W 2020 roku w Muzeum II Wojny Światowej miała się odbyć konferencja na temat wydarzeń roku 1940, ostatecznie udaremniona przez pandemię. Jednym z punktów miała być moja prelekcja o mitach kampanii we Francji, które do dziś dnia pokutują w świadomości wielu Polaków. Los sprawił, że przemyślenia, które zebrałem trzy lata temu, zostaną wykorzystane w niniejszym artykule.

Głosy w dyskusjach o kampanii francuskiej można podzielić na dwie kategorie: specjalistów, którzy zęby zjedli na wydarzeniach z przełomu maja i czerwca 1940 roku, a ich wiedza jest dogłębna, oraz „pasjonatów” drugiej wojny, którzy mimo upływu ponad osiemdziesięciu lat wiedzą swoje, a wiedzę zaczerpnęli z forów internetowych, gazet, czasami książek wydawanych przeważnie w słusznie minionej epoce. Ta druga kategoria okopała się na swoich pozycjach i mówi najczęściej:

  • Linia Maginota znajdowała się tylko na granicy z Niemcami i jako taka nie miała sensu.
  • Sprytni Niemcy przeszli Belgię i zaskoczyli Francuzów.
  • Francuzi tylko czekali na Linii Maginota.
  • Francja miała więcej sprzętu (czołgów) i żołnierzy, a i tak przegrała.
  • Francuski żołnierz nie umiał się bić.
  • Kampania we Francji trwała dla Niemców krócej niż w Polsce lub tak samo długo.



Zacznijmy od początku. 11 listopada 1918 roku milkną działa na froncie zachodnim. Francja jest zwycięzcą w wojnie, ale wygraną okupiła daniną krwi. Marna, Arras, Ypres, Szampania, Verdun, Cantigny to symbole nieugiętej postawy Francji i męstwa jej żołnierzy. W morderczych walkach zginęło 1,357 miliona żołnierzy, 4,266 miliona było rannych, a zaginionych i jeńców było 530 tysięcy – z populacji 41,63 miliona ludzi. To tak, jakby wyparowała dziś cała ludność Warszawy, a w Krakowie, Trójmieście, Łodzi, Wrocławiu, Poznaniu, Szczecinie i Bydgoszczy mieszkały same okaleczone osoby. Bez kończyn, ze zdeformowaną twarzą lub cierpiące na ciężki stres pourazowy. Demograficzna katastrofa. Do tego należy dodać ogromną dewastację północno-wschodnich departamentów Francji, gdzie po walkach nie ostał się kamień na kamieniu. Swoją drogą, do dziś są miejsca w tych rejonach, gdzie nie można na przykład wchodzić do lasu.

Linia Maginota

Nic dziwnego, że Francja nie chciała w przyszłej wojnie powtórki z hekatomby własnych żołnierzy i wyniszczających walk na swoim terytorium. Stąd pomysł francuskiego ministra wojny Andrégo Maginota, aby wybudować fortyfikacje na wschodniej granicy. Inwestycja wcale nie była tak droga, jak twierdzi obiegowa opinia. Koszt budowy linii to tylko 7,5% budżetu wojskowego z lat 1928–1936. Dla przykładu: Wał Zachodni budowany po drugiej stronie Renu kosztował 2,05 raza tyle w przeliczeniu na ówczesne dolary.

Kucharze na Linii Maginota. Zdjęcie wykonano w zespole fortyfikacji Rochonvillers na granicy z Luksemburgiem.
(Les Bergers des Pierres – Moselle Association, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

Czy budowanie fortyfikacji przed drugą wojną światową było złym pomysłem? Niech problem ich zdobycia będzie odpowiedzią. Wizna i siedem schronów bojowych zatrzymały na kilkadziesiąt godzin marsz Niemców od północy na Warszawę. Linia Mannerheima, budowana w tym samym czasie co linia we Francji, zatrzymała wojska sowieckie na prawie trzy miesiące, zadając im spore straty. Nawet Międzyrzecki Rejon Umocniony (Ostwall), budowany przez Niemców od 1934 roku, zatrzymał w styczniu 1945 roku sowieckie wojska na trzy dni, co dało Wehrmachtowi czas na umocnienie linii Odry.

A czy Linię Maginota budowano tylko na granicy z Niemcami? Otóż nie. Cały system, budowany etapami, i można podzielić na:

  • właściwą Linię Maginota (fortyfikacje na granicy z Niemcami i Luksemburgiem);
  • Linię Obrony Renu;
  • Nowe Fronty (fortyfikacje na granicy z Belgią);
  • Małą Linię Maginota (fortyfikacje na granicy z Włochami).

Należy jednak wspomnieć, że po 1936 roku, kiedy rząd w Paryżu widział rosnącą potęgę Rzeszy, gros wydatków zbrojeniowych przeznaczano na budowę czołgów, a nie fortyfikacje, co powodowało, że nowe umocnienia nie były tak rozbudowane jak właściwa Linia Maginota.



