Niespełna sześćdziesiąt siedem lat temu filipińska Manila stała się areną jednej z najzacieklejszych bitew miejskich drugiej wojny światowej. Jej ofiarą padła w pierwszym rzędzie ludność cywilna, zatrzaśnięta w śmiertelnej pułapce pomiędzy walczącymi wojskami japońskimi i amerykańskimi. W efekcie Manilę, zwaną niegdyś „Perłą Orientu”, ochrzczono mianem „najbardziej zniszczonego w czasie wojny miasta – zaraz po Warszawie”.

I shall return!

Pewną ironią losu jest fakt, że do tej bitwy – wręcz całej kampanii – wcale nie musiało dojść. Przez długi czas amerykańskie dowództwo kwestionowało bowiem sens przeprowadzania zmasowanej inwazji na Filipiny. Zwłaszcza marynarka wojenna twardo obstawała za kontynuacją rozpoczętej pod koniec 1943 roku ofensywy przez środkowy Pacyfik. Admirałowie przypominali że wiedzie tamtędy najkrótsza droga do Wysp Japońskich, argumentując jednocześnie, że na niewielkich archipelagach środkowego Pacyfiku Japończycy nie będą w stanie przygotować rozbudowanej obrony. Kluczową rolę w planach floty odgrywało zwłaszcza zajęcie Formozy (obecnie Tajwan), która miała stać się zapleczem dla ostatecznej ofensywy przeciwko Japonii. Z racji ograniczonej ilości sił i środków pozostających do dyspozycji aliantów przyjęcie tego wariantu oznaczałoby automatycznie porzucenie myśli o wyzwoleniu Filipin. Dowództwo Floty Pacyfiku było skłonne rozważyć co najwyżej przeprowadzenie ograniczonych działań zaczepnych w południowej i środkowej części archipelagu (celem neutralizacji znajdujących się tam japońskich baz lotniczych i zabezpieczenia ataku na Formozę). Luzon – największa i najważniejsza wyspa Filipin, na której położona była stolica, Manila – miał natomiast zostać bezwzględnie ominięty. Za takim rozwiązaniem opowiadali się nie tylko dowódcy US Navy – admirałowie Ernest King i Chester Nimitz – lecz także generał George C. Marshall (szef sztabu US Army) i dowódca sił powietrznych, generał Henry H. Arnold.

Tylko jeden człowiek od samego początku obstawał za uderzeniem na Filipiny. Był to generał Douglas MacArthur – dowódca Obszaru Południowo-Zachodniego Pacyfiku (South West Pacific Area). MacArthur wskazywał, że Archipelag Filipiński stanowić będzie solidniejsze zaplecze dla ofensywy przeciwko Japonii niż samotna Formoza. Przede wszystkim wysuwał jednak argumenty natury politycznej, co było w tym wypadku o tyle adekwatne, że przed wojną Filipiny stanowiły terytorium autonomiczne USA1. MacArthur przekonywał, że rezygnacja ze zbrojnego wyzwolenia archipelagu – a co za tym idzie, pozostawienie Filipińczyków na pastwę brutalnej japońskiej okupacji – narazi na szwank honor USA, osłabi ich wpływy w powojennych Filipinach i obniży mocarstwowy prestiż w Azji. Kto wie jednak, czy największej roli nie odgrywały motywy osobiste. Gdy w 1942 roku Japończycy dokonali inwazji na Filipiny, MacArthur kierował daremną obroną archipelagu, po czym aby uniknąć niewoli, musiał uciekać do Australii. Zanim to nastąpiło, złożył Filipińczykom słynną obietnicę – I shall return! (Powrócę!). Jej spełnienie planował od chwili, gdy tylko postawił stopę na australijskiej ziemi i nie zamierzał pozwolić, aby ktokolwiek przeszkodził mu w pomszczeniu poniesionej niegdyś klęski. Inna sprawa, że kontynuacja ofensywy przez środkowy Pacyfik oznaczałaby, iż Obszar Południowo-Zachodniego Pacyfiku – a wraz z nim MacArthur, którego ambicje były wręcz legendarne – zostaliby odstawieni na boczny tor. Chwała „pogromców Japonii” spadłaby wówczas na dowódców US Navy, których generał serdecznie i z wzajemnością nie znosił.

autor nieznany

Tomoyuki Yamashita

Ostateczna decyzja należała do prezydenta Roosevelta, który przychylił się do argumentów MacArthura. W rezultacie 3 października 1944 roku Kolegium Połączonych Szefów Sztabów zatwierdziło decyzję w sprawie rozpoczęcia operacji inwazyjnej na Filipinach. Już 20 października Amerykanie przeprowadzili zaskakujące lądowanie na wyspie Leyte (środkowa część archipelagu), dzięki czemu japońska obrona na Filipinach została rozcięta na dwie części. Po otrząśnięciu się z pierwszego zaskoczenia Japończycy przystąpili do organizacji odsieczy. Seria bitew morskich stoczonych w pobliżu Leyte w dniach 23–26 października przyniosła im jednak ciężką klęskę, która nieodwracalnie złamała potęgę Połączonej Floty. Walki na samej wyspie trwały natomiast aż do 26 grudnia 1944 roku i kosztowały japońską armię utratę od 70 do 80 tysięcy żołnierzy. Uporawszy się z Leyte, MacArthur mógł wreszcie rozpocząć inwazję na Luzon. Zanim to jednak nastąpiło Amerykanie wylądowali na słabo bronionej wyspie Mindonoro (15 grudnia), skąd ich lotnictwo mogło wspierać planowane operacje na Luzonie.

Marsz przez Luzon

6 stycznia 1945 roku MacArthur przystąpił do decydującego uderzenia. Tego dnia flota inwazyjna zakotwiczyła na Zatoce Lingayen w północno-zachodniej części Luzonu. Przez blisko trzy dni amerykańska flota i lotnictwo intensywnie ostrzeliwały i bombardowały strefę desantu, jednak z dość skromnymi rezultatami, gdyż Japończycy nie mieli w tym rejonie większych sił ani umocnień. 9 stycznia na plażach wylądowały cztery dywizje amerykańskiej 6. Armii. W ciągu zaledwie kilku dni na przyczółku znalazło się 175 tysięcy amerykańskich żołnierzy. Pod względem ilości zaangażowanych sił i środków kampania na Luzonie miała okazać się największą – po lądowaniu w Normandii – pojedynczą operacją inwazyjną przeprowadzoną przez amerykańskie siły zbrojne podczas drugiej wojny światowej.

