Zaprawieni w bojach piechurzy strzegący nadgranicznych stanic o każdej porze dnia i nocy oraz rycerze niczym z bajki, czujnie przemierzający step na rączych wierzchowcach w poszukiwaniu wroga. Nieliczni, ale na wskroś znający swoje rzemiosło, niczym rycerze okrągłego stołu w hollywoodzkiej superprodukcji – takie skojarzenia nasuwają mi się, gdy myślę o żołnierzach obrony potocznej. Ale czy wyobrażenia mają coś wspólnego z prawdą historyczną?

Na początek wypada podać definicję badanego zjawiska. Zatem cytując Zdzisława Spieralskiego: obrona potoczna „to system stałej obrony kresów południowo-wschodnich, zorganizowany w oparciu o wojsko zaciężne i miejscowe zamki, współdziałający niekiedy z lokalnym pospolitym ruszeniem, przy czym żołnierze obrony potocznej, uzupełniani w okresie wojen dodatkowymi zaciągami, stanowią trzon armii polskiej”.

Czas

Formacja ta, choć odegrała w historii wojska polskiego znamienną rolę, w czasach późniejszych została zupełnie zapomniana. W związku z tym jeszcze pod koniec XIX wieku nie dostrzegano jej odrębności. Przez długi czas trwały dyskusje nad jej początkami, uczeni badacze wysuwali najróżniejsze daty i okoliczności. Paweł Jasienica początków obrony potocznej doszukuje się w działalności Jana Olbrachta, jeszcze za życia ojca, kierującego obroną Podola i Rusi Czerwonej. Jan Gerlach w pracy „Pospolite ruszenie i obrona za Zygmunta I” podaje rok 1511, kiedy to sejm piotrkowski uchwalił podatek na stałe wojsko nazwane „obroną potoczną”, czyli „powszednią”, „bieżącą”.

Natomiast Zdzisław Spieralski uważa tę datę za nie do przyjęcia, twierdząc, że korzeni obrony potocznej można upatrywać w chwili, gdy w dobie wojny trzynastoletniej załamał się dotychczasowy system pospolitego ruszenia i pojawiła się możliwość zastąpienia go systemem zaciężnym. Historyk zwraca uwagę, że problem najazdów na kresy południowo-wschodnie pojawił się już przed wojną, ale w momencie jej wybuchu cały wysiłek zbrojny Korony skierowano na Pomorze i Prusy. Rządzący większą uwagę na przeciwległe rubieże zwrócili dopiero po podpisaniu II pokoju toruńskiego.



W 1470 roku uchwalono jednorazowy podatek na obronę kresów, ale wykorzystano go na wojnę z Maciejem Korwinem, królem Węgier. Przedstawiony siedem lat później projekt sfinansowania stałej obrony w sile 5500 jeźdźców i 1000 pieszych nie doszedł do skutku. Sama obrona potoczna zresztą nigdy nie osiągnęła takich stanów liczbowych.

Dopiero w 1479 roku Kazimierz Jagiellończyk wydał listy przypowiednie na 16 rot pieszych i 17 chorągwi jazdy. Obrona potoczna osiągnęła stan 1300 pieszych i 960 jeźdźców i była utrzymywana w następnych latach. Dowództwo powierzono Janowi Karnkowskiemu, do którego po dawnej służbie u Habsburgów przylgnął przydomek „Polak”. Drugiego listopada 1492 roku, niedługo po wstąpieniu na tron, Jan Olbracht wydał listy przypowiednie na sześć chorągwi jazdy, w sumie 1024 kawalerzystów, których stałym dowódcą został Stanisław z Chodcza. W tych więc latach należy sytuować narodziny obrony potocznej, jej końcem jest zaś rok 1563, w którym to sejm w Piotrkowie uchwalił utworzenie wojska kwarcianego, które przejęło zadanie obrony kresów południowo-wschodnich.

Warunki funkcjonowania

Specyfika terenu, w jakim przyjdzie wojsku manewrować, zwykle wymusza sposób prowadzenia walki. Na południowo-wschodnich krańcach Korony mieliśmy do czynienia z rozległymi, otwartymi terenami, których nie urozmaicają ani pasma górskie, ani wielkie, zwarte kompleksy leśne. Ponieważ tereny te były słabo zaludnione, brakowało dużych ośrodków miejskich, które zwykle są połączone dobrymi drogami, wobec czego perspektywa długiego marszu po bezdrożach, z niewielkimi możliwościami uzupełniania zapasów u ludności miejscowej nie zachęcała do wykorzystania piechoty lub ciężkiej kawalerii. Najlepiej radziła sobie w takich warunkach lekka konnica zdolna do szybkich przemarszów. Dlatego też najazdy Tatarów i Mołdawian powodowały tak wielkie zniszczenia. Strona polska aby skutecznie im przeciwdziałać, musiała naśladować metody wroga – obowiązywała zasada bicia nieprzyjaciela jego własną bronią.