Sprytni Niemcy obeszli Belgię

Zanim o świcie 10 maja 1940 roku nastąpił atak na Francję i kraje Beneluksu, każda ze stron przygotowywała własny plan działania. Niemieckie Oberkommando des Heeres (naczelne dowództwo wojsk lądowych) już 19 października 1939 roku miało gotowy plan będący prawie kopią planu opracowanego przed pierwszą wojną światową – w 1905 roku – przez feldmarszałka Alfreda von Schlieffena. Zakładał on atak przez neutralną (tak w 1914, jak i w 1939 roku) Belgię, dojście do kanału i później skierowanie się na Francję. „Oryginalny” plan OKH Aufmarschanweisung Nr 1 Fall Gelb przedstawiono Hitlerowi 19 października. Jak nietrudno się domyślić – nie wzbudził on entuzjazmu wodza:

W kwaterze głównej Hitlera – Felsennest, maj 1940 roku. Od lewej w pierwszym rzędzie stoją: Otto Dietrich, Wilhelm Keitel, Adolf Hitler, Alfred Jodl, Martin Bormann, Nicolaus von Below, Heinrich Hoffmann.
(Bundesarchiv, Bild 183-R99057 / Unknown / CC-BY-SA 3.0)

To jest przecież stary plan Schlieffena z silnym prawym skrzydłem na wybrzeżu Atlantyku. Nie można bezkarnie dwa razy powtarzać takiej operacji. Mam na ten temat całkowicie odmienny pogląd. Przedstawię go panom w najbliższym czasie, a potem omówię także z Naczelnym Dowództwem Sił Lądowych1.

Co ciekawe, pierwotnie Wehrmacht miał uderzyć na nieprzygotowane wojska alianckie już 25 października, ale na całe szczęście dla Hitlera generalicja po sześciu godzinach narady wybiła mu ten plan z głowy. Sam Keitel pisał w swoich wspomnieniach o tym wydarzeniu:

Zarówno Naczelne Dowództwo, jak i większość czołowych generałów Sił Lądowych – w tym również von Reichenau – mieli nie tylko wojskowe, ale również polityczne powody dla zajęcia takiego stanowiska, które również i ja podzielałem. Abstrahując od siły Linii Maginota, przeciw której praktycznie nie mieliśmy wtedy żadnej broni niszczycielskiej, uważaliśmy, że po kampanii polskiej Siły Lądowe, bez odświeżenia i liczebnego uzupełnienia drogą mobilizacji, bez dodatkowego wyszkolenia i poprawy uzbrojenia technicznego, nie są jeszcze zdolne do ataku2.

Erich von Manstein.
(Bundesarchiv, Bild 183-H01757 / CC-BY-SA 3.0)

Wehrmacht lizał jeszcze rany po kampanii polskiej, musiał uzupełnić straty w sprzęcie i przygotować zapasy na nową kampanię. 28 października generał Franz Halder przedstawił Hitlerowi Aufmarschanweisung Nr 2, który był modyfikacją poprzedniego planu i zakładał wbicie klina pancernego w tak zwaną lukę Gembloux, czyli obszar pomiędzy Brukselą a Namurem, w kierunku na Charleroi. Luka Gembloux to naturalne miejsce rozwinięcia klina pancernego, gdyż na długości 120 kilometrów i szerokości 25 kilometrów z kierunku północno-zachodniego, od Hasselt nad kanałem Alberta aż po Charleroi, nie ma większych rzek czy kanałów. Następnie klin pancerny miał skierować się na zachód i odciąć wojska alianckie w Belgii.



Pomysł ten średnio się spodobał Hitlerowi. Dowódca Grupy Armii „A”, która miała ten plan realizować, Gerd von Rundstedt, i jego szef sztabu, Erich von Manstein, byli mu całkowicie przeciwni.

Nic też dziwnego, że von Manstein już po trzech dniach przedstawił autorski i innowacyjny plan ataku na Francję i Belgię. Pierwszy plan zakładał metodyczne spychanie aliantów przez GA „B” w Holandii i GA „A” w Belgii. Drugi podobnie zakładał spychanie aliantów plus pancerny klin w lukę Gembloux. GA „B” miała powoli wypierać wojska holenderskie i belgijskie, a zdecydowana większość wojsk pancernych byłaby przydzielona do GA „A”. Ta druga miałaby przejść przez Ardeny w kierunku na Sedan, a później skierować się na kanał La Manche, między Abbeville, Calais i Dunkierką, aby tam w końcu odciąć wojska alianckie w Belgii. Halder storpedował plan jako zbyt ryzykowny i nadający zbyt duże znaczenie GA „A” w przyszłej kampanii.

Franz Halder.
(Bundesarchiv, Bild 146-2000-003-06A / CC-BY-SA 3.0)

W tym czasie Hitler nakazał rozpoczęcie działań wojennych 12 listopada, a po paru dniach przesunął termin na 19 listopada. Ale jak wiadomo, po raz kolejny plany Führera spaliły na panewce, tym razem ze względu na pogodę. Mgły, deszcze i roztopy to fatalna sceneria do prowadzenia działań bojowych na lądzie i w powietrzu. W drugiej połowie listopada termin ataku wyznaczono na 17 stycznia roku 1940. W tym czasie von Manstein siedmiokrotnie „bombardował” OKH i samego Haldera poprawkami do swojego planu. Halder, człowiek o konserwatywnych, pruskich poglądach, miał już dość namolnego von Mansteina i przeniósł go z dniem 1 lutego do sztabu XXXVIII Korpusu Armijnego w Szczecinie. Pozornie był to awans, ale w rzeczywistości Halder chciał po prostu odsunąć von Mansteina od planowania Fall Gelb.