W pierwszych dniach operacji Amerykanie byli wręcz zaskoczeni słabością japońskiego oporu. Niemniej jednak, dowodzący 6. Armią generał Walter Krueger, skądinąd urodzony w należącym dziś do Polski, a wówczas do cesarskich Niemiec Złotowie, postanowił działać ostrożnie i metodycznie. Swój I korpus dowodzony przez generała Innisa P. Swifta (6. i 43. Dywizja Piechoty) skierował na lewą flankę, chcąc w ten sposób zabezpieczyć się przed ewentualnym kontratakiem. W tym samym czasie 37. i 40. Dywizja Piechoty, należące do XIV Korpusu (generał Oscar W. Griswold), rozpoczęły ostrożny marsz na południe. Ich zadaniem było zdobycie Clark Field (największego lotniska wojskowego na Filipinach), a następnie uderzenie w kierunku Manili. MacArthur, który obiecał Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, że oczyści centralny Luzon w ciągu czterech do sześciu tygodni od lądowania, był niezadowolony z ostrożności Kruegera i domagał się przyspieszenia ofensywy. Sam zresztą był naciskany przez przełożonych, którzy oczekiwali szybkiego zdobycia Clark Field, aby amerykańskie samoloty mogłyby stamtąd wspierać planowane operacje na Iwo Jimie i Okinawie. Inna sprawa, że nieżyczliwi szeptali po kątach, iż MacArthur pragnął zdobyć Manilę przed swoimi urodzinami, które przypadały na 26 stycznia. Okazało się jednak, że łatwiej powiedzieć niż zrobić. Oddziały 6. Armii, przyzwyczajone do walki na względnie niewielkich wyspach południowego Pacyfiku, miały początkowo trudności z prowadzeniem głębokich operacji zaczepnych. Ponadto japoński opór zaczął wkrótce tężeć i XIV Korpus potrzebował aż tygodnia (24–31 stycznia), aby zdobyć zaciekle bronione Clark Field. Zwycięstwo kosztowało Amerykanów utratę 150 zabitych i 600 rannych, podczas gdy japońskie straty zamknęły się liczbą 2500 żołnierzy.

U.S. Army Signal Corps

MacArthur powraca na Filipiny (U.S. Army Signal Corps)

Gdy bitwa o Clark Field zaczęła dobiegać końca, Krueger przegrupował XIV Korpus, aby ten mógł kontynuować ofensywę w kierunku Manili. 40. Dywizja Piechoty pozostała w rejonie lotniska, aby dalej oczyszczać teren, podczas gdy 37. Dywizja Piechoty i świeżo dołączona do korpusu – w pełni zmechanizowana – 1. Dywizja Kawalerii przystąpiły do uderzenia wzdłuż dróg numer 3 i 5. Już 28 stycznia 37. Dywizja przy pomocy filipińskich partyzantów zabezpieczyła dwa ważne mosty na rzece San Fernando (drogowy i kolejowy), biegnącej niespełna trzynaście mil na południe od Clark Field. MacArthura niełatwo było jednak zadowolić. Głównodowodzący regularnie wizytował pierwszoliniowe oddziały, pouczając młodszych oficerów i domagając się przyspieszenia ofensywy. 30 stycznia oskarżył 37. Dywizję o „wyraźny brak energii i ducha zaczepnego”. Żołnierzom 1. Dywizji Kawalerii wydał natomiast słynny rozkaz: „Idźcie do Manili (…) Uwolnijcie więźniów w Santo Tomas. Bierzcie Pałac Malacañan i gmach parlamentu…”. W odpowiedzi dowodzący kawalerzystami generał Verne D. Mudge zorganizował dwie zmechanizowane „lotne kolumny”, które rozpoczęły błyskawiczny rajd w kierunku Manili.

W tym samym czasie dowodzący amerykańską 8. Armią generał Robert Eichelberger (notabene jeden z ulubieńców MacArhura) zdołał przekonać szefa o konieczności wysadzenia dodatkowych desantów na Luzonie. 29 stycznia blisko 40 tysięcy żołnierzy amerykańskiego XI Korpusu (38. i część 24. Dywizji Piechoty dowodzone przez generała Charlesa P. Halla) wylądowało u nasady półwyspu Bataan. Dwa dni później na plażach pod Nasugbu, nieopodal południowego wejścia do Zatoki Manilskiej, wylądowały dwa pułki piechoty szybowcowej należące do amerykańskiej 11. Dywizji Powietrznodesantowej. Wreszcie 3 lutego na grzbiet Tagaytay zrzucono należący do tej samej dywizji 511. pułk spadochronowy. Co prawda MacArthur planował początkowo, że 11. Dywizja Powietrznodesantowa zajmie się wyzwalaniem południowego Luzonu, jednak ambitny Eichelberger przekonał go, aby skierować spadochroniarzy na Manilę. W ten sposób 6. i 8. Armia rozpoczęły wyścig do filipińskiej stolicy.

Początkowo wydawało się, że 6. Armia zwycięży ten wyścig bez większego problemu, gdyż marsz XIV Korpusu nabrał ogromnego tempa. Momentami „lotne kolumny” 1. Dywizji Kawalerii pędziły z prędkością 50 mil na godzinę. O świcie 2 lutego kawalerzyści znajdowali się już w odległości 30 kilometrów od Manili. 37. Dywizja Piechoty poruszała się nieco wolniej, niemniej również jej żołnierze dokładali wysiłków, aby dotrzeć do miasta jako pierwsi. Japoński opór był wszędzie nieznaczny. Ostatnia przeszkoda padła 3 lutego, kiedy to szwadron 8. pułku kawalerii w śmiałym rajdzie zdobył most na rzece Tuliahan – w ostatniej chwili uniemożliwiając wrogowi jego wysadzenie. Jeszcze tego samego dnia szpice 1. Dywizji Kawalerii osiągnęły północne przedmieścia Manili. Dowodzący XIV Korpusem generał Griswold udzielił kawalerzystom zgody na wkroczenie do miasta.

Medical Dept., U.S. Army: Surgery in World War II: Activities of Surgical Consultants, Vol. II, Office of the Surgeon general, Dept. of the Army, Washington, D.C., 1964.

Medical Dept., U.S. Army: Surgery in World War II: Activities of Surgical Consultants, Vol. II, Office of the Surgeon general, Dept. of the Army, Washington, D.C., 1964.

