Powiadają, że wszystko dobre, co się dobrze kończy. Tegoroczny Płocki Piknik Lotniczy zakończył się, niestety, tragicznie, ale trzeba obiektywnie przyznać, że była to dobra, wręcz bardzo dobra impreza. A wielka w tym zasługa samego Marka Szufy, który już nie pierwszy raz był główną atrakcją nadwiślańskich pokazów – tym bardziej szkoda, że kolejnych pikników z jego udziałem już nie będzie.

Polscy miłośnicy lotnictwa kojarzyli Marka Szufę głównie z jego rozkosznym żółto-niebieskim samolocikiem będącym pomniejszoną repliką Curtissa JN 4. w tym maluchu, którego Szufa sprowadził sobie zza Wielkiej Wody, nie da się oczywiście kręcić akrobacji, ale ze względu na jego niewielkie wymiary, niską prędkość minimalną i niezłą zwrotność Jenny stanowi nader wdzięczny cel dla fotografów, tym bardziej, że jej właściciel najwyraźniej lubił w niej pozować i hasał sobie tuż przy nadrzecznej skarpie.

Kolejną maszyną, w której prezentował się jeden z najbardziej doświadczonych polskich pilotów (dwadzieścia tysięcy godzin nalotu!), był Jak-18. Wyremontowana przez fundację Polskie Orły maszyna SP-YYY to jedyny w Polsce zdolny do lotu egzemplarz tego samolotu szkolnego, na którym szlify zdobywało kilka pokoleń lotników w wielu państwach Europy, Azji i Afryki. Ciekawą jej cechą jest częściowo chowane podwozie – chowane po to, aby wyrabiać w młodym pilocie odpowiednie nawyki (jak ważna to sprawa, przekonali się nasi piloci latający w barwach RAF-u w 1940 roku), częściowo zaś po to, aby mogło amortyzować lądowanie, gdyby jednak kursant zapomniał o jego wysunięciu.

TS-8 Bies to również samolot szkolny, ten jednak powstał w Polsce – był dziełem najwybitniejszego polskiego konstruktora, Tadeusza Sołtyka, ojca takich konstrukcji jak Junak, Szpak i przede wszystkim Iskra, również obecna w Płocku.

Rok temu prezentowała nam się jedna Iskra, prywatna (SP-YIR), tym razem było ich aż pięć. Występ Biało-Czerwonych Iskier zepsuła jednak pogoda – ciemne chmury i deszcz, przez co piloci musieli zrezygnować z części figur – oraz… czas, a konkretnie: kolejny pokaz zaplanowany na ten dzień, tym razem w Lesznie. Wielka szkoda, bo nasz eksportowy zespół akrobacyjny (ostatnio zachwycili publiczność w Turcji) to fachowcy wysokiej klasy i chociaż nie kręcą takich figur jak Red Arrows czy Frecce Tricolori, oglądanie ich pełnego programu to niezmienna przyjemność.

Drugim zespołem akrobacyjnym sensu stricto (bo trudno zaliczyć do akrobacyjnych przyjemną skądinąd formację 3AT3) była Grupa Akrobacyjna Żelazny. Ich pokaz to tradycyjnie przede wszystkim brawurowe mijanki – na zdjęciu poniżej Piotr Haberland z lewej i Tadeusz Kołaszewski z prawej, obaj w Zlinach 50 LS.

Oprócz nich zjawił się też Wojciech Krupa w Extrze 330. No bo co Extra, to Extra – mimo że nazwa pochodzi od nazwiska konstruktora (Waltera Extry), równie dobrze mogłaby się odnosić do jakości maszyny. Konstrukcja ta ma dobrze ponad dwadzieścia lat i wciąż jest jednym z najlepszych samolotów akrobacyjnych na świecie. Korzystają z niego nawet narodowe zespoły akrobacyjne Chile i Jordanii – co ciekawe, oba noszą nazwę Sokoły.

A wracając jeszcze na chwilę do Zlinów, trzeba wyróżnić obecność Zlina 526F SP-CTB. Jego pilot zaprezentował bardzo udany pokaz na rozpoczęcie pikniku.

Miłośnicy śmigłowców nie mogli narzekać. Szczególne zainteresowanie wzbudził Bell 430, potomek Bella 222, czyli jednego z najsłynniejszych śmigłowców wszech czasów – Airwolfa. Ponadto nad Płockiem bez przerwy unosił się polsatowski Eurocopter SP-HIM. Maszyna ta od paru lat prezentowała się na piknikach lotniczych (była między innymi jedną z atrakcji nieistniejącego już pikniku w Góraszce), teraz jednak przyleciała do pracy, by filmować dla właściciela przebieg całego pikniku.