Tymczasem 10 stycznia 1940 roku koło belgijskiego miasta Mechelen-aan-de-Maas doszło do kuriozalnego incydentu. Dowódca bazy Loddenheide pod Münsterem, major Erich Hoenmanns, leciał swoim Bf 108 do Kolonii zawieźć żonie pranie. Przy okazji zabrał z sobą majora Helmutha Reinbergera, odpowiedzialnego za zaopatrzenie 7. Dywizji Lotniczej, która miała w przyszłej kampanii walczyć koło Namuru. Reinberger miał przy sobie żółtą teczkę zawierającą najnowsze fragmenty planu Aufmarschanweisung Nr 2.

Brytyjscy żołnierze ze zdobycznym niemieckim działem ppanc. kalibru 37 mm.
(F 4625, collections of the Imperial War Museums)

Dwaj majorowie lecieli w warunkach słabej widoczności, gęsta mgła utrudniała rozpoznawanie punktów orientacyjnych na ziemi. Hoenmanns próbował lecieć wzdłuż Renu, ale w rzeczywistości wyleciał poza granicę Niemiec i leciał wzdłuż Mozy, która doprowadziła go właśnie do Mechelen-aan-de-Maas. Tam pilot popełnił błąd i zdławił silnik, co zmusiło go do lądowania awaryjnego na terytorium Belgii. Reinberger próbował zniszczyć swoje tajne dokumenty, ale nie zdążył przed nadejściem belgijskich pograniczników. I w ten oto sposób nieświeża bielizna Hoenmannsa i plany ataku na zachód, zamiast dolecieć do Kolonii, wpadły w ręce Belgów.



Naturalnie dzień później o planie wiedziano w Hadze, Paryżu, Londynie i Luksemburgu. Niemcy próbowali wysondować kanałami dyplomatycznymi i agenturalnymi, co tak naprawdę wyszło na jaw. Ostatecznie udało się ich przekonać, że w ręce Belgów wpadły tylko nadpalone resztki dokumentów i że Bruksela nie jest świadoma ich znaczenia. Maurice Gamelin, głównodowodzący wojsk francuskich, po tym incydencie był jeszcze bardziej przekonany do swojego planu – prewencyjnego wkroczenia 1. Grupy Armii i Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych (BEF) do Belgii, aby skrócić linię frontu i przygotować się do nadchodzącej inwazję.

Niemcy uwierzyli, że alianci nie wiedzą, co zawierała teczka Reinbergera, tymczasem alianci byli podzieleni co do prawdziwości znalezionych dokumentów. Atak nie nastąpił między 11 a 17 stycznia (ponieważ Rzesza nie była do niego przygotowana), więc uznano, że był to blef lub jakaś gra wywiadów. Tymczasem 30 stycznia przedstawiono Hitlerowi Aufmarschanweisung Nr 3, będący drobną modyfikacją poprzedniego planu. I nagle zdarzył się cud, sprawiony przez popleczników von Mansteina, którzy niezmordowanie szeptali do ucha wodza o wybitności jego, Mansteina, planu.

Żołnierz brytyjskiego pułku Cameron Highlanders przy peryskopie w forcie Sainghin pod Lille.
(O 228, collections of the Imperial War Museums)

Hitler zapoznał się z nim kilka dni później i już 17 lutego zorganizowano spotkanie, na którym von Manstein mógł przedstawić „cięcie sierpem” przez las ardeński, wyjście pod Sedanem, przeprawienie się przez Mozę i parcie na zachód w kierunku Abbeville. Hitler był zafascynowany nowym planem, zwłaszcza że parę tygodni wcześniej sam niemrawo wspominał generalicji o podobnym rozwiązaniu. Halderowi musiało być bardzo nie w smak przygotowanie planu ataku na fundamentach postawionych przez von Mansteina. Mimo to, być może w imię świętego spokoju, a może przez nowatorskie założenia planu, Halder stał się jego orędownikiem. Co ciekawe, Fedor von Bock zwracał uwagę Haldera na ryzykowność planu:

Zamierza pan skrzydłem sił przełamania przemknąć 15 kilometrów od linii Maginota i chce przy tym liczyć na to, że Francuzi będą się temu spokojnie przyglądać? Wciska pan całą masę czołgów na wąskie, górskie drogi Ardenów, jak gdyby nie było lotnictwa. Potem zaś liczy pan na to, że będzie mógł prowadzić operację aż do wybrzeża, mając otwarte południowe skrzydło o długości 200–300 kilometrów [w rzeczywistości 245 kilometrów w linii prostej], przy którym znajduje się większość francuskiej armii.

Uwagi von Bocka były celne, ale jak pokazała historia, arcyryzykowny plan się powiódł.