Początek bitwy o Manilę

W tym momencie pozwolę sobie na krótkie intermezzo i poświęcę kilka słów drugiej stronie batalii. Na samym wstępie wypada przypomnieć, że za obronę Filipin odpowiadała japońska 14. Armia, na której czele stał generał Tomoyuki Yamashita – słynny „Tygrys Malajów” wsławiony zdobyciem Singapuru w 1942 roku. Na samym początku kampanii dysponował on blisko 430 tysięcy żołnierzy, z czego blisko 275 tysięcy stacjonowało na Luzonie. Na papierze siły te mogły wyglądać imponująco, w rzeczywistości większość żołnierzy była jednak słabo wyszkolona i wyposażona. 14. Armii brakowało broni ciężkiej, środków transportu i amunicji, a po klęsce poniesionej pod Leyte nie mogła liczyć ani na wsparcie floty, ani na dostawy drogą morską. Przeciwnik dysponował także całkowitym panowaniem w powietrzu. Yamashita był jednak nie tylko zdolnym strategiem, lecz również realistą. Doskonale zdawał sobie sprawę ze słabości swoich oddziałów i w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów po fachu nie miał zamiaru zmarnować całej armii w bezpośrednim starciu z MacArthurem – co wedle japońskich standardów byłoby może rozwiązaniem „honorowym”, lecz także całkowicie samobójczym. Opracowany przez Yamashitę plan obrony Luzonu przewidywał wycofanie głównych sił 14. Armii w trudno dostępne pasma górskie Sierra Madre i Cordillera Central we wschodniej i północnej części wyspy. „Tygrys Malajów” planował zachować w ten sposób gros sił i uwikłać Amerykanów w długotrwałą wojnę na wyczerpanie. Nie przewidywał większych działań obronnych w centralnej części Luzonu, a zwłaszcza w Manili. Rozważał nawet ogłoszenie filipińskiej stolicy „miastem otwartym”, lecz ostatecznie zdecydował, że w momencie nadejścia Amerykanów zostanie ona ewakuowana – po uprzednim wywiezieniu wszelkich zapasów i zniszczeniu instalacji o znaczeniu militarnym.

Gdyby ten plan został zrealizowany, Manila zapewne zostałaby ocalona. Problem jednak w tym, że z różnych względów Yamashita sprawował dość iluzoryczną kontrolę nad częścią formalnie podległych mu jednostek. Jednym takich oddziałów był stacjonujący w Manili garnizon tak zwanej 31. specjalnej bazy morskiej, który organizacyjnie podlegał dowództwu japońskiej marynarki wojennej. Dowodzący garnizonem kontradmirał Sanji Iwabuchi odmówił wykonania rozkazu Yamashity nakazującego ewakuację miasta. Oficjalnie argumentował, że odwrót z Manili uniemożliwi mu wykonanie zadań ewakuacyjno-niszczycielskich, które powierzyło mu dowództwo Połączonej Floty. W rzeczywistości Iwabuchi wraz ze swoimi oficerami kontestował racjonalną strategię obroną przyjętą przez Yamashitę. Manilę uważał za znakomitą pozycję obronną, której zdobycie będzie musiało kosztować Amerykanów poważne straty. Opuszczenie filipińskiej stolicy bez poważniejszej walki stanowiłoby natomiast w jego mniemaniu plamę na honorze japońskiego żołnierza. Dużą rolę przy podejmowaniu decyzji o zaniechaniu ewakuacji miasta odegrały także motywy osobiste. Animozje pomiędzy różnymi rodzajami sił zbrojnych Japonii były od dawna bardzo głębokie, stąd kontradmirał zapewne z niechęcią myślał o wykonywaniu rozkazów generała wojsk lądowych. Ponadto Iwabuchi dowodził uprzednio pancernikiem Kirishima, który Amerykanie zatopili pod Guadalcanalem i – jak spekulują niektórzy autorzy – usilnie poszukiwał okazji do pomszczenia tamtej porażki.

Wróćmy jednak do wydarzeń, które rozegrały się w Manili. 3 lutego w godzinach wieczornych do miasta wjechała pierwsza amerykańska kolumna zmotoryzowana, którą prowadził oficer partyzantki filipińskiej, kapitan Napoleon Valeriano. Po zmroku jeden z czołgów 8. pułku rozwalił bramę Uniwersytetu Santo Tomas, gdzie od dwóch lat w ciężkich warunkach przetrzymywano blisko cztery tysiące internowanych obywateli państw alianckich – głównie Amerykanów. Załoga obozu – w większości złożona z rdzennych mieszkańców Formozy – niemal natychmiast złożyła broń, a amerykańskich czołgistów otoczyły setki rozradowanych więźniów. Co prawda w jednym z budynków zabarykadował się japoński oddział, który wziął na zakładników 275 przetrzymywanych tam kobiet i dzieci, jednak gdy amerykańskie dowództwo zagwarantowało Japończykom swobodę przejścia, żołnierze odeszli, nie czyniąc zakładnikom krzywdy. Tej samej nocy kawalerzyści zdobyli także Pałac Malacañan, gdzie przez dziesięciolecia rezydowali kolejno hiszpańscy i amerykańscy gubernatorzy, a od 1935 roku – prezydenci Wspólnoty Filipińskiej. Z kolei 4 lutego w mieście pojawiły się czołówki 37. Dywizji Piechoty. Pod wieczór piechurzy zdobyli słynne więzienie Bilibid, gdzie uwolnili blisko 800 alianckich jeńców wojennych i 530 internowanych cywilów.