Bliźniacza maszyna Lotniczego Pogotowia Ratunkowego – Eurocopter 135 SP-HXX – wspólnie ze strażakami uczestniczyła w pokazie ratownictwa, podejmując z nadwiślańskiej plaży „rannego” w wypadku samochodowym. Warto podkreślić, że procedury nakazują, aby przed wniesieniem poszkodowanego na pokład wirnik całkowicie przestał się poruszać. Dyktują to oczywiście względy bezpieczeństwa. Śmigłowce LPR mają wyposażenie i obsadę podobną jak ambulans reanimacyjny/specjalistyczny. Załoga takiej maszyny składa się z trzech osób: pilota, lekarza i sanitariusza.

Ale chyba największą atrakcją był Mi-14PŁ naszej Marynarki Wojennej – wyjątkowo rzadko goszczący na pokazach.

Śmigłowce te stworzono do poszukiwania, śledzenia i niszczenia okrętów podwodnych. Dolna część kadłuba, uformowana w kształt łodzi, jest zaopatrzona w nadmuchiwane pływaki co pozwala na wodowanie. Załoga składa się z dwóch pilotów, technika pokładowego i nawigatora. Mi-14PŁ są wyposażone w systemy wykrywania i śledzenia okrętów podwodnych, zostały także przystosowane do przenoszenia torpedy MU-90.

Przy okazji udało się zdementować doniesienia tabloidów, jakoby w Wiśle przebywał zbiegły wieloryb.

Nie zabrakło też wiatrakowców, czyli maszyn będących niby śmigłowcami, ale nie do końca, gdyż ruch wirnika wywołany jest nie bezpośrednio pracą silnika, ale ruchem postępowym maszyny względem powietrza. Autożyra wzbudziły szczególny zachwyt obecnego na pokazach wicepremiera Waldemara Pawlaka.

Kto chciał (i był gotów zapłacić), mógł się przelecieć największym jednosilnikowm dwupłatowcem wszech czasów – Anem-2. Samolot ten był był najliczniej produkowaną w powojennej Polsce konstrukcją, szczególnie zasłużył się jako maszyna rolnicza, teraz zaś robi karierę jako „nosiciel” spadochroniarzy.

Nie mogło też zabraknąć RWD-5 SP-LOT, repliki maszyny, która w 1931 roku ze Stanisławek Skarżyńskim za sterami wsławiła się rekordowym lotem przez Atlantyk. Była to swego czasu bardzo nowoczesna konstrukcja, do tego pierwsza stworzona przez zespół RWD mająca… oszklenie z przodu kokpitu. Tak, to nie żart, we wcześniejszych RWD pilot aby widzieć do przodu, musiał się wychylać przez okno boczne. Tymczasem niespełna półtonowy RWD-5 nie dość że pozwalał pilotowi widzieć świat przed nosem, to jeszcze zdołał wykonać ponaddwudziestogodzinny, nieprzerwany lot przez Atlantyk.

Z ciekawszych konstrukcji wspomnijmy jeszcze o Super Petrelu. Ta kosztująca siedemdziesiąt tysięcy euro maszyna to kompozytowy wodnosamolot z rzadko spotykanym śmigłem pchającym, zabierająca dwie osoby z małym bagażem przy prędkości przelotowej 180 kilometrów na godzinę.

Zakończeniem sobotniej części pikniku miał być AirSnake – wyścig na czas między ustawionymi na rzece pylonami. Udział wzięło czterech lotników – trzech „Żelaznych” i Marek Szufa w swojej trzeciej maszynie, dwupłatowym Christen Eagle. Prawdopodobnie to właśnie on (ewentualnie Wojciech Krupa, po dwaj pozostali uczestnicy byli zupełnie bez szans) okazał się zwycięzcą. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że będzie to ostatni sukces w jego bogatej karierze.

Pozostaje mieć nadzieję, że nikomu w Płocku nie przyjdzie do głowy odwoływać kolejnej edycji pikniku pod pretekstem „niebezpieczności”. Włodarze Grodu ze Wzgórz Tumskich powinni rozważyć raczej zgoła odmienną ideę – Płocki Piknik Lotniczy imienia Marka Szufy.