Francuzi tylko czekali na Linii Maginota

Tymczasem alianci pod wodzą Gamelina przyjęli 17 marca ostateczny plan wojenny „Dyle–Breda”, opracowany przez francuskie naczelne dowództwo i modyfikowany w latach 1939–1940. Zakładał on, że – w przypadku agresji Niemiec na Belgię i Holandię – Francuzi i BEF zajmą wysunięte pozycje nad rzeką Dyle po miasto Breda. Dzięki temu najsilniejsze zgrupowanie aliantów (1. GA i BEF) miały wejść do Belgii i tam zetrzeć się z napierającym niemieckim walcem. Gdyby Niemcy wprowadzili w życie któryś z wcześniejszych planów, doszłoby do ciężkich walk, właśnie tak, jak planował Gamelin. Sam plan miał logiczne uzasadnienie. Czekanie z założonymi rękoma, aż Niemcy zmiażdżą wojsko belgijskie, byłoby bezsensowne, a wejście do Belgii skracało linię frontu i opierało się na naturalnych przeszkodach wodnych.

Nikt we Francji nie zakładał, że Niemcy zaatakują według koncepcji von Mansteina. Sam von Bock szczegółowo tłumaczył Halderowi, dlaczego byłby to fatalny pomysł, a alianci rozumowali podobnie. Dodatkowym atutem byłoby skoncentrowanie najcięższych walk na terytorium sąsiada oraz ochrona zasobów niezbędnych do prowadzenia wojny, czyli węgla i żelaza, których Francja miała najwięcej w regionach Hauts-de-France i Grand-Est (trójkąt Strasburg–Abbeville–Lille). Zresztą już w latach 1932–1934 marszałek Philippe Pétain mówił, że nie warto rozbudowywać umocnień Linii Maginota na granicy z Belgią, skoro najlepiej będzie dla Francji wkroczyć na terytorium Belgii.

Żołnierz francuskiej 42. Dywizji Piechoty w niemieckiej wsi Lauterbach, wrzesień 1939 roku.
(Service Cinématographique des Armées)

Logiczny plan miał dwa zasadnicze mankamenty. Pierwszym była neutralność Belgii, ogłoszona w 1936 roku po tym, jak rząd Francji spod szyldu Frontu Ludowego bezczynnie przyglądał się wtargnięciu Niemców do Nadrenii. Belgowie wyszli z założenia, iż rządy państw sąsiednich – tak Trzecia Rzesza, jak i Francja – będą respektować jej neutralność. Aby pokazać, że sami również ją respektują, do końca 1939 roku ich siły zbrojne (liczące 700 tysięcy żołnierzy w dwudziestu dwóch dywizjach) w równym stopniu broniły wschodniej granicy z Niemcami i południowej z Francją. A po 3 września za każdym razem, gdy brytyjskie bombowce naruszały przestrzeń powietrzną Belgii, podrywano do lotu myśliwce. Choć już pod koniec września 1939 Gamelin rozmawiał z belgijskimi władzami na temat ewentualnego udzielenia pomocy wojskowej, na rozmowach się skończyło. Sam Gamelin w trakcie swojego procesu w Riom mówił:

Z operacyjnego punktu widzenia jeden wzgląd przeważał nad wszystkimi pozostałymi. Gdybyśmy nie udzielili wsparcia Belgii najlepiej, jak mogliśmy, to czy nie zniechęciłaby się ona i nie byłaby skłonna pozwolić na przemarsz wojsk nieprzyjaciela przez swoje terytorium?3

I tak, gdy o świcie 10 maja 1940 roku zaczęła się kampania na zachodzie, cała 1. GA i BEF przekroczyły granicę z Belgią i zaczęły realizować plan „Dyle–Breda”.



Francja miała więcej sprzętu i żołnierzy

Wszystkie rodzaje sił zbrojnych Trzeciej Rzeszy 10 maja 1940 roku miały:

  • 5,5 miliona żołnierzy, marynarzy, lotników, służb tyłowych i policyjnych;
  • 157 dywizji, z których użyto 135 (86%), a w pierwszym rzucie – 93;
  • 10 dywizji pancernych i 6 zmotoryzowanych;
  • 2439 czołgów;
  • 5400 samolotów (łącznie z szybowcami i samolotami transportowymi), z czego 3864 to samoloty bojowe, a 2589 było na froncie zachodnim.

Tymczasem Francuzi (razem z Polakami w szeregach francuskich sił zbrojnych) mieli:

  • 2,7 miliona żołnierzy we Francji;
  • 90 dywizji piechoty, z czego 70 na odcinku północno-wschodnim;
  • 3 dywizje pancerne;
  • 3 dywizje zmotoryzowane;
  • 5 dywizji kawalerii;
  • 7 brygad zmotoryzowanych piechoty;
  • 2 polskie dywizje;
  • 11 dywizji na granicy z Włochami;
  • 3101 czołgów (i 1300 FT17 w magazynach);
  • cztery dywizje w trakcie formowania, w tym jedną pancerną.

Francuski czołg Somua S-35.
(Mark Pellegrini, Creative Commons Attribution-Share Alike 2.5 Generic)

BEF we Francji:

  • 9 dywizji piechoty i 3 dywizje formowane;
  • 592 czołgi;
  • 384 samoloty bojowe, w tym 160 myśliwców.

Holandia (która na domiar złego jedynie w północno-wschodniej części kraju miała ukształtowanie terenu sprzyjające obronie):

  • 10 dywizji;
  • 20 czołgów i 72 samoloty.

Belgia:

  • 22 brygady;
  • 40 czołgów i 118 samolotów.