autor nieznany, via Wikimedia Commons

autor nieznany, via Wikimedia Commons

Zachwycone takim obrotem wypadków amerykańskie dowództwo było początkowo przekonane, że zajęcie Manili okaże się „spacerkiem” (powszechnego w sztabach optymizmu nie podzielał tylko dowódca 6. Armii, generał Krueger). 4 lutego MacArthur wydał komunikat, w którym ogłosił, że wyzwolenie filipińskiej stolicy nastąpi w najbliższym czasie. W jego sztabie planowano nawet przeprowadzenie parady zwycięstwa – na wzór tej, która miała miejsce w wyzwolonym Paryżu. Szybko jednak okazało się, jak złudne były to rachuby. O ile bowiem północna część Manili pozostawała stosunkowo słabo obsadzona przez obrońców, o tyle pozostałych dzielnic wraz z lotniskiem Nichols Field broniły główne siły japońskiego garnizonu. Pod komendą kontradmirała Iwabuchiego znajdowało się blisko 17 tysięcy żołnierzy – w tym 12,5 tysiąca członków personelu marynarki wojennej i 4,5 tysiąca żołnierzy wojsk lądowych2. Dysponowali oni ponad 50 działami, kilkuset moździerzami i dużą ilością broni maszynowej. Na potrzeby walki lądowej zaadaptowano także całą artylerię przeciwlotniczą Manili, jak również broń wydobytą z zatopionych w porcie okrętów bądź zniszczonych na lotniskach samolotów. Oddziały garnizonu miały co prawda dość zróżnicowaną wartość bojową (obok regularnych formacji, znalazły się w jego składzie oddziały sformowane ze słabo wyszkolonych żołnierzy służb pomocniczych, a nawet przymusowi robotnicy z Korei i Formozy), niemniej jednak większość obrońców była zdecydowana drogo sprzedać skórę. W całym mieście wznoszono barykady, minowano ulice, organizowano gniazda broni maszynowej i stanowiska snajperów. Doskonałym oparciem dla Japończyków stała się solidna zabudowa Manili, projektowana z myślą o częstych w rejonie tej części świata trzęsieniach ziemi. Niemal wszystkie większe budynki publiczne zamieniono w twierdze. W niektórych obiektach militarnych rozmieszczono też filipińskie „żywe tarcze”

O tym, że szybkie wyzwolenie Manili jest iluzją, Amerykanie przekonali się już 4 lutego. Tego dnia żołnierzom 1. Dywizji Kawalerii nie udało się sforsować rzeki Pasig, oddzielającej północną cześć Manili od południowej, gdyż silny ogień przeciwnika zatrzymał ich na moście Quezon. Kawalerzyści musieli dokonać taktycznego odwrotu, a sam most został rychło wysadzony w powietrze. Tego samego dnia zastopowane zostały również atakujące od południa oddziały 8. Armii Eichelbergera. 511. pułk stanął nad rzeką Parañaque około 6,5 kilometra na południe od Manili, nie będąc w stanie jej sforsować z powodu silnego ostrzału japońskiej artylerii z pobliskiego Nichols Field. Ogień przeciwnika był tak intensywny, że jeden z dowódców kompanii kazał nadać słynną depeszę: „Powiedźcie Halseyowi [dowódcy 3. Floty], aby nie szukał japońskiej floty – ona okopała się na Nichols Field”3.

autor nieznany, via battlingbastardsbataan.com

autor nieznany, via battlingbastardsbataan.com

W ten sposób błyskawiczny rajd na Manilę zamienił się w zażartą bitwę miejską, która potrwać miała niemal miesiąc. Generał Griswold podzielił Manilę na dwa sektory, polecając 37. Dywizji Piechoty wyzwolić zachodnią część miasta, podczas gdy opanowanie wschodnich dzielnic pozostawił 1. Dywizji Kawalerii. Do 10 lutego obie dywizje zdołały oczyścić tereny na północ od rzeki Pasig i zdobyć instalacje zaopatrujące miasto w wodę pitną. Przełomowy okazał się 12 lutego, kiedy po tygodniu zażartych walk 11. Dywizja Powietrznodesantowa zdobyła wreszcie Nichols Field. Tego samego dnia 1. Dywizja Kawalerii zdołała przebić się do wybrzeży Zatoki Manilskiej, nawiązując po drodze kontakt ze spadochroniarzami z 11. Dywizji. Manila została w ten sposób kompletnie okrążona. Japoński garnizon ponosił ogromne straty i do tego momentu utracił już większość artylerii. Niemniej Japończycy bronili się z fanatyczną zaciekłością, a kontradmirał Iwabuchi trzykrotnie odmówił wykonania rozkazu ewakuacji Manili (17, 19 i 21 lutego – dwa dni później japońskie dowództwo ostatecznie utraciło łączność z garnizonem Manili). Amerykańscy żołnierze musieli toczyć zażartą walkę niemal o każdą ulicę i każdy budynek. Sytuację pogarszał fakt, że weterani bitew na wyspach południowego Pacyfiku nie mieli żadnego doświadczenia w walkach ulicznych. Siłą rzeczy postępy były więc powolne. Prawie trzy dni trwały zacięte walki o niewielką wysepkę Provisor na rzece Pasig (9–11 lutego). Po upływie kolejnego tygodnia Amerykanom udało się opanować stadion Rizal z pobliskim kompleksem sportowym. Dopiero 20 lutego, po blisko ośmiodniowych, zaciętych walkach, żołnierze 37. Dywizji Piechoty zdobyli ruiny fanatycznie bronionej komendy policji. Dwa dni później padł gmach ratusza, jednak zanim to nastąpiło, Amerykanie byli zmuszeni przez trzy dni oczyszczać każde piętro za pomocą bazook, miotaczy ognia i dział strzelających na wprost. Z kolei 23 lutego zdobyto silnie broniony gmach poczty i centralny szpital miejski wraz z sąsiednim kompleksem budynków Uniwersytetu Dalekowschodniego. W tym ostatnim Japończycy bronili się przez prawie dziesięć dni.

Orgia zabijania

Siły zbrojne Cesarstwa Japońskiego nigdy nie przywiązywały specjalnej wagi do zasad prawa wojennego. Japońskiego żołnierza cechowała zarówno nieustępliwość w boju, jak i granicząca z okrucieństwem bezwzględność wobec przeciwnika i ludności cywilnej. Brutalności wobec cywilów nauczyła także Japończyków kilkuletnia okupacja Filipin i towarzysząca jej podjazdowa wojna z miejscową partyzantką. W ostatnich miesiącach 1944 roku Japończycy, obawiając się wybuchu filipińskiego powstania, przeprowadzili w Manili masowe aresztowania, które w dużej mierze rozbiły tamtejszy ruch oporu. Z kolei gdy amerykańskie wojska zaczęły zbliżać się do miasta, Japończycy rozpoczęli masową konfiskatę żywności, przez co w mieście zaczęto wkrótce odnotowywać liczne przypadki śmierci głodowej. Okupanci przystąpili także do likwidacji więźniów politycznych przetrzymywanych w manilskich więzieniach. Od 31 stycznia byli oni małymi grupkami wywożeni z cel i rozstrzeliwani na terenie Chińskiego Cmentarza lub na Cmentarzu Północnym. Prawdziwa orgia przemocy rozpętała się jednak, gdy Amerykanie wtargnęli do miasta, a Japończycy przystąpili do realizacji zadań „ewakuacyjno-niszczycielskich”. Wówczas – w atmosferze zaciętej bitwy miejskiej i przy świadomości, że jej końcowy rezultat może być tak naprawdę tylko jeden – cesarscy żołnierze pozbyli się ostatnich hamulców. Niczym wilk zapędzony w pułapkę bez wyjścia postanowili zabrać ze sobą do grobu jak największą liczbę wrogów – przede wszystkim bezbronnych, a zatem stanowiących najłatwiejszy cel filipińskich cywilów. Nastawienie Japończyków dobrze oddają słowa jednego z oficerów, który grupie zakonników oznajmił: „Może Amerykanie nadejdą – ale wy już ich nie zobaczycie”.

