógł zadziałać przeciwko pociskowi. Ale czy w takiej sytuacji nie prościej byłoby strzelić z dwóch granatników w krótkim odstępie czasu?



Przypomnijmy, że w internecie pojawiły się hamasowskie ulotki mające instruować cywilów, jak radzić sobie z izraelskim „żelastwem”. Jak już pisaliśmy, z ulotki wynika, że Hamas jest przekonany o wrażliwości Me’il Ruach na działanie „głupich” granatów przeciwpancernych z RPG-7 (i pokrewnych) w przypadku ich odpalenia z niewielkiej odległości. Zalecana odległość strzału (około 50 metrów) wskazuje, że Me’il Ruach nie jest w stanie reagować dostatecznie szybko na nagłe wykrycie niekierowanych naddźwiękowych pocisków przeciwpancernych, a co za tym idzie – jego skuteczność w walkach miejskich czy wokół tuneli może być znacznie niższa.

Notabene powyższe nagranie pokazuje też inną wrażliwość: nie tylko Merkawy, ale czołgów ogólnie w walce bez wsparcia piechoty. Tyle że wracamy w tym miejscu do kwestii, którą poruszyliśmy wyżej. Piechota byłaby wymarzonym celem dla hamasowców. Pancerniacy przynajmniej mają ochronę w postaci czołgu, piechurzy ponosiliby nieakceptowalnie wysokie, jak na standardy Izraela, straty. Do tej pory Cahal stracił 24 żołnierzy w operacji lądowej – to zdumiewająco mało jak na tę skalę konfliktu, a izraelscy generałowie raczej nie zechcą zmienić tego stanu rzeczy.

I jeszcze na koniec słówko o Hasanie Nasr Allahu. Sekretarz generalny Hezbollahu wygłosił zapowiadane od dawna przemówienie, wokół którego jego akolici zrobili mnóstwo – jak powiedziałaby młodzież – hajpu. Okazało się, że było to wiele hałasu o nic. Najciekawszą częścią przemówienia było potwierdzenie domysłów (w tym naszych), że Hezbollah został zaskoczony wybuchem wojny.

Nasr Allah nie ogłosił włączenia się jego organizacji do wojny ani nawet radykalnego zwiększenia wsparcia dla Hamasu. To, co zapowiedział, można by z przymrużeniem oka nazwać strategiczną niejednoznacznością: siłą Hezbollahu ma być to, że Izrael nie wie, co Hezbollah planuje. Palestyńczycy są jawnie rozczarowani, czują, że Nasr Allah się na nich wypiął, i dają temu wyraz w karykaturach takich jak poniższa.

Fars Media Corporation