Na papierze siły były wyrównane, a czołgach przewaga była zdecydowanie po stronie aliantów: 5053 wobec tylko 2439 u Niemców. Podobnie wyglądała sytuacja w kwestii pojazdów mechanicznych (300 tysięcy wobec 120 tysięcy) czy artylerii (10 tysięcy dział wobec 7500). Ale żeby naprawdę zrozumieć, co się stało, trzeba przyjrzeć się tym liczbom z bliska i przeanalizować, co się na nie składało, a także wziąć pod uwagę taktykę używania sprzętu. I tak alianckie wojska pancerne złożone były z następujących czołgów:

  • R 35/40 – 945;
  • Somua S-35 – 264;
  • Char B1-bis – 206;
  • Char 2C – 8;
  • Char D2 – 45;
  • H35 – 328;
  • H39 – 474;
  • AMR 33/35 – 259;
  • FCM 36 – 90;
  • AMR 35 ZT2/3 – 20;
  • FT 17 – 462 + 1300 w magazynie;
  • 592 Vickers VI i Matilda I.

Niemcy natomiast mieli:

  • Pz.Kpfw. I – 523;
  • Pz.Kpfw. II – 955;
  • Pz.Kpfw. III – 349;
  • Pz.Kpfw. IV – 278;
  • Pz.Kpfw. 35(t) – 106;
  • Pz.Kpfw. 38(t) – 228;
  • StuG III – 15;
  • Panzerjäger I – 99.

W tym kontekście ważne jest zrozumienie, że każde siły zbrojne to skomplikowany system, a same liczby na papierze nie oddają pełnego obrazu sytuacji. Pojęcie „system” obejmuje wszystkie istotne czynniki wpływające na sukces wojska na polu bitwy. Gdy porównujemy potencjał pancerny obu stron, musimy wziąć pod uwagę nie tylko parametry techniczne, takie jak grubość pancerza czy kaliber dział, ale także wyszkolenie załóg, stan techniczny pojazdów, dostępność amunicji, części zamiennych, smarów, paliwa, możliwość naprawy porażonych pojazdów na zapleczu frontu oraz umiejętność komunikacji między poszczególnymi jednostkami, w tym lotnictwem.

StuG III, zdjęcie z okresu wojny w ZSRR.
(Australian War Memorial, ID: 044592)



To podejście pozwala zrozumieć, dlaczego samo porównywanie liczby czołgów jest nadmiernym uproszczeniem. Warto przy tym pamiętać, że Francja posiadała w arsenale czołgi pochodzące z pierwszej wojny światowej, takie jak 1762 Renault FT-17, które były uzbrojone jedynie w karabiny maszynowe i rozwijały prędkość zaledwie 6 kilometrów na godzinę. W roku 1940 te pojazdy były już przestarzałe i nie spełniały wymagań współczesnej wojny.

Jako ilustrację dla konieczności uwzględniania wielu czynników przy ocenie potencjału bojowego można przytoczyć przykład francuskiego czołgu B1-bis. Oceniając go jedynie na podstawie pancerza i kalibru uzbrojenia, mogłoby się wydawać, że Niemcy powinni drżeć na jego widok. Jego pancerz był grubszy, a armata w wieży – większego kalibru (47 milimetrów) niż w większości niemieckich czołgów. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Niewystarczająco przeszkolone załogi nie radziły sobie z obsługą tego czołgu, jednoosobowa wieża utrudniała dowodzenie w trakcie walki, a liczne problemy z układem napędowym sprawiły, że wiele egzemplarzy zostało unieruchomionych. Ponadto brakowało: spójnej doktryny użycia tych czołgów w walce, współpracy z lotnictwem, która w trakcie kampanii praktycznie nie istniała, oraz efektywnej łączności między pojazdami. Braki paliwa i usterki techniczne doprowadziły do tego, że wiele czołgów B1-bis zostało porzuconych na polach i drogach, a Francuzi stracili aż 140 wozów tego typu w trakcie kampanii.

Niemieckie czołgi na moście pontonowym pod Maastricht.
(Bundesarchiv, Bild 146-1981-064-32A / CC-BY-SA 3.0)

Podobnie w przypadku artylerii i piechoty liczba nie zawsze przekładała się na jakość. Choć alianci dysponowali większą liczbą dział niż Wehrmacht, głównie były to starsze modele, pochodzące z czasów demobilizacji lub jeszcze sprzed pierwszej wojny światowej. Niemcy mieli bardziej zgrupowaną artylerię i dysponowali działami o większej donośności. To pozwalało im niszczyć oddziały przeciwnika z daleka, poza zasięgiem ognia kontrbateryjnego.

Niezmiennie fundamentalnym problemem zarówno dla aliantów, jak i dla polskiej piechoty we wrześniu 1939 roku, był brak przewagi ogniowej nad Niemcami. Poza tym francuska piechota etatowa była lepiej wyposażona niż dywizje rezerwowe, które miały na dodatek słabsze morale i często były dowodzone przez oficerów bez doświadczenia. Niestety okres „dziwnej wojny” nie został wykorzystany do doskonalenia umiejętności żołnierzy, co mogłoby być kluczem do osiągnięcia lepszych wyników. Wielu rekrutów pozostawało niedoświadczonych, a doświadczenie wojenne zebrali tylko ci, którzy brali udział w tłumieniu rebelii w Maroku czy Lewancie. Mimo iż Francja miała siły zbrojne porównywalnej wielkości co Trzecia Rzesza (pomimo mniejszej o prawie połowę populacji), po raz kolejny ilość nie przekładała się na jakość.