Wiele przesłanek jednak wskazuje, że masowe mordy nie były wyłącznie samowolnymi ekscesami zdemoralizowanego żołdactwa, spowodowanymi atmosferą oblężenia i załamaniem łańcucha dowodzenia. Odnalezione po bitwie dokumenty świadczą, że japońskie dowództwo nakazało żołnierzom traktować wszystkich mieszkańców Manili jako partyzantów. W jednym z takich rozkazów zapisano jednoznacznie, iż „wszystkie osoby przebywające na polu bitwy, z wyjątkiem członków japońskich sił zbrojnych, japońskich cywilów i członków specjalnych jednostek budowlanych, będą skazane na śmierć”. Inny rozkaz zawierał z kolei szczegółowe wytyczne w sprawie najbardziej „ekonomicznych” metod zabijania cywilów i usuwania ich zwłok.

To, co działo się wówczas na ulicach Manili, przypominało jako żywo niesławną rzeź warszawskiej Woli w wykonaniu SS i policji niemieckiej w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku. Japońscy żołnierze podpalali całe kwartały miasta, po czym ogniem broni maszynowej masakrowali uciekających w popłochu cywilów. Wpadali do kościołów i szkół, w których chroniły się setki uchodźców, i mordowali wszystkich bez względu na wiek i płeć. Ludzi ukrywających się w piwnicach, schronach bądź rowach przeciwlotniczych wybijano za pomocą granatów. W niektórych kwartałach miasta Japończycy ograniczali się „tylko” do gruntownej selekcji pochwyconej ludności i egzekucji wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni. Ci, którzy zginęli od kul, mogli mówić o szczęściu. Tysiące Filipińczyków zostało bowiem spalonych żywcem, zakłutych bagnetami, zarąbanych samurajskimi mieczami bądź po prostu zatłuczonych na śmierć bambusowymi kijami. Ochrony nie zapewniał ani znak Czerwonego Krzyża, ani szaty duchowne. W szpitalach przywiązywano pacjentów do łóżek, po czym mordowano w najokrutniejszy sposób. 10 lutego japońscy żołnierze wpadli do siedziby Filipińskiego Czerwonego Krzyża, gdzie szukało schronienia wielu rannych i uchodźców. Około 65 mężczyzn, kobiet i dzieci (w tym kilkoro niemieckich Żydów) zamordowano. Masakrę przeżyło zaledwie kilka osób, w tym Modesto Farolan – prezes Filipińskiego Czerwonego Krzyża.

O skali odbywającej się w Manili rzezi mogą świadczyć chociażby odnalezione po bitwie dzienniki japońskich żołnierzy. Jeden z nich, o nazwisku Akasuki, zapisał pod datą 7 lutego: „115 partyzantów zostało zabitych. Sam zadźgałem dziesięciu”. Dwa dni później odnotował, iż: „spalono tysiąc partyzantów”. Z kolei inny żołnierz zapisał w swoim dzienniku pod datą 17 lutego: „w niektórych częściach miasta zabiliśmy kilka tysięcy Filipińczyków (młodych i starych, kobiety i mężczyzn) oraz Chińczyków”. Oto kilka przykładów bestialstw dokonanych przez Japończyków w Manili:

7 lutego

  • Masakra w gmachu Plaridel, gdzie japońska tajna policja Kempeitai urządziła swoją siedzibę. Wszystkich przetrzymywanych tam więźniów zamordowano za pomocą bagnetów, a budynek spalono.
  • Oddział japońskiej piechoty morskiej wtargnął do fabryki papieru w dzielnicy Singalong. Dwudziestu pięciu filipińskich robotników związano i rozstrzelano z broni maszynowej. Fabryka została spalona.
  • W dzielnicy Paco Japończycy spędzili kilkuset mieszkańców do dwóch budynków, po czym spalili ich żywcem. W pobliskim kinie również zgromadzono kilkuset cywilów, których następnie wybito za pomocą granatów. Rannych dobijano strzałami karabinowymi i ciosami bagnetów.
  • Japońscy żołnierze uprowadzili z Krajowego Szpitala Psychiatrycznego 35 pracowników. Związanych cywilów podzielono na dwie grupy – jedną zakłuto bagnetami, natomiast drugą zaprowadzono na pobliski klif i zrzucono do oceanu.

9 lutego w kaplicy na terenie Saint Paul College japońscy żołnierze zgromadzili kilkuset mieszkańców okolicznych domów. Budynek wysadzono następnie w powietrze, a cywilów, którzy przeżyli wybuch, zakłuto bagnetami lub wybito ogniem broni maszynowej. Zginęło około 435 osób.
12 lutego w masońskiej świątyni na Taft Avenue zabito granatami kilkuset cywilów.
16 lutego na trenie kompleksu sportowego Rizal amerykańscy żołnierze odnaleźli setki ciał zamordowanych cywilów – w tym zwłoki katolickiego księdza i trzydziestu dwóch zakonnic, spośród których część została przed śmiercią zgwałcona.
21 lutego w Arsenale uniwersyteckim Japończycy zamordowali pacjentów – gruźlików przeniesionych ze szpitala San Juan de Dios i instytutu Quezon.
22 lutego około 300 cywilów zostało rozstrzelanych na terenie Santa Rosa College.