Wyprawy łupieżcze były istną plagą. Prymitywna, koczownicza hodowla zwierząt będąca tradycyjną profesją Tatarów nie zabezpieczała rosnących potrzeb rozwijającego się państwa; łupienie sąsiadów było więc po prostu koniecznością. Najbardziej pożądanym łupem były zwierzęta hodowlane i jasyr – setki, a często tysiące jeńców porwanych w niewolę na Krym. Zachodziła wśród nich swoista selekcja: słabi padali wycieńczeni trudami długiej wędrówki, tylko najsilniejsi osiągali jej kres – najczęściej na targu niewolników w Kaffie.

Polityka Mołdawii, drugiego kraju często gnębiącego Podole i Ruś, na przestrzeni XV wieku była bardzo zmienna – kolejni hospodarowie na przemian składali hołdy polsko-litewskim władcom i organizowali najazdy na ich dziedziny. Ich metody były podobne do tatarskich: również stosowali niewielkie zagony lekkiej kawalerii porywające ludzi i ich dobytek. Przyświecał im jednak wyższy cel: pragnęli na stałe podporządkować sobie Pokucie, lesisty region w samym rogu Królestwa Polskiego, między rzeczką Bystrzycą, prawym dopływem Dniestru, a granicą mołdawską. Jednak chociaż potrafili okresowo opanować sporny region, nie umieli go utrzymać ze względu na niski profesjonalizm swojej armii.

Stan ciągłego zagrożenia ze strony licznych i chętnie wchodzących ze sobą w koalicje wrogów był charakterystyczny dla państwa polsko-litewskiego w XV i XVI wieku. Habsburgowie konkurowali z Jagiellonami o Czechy i Węgry i wykorzystywali w tym celu szerokie koligacje. Moskwa godziła w Litwę programem zjednoczenia wszystkich ziem ruskich. Krzyżacy, nominalnie lennicy, szukali okazji do unieważnienia zapisów II pokoju toruńskiego. Mołdawianie, również lennicy – i równie nominalni – balansowali między Polską a Turcją. Tatarzy krymscy sprzymierzali się z Moskwą w celu uniezależnienia się od Złotej Ordy, zaprzyjaźnionej z Litwą. Stąd też paląca potrzeba utrzymywania stałego wojska w najbardziej newralgicznych regionach kraju.

Spośród warunków wewnętrznych zwraca również uwagę chroniczny brak pieniędzy na dostateczną obronę granic lub ich nieregularny dopływ. Szlachta z odległych, bezpiecznych stron kraju nie rozumiała zagrożenia i niechętnie ponosiła koszta obrony kresów. Najczęściej zdobywano pieniądze na rok, w następnym wydając nowe listy przypowiednie. Dlatego typowa była sytuacja, gdy okazywało się, iż fundusze są tak mizerne, że stan liczebny obrony potocznej jest kilkakrotnie mniejszy niż w roku poprzednim. W latach 1559–1568 kawaleria potoczna liczyła zaledwie 500 koni, w latach 1559–1563 zaś oraz w roku 1565 w ogóle nie istniała.



Podsumowując, na południowo-wschodnich kresach ówczesnej Polski nie sprawdziło się ciężkozbrojne pospolite ruszenie (klęska w bitwie z Tatarami u źródeł Bohu i Smotrycza) do walki z ruchliwym przeciwnikiem potrzeba było profesjonalnej lekkiej kawalerii naśladującej metody wroga. Musiała być uniwersalna – w czasie wojen obronę potoczną wykorzystywano czasem na odległych frontach. Jednak pomimo spełniania takich wymagań żołnierze tej formacji nie mogli liczyć na szczególne wsparcie ze strony państwa.

Szerzej o taktyce wrogów

W 1422 roku miał miejsce pierwszy od dziesięcioleci najazd tatarski na Podole i Ruś. Jeden z czambułów rozbito, pomimo to w następnych latach najazdy stały się regularne. W 1442 roku Tatarzy dotarli aż pod Lwów. Zawartego w tym roku pokoju wraz z uzgodnionymi w zamian za poniechanie wypraw dwustu grzywnami rocznego upominku chan nie zamierzał przestrzegać, już w dwa lata później jego ordyńcy mogli znowu przyglądać się murom Lwowa. Często też mieszali się w wewnętrzne sprawy Litwy, na przykład czynnie wspierając Świdrygiełłę w wojnie domowej. Jak już wspomniano, prymitywna gospodarka zmuszała Tatarów do organizowania wypraw na sąsiadów, niekiedy nawet kilka razy do roku.

Swoje wyprawy Tatarzy dzielili na kilka rodzajów: sefer (walna wyprawa całej ordy pod osobistym dowództwem chana), czapuł (mniejsze składające się z kilkuset lub kilku tysięcy wojowników, zwykle pod dowództwem któregoś spośród krewnych chana) oraz besz besz (samowolne zbójeckie napady kilkunastu czy kilkudziesięciu ordyńców). Na wyprawę wojownik zabierał kilka koni, zmienianych w miarę potrzeby w czasie jazdy; od tego w znacznej mierze zależała legendarna wręcz mobilność Tatarów. Rzadko stosowali uzbrojenie ochronne. Każdy wojownik miał łuk, strzały i szablę. Nie stosowano broni drzewcowej.