Bombowiec Heinkel He 111E podczas kampanii francuskiej. W tle widoczny Messerschmitt Bf 108 Taifun.
(Bundesarchiv, Bild 101I-401-0244-27 / Göricke / CC-BY-SA 3.0)



Ten sam problem braku doświadczenia dotykał także dywizji niemieckich z poboru grudniowego 1939 roku, które weszły do walki pierwszy raz właśnie w maju roku następnego.

Symbolicznie dotknąłem sprawy lotnictwa, bo jak można wyobrazić sobie działanie samolotów bliskiego wsparcia, kiedy nie jest wywalczona przewaga w powietrzu? I znowu potrzeba garści danych statystycznych. Luftwaffe miała na froncie:

  • He 111, Do 17, Ju 88 – 1090;
  • Ju 87 – 316;
  • Hs 123 – 38;
  • Bf 109 – 923;
  • Bf 110 – 222.

Bf 109 był samolotem bardzo nowoczesnym, dobrze uzbrojonym i rozwijającym wysoką prędkość. Głównym mankamentem był mały zasięg, który jednak nie był istotnym problemem w maju 1940 roku (zmieniło się to dopiero w toku bitwy o Wielką Brytanię). Z drugiej strony Francuzi mieli 2176 samolotów, z czego tylko 1377 bojowych, a sprawnych było zaledwie 879:

Bf 109E-1 z pułku JG 54 we Francji, lato 1940 roku.
(family album Dr. E. Schmidt)

  • 637 myśliwców:
    • Dewoitine D.502 – 36 (do rozejmu zbudowano jeszcze 437 – 351 użyto);
    • Curtiss H-75 – 131 (mimo posiadania 291–316?);
    • Morane-Saulnier MS.406 – 423;
  • 242 bombowce.

Bolączką francuskiego lotnictwa był niedobór wyszkolonych pilotów i dobrych samolotów myśliwskich. W czasie całej kampanii Luftwaffe górowała na polu walki, bo stosunek dobrych (to znaczy: porównywalnych z Bf 109) myśliwców wynosił 11:2 na korzyść Niemców już w pierwszym dniu walk. Dodatkowym problemem, o którym już wspominałem, był brak łączności i koordynacji działań: przeprawy czy kolumny niemieckiego sprzętu atakowano małymi grupkami, a nie zmasowaną formacją 100 czy 200 maszyn. Brak wyszkolonych pilotów skutkował tym, że w połowie czerwca 1940 francuskie fabryki produkowały nowoczesne samoloty, których nie miał kto pilotować.

Myśliwce Morane-Saulnier MS.406 lotnictwa polskiego we Francji,
(Czesław Datka via NAC)



Francuski żołnierz nie umiał się bić

W momencie pierwszych poważnych starć między francuskimi a niemieckimi siłami pancernymi – od 12 do 14 maja w rejonie Hannut i 15 maja pod Gembloux w Belgii – ścierały się dwie dywizje zmechanizowane po stronie Francji z XVI Korpusem generała Hoepnera z 6. Armii niemieckiej. Mimo zaciętych walk Francuzi ponieśli straty w postaci 121 czołgów pod Hannut, podczas gdy Niemcy utracili 160. Pod Gembloux straty Francji wyniosły ponad 2 tysiące żołnierzy, podczas gdy Niemcy stracili tysiąc ludzi i znaczną liczbę czołgów – 1/3 początkowego stanu. Mimo że była to jedna z największych bitew pancernych wczesnej fazy wojny, nie przyniosła jednoznacznego zwycięstwa.

Zaciętość francuskiej obrony na linii Hannut–Gembloux nie miała większego znaczenia wobec przesunięcia niemieckiego punktu ciężkości na południu, w kierunku Sedanu, co okazało się decydujące dla dalszych losów walki. Niemcy musieli jednak wcześniej stawić czoła trudnościom, takim jak uporczywa obrona garstki belgijskich żołnierzy, chwilowe starcia z francuską kawalerią (choć ustępującą Niemcom pod względem siły ognia), a także kręte i wąskie drogi w Ardenach, które znacznie spowalniały ich marsz.

Bitwa pod Gembloux.
(rys. Rr016, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

Niestety teren, na którym Niemcy przeprowadzili główne uderzenie Grupy Armii „A” – region Sedanu i obszar nad Mozą – nie był odpowiednio obsadzony przez Francję. Dywizja francuska, która miała stawić czoła niemieckiemu natarciu, pozostawała jednostką drugiego rzutu, bez wsparcia lotniczego i broni przeciwlotniczej, co sprawiło, że była bezradna w obliczu niemieckiej ofensywy. W wyniku tych tragicznych okoliczności niemiecka GA „A” zdołała przełamać francuskie pozycje, co przyczyniło się do klęski Francji w 1940 roku.