Szczególnie tragiczny był los filipińskich kobiet. W całym mieście japońscy żołnierze dopuszczali się masowych i okrutnych gwałtów, których ofiarą padały nawet kilkuletnie dziewczynki. Już 6 lutego japońscy żołnierze wpadli do Santa Isabel College prowadzonego przez siostry szarytki, gdzie dopuścili się zbiorowych gwałtów na przebywających w internacie kilkunastoletnich uczennicach. Zakonnice, które próbowały bronić podopiecznych, zostały ciężko pobite. Z kolei w dzielnicy Ermita Japończycy wyłapywali młode kobiety i dziewczynki, po czym zaciągali do Hotelu Bayview, gdzie były więzione i gwałcone – niekiedy nawet przez dwudziestu żołnierzy w ciągu jednego dnia. Kilka kobiet, którym udało się przeżyć ten horror, zeznawało później na procesach japońskich zbrodniarzy wojennych. Trzeba dodać, że po dokonanym gwałcie kobiety zazwyczaj okrutnie mordowano. Wiele z nich doznało obscenicznych okaleczeń, których nie będę jednak opisywał, aby nie być oskarżonym o epatowanie makabrą.

W tych dniach wielką daninę krwi złożył Kościół katolicki. W Manili zginęło łącznie osiemdziesięciu cudzoziemskich duchownych rzymskokatolickich i pięćdziesiąt zakonnic, spośród których większość poniosła śmierć z rąk Japończyków.

9 lutego Japończycy wtargnęli do klasztoru księży lazarystów. Sześciu księży i czterech braci zakonnych (obywateli Hiszpanii) zabrano nad brzeg kanału Estero de Balete i tam zakłuto bagnetami. Wraz z duchownymi zginęli dwaj przebywający w klasztorze nowicjusze i chińscy pracownicy.
10 lutego inna grupa żołnierzy wkroczyła do klasztoru w dzielnicy Malate, skąd uprowadziła czterech irlandzkich misjonarzy kolumbanów. Nigdy ich nie odnaleziono.
19 lutego na terenie manilskiej starówki Japończycy wyciągnęli z tłumu uchodźców blisko stu mężczyzn, w tym prawie czterdziestu duchownych pochodzenia hiszpańskiego. Zaprowadzono ich w okolice dawnego pałacu gubernatora, a następnie zapędzono do dwóch wykopanych w pobliżu rowów przeciwlotniczych, gdzie rzekomo mieli znaleźć lepszą ochronę przed amerykańskimi pociskami. W rzeczywistości niemal wszystkich wybito ogniem broni maszynowej. Zginęło wówczas 33 duchownych (22 księży i 11 braci zakonnych) – w tym jedenastu augustianów, dziesięciu franciszkanów (między innymi prowincjał Salvador Rodríguez), sześciu reformatów i sześciu kapucynów.

Do najgłośniejszej masakry doszło na terenie prowadzonego przez braci szkolnych De la Salle College – niegdyś najlepszej szkole na Filipinach. Po rozpoczęciu bitwy schroniło się tam blisko stu cywilów – głownie znajomi zakonników, byli uczniowie i mieszkańcy sąsiednich domów. Japończycy pojawili się po raz pierwszy 7 lutego. Uprowadzili wtedy przełożonego domu – brata Egberta Xaviera (obywatela Irlandii) – i sędziego Joségo Carlosa. Obu już więcej nie widziano. Żołnierze powrócili 12 lutego, aby wymordować resztę księży i uchodźców. Pochwyconych rozstrzeliwano lub zakłuwano bagnetami, kobiety gwałcono. Zginęło wtedy trzydzieści dziewięć osób, w tym szesnastu braci szkolnych (Niemców, Irlandczyków, Czechów, Węgrów).

Ogarnięci szałem zabijania Japończycy nie respektowali żadnych tabu. Ofiarą mordów i gwałtów padali nie tylko Filipińczycy, lecz także przebywający w Manili obywatele państw neutralnych, a nawet obywatele sprzymierzonych z Japonią. Spalono hiszpański konsulat, w którym zamordowano około pięćdziesięciu osób (łącznie podczas rzezi Manili zginęło około 250 obywateli Hiszpanii)4. Louis Lerougue – konsul Francji Vichy – został zamordowany we własnej rezydencji. Zginął również konsul Wenezueli Alberto Delfino z całą rodziną. Japończycy nie uszanowali nawet Klubu Niemieckiego przy San Luis Street. Po rozpoczęciu bitwy schroniło się tam pięciu obywateli Niemiec i setki filipińskich uchodźców, którzy mieli nadzieję, że Japończycy uszanują budynek należący do obywateli sojuszniczego państwa. 10 lutego japoński oddział podpalił jednak budynek, a następnie podczas trwającej niemal dwanaście godzin masakry wymordował co najmniej 800 osób – w tym wszystkich pięciu Niemców (łącznie w Manili zginęło 28 obywateli Trzeciej Rzeszy). Przewodniczący Klubu, Martin Ohaus, został zabity na miejscu, gdy próbował okazać żołnierzom niemiecki paszport. Była to jedna z największych masakr podczas całej „Rzezi Manili”. W ruinach Klubu Niemieckiego Amerykanie odnaleźli później zaledwie trzech ocalałych cywilów.

Mieszkańcom Manili śmierć niosło jednak nie tylko rozbestwione japońskie żołdactwo. Co prawda amerykańskie dowództwo, chcąc uniknąć nadmiernych zniszczeń i ofiar wśród cywilów, nałożyło początkowo szereg ograniczeń na jednostki artylerii i lotnictwa, jednak gdy japoński opór okazał się twardszy niż zakładano, zostały one w dużej mierze zniesione (w mocy pozostały jedynie ograniczenia w dotyczące wykorzystywania lotnictwa bombowego). W rezultacie amerykańska artyleria ostrzeliwała gęsto zaludnione dzielnice, powodując ogromne ofiary i zniszczenia. Całe kwartały były zmiatane z powierzchni ziemi. Świadkowie wspominali, że gdy pewien starszy wiekiem Filipińczyk próbował przekonać jednego z oficerów amerykańskiej artylerii, aby zaprzestano ostrzeliwania gęsto zamieszkanych dzielnic, ten odpowiedział: „A jak myślisz? Po co targaliśmy ze sobą cały ten towar aż z Ameryki?”. Pociski spadały nawet na wyraźnie oznaczone flagami Czerwonego Krzyża szpitale (pewnym usprawiedliwieniem może być fakt, że wbrew regułom prawa wojennego Japończycy zamienili je w silnie bronione twierdze). Samoloty myśliwskie F8F Bearcat latały nisko nad miastem, ostrzeliwując wszystko, co się ruszało – w tym uciekających cywilów. Przypuszcza się, że spośród wszystkich cywilnych ofiar bitwy o Manilę około 30–40 procent zginęło na skutek amerykańskiego ostrzału.