Istniały dwie stałe drogi najazdów tatarskich. Starszą był szlak kuczmański, spore zaś zaskoczenie spowodowali, po raz pierwszy wykorzystując biegnący bardziej na północ czarny szlak. Po wkroczeniu na teren wroga zakładali warowny obóz (kosz), z którego czambuły rozsyłano po szerokiej okolicy w poszukiwaniu zdobyczy. Po powrocie wszystkich kosz zwijano i wyprawa wracała na Krym. Powrót był powolny, przede wszystkim ze względu na jasyr, który przecież koni nie dosiadał. W bitwie stosowano „ławę tatarską”: po wprowadzającym zamieszanie ostrzale z łuków następował frontalny atak szykiem w kształcie luźnego półksiężyca z rogami skierowanymi w stronę nieprzyjaciela. Zasadniczym celem było oskrzydlenie. Ulubioną techniką była pozorowana ucieczka mająca zwabić przeciwnika w zasadzkę.

Mołdawianie natomiast zdawali się hołdować raczej standardom europejskim. Ich armia przeżywała rozkwit za czasów hospodara Stefana Wielkiego (1457–1504). W pierwszej połowie XVI wieku jej możliwości mobilizacyjne wynosiły około 30 tysięcy ludzi. Wojsko dzieliło się na dwa zasadnicze komponenty: mała armia (żołnierze zawodowi lub półzawodowi) i wielka armia (pospolite ruszenie).



Wojsko miało chłopski charakter, było prymitywnie uzbrojone. Kawaleria dzieliła się na kopijniczą i strzelczą. Mało który kopijnik miał kolczugę lub hełm; w walce, oprócz kopii, używali miecza lub szabli, czasem zaś w ruch szedł bosak, którego hakiem można było rozbroić przeciwnika lub zrzucić go z konia. Żołnierz pieszy, tak jak we wczesnym średniowieczu, uzbrojony był w to, co sam zrobił – oszczep, topór, kosę, a czasem sierp albo procę. Przed ciosami chronił go watowany kaftan. Mołdawianie posiadali własną artylerię, lecz nie stanowiła ona poważnej siły. Poważnym mankamentem był brak piechoty uzbrojonej w broń palną. W najazdach brały zwykle udział formacje z „małej armii”. Wchodząca w jej skład lekka kawaleria stosowała taktykę podobną do tatarskiej.

Skład, uzbrojenie

W oddziałach obrony potocznej walczyła kawaleria, spełniająca większość zadań operacyjnych, i piechota, pełniąca funkcję pomocniczą (głównie obsadzając warownie), ale czasem i jej przychodziło odegrać znamienną rolę na polu bitwy. Tak się stało na przykład pod Łopusznem, 28 kwietnia 1512 roku, gdy szarża Tatarów na ustawioną w centrum piechotę załamała się pod ogniem broni palnej. W kawalerii potocznej służyła z reguły miejscowa szlachta, ale było też sporo herbowych z odległych stron kraju bądź nawet z zagranicy. Dużą rolę odgrywały rody Herburtów, Kamienieckich, Sieniawskich i Strusiów. Byli to przeważnie Polacy i Rusini, często już zasymilowani. W rotach pieszych służyli najczęściej chłopi i pospólstwo miejskie, mieszanego pochodzenia.

Pierwsze chorągwie obrony potocznej to zwykłe rycerstwo, mające w obronie kresów wykorzystywać dostępne sobie metody i doświadczenie, ale było to za mało na ruchliwych koczowników. Dlatego kopijnicy stopniowo zaczęli zdejmować ciężkie uzbrojenie, pozostawiając tylko kirys na kolczudze lub nawet samą kolczugę i hełm. Z rejestrów popisowych wynika, że w roku 1528 w pełnej płycie walczyło już tylko 25% kopijników, zwykle towarzyszy i rotmistrzów. Nie rozwiązywało to jednak problemu, nawet lekkozbrojni kopijnicy nie potrafili sprostać Tatarom. Stąd też zapotrzebowanie na lekką kawalerię z prawdziwego zdarzenia. W wojsku polskim pojawiła się ona u progu nowego stulecia – w roku 1500 rejestr skarbowy wymienia pięć nazwisk husarzy. Już w następnym roku wydano pierwsze listy przypowiednie na zaciąg chorągwi husarskich do obrony potocznej.

Mikołaj Kamieniecki, hetman wielki koronny, który pokonał Tatarów w bitwie pod Łopusznem.

