Poranek 10 października zaczął się od informacji o zmasowanym ataku na infrastrukturę cywilną w Kijowie i innych miastach Ukrainy. Według oficjalnego komunikatu w uderzeniach wykorzystano osiemdziesiąt cztery pociski manewrujące i dwadzieścia cztery bezzałogowe aparaty latające, w tym trzynaście irańskich dronów Szahed-136. Z tej liczby czterdzieści trzy pociski i trzynaście UAV-ów (w tym dziesięć Szahedów) zestrzelono lub spadły same z siebie przed osiągnięciem celu.

Pociski, które dotarły nad miasta, wyrządziły jednak ogromne szkody. W Kijowie zginęło według najnowszych danych zginęło pięć osób, a czterdzieści siedem zostało rannych, w mieście Dniepr – odpowiednio cztery i dziewiętnaście. Część ataków była wymierzona w elektrownie i elektrociepłownie, ale równolegle chodziło o spowodowanie możliwie największych ofiar wśród ludności w dobrze widocznych miejscach. Nie ma wątpliwości, że Rosjanom chodziło o zastraszenie ludności Ukrainy, a pozbawienie jej dostępu do ogrzewania i energii elenktycznej przed nadchodzącą zimą również spełniało ten cel.



W Kijowie zaatakowano między innymi park imienia Tarasa Szewczenki. Tam powstało poniższe nagranie. Inny pocisk spadł na ruchliwe skrzyżowanie ulicy Wołodymyrskiej z Bulwarem Szewczenki. Jeden pocisk uderzył kilometr od siedziby Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, co stało się podstawą komentarzy, jakoby to właśnie ten budynek był celem ataku. Jeśli jednak Rosjanie pudłują o kilometr, to równie dobrze mogą w nic nie celować i po prostu walić na oślep – co też robią.

Uszkodzono także budynek, w którym znajduje się między innymi niemiecki konsulat.

Spiętrzenie fali ataków na miasta nastąpiło rano, ale w kolejnych godzinach nad ukraińskie miasta pomknęło więcej pocisków. Około 16.00 czasu polskiego celem ataku, już po raz drugi jednego dnia, stał się Krzemieńczuk. Na cele w obwodzie lwowskim Rosjanie posłano dotąd co najmniej piętnaście pocisków. W Mikołajowie pocisk spadł na Narodowy Uniwersytet Okrętownictwa. Tak z kolei wyglądało z bliska uderzenie na Dniepr.

Trzy pociski manewrujące odpalone z rosyjskich okrętów na Morzu Czarnym w drodze nad zachodnią Ukrainę wleciały w przestrzeń powietrzną Mołdawii. Tamtejszy minister spraw zagranicznych Nicu Popescu wezwał na dywanik rosyjskiego ambasadora.

Pojawiły się również informacje, jakoby Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża wstrzymał działalność w Ukrainie ze względu na zbyt wysokie zagrożenie. Ukraiński rzecznik MKCK Ołeksandr Własenko zapewnił jednak, iż wbrew doniesieniom agencji Reutera organizacja pracuje i będzie pracować dalej.

Surowikin

Niektóre źródła twierdzą, że barbarzyńskie ataki na ludność cywilną to odwet za uszkodzenie Mostu Krymskiego (o czym więcej w dalszej części sprawozdania). Naszym zdaniem dało ono co najwyżej dało Rosjanom pretekst, a gdyby most wciąż stał nienaruszony, do ataków na miasta i tak by doszło. Noszą one bowiem wyraźny odcisk palca Siergieja Surowikina, nowego (od 8 października) głównodowodzącego sił najeźdźczych.



Głównodowodzący Wozduszno-kosmiczeskimi siłami gienierał armii Surowikin (jutro obchodzi 56. urodziny, bodajby się udławił tortem) jest weteranem wojny w Syrii i – obok Michaiła Mizincewa – odpowiada za największe rosyjskie zbrodnie w tym kraju, a przede wszystkim za rzeź dokonaną w Aleppo i Darze. Mizincew przeniósł swoje krwawe doświadczenia do Mariupola, Surowikin zaś najwyraźniej zamierza je rozszerzyć na całą Ukrainę. Nie chodzi nawet o to, że inaczej nie potrafi – takie postawienie sprawy rozgrzeszałoby go częściowo z rozlicznych i ohydnych zbrodni, których dokonał w minionych latach – ale raczej o to, że inaczej nie chce, bo nie widzi sensu w innej metodzie prowadzenia wojny.

Inni komentatorzy twierdzą, że Surowikin został wybrany przez Szojgu i samego Putina na kozła ofiarnego. Kiedy w końcu nadejdzie klęska, głowa Surowikina potoczy się po moskiewskim bruku, a prominentni siłowicy, tacy jak właśnie Szojgu czy szef FSB Bortnikow, będą mogli umyć ręce. W takim scenariuszu Surowikin miałby być świadom, że posłano go na zatracenie, wobec czego od początku mu się spieszy, gdyż tylko jaskrawy sukces w Ukrainie może go ocalić. Jeśli wbrew wszystkiemu zwycięży, nagrodą może być stanowisko szefa sztabu generalnego odziedziczone po Gierasimowie.