Krwawy koniec

Po zdobyciu szpitala i Uniwersytetu Dalekowschodniego oddziały XIV Korpusu mogły przystąpić do uderzenia na ostatnie japońskie bastiony w mieście. Jednym z nich było Intramuros – manilskie Stare Miasto. Dzielnica była otoczona murami obronnymi, którym zresztą zawdzięczała nazwę, a jej korzenie sięgały drugiej połowy XVI wieku. Z względu na dużą liczbę znajdujących tam katolickich kościołów i klasztorów Intramuros zwano czasem „małym Watykanem”. Drugim zwornikiem japońskiej obrony były stojące opodal starówki potężne gmachy Parlamentu, Departamentu Finansów i Departamentu Rolnictwa. Generał Griswold złożył Japończykom propozycję honorowej kapitulacji, która została całkowicie zignorowana. Z ciężkim sercem MacArthur wyraził więc zgodę na zasypanie Intramuros nawałą artyleryjską, nakazując jedynie oszczędzić kościół i klasztor świętego Augustyna. Amerykańska artyleria (w tym haubice kalibru 203 mm) ostrzeliwała Intramuros od 17 lutego, a kulminacją było przygotowanie artyleryjskie, przeprowadzone rankiem 23 lutego. W odpowiedzi Japończycy ustawili na murach sto filipińskich „żywych tarcz”. Nie skłoniło to Amerykanów do przerwania ognia, w efekcie czego wszyscy zakładnicy ponieśli śmierć.

23 lutego o godzinie 8:30 amerykańska piechota ruszyła do szturmu na Intramuros. Zaraz potem na manilską starówkę spadła kolejna ulewa pocisków o łącznej wadze blisko 185 ton. Tego samego popołudnia japoński pułkownik w rzadkim odruchu litości udzielił znacznej liczbie cywilów zgody na przejście za amerykańskie linie. Mimo trwającego wciąż ostrzału Intramuros opuściło wówczas blisko trzy tysiące osób – głównie kobiety i dzieci oraz pewna liczba duchownych katolickich. Większość zamieszkujących dzielnicę filipińskich mężczyzn Japończycy już wcześniej zamknęli na terenie starego Fortu Santiago. W jego lochach Amerykanie odnaleźli później ciała setek bestialsko pomordowanych cywilów i kilkuset niemalże zagłodzonych na śmierć, lecz wciąż żywych więźniów. Ponadto pewna liczba cywilów ukrytych w kościele świętego Augustyna nie uwierzyła japońskim zapewnieniom i nie zaryzykowała przejścia pod ostrzałem za linię frontu. Większość z nich została później zamordowana przez japońskich żołnierzy lub zginęła pod gruzami.

24 lutego bitwa o Intramuros była właściwie zakończona. Spośród blisko dwutysięcznej japońskiej załogi do niewoli dostało się zaledwie 25 żołnierzy, podczas gdy szturmująca starówkę 37. Dywizja Piechoty straciła 25 zabitych i 265 rannych. Tego samego dnia Amerykanie zdobyli także rejon portu. Okazało się to stosunkowo łatwe, gdyż broniące się tam oddziały były złożone głównie z przymusowych robotników z Korei i Formozy, którzy dość chętnie oddawali się do niewoli. O wiele cięższa przeprawa czekała jednak Amerykanów przy próbie zdobycia trzech gmachów, gdzie ostatnich kilkuset obrońców broniło się z fanatyczną zaciekłością. Przez wiele dni amerykańscy żołnierze musieli walczyć dosłownie o każde piętro, a czasami nawet każde pomieszczenie. Dopiero 28 lutego – po dwudniowym szturmie i intensywnym ostrzale artyleryjskim – piechurzy z 37. Dywizji oczyścili ostatecznie ruiny Parlamentu. Przez cztery dni (26 lutego–1 marca) 5. pułk kawalerii szturmował gmach Departamentu Rolnictwa. Ostatni punkt japońskiego oporu – ruiny gmachu Departamentu Finansów – padł dopiero 3 marca. Ten dzień uznawany jest za datę zakończenia bitwy o Manilę.

„Warszawa Azji”

Manila była wreszcie wolna, lecz amerykańskie zwycięstwo należy uznać za pyrrusowe. „Spacerek” zamienił się bowiem w miesięczną bitwę miejską, której koszty okazały się bardzo wysokie. 1010 amerykańskich żołnierzy zginęło w walce, a kolejnych 5565 odniosło rany5. Japoński garnizon wybito prawie do nogi – zginęło ponad 16 tysięcy żołnierzy, w tym kontradmirał Iwabuchi, który popełnił samobójstwo w oblężonym gmachu Departamentu Finansów. Największą daninę krwi złożyła jednak ludność cywilna, zatrzaśnięta w śmiertelnej pułapce pomiędzy walczącymi wojskami. Zgodnie z amerykańskimi szacunkami podczas bitwy zginęło blisko 100 tysięcy mieszkańców Manili (być może jest to liczba zawyżona)6.

Równie ogromne były straty materialne. Intramuros razem z bezcennymi zabytkami zostało zniszczone niemal w stu procentach. W gruzach legły między innymi: katedra, pałac arcybiskupi, trzechsetletni Fort Santiago oraz szereg kościołów, klasztorów i kamienic. Względnie nienaruszone pozostały tylko kościół i klasztor pod wezwaniem świętego Augustyna. Stare hiszpańskie mury, od których starówka wzięła nazwę, zostały zburzone w 50%. Wiele cennych zabytków i wartościowych przedmiotów zostało bezpowrotnie zniszczonych już po bitwie, gdy Amerykanie przystąpili do „porządkowania” ruin Intramuros przy pomocy buldożerów. Straty w pozostałych dzielnicach były równie dotkliwe. Rejon portu zniszczono w 90%. Południowe dzielnice Malate i Ermita zostały zburzone odpowiednio w 90% i 85%. Na skutek japońskich podpaleń i wysadzeń poważnie ucierpiały także północne dzielnice: Quiapo, Santa Cruz i Binondo. Szczególnie dotkliwe były straty poniesione przez instytucje naukowe i kulturalne. Dla przykładu katolicki Adamson University utracił 75 tysięcy książek i periodyków oraz cenne wyposażenie laboratoryjne, podczas gdy w St. Scholastica’s College zagładzie uległo 10 tysięcy książek, czterdzieści fortepianów, sprzęty liturgiczne i wyposażenie laboratoryjne. Filipińska Biblioteka Narodowa straciła 300 tysięcy książek i 25 tysięcy czasopism. Muzeum Narodowe utraciło 2500 obrazów, rzeźb i innych dzieł sztuki. Większość zasobów muzeum uległa zagładzie podczas szturmu na Parlament, gdzie wcześniej zostały ukryte w nadziei, że solidny gmach legislatury uchroni dzieła sztuki przed zniszczeniem.