Husaria, o której mowa, w niczym nie przypominała późniejszej, święcącej triumfy pod Ochmatowem i Beresteczkiem. Ówcześni husarze występowali w dwóch stylach: rackim (serbsko-chorwackim), czyli bez uzbrojenia ochronnego, jedynie w watowanym, szamerowanym kaftanie i ekscentrycznym kapeluszu, oraz węgierskim – ci nosili kolczugę do łokci i połowy ud albo stalowy napierśnik oraz przyłbicę z ruchomą zasłoną. Na uzbrojenie zaczepne składała się długa, ale lekka kopia (dzięki wewnętrznemu wydrążeniu od grotu aż po kulę), do walki wręcz służyła szabla węgierska o ciężkiej głowni, dla której charakterystyczny był sztych rozbudowany w „młotek”. Całość wieńczyła dziwaczna, czworokątna tarcza, z lewym górnym rogiem skośnie ściętym. Takie uzbrojenie w rejestrach popisowych określano literami „p.t.d.p.”, czyli „pancerz, tarcza, drzewo (kopia), przyłbica”. Jeśli w rejestrze chorągwi przy nazwiskach większości żołnierzy występują te litery, oznacza to, iż mamy do czynienia z chorągwią husarską w stylu węgierskim.

Co ważne, husarze byli odporniejsi na ostrzał z łuków, dzięki tarczy, którą kopijnicy odrzucili. Husaria „p.t.d.p.” w niewielkim tylko stopniu ustępowała lekkozbrojnemu przeciwnikowi pod względem mobilności, górowała natomiast siłą przełamującą. Kopijnicy nadal walczyli mieczem, który jednak w ciągu pierwszej połowy XVI wieku zupełnie wyparła przejęta od husarzy szabla, lżejsza i bardziej skuteczna. Nic dziwnego, że husarze szybko zdominowali pole bitwy, przejmując zadania operacyjne od anachronicznych kopijników. To oni wykonywali skomplikowane manewry na polu bitwy. W latach 1527–1530 husaria stanowiła już około 50% jazdy potocznej. Dalszemu rozwojowi husarii położył tamę hetman wielki koronny Jan Amor Tarnowski, obawiał się bowiem, iż tracąc kopijników, armia straci siłę przełamującą. Jego obawy okazały się jednak płonne; w miarę kurczenia się liczby kopijników ich zadania przejęli husarze, używający coraz cięższego uzbrojenia, nie tracący jednak zdolności manewrowych.



Kolejny rodzaj kawalerii tworzyli strzelcy. Początkowo byli to sami konni kusznicy, później, na skutek pierwszych doświadczeń zebranych przez obronę potoczną, zaczęli pojawiać się łucznicy konni. Liczba łuczników stopniowo zwiększała się, zaś po tragicznej bitwie pod Sokalem, 2 sierpnia 1519 roku, gdy okazało się, iż w broni miotającej ważniejsza jest szybkostrzelność niż siła przebicia, kusze zaczęły odchodzić do lamusa. Stosowano łuk kompozytowy typu wschodniego, zbudowany z kilku połączonych elementów z drewna, rogu i kości. Całość była hartowana. Aby naciągnąć cięciwę takiego łuku, należało wygiąć łęczysko w przeciwną stronę niż naturalne zakrzywienie – potrzeba do tego było dużej siły albo specjalnego urządzenia. Łuk refleksyjny miał dużo większą siłę rażenia od klasycznego łuku prostego.

Strzelcy towarzyszyli w szarży kopijnikom i husarzom, jadąc za nimi. Strzelano nad głowami jadących z przodu („nawija”). Początkowo nosili kolczugi z napierśnikiem na wierzchu. później popularna stała się zbroja strzelcza – kaftan, do którego mocowano metalowe płytki. Do ochrony głowy używano hełmu typu łebka. W 1540 roku około 85% strzelców było jednolicie uzbrojonych w łuk, strzały, szablę i zbroję strzelczą.

Kolejnym rodzajem kawalerii w obronie potocznej była jazda kozacka. Choć w roku 1540 stanowiła zaledwie 5% ogółu konnicy, wywarła spory wpływ, gdyż Kozacy przybywali na Podole w zwartych oddziałach, wykorzystując własną broń i taktykę. W walce używali szabli, rohatyny i kałkanu, nie stronili również od łuku i strzał. Wiadomo, że to z nich składał się słynny oddział Bernarda Pretwicza. Ich udział w obronie potocznej stopniowo wzrastał.