Najlepiej opisuje przeprawę przez rzekę naoczny świadek, generał Heinz Guderian, który był obecny w trakcie forsowania Mozy pod Saint-Menges:

13 maja […] o godzinie 15.30, przecinając obszar leżący pod ogniem artylerii francuskiej, udałem się na wysunięty do przodu punkt obserwacyjny 10. Dywizji Pancernej, aby przyjrzeć się przygotowaniu artyleryjskiemu oraz działaniom lotnictwa. O godzinie 16 rozpoczęła się bitwa ze znaczną, jak na możliwości mego korpusu, intensywnością ognia. Ze szczególnym napięciem oczekiwałem ataku naszego lotnictwa. Samoloty przybyły punktualnie, ale jakież było moje zdziwienie, gdy przekonałem się, że osłaniane przez myśliwce nieliczne eskadry bombowców i nurkujących „Stukasów” atakują przeciwnika właśnie w ten sposób, jaki uzgodniłem z [generałem Luftwaffe Brunonem] Loerzerem podczas gry wojennej4.



Francuskie pozycje zostały wręcz wybombardowane. Po stronie francuskiej tak tamte dni tak zapamiętał André Porquet:

Część dział dotarła na pozycje dopiero 13 maja, bez cienia choćby wsparcia lotniczego. Spośród baterii armat 155-milimetrowych tylko jedna z sześciu zdołała zająć przewidziane w rozkazie pozycje. W sumie nasza piechota nie miała żadnej osłony artyleryjskiej czy lotniczej. To dlatego pod koniec dnia Niemcom udało się przekroczyć Mozę w martwym kącie, w pobliżu mostu w Monthermé, wysadzonego już przez porucznika 102. Pułku, który, choć inżynier po politechnice, wyleciał w powietrze wraz z mostem – nie wiem, jak się do tego zabrał. A Niemcy przebyli rzekę na łodziach, tak że wieczorem 13 maja trzymali już nasz brzeg i wspinali się po drodze5.

Pojazd dowodzenia Sd.Kfz. 251/3 podczas kampanii francuskiej.
(Bundesarchiv, Bild 101I-769-0235-31 / Borchert, Erich / CC-BY-SA 3.0)

Panika, która wystąpiła w dywizji składającej się z rekrutów, nie była czymś wyjątkowym. W obliczu silnego natarcia niemieckich sił pancernych, żołnierze niedoświadczeni w bojach mogli odczuwać ogromną presję. Sukces Niemców w tym rejonie był wynikiem wykorzystania zaawansowanej taktyki oraz wsparcia ze strony dobrze uzbrojonej i wyszkolonej jednostki, co umożliwiło im szybkie postępy. Warto jednak zaznaczyć pojedyncze akty odwagi i determinacji po stronie francuskiej w innych miejscach. Przykładem tego było zniszczenie trzynastu niemieckich czołgów i dwóch armat PaK 36 przez Pierre’a Billotte’a i załogę jego czołgu w wiosce Stonne, leżącej 16 kilometrów na południe od Sedanu. Choć taka indywidualna wytrwałość była podziwiana, nie zmieniła ona przebiegu ogólnych działań wojennych.

4. Dywizja Pancerna generała Charles’a de Gaulle’a – który objął stanowisko dowódcy 11 maja – próbowała przeciwstawić się Niemcom pod Montcornet. Kontrola nad tym terenem miała znaczenie strategiczne. Żołnierze francuscy okazali się dzielni, ale nie byli w stanie przełamać niemieckich linii obronnych. Nieskuteczność wynikała między innymi z przemyślanych działań obrony niemieckiej, wspieranej przez armaty kalibru 88 milimetrów i bombowce nurkujące, co zapobiegło panice wśród Niemców. W bitwie tej Francuzi odnieśli marginalne zwycięstwo, odepchnęli przeciwnika na kilka kilometrów, lecz ono również nie miało znaczącego wpływu na przebieg konfliktu. Francuzi ponieśli duże straty: łącznie 103 czołgi, w tym 23 w trakcie ataku z powodu braku paliwa i awarii.

Czołg B1-bis zdobyty przez Niemców w Guise.
(Conseil Régional de Basse-Normandie / National Archives USA)

Podobne doświadczenia mieli Brytyjczycy pod Arras, gdzie próbowali przeprowadzić kontratak pancerny. Niestety koordynacja działań między francuskimi i brytyjskimi pododdziałami była niewystarczająca, a brytyjskie czołgi nie były w stanie równorzędnie stawić czoła niemieckim armatom kalibru 88 milimetrów ani determinacji niemieckich żołnierzy. Bitwa pancerna zakończyła się klęską, a atakujący ponieśli duże straty: 50 czołgów, 100 zabitych i 200 wziętych do niewoli. Niemcy stracili 32 czołgi, 300 zabitych i rannych oraz 400 jeńców. Lionel Frederic Ellis, brytyjski oficer i historyk, parę lat po wojnie uznał, że atak pod Arras opóźnił o kilka dni niemiecki atak w kierunku na Dunkierkę. Tym samym umożliwił BEF w miarę składne przegrupowanie się w kierunku kanału La Manche.