Można się spodziewać, że w najbliższych tygodniach zobaczymy jeszcze niejedną powtórkę z dzisiejszych wydarzeń. Rosjanie oczywiście przez siedem miesięcy przetrzebili swoje zasoby pocisków manewrujących i balistycznych, ale do całkowitego wyczerpania – zwłaszcza tych starszej generacji – jeszcze daleko. Do tego oczywiście Kreml może liczyć na irańskie Szahedy-136 czy raczej (ta wersja staje się coraz bardziej prawdopodobna) ich lokalne klony noszące oznaczenie Gieran-2. Nie jest to wprawdzie pełnokrwista amunicja krążąca tylko klasyczny samolot-pocisk, gdyż brak zintegrowanych środków obserwacji uniemożliwia korygowanie wyboru celu na bieżąco, ale do terroryzowania cywilów czy niszczenia dużych nieruchomych i nieopancerzonych celów nadaje się aż za dobrze.

Odnotujmy również, że według ukraińskich służb wywiadowczych rozkaz przygotowania dzisiejszej serii ataków wydano już 2 lub 3 października, czyli przez zniszczeniem Mostu Krymskiego i przed faktyczną nominacją Surowikina (chociaż prawdopodobnie już po zapadnięciu decyzji w tej sprawie).

Trzeba też pamiętać, że ataki na miasta trwają praktycznie bez przerwy. To, co widzieliśmy dzisiaj, wyróżnia się pod względem nie jakościowym, ale ilościowym – od początkowej fazy wojny Rosja nie zdecydowała się na przeprowadzenie zmasowanych równoczesnych uderzeń na miasta. Ale pojedyncze ataki także zbierają tragiczne żniwo wśród ludności cywilnej. W nocy z 8 na 9 października w ataku na Zaporoże życie straciło od 12 do 17 osób.

Most Krymski

Wciąż nie ma pewności, co i jak spowodowało poważne uszkodzenia mostu. Hipoteza o dostarczonych po kryjomu pociskach ATACMS upadła już chyba na dobre z braku choćby najmniejszych dowodów, natomiast dużą popularność zdobywa hipoteza o ciężarówce wyładowanej materiałami wybuchowymi. Według New York Timesa, powołującego się na anonimowe źródło ukraińskie, miała to być operacja Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, a kierowca najprawdopodobniej nie wiedział, co wiezie.



W Finlandii ciekawego wywiadu (o którym dowiedzieliśmy się dzięki Chrisowi Owenowi – @ChrisO_wiki) udzielił saper major Mika Tyry. Jego zdaniem użyto ładunku wybuchowego o masie do 2 tysięcy kilogramów, ale wzbogaconego być może termitem lub magnezem. To właśnie ta domieszka miała sprawić, że wybuchowi towarzyszyła duża kula ognia, która spowodowała zapłon pociągu na sąsiedniej nitce mostu. Major odrzuca hipotezę o łodzi bezzałogowej wyładowanej materiałami wybuchowymi czy innej podobnej metodzie sabotażu, ponieważ na nagraniach nie widać żadnego śladu rozbryzgu wody.

Wiadomo, że niecały kwadrans przed eksplozją ciągnik siodłowy i naczepa, w której rzekomo nastąpiła detonacja, przeszły (pobieżną) kontrolę przy wjeździe na most. Kontrola była pobieżna. Jeśli mamy do czynienia z operacją o charakterze szpiegowskim, a nie ściśle wojskowym, taka jej pora jest logiczna: nad ranem wartownicy będą zmarznięci i zmęczeni, nie będzie im się chciało pracować, być może będą nawet u samego końca zmiany. Z drugiej strony nawozy na bazie azotanu amonu to stosunkowo powszechny ładunek, a a sugerowana przez fińskiego majora domieszka może tłumaczyć rozmiar eksplozji, ale oczywiście komplikowałoby fazę przygotowania operacji.

Tymczasem na Twitterze rosyjskie trolle rozpętały kampanię pod hasztagiem #ZelenskyWarCriminal. Rzecz jasna, zbrodnią wojenną miałby być atak na Most Krymski.

Mobilizacja

Sekcja o mobilizacji stanie się chyba już stałym elementem naszych sprawozdań. Jak pokazuje praktyka, nie ma czegoś takiego jak ograniczona mobilizacja. „Góra” stwierdziła, że w kamasze ma trafić tyle a tyle żołnierzy, więc tyle właśnie trafi. A że trzeba organizować regularne łapanki w stylu niemieckiej okupacji w Polsce? No to trzeba, ale rozkaz też trzeba wykonać. Potem wielu zmobilizowanych musi kupować sobie wyposażenie na własną rękę, a ceny, jak można się spodziewać, poszły w górę i mobiki muszą brać lichwiarskie kredyty, aby zapewnić sobie minimalną szansę na przeżycie.