Część żołnierzy uzbrojona była jedynie w broń sieczną (w 1540 roku około 16%). Do tej kategorii należeli żołnierze nie walczący w pierwszej linii (oficerowie, pocztowi hufca czarnego itd.). Swoistą nowinką techniczną byli konni arkebuzerzy – ciężko uzbrojeni jeźdźcy z arkebuzami. Ich powołanie można uznać za wniosek z takich bitew jak Łopuszno (1512 rok), kiedy uwidoczniła się przewaga, jaką dawała broń palna. Arkebuzerzy mieli w zamyśle łączyć to destrukcyjne oddziaływanie z ruchliwością jeźdźca. Pomysł jednak nie wypalił, gdyż (jak uczy doświadczenie z bitwy pod Sokalem) bardziej liczy się szybkostrzelność niż siła czy wrażenia audiowizualne. Wobec tego oddziały arkebuzerów wyszły z użycia w obronie potocznej do roku 1544. Piechota miała wybitnie strzelczy charakter. W szyku dziesięciu piechurów był jeden pikinier, jeden pawężnik i nawet ośmiu strzelców. Początkowo byli uzbrojeni w kusze, ale u progu XVI wieku szybko zostały one wyparte przez broń palną z powodu jej deprymującego oddziaływania na przeciwnika, który tracił odwagę widząc kłęby dymu, słysząc huk wystrzałów i gwizd kul. Szczególnie silnie salwa z broni palnej działała właśnie na Tatarów, których konie nie były przyzwyczajone do takich zjawisk. Nie miała jednak większego znaczenia siła rażenia – jeszcze w XVIII wieku straty od ognia wynosiły najwyżej kilkanaście procent zabitych, a co dopiero w czasach, gdy zamek lontowy w rusznicach był nowinką techniczną. Strzelcy stali w kilku szeregach. Prowadzenie ognia odbywało się w ten sposób, iż każdy kolejny szereg, od ostatniego począwszy oddawał salwę strzelając „nawija” nad głowami żołnierzy z przednich szeregów. Pozostali strzelcy klęczeli w tym czasie, a pawężnicy i pikinierzy zapewniali osłonę.

Były to dwa rodzaje ciężko opancerzonych piechurów. Pierwszy nosił wielką i ciężką tarczę, a drugi – kilkumetrową pikę. Choć na południowo-wschodnim teatrze działań przeważała tendencja do zrzucania opancerzenia, sama pawęż i pika ważyły na tyle dużo, aby trwale spowolnić ruchy piechoty. Aby być w zgodzie z prawdą należy przyznać, że i strzelcy mieli co dźwigać – sama rusznica, bez kompletu kul, ładownicy i broni bocznej ważyła około 15 kilogramów. Dlatego też piechota, nawet jeśli była zabierana w pole, poruszała się bardzo powoli, zwykle jej zadaniem było obsadzanie zamków. Stosunek ilościowy piechoty do kawalerii wahał się od 2:1 do 5:1.

Taktyka

Jak już wspomniano, obrona potoczna na początku swej drogi nie stosowała żadnej wyrafinowanej taktyki, wykorzystując doświadczenie zgromadzone na innych frontach – zatem w bitwie wykorzystywano kopijników ustawionych „w płot”. Po wstępnym starciu ich poczty toczyły z wrogiem małe wojny, zmieniające bitwę w ciąg pojedynków. Dlatego też Tatarom dość łatwo udawało się pobić mniej mobilne rycerstwo, wciągając w zasadzkę lub realizując ulubiony sposób walki z zasypaniem gradem strzał i obustronnym przeskrzydleniem.

Zaczęły się rysować potrzeby zmian, które cielesną powłokę przybrały w momencie pojawienia się husarii – kawalerii mogącej wykonywać szeroką gamę manewrów i zwrotów całym szykiem, co wymagało perfekcyjnego wyszkolenia zespołowego, którego brakowało rycerzom. Wtedy to narodziła się cudowna taktyka zwana starym urządzeniem polskim. Największą zaletą tego szyku była jego uniwersalność. Armia ją stosująca mogła przyjąć każdego rodzaju atak, czy to na front, czy na flankę, czy też na tył. Dzięki zastosowaniu różnorodnych oddziałów stare urządzenie tak samo dobrze spisywało się w walkach ze wschodnim, jak i z zachodnim przeciwnikiem

Każdy element starego urządzenia polskiego wykonywał inne zadania. Huf czelny miał wykonywać czołowe uderzenie przełamujące. To właśnie dlatego w XVI wieku służyło w nim jeszcze nieco kopijników. Chorągwie w nim ustawione były manipularnie w dwa rzuty. Jeżeli przeciwnika nie zmuszono do odwrotu wstępnym bojem, żołnierze wykonywali zwrot „po koniu” i wycofywali się w przerwach między chorągwiami drugiego rzutu, który w tym czasie mknął na spotkanie z wrogiem. Pierwszy rzut miał czas na przegrupowanie, uporządkowanie i krótki odpoczynek, po czym ponawiał szarżę, wtedy to z kolei drugi rzut mógł się przegrupować.



Huf walny wypełniał podobne zadania co czelny, w tych dwóch hufcach skupiała się zasadnicza część armii i tu również pewną rolę grali kopijnicy. Hufiec ten mógł wesprzeć zadania wykonywane przez huf czelny, był jego odwodem. W razie ataku od tyłu uniemożliwiał wzięcie walczących sił na czele ugrupowania w dwa ognie.