MacArthur był wstrząśnięty rozmiarami tragedii. Dotrzymał słowa i wrócił jako zwycięzca, ale Manila, w której spędził prawdopodobnie najlepsze lata życia, zmieniła się nie do poznania. Miasto, które zwano niegdyś „perłą Orientu”, leżało w gruzach, a zwłoki dziesiątek tysięcy mieszkańców rozkładały się w ruinach. Ciężko zrujnowany został nawet Hotel Manila, w którym generał zamieszkiwał przed wojną. Zwiedzającemu zniszczone miasto MacArthurowi wyrwały się słowa: „Manila jest Warszawą Azji”. Zwrot ten podchwycili amerykańscy korespondenci wojenni, którzy określili filipińską stolicę mianem „najbardziej zniszczonego w czasie wojny miasta – zaraz po Warszawie”.

Podczas przemówienia wygłoszonego w Pałacu Malacañan MacArthur pocieszał obecnych tam prominentnych Filipińczyków: „Wasza stolica, choć tak okrutnie ukarana, odzyskała należną jej rolę twierdzy demokracji na Wschodzie”. Jednak nawet w tym miejscu nasuwa się analogia z losami polskiej stolicy. Podobnie jak przedwojenna Warszawa, Manila stanowiła centrum filipińskiego życia politycznego, ekonomicznego, intelektualnego i kulturalnego. Tragedia, która dotknęła to miasto w pierwszych miesiącach 1945 roku, przyniosła zagładę przedwojennej elity społecznej, która częściowo ukształtowała się jeszcze w czasach hiszpańskich rządów. Śmierć poniosły setki działaczy politycznych i społecznych, duchownych, artystów, lekarzy, nauczycieli, dziennikarzy, naukowców, przedsiębiorców i sportowców. Wielu innych, ocalawszy z pogromu, schroniło się na prowincji i osiedliwszy się tam, nie powróciło już do stolicy. „Rzeź Manili” nieodwracalnie zmieniła oblicze filipińskiego społeczeństwa, czego długofalowe skutki były długo odczuwane. Filipiny czekał długotrwały okres politycznej niestabilności, populizmu, a w końcu – dyktatury.

W 1946 roku amerykański sąd wojskowy uznał generała Yamashitę winnym zbrodni popełnionych podczas bitwy o Manilę. „Tygrys Malajów” został skazany na śmierć i stracony, mimo iż jego rzeczywisty wpływ na działania garnizonu Manili był niewielki. Nieliczni japońscy żołnierze, którzy przeżyli bitwę, zostali w 1948 zwolnieni z niewoli na mocy amnestii. Okres rozliczeń zamknęło dosłownie i w przenośni wypłacenie przez Japonię reparacji wojennych dla Filipin w wysokości 550 milionów dolarów (1956–1976).

Zobacz też: Mit Kałmuków, SS-Galizien i „własowców” w powstaniu warszawskim

Bibliografia:

1. Jose Ma. Bonifacio M. Escoda, Warsaw of Asia: The rape of Manila, Giraffe Books, Quezon City 2000.
2. Zbigniew Flisowski, Burza nad Pacyfikiem tom II, Lampart&Bellona, Warszawa 1995, ISBN 83-902554-1-3
3. Martin Gilbert, Druga wojna światowa, Zysk i S-ka, Poznań 2000.
4. Ricardo Trota Jose, Gyokusai (Honorable Defeat) or Gyakusatsu (Massacre): Japanese accounts of the Battle of Manila, http://battleofmanila.org/mnl/Jose/rtj_01.htm
5. Robert Ross Smith, Triumph in the Philippines, Center of Military History United States Army, Washington D.C., 1991
6. Wojna na Pacyfku 1937–1945, Art Books, Kraków 1992, ISBN 83-85767-02-9
7. Luzon 1944-1945, U.S. Army Center Of Military History, 3 października 2003, http://www.history.army.mil/brochures/luzon/72-28.htm
8. The Sack of Manila, http://www.battlingbastardsbataan.com/som.htm

Przypisy

1. Przez blisko 350 lat Filipiny pozostawały częścią hiszpańskiego imperium kolonialnego, ale na skutek przegranej wojny z USA (1898) Hiszpania musiała zrzec się praw do archipelagu. Amerykanie ustanowili na Filipinach własną administrację, brutalnie tłumiąc powstanie wywołane przez miejscowy ruch niepodległościowy (1899–1902). W następnych latach USA stopniowo poszerzały jednak samorząd kolonii i zwiększały udział Filipińczyków w miejscowej administracji. W 1934 Kongres przyznał kolonii status autonomicznej Wspólnoty Filipińskiej, jednocześnie przewidując proklamowanie niepodległości Filipin po upływie dziesięciu lat.

2. Przydzielił ich Iwabuchiemu generał Shizuo Yokoyama – dowódca tzw. Grupy Shimbu, odpowiadającej za obronę południowego Luzonu. Uczynił to zresztą ku ogromnemu niezadowoleniu generała Yamashity.

3. W niektórych źródłach podaje się, że depesza zawierała słowa: „Powiedźcie Halseyowi, aby nie szukał japońskiej floty – ona umiera na Nichols Field”. Jest to prawdopodobnie błąd wynikły z podobieństwa angielskich słów „okopać się” (dug in) i „umierać” (dying).

4. Na skutek wydarzeń, które zaszły w Manili, rząd w Madrycie zerwał stosunki dyplomatyczne z Japonią.

9. W mocy pozostały jedynie ograniczenia w dotyczące wykorzystywania lotnictwa bombowego.

5. Straty poszczególnych jednostek kształtowały się następująco: 37. Dywizja Piechoty – 3000 zabitych i rannych, 1. Dywizja Kawalerii – 1500 zabitych i rannych, 11. Dywizja Powietrznodesantowa – 1075 zabitych i rannych, pozostałe oddziały XIV Korpusu – 1000 zabitych i rannych.

6. Manila była przed wojną jednym z największych miast Azji Południowo-Wschodniej, zajmującym powierzchnię około 37,5 kilometra kwadratowego. Jesienią 1944 zamieszkiwało ją prawdopodobnie około 800 000 ludzi.