Trzystu lotników i dwanaście samolotów szturmowych A-10 Thunderbolt II zostanie wkrótce przebazowanych na Bliski Wschód. Chociaż nie wyrażono tego wprost, nietrudno domyślić się, że wezmą udział w wojnie z Państwem Islamskim w Syrii i Iraku. Jest to kolejna odsłona bitwy o przyszłość tych legendarnych maszyn toczonej przez amerykańskich polityków i wojskowych.

Od pewnego czasu dowódcy USAF-u chcą wycofać wszystkie A-10 w celu oszczędności finansowych, jednak przeciwko temu jest większość amerykańskich kongresmenów, którzy mocno podkreślają ważną rolę, jaką odgrywa A-10 we wspieraniu wojsk lądowych. Generałowie przywołują wojskowe statystyki, z których wynika, że 80% misji bliskiego wsparcia realizują samoloty ponaddźwiękowe: B-1, F-15 czy F-16. Ich oponenci wskazują, że statystyki nie oddają całej rzeczywistości, bo z jednej strony faktycznie samoloty te są w stanie przenosić nowoczesne inteligentne uzbrojenie, ale z drugiej nie mogą długo przebywać w bezpośredniej bliskości żołnierzy i reagować natychmiast w razie potrzeby. Ponadto obrońcy A-10 podnoszą, że bywają przypadki ostrzelania własnych wojsk przez latające zbyt wysoko maszyny, ostatnio do takiego wypadku z udziałem B-1 doszło w czerwcu. Walka frakcji trwa i nikt nie chce ustąpić.

W przypadku samolotów ponaddźwiękowych dużym zmartwieniem jest częsta niemożność rozróżnienia przeciwnika i cywilów, a co za tym idzie – powodowanie strat wśród tych ostatnich. Pierre Sprey, który pracował w zespole projektującym A-10, mówi: – Jeśli chce się pokonać przeciwnika takiego jak ISIL, który używa pick-upów z karabinami maszynowymi, nie ma nigdzie innego bardziej przydatnego samolotu. Nie można odróżnić samochodów rolników od tych z karabinami. Nie ma tam wiele celów. Nie trzeba sobie radzić z wielkimi siłami, więc naprawdę potrzebny jest samolot, który może zejść na tyle nisko, by pilot mógł odróżnić samochód z arbuzami od tego z karabinem maszynowym.

Nawet jeśli A-10, wspierając iracką piechotę lub działając samodzielnie, będą dziesiątkować wrogów przy pomocy swego 30-milimetrowego działka, nie zapowiada się, by amerykańskie wojska lotnicze dały się przekonać do konieczności pozostawienia ich w służbie. Choćby osiągnęły w Iraku wybitne sukcesy i wzmocniły pozycję senatorów chcących zachować „Guźca” przy życiu, nie zmieni to zdania okopanych na swoich stanowiskach generałów. Przyszłość A-10 jest zabezpieczona na rok lub dwa, bo wkrótce w Kongresie odbędzie się głosowanie na ten temat, a zwolennicy tych maszyn mają tam dużą przewagę.

W niedawnym wywiadzie szef sztabu USAF-u, generał Mark Welsh, stwierdził jednak, że wojskowe analizy są, jakie są, a jego pracą jest jak najlepiej doradzać kongresmenom w sprawach wojskowych. – Jeśli coś jest dobrą odpowiedzią w jednym roku, prawdopodobnie będzie też słuszne w przyszłym roku. Jeżeli próbuje się zmienić właściwą odpowiedź co roku, jedyne, co się osiąga, to narażanie się innym grupom oporu. Wojskowy punkt widzenia jest dosyć bezpośredni. Analizy operacyjne są jasne, wszystkim je pokazaliśmy i nadal będziemy je wszystkim pokazywać. Nie ma wątpliwości, jaka jest właściwa odpowiedź dla wojska. A jeśli nie pozwoli nam się jej zrealizować, to proszę wskazać wojsku tę właściwą odpowiedź i będziemy działać dalej – powiedział generał Welsh.

Ewentualne dobre oceny, które zbierze A-10 w Iraku, niczego nie zmienią. Być może kilku kongresmenów bardziej zainteresuje się sprawą, ale ogólnie wszyscy są okopani na swoich stanowiskach, co oznacza, że siły powietrzne nadal będą chciały się pozbyć A-10, a politycy będą oponować.

(defensenews.com; fot. US Air Force / Master Sgt. Mark Bucher)