Huf posiłkowy należał do hufców pomocniczych ustawionych w trzech liniach po obu stronach szyku. To właśnie na trzech hufcach pomocniczych, w których służyła głównie husaria i strzelcy konni, spoczywał obowiązek manewrowania na polu bitwy. Kiedy Tatarzy rozpoczynali manewr okrążający, wystarczyło zajechać im drogę, wydłużając rubież operacyjną. Mógł on też, naśladując Tatarów, upozorować ucieczkę, naprowadzając wroga na własne siły główne. Innym zadaniem było samodzielne oskrzydlenie nieprzyjaciela, co również było możliwe – bez osłabiania sił głównych. Pozostałe hufce dublowały zadania hufca posiłkowego, dźwigającego brzemię manewrowania na polu bitwy. Tyle że w hufcu czarnym służyli żołnierze słabiej wyekwipowani, natomiast stracenica była odwodem ostatecznym, wykorzystywanym w krytycznym momencie batalii.

Zazwyczaj nie potrafiono zatrzymać najazdu, nim poczynił spustoszenia – wróg działał niezwykle szybko, szybciej niż informacja na jego temat i chorągwie potoczne. Wobec tego pozwalano mu założyć kosz i rozesłać czambuły po okolicy, wtedy miało się do czynienia tylko z częścią sił przeciwnika pozostającą w obozie, po której pobiciu unieszkodliwiano kolejne powracające z jasyrem czambuły, nieświadome klęski. Tak zwyciężono pod Kleckiem w 1506 roku. Można też było dogonić powoli odchodzących ze zdobyczą Tatarów (Łopuszno, 1512 rok). Należało się jednak liczyć z tym, iż nieprzyjaciel będzie zaciekle bronił zdobyczy, zatem konieczne było zaskoczenie. Uzyskiwano je, ostatni etap marszu wykonując nocą, by zdybać wroga o świcie, „przy porannym goleniu”. Nie ma wtedy czasu na rozmieszczenie swoich oddziałów w zasadzkach, co niechybnie zostałoby uczynione, gdyby nieprzyjaciel miał czas przygotować obronę.

Bitwa pod Kleckiem.

Gdy jednak nie udawało się dopędzić przeciwnika lub gdy był zbyt silny, aby go atakować, stosowano taktykę zagonów, polegającą na niszczeniu terenów nieprzyjaciela przez poruszające się komunikiem zagony kawalerii. Pomysłodawcą tej taktyki był Bernard Pretwicz, który na czele swych Kozaków w takich wyprawach docierał nawet nad Morze Czarne. Innym jego pomysłem był system wczesnego ostrzegania i obrony przed Tatarami. Za zbieranie informacji odpowiadali rozmieszczeni daleko w stepie informatorzy, którzy powiadamiali o zbliżającym się najeździe miejscowości leżące na jego domniemanej trasie; wtedy większość zagrożonej ludności wraz z dobytkiem chroniła się za murami miast. Do działania wkraczała rozmieszczona na pograniczu obrona potoczna, wspomagana w razie konieczności przez lokalne pospolite ruszenie i prywatne oddziały magnackie.

Szkolenie rekrutów

Nie oczekując ze strony państwa skutecznej obrony przed napastnikami, ludność stale zagrożonych kresów sama starała się ją zapewnić. Żywe nadal były średniowieczne wzorce wychowania, nakazujące od najmłodszych lat oswajać chłopca z bronią i wierzchowcem. Na początku odbywało się to w rodzinnym domu, ale popularne również było kierowanie potomstwa na wychowanie na dwór lokalnego wielmoży, gdzie można się było więcej nauczyć. Sławą cieszyły się dwory sławnego zagończyka Bernarda Pretwicza, Jana Tarnowskiego czy też Mikołaja Sieniawskiego. Oprócz władania bronią synowie szlacheccy zdobywali tam elementarne wykształcenie szkolne oraz – co nie mniej ważne – zapoznawali się z obyczajem szlacheckim i zawiązywali koneksje, ułatwiające późniejszą karierę.

Podstawą szkolenia już wówczas była zaprawa fizyczna, składająca się z długich przemarszów, pływania, zapasów i noszenia ciężkiej broni (za radą Wegecjusza). Oprócz tego nauczano szermierki, ujeżdżania konia, prawidłowego noszenia rynsztunku; wykorzystywano również polowania jako element praktycznego przygotowania do walki. W rodzinnym domu młody szlachcic uczył się władania bronią, która akurat była pod ręką – i która prawdopodobnie będzie mu później służyć. Szkolenie dworskie było natomiast bardziej wszechstronne, dostojnik starał się bowiem przysposobić protegowanych do każdego rodzaju walki. Ćwiczenia tam często przybierały formę współzawodnictwa. Poprzez gonitwę do pierścienia uczono się władania kopią, strzelano również z łuku do słomianych kukieł, pędząc na koniu w pełnym galopie.

Gdy młodzieniec był gotów, zaciągał się do wojska. Mógł też zostać powołany przez rotmistrza – przypominało to nieco niedawno zlikwidowaną służbę zasadniczą. Należy jednak przypuszczać, że żołnierz obrony potocznej był bardziej profesjonalnie wyszkolony niż współczesny poborowy. Musiał opanować większy zakres umiejętności i zwykle uczestniczył w prawdziwym boju. Rotmistrz starał się rozdzielić powołania sprawiedliwie między rody szlacheckie, aby każdy miał szansę na zarobek i aby żaden z nich nie ponosił zbyt ciężkich obciążeń z tytułu służby w obronie potocznej.