Wiadomo, że mobilizowani są nawet 70-latkowie czy mężczyźni niemający wszystkich kończyn. Wśród „szczęśliwców” znalazł się także moskwianin Oleg Wasiliew, chorujący na rdzeniowy zanik mięśni. Groteskowego obrazu sytuacji dopełnia to, że budynek komisji uzupełnień, w którym ma się stawić Wasiliew, nie jest przystosowany do potrzeb osób niepełnosprawnych.

Ładu ani składu w tym nie ma za grosz. Jeśli już mobiki trafią pod skrzydła jakiegoś kompetentnego oficera (na co oczywiście nie ma żadnej gwarancji), ten i tak nie wie, jak ma ich szkolić, do czego przygotowywać, nie ma też sprzętu, który mógłby im przydzielić. A choćby i miał – samym poborowym często nie chce się ćwiczyć, mają bowiem świadomość, że wyznaczono ich do roli mięsa armatniego i tylko od ślepego szczęścia zależy, czy wrócą żywi.

Aktualizacja (20.00)

Sytuację na froncie można podsumować krótko: jest dobrze. Na wschód od Iziumu ZSU nadal posuwają się naprzód w kierunku Swatowego i zachodzą Kreminną od północy. W połączeniu z pozycjami zajmowanymi przez Ukraińców na południe od miasta widać, że chcą oni wziąć Kreminną w kleszcze, a Rosjanie są tego świadomi i się boją. W kanałach na Telegramie widać obawę przed całkowitym okrążeniem, takim jak w Łymanie. Wszystko wskazuje, że większość żołnierzy z mobilizacji będzie kierowana właśnie na ten odcinek frontu. Jeśli udałoby się masą ludzką zastopować jakoś nieubłagane ukraińskie postępy, być może pojawiłaby się nawet szansa na nową ofensywę na kierunku iziumskim. Właśnie na tak słabych fundamentach stoi obecnie rosyjska wojna w Ukrainie.

Bitwa o Bachmut trwa. Rosjanie odnieśli pewne ograniczone sukcesy w kwestii okrążania miasta, pojawiają się informacje, że wkroczyli na jego zachodnie przedmieścia, co oznaczałoby, że pierścień jest już w połowie zamknięty. Garnizon Bachmutu wciąż znosi huraganowy ostrzał artyleryjski. Rosjanie podjęli także próbę ofensywy z Kreminnej na Łyman właśnie po to, aby uniemożliwić zamknięcie okrążenia. Prawdopodobnie w ich ręce ponownie wpadła Dibrowa (ta pod Kreminną, nie pod Łymanem), ale poza tym natarcie nie przyniosło sukcesów.

Na południu Rosjanie zajęli pozycje na nowej linii obronnej między Dawydiwym Bridem a Kaczkariwką. Ukraińcy skupili się na ograniczonym rozpoznaniu bojem. Można się spodziewać, że jeśli wymacają jakiś słaby punkt, natychmiast podejmą kolejną próbę kontrofensywy. Dziś około 14.30 zestrzelono tam jednego rosyjskiego Su-25.

Aktualizacja (2.05)

Na koniec wróćmy jeszcze do tematu mobilizacji i sprawy, którą znów wyniuchaliśmy dzięki niezastąpionemu Chrisowi Owenowi. Niezależni dziennikarze rosyjscy zrzeszeni w projekcie SOTA informują, że bezpośrednio po zakończeniu bitwy o Łyman – czyli mniej więcej tydzień temu – doszło do (kolejnej!) kuriozalnej sytuacji. Kiedy jeszcze oddziały moskalskie nie zostały odepchnięte od Łymanu, na ten odcinek frontu planowano ściągnąć około stu świeżo zmobilizowanych żołnierzy z obwodu briańskiego, którzy mieliby uczestniczyć w próbie ponownego zdobycia miasta. Trzeba mieć na uwadze, że było to niespełna dwa tygodnie po ogłoszeniu ukazu mobilizacyjnego, więc mówimy tu o żołnierzach z jednej z pierwszych łapanek.

Ale nie z zupełnie pierwszej. Do briańskich mobików dotarła wiadomość, że już wcześniej inną grupę, także stu żołnierzy i także nieprzeszkolonych, posłano do walki o Łyman. Z tej grupy żywy wrócił jeden. Postawieni w obliczu takiej rzezi, żołnierze z drugiej grupy odmówili udziału w działaniach bojowych pod Łymanem. Nie wiadomo, jaki dokładnie los ich spotkał, można przypuszczać, że niektórych dla przykładu wtrącono do więzienia, a resztę i tak zmuszono do pójścia na front. Ferment w rosyjskich szeregach jest jednak coraz widoczniejszy.

Heneralnyj sztab ZSU