Dalsza część szkolenia rekruta przebiegała już na służbie. Miał on już obeznanie z wierzchowcem i potrafił władać bronią, ale nie znaczyło to wiele, bowiem o sile obrony potocznej decydowało zgranie i skuteczność działań zespołowych. Szkolono więc żołnierzy cała chorągwią, największy nacisk kładąc na musztrę, trenowano zwroty na komendę całym oddziałem, uczono formowania i utrzymywania szyków, a także szybkiej zmiany ugrupowania z marszowego na bojowe. Uczono pozorowanej ucieczki z naprowadzeniem wroga na własne siły główne lub pod lufy i łuki strzelców. Podstawowe znaczenie miało wyrobienie szybkiej orientacji, sprawności w opanowaniu podstawowych ruchów, wyrabiano karność i dyscyplinę. Rotmistrz pilnował, aby żołnierze w marszu nie łamali linii i nie zmieniali odstępów między sobą. Duży nacisk kładziono na umiejętność uporządkowanego odwrotu z pola bitwy – na stepie równie łatwo było bić co być bitym. Nie walczono o teren, więc bitwa miała czysto taktyczny charakter.

Każdy towarzysz miał stałe miejsce w szyku, jeśli więc chciał służyć w innej chorągwi, potrzebna na to była zgoda hetmana. Ponieważ wszyscy rekruci opanowywali podstawowe umiejętności władania bronią, trudno było określić, którzy z nich mają kompetencje do służby w obronie potocznej. Trzeba zaznaczyć, że wojaczka nie stanowiła dla nikogo zawodu wyuczonego, dopiero po wielu latach służby żołnierz stawał się prawdziwym profesjonalistą. Wtedy jako kawalerzyście nieobce były mu żadne sposoby walki – mógł grać rolę zarówno kopijnika, jak i husarza czy strzelca. Potrafił również walczyć pieszo z pawężą, piką lub rusznicą. Nawet jeśli nie dowodził, znał tajniki pracy rotmistrza lub hetmana.

W rotach pieszych szkolenie rekrutów miało dużo bardziej specjalistyczny charakter. Inaczej należało szkolić pawężników, inaczej kopijników, a inaczej strzelców, których było 60–80%. Dużo ważniejsze było też szkolenie zespołowe – dla piechura niemogącego w krytycznej chwili uciec na rączym koniu przetrwanie na polu bitwy w dużo większym stopniu zależało od dyscypliny i współdziałania.

„Firmową” zagrywką obrony potocznej był zwrot „po koniu” – na rozkaz rotmistrza każdy jeździec w chorągwi w pełnym galopie wykonywał obrót w tył, praktycznie w miejscu, nie mieszając szyku. Wykorzystując ten zaskakujący manewr, można było wciągnąć nieprzyjaciela w pościg i naprowadzić na siły przyczajone w zasadzce. Zwrot „po koniu” upowszechnił się w całym wojsku polskim, szczególne znaczenie zdobywając w husarii. Aby go wykonać, potrzeba było zarówno dobrze wyszkolonego konia, jak i zręcznego jeźdźca. Do zwrotu „po koniu” przygotowywał trening nazywany „wyprawą po husarsku” lub jazdą „przy ziemi”: po przegalopowaniu około 30 metrów koń musiał zawrócić w kole o średnicy trzech metrów, nie występując kopytem poza obrys.

Specyfika, znaczenie

O żołnierzach obrony potocznej nie można powiedzieć, iż byli zawodowcami – za Zygmunta Augusta połowa rotmistrzów i 84% towarzyszy kończyła przygodę z obroną potoczną po dwóch latach służby. Dla mniej więcej takiego samego odsetka żołd był jedynie ubocznym źródłem utrzymania. Liczby te wskazują, iż obrona potoczna była formą szkolenia wojskowego ludności cywilnej, po którego odbyciu żołnierze odchodzili do rezerwy. W interesie dowództwa było, aby po odbyciu służby prezentowali jak najwyższy poziom wyszkolenia, to stanowiło o jakości pospolitego ruszenia lokalnego, które jedynie w tym rejonie zachowało swój bojowy charakter.

Ze względów społecznych odziały obrony potocznej przypominały nieco jednostki ochotniczej straży pożarnej – pod sztandarami służył ojciec i synowie, spotykali się tu sąsiedzi i przyjaciele. Żołnierze często piastowali funkcje publiczne, byli posłami, nawet senatorami. Pomimo iż zazwyczaj nie byli zawodowcami, najczęściej osiągali wysoki stopień umiejętności bojowych. Chorągwie obrony potocznej były dobrze zorganizowane i dowodzone. Ponieważ służyli w nich ludzie znający się na co dzień, charakterystyczna była wielka solidarność żołnierzy i poczucie własnej wartości na tle innych wojsk, co zapewniało wysokie morale w każdych warunkach, a dzięki niemu stawali do bitwy pełni woli zwycięstwa i zniszczenia nieprzyjaciela, widoczne były wszystkie dobre efekty poczucia braterstwa broni. Zwracała też uwagę duża odporność psychiczna i wytrzymałość na trudy służby.



Taki stan zapewniali doświadczeni dowódcy, którzy z kolei byli zawodowcami w pełnym znaczeniu tego słowa. Najbardziej doświadczony spośród nich był Marcin Kunat, który w obronie potocznej przesłużył w sumie 41 (słownie: czterdzieści jeden) lat, w tym piętnaście jako rotmistrz. Jako młodzieniec zaciągnął się z własnym pocztem do chorągwi hetmana Mikołaja Sieniawskiego, z którym wyprawiał się na Mołdawię. Sam hetman przesłużył lat czterdzieści. Jego brat, Aleksander – 36, a syn, również Mikołaj – 31. Hieronim Lanckoroński i Mikołaj Potocki przesłużyli po 34 lata – od początku jako rotmistrzowie. Porównywanie takich ludzi do rycerzy króla Artura jest jak najbardziej zasadne. Należy zwrócić uwagę na fakt, iż w XVI-wiecznej Europie średnia długość życia wynosiła około 40 lat.

Na bliższą uwagę zasługuje postać kilkakrotnie wspominanego Bernarda Pretwicza, starosty trembowelskiego, bohatera narodowego XVI-wiecznej Polski. Z pochodzenia był Ślązakiem, jego ojczystym językiem był niemiecki. Karierę rozpoczął na dworze Zygmunta Starego. W 1527 roku zaciągnął się do chorągwi obrony potocznej Mikołaja Sieniawskiego, w której walczył pod Obertynem (1531 rok). W skład jego budzącego postrach u Tatarów trzystuosobowego oddziału wchodzili Kozacy, na jego czele rozbijał czambuły wroga i organizował wyprawy odwetowe. Zdobyte na licznych wyprawach doświadczenie wywarło ogromny wpływ na taktykę całej obrony potocznej. Na służbie doszedł do wielkich bogactw i prestiżu. Izabela Jagiellonka protegowała go swemu bratu, królowi Zygmuntowi Augustowi.

Obrona potoczna, mimo iż nieliczna, wywarła decydujący wpływa na kształtowanie się staropolskiej sztuki wojennej. Było to możliwe dzięki jej doświadczeniom, z których wyciągano praktyczne wnioski co do użycia wojsk. Właśnie dzięki temu regułą stała się sytuacja w której armia Rzeczpospolitej zmiatała z powierzchni ziemi kilkukrotnie liczniejszego przeciwnika, bez względu na to, czy walczył na modłę zachodnioeuropejską, azjatycką czy ruską. To na południowo-wschodnich kresach odeszło ostatecznie w niepamięć rycerstwo, zastąpione przez husarię, która zachowała mobilność pomimo ciężkiego opancerzenia. Zwraca uwagę fakt, iż mimo stosowania innej taktyki i rynsztunku husaria taka zorganizowana była podobnie do rycerstwa – z podziałem na rycerzy-towarzyszy i giermków-pocztowych. Dominującą koncepcją wprowadzania zmian wojskowości Rzeczpospolitej nie było więc odrzucanie w całości dorobku minionej epoki, lecz jego adaptacja w nowych warunkach.

Bibliografia:

Dróżdż Piotr, Orsza 1514, Bellona, Warszawa 2000.
Gerlach Jan, Pospolite ruszenie i obrona za Zygmunta I, Lwów 1931.
Jasienica Paweł, Polska Jagiellonów, Państwowy Instytut Wydawniczy,Warszawa 1979/80
Plewczyński Marek, Obertyn 1531, Bellona, Warszawa, 1994.
Plewczyński Marek, Wojny i wojskowość polska w XVI w. Tom I. Lata 1500–1548, INFORTeditions, Warszawa 2011.
Plewczyński Marek, Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku, Wydawnictwo Akademii Podlaskiej, Siedlce 2002.
Plewczyński Marek, W służbie polskiego króla. Z zagadnień struktury narodowościowej armii koronnej w latach 1500–1574., Wydawnictwo WSRP, Siedlce, 1995.
Plewczyński Marek, Żołnierz jazdy obrony potocznej za czasów Zygmunta Augusta. Studia nad zawodem wojskowym w XVI w., Warszawa 1985.
Podhorodecki Leszek, Chanat Krymski i jego stosunki z Polską w XV–XVIII w., Książka i Wiedza, Warszawa, 1987.
Ratajczyk Leonard, Historia wojskowości, WMON, Warszawa, 1980
Spieralski Zdzisław, Obrona potoczna [w:], VIII Powszechny Zjazd Historyków Polskich w Krakowie 14–17 września 1958. VIII: Historia wojskowości, pod red. S. Okęckiego, Warszawa 1960.

Hans Krell