Kampania francuska przyniosła wiele dramatycznych wydarzeń, w których niedoświadczone dywizje francuskie i sojusznicze stawiły czoła dobrze zorganizowanej i zdyscyplinowanej maszynerii wojennej Niemiec. Choć nie brakowało aktów indywidualnej odwagi, ogólny wynik bitew ukazywał przewagę niemieckich sił pancernych i ich zdolność do dynamicznego postępu na polu walki.

Kampania we Francji trwała dla Niemców krócej lub tak samo długo jak w Polsce

Do tej pory przedstawiałem przykłady odwagi francuskich żołnierzy, którzy stanęli w obliczu zaskakującego ataku, wojny manewrowej oraz współdziałania wojsk lądowych i lotnictwa. Co ciekawe, gdy zdziesiątkowani Francuzi okopali się na linii Abbeville–Montmedy w trakcie drugiej części ataku na Francję, czyli operacji „Fall Rot”, straty Niemców okazały się jeszcze większe. Obrona okrężna pozycji, nazywana popularnie „jeżami”, zadała im poważne straty. Walki trwały czasami do ostatniego żołnierza, co można było zaobserwować również na opustoszałej już Linii Maginota. Szczególnie godne podziwu było zacięcie żołnierzy z Afryki, którzy walczyli nieugięcie do wyczerpania amunicji. Później zapłacili jednak najwyższą cenę; jako podludzie w oczach zwycięzców zostali zamordowani po wzięciu do niewoli.

Senegalczycy wzięci do niewoli przez Niemców we Francji.
(Collection Garin)

Trzeba pamiętać, że kampania polska okazała się klęską już między 13 a 14 września. W tym czasie Niemcy zbliżali się do Lwowa, a Warszawa była okrążona. Upadek polskiego wojska był kwestią czasu, a atak sowiecki z 17 września tylko go przyspieszył. Mimo to w polskiej historiografii kampania polska obejmuje okres od 1 września do 6 października, czyli łącznie 36 dni. Natomiast kampania francuska trwała od 10 maja do 22 czerwca – 43 dni. A i tak ignoruje się w tym wyliczeniu walki na Linii Maginota, trwające do 30 czerwca.

Przykładowo fort Fermont był broniony do 26 czerwca, a 30 czerwca, po wyczerpującej walce, kapitulację podpisały dowództwa sektorów Immerhof, Thionville, Boulay, Faulquemont i Schönenbourg. Jeżeli przyjmiemy podobne podejście czasowe jak w przypadku Polski, kampania francuska trwała między 10 maja a 30 czerwca, czyli łącznie 51 dni.

Podpisanie rozejmu w Compiègne, 22 czerwca 1940. Z lewej Keitel, podający dokument francuskiemu generałowi Charles’owi Huntzigerowi.
(Bundesarchiv, Bild 146-1982-089-18 / CC-BY-SA 3.0)

Mówienie o francuskich żołnierzach jako tchórzach lub niechętnych walce to zarzut bezpodstawny. To jakby oskarżać zdziesiątkowaną Armię Pomorze o brak chęci do walki na początku września 1939 roku, mimo że jej żołnierze dzielnie stawiali opór nad Bzurą. Prawdziwym problemem były zła strategia i spowolniona reakcja na zmieniające się wydarzenia, co świadczy o braku zrozumienia zasad, jakimi charakteryzuje się nowoczesna wojna. W tym gronie znalazłoby się naczelne dowództwo, włączając w to Gamelina, Alphonse’a Georges’a (dowódcę frontu północno-wschodniego) i Maxime’a Weyganda (następcę Gamelina). Postawa francuskich żołnierzy była zupełnie inna, a trafne słowa generała von Reichenaua, który określił ich determinację i odwagę jako walkę „jak lwy”, doskonale oddają ich heroizm.



Podsumowanie

Pisząc o upadku Francji, nie można pominąć wydarzeń politycznych i gospodarczych, które wpłynęły na klęskę kraju. Po zakończeniu Wielkiej Wojny Francja znalazła się w trudnym położeniu, a spory polityków różnych frakcji osłabiły jedność narodu. Dodatkowo siły komunistyczne sabotowały modernizację wojska, a nieodpowiedzialne wydatki na zbrojenia przyczyniły się do kryzysu finansowego. Relacje między Frontem Ludowym a konserwatywnym, prawicowym wojskiem były napięte, co wpłynęło na skuteczność działań. Bezsensowna rozbudowa floty, motywowana ambicjami jednego admirała, François Darlana, nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, co osłabiło obronę kraju. Należy również zauważyć, że odwołanie generała Gamelina nastąpiło krótko przed decydującym atakiem Niemców w kierunku na kanał La Manche.

Podczas niedawnej wizyty w MIIWŚ w Gdańsku słyszałem, jak przewodniczka nieprecyzyjnie wyjaśnia dzieciom sytuację sprzed 1939 roku, co pociągało za sobą wypaczony obraz działań Francji i Wielkiej Brytanii w początkowym okresie wojny. Warto zrozumieć, że 3 września 1939 roku oba kraje nie były jeszcze przygotowane do nowoczesnego konfliktu zbrojnego, co wpłynęło na ich zdolność do obrony po kolejnych ośmiu miesiącach oczekiwania na walkę, mimo heroizmu żołnierzy.

Przypisy

1. Keitel, W służbie aż do klęski, s. 271.
2. Keitel, W służbie aż do klęski, s. 265.
3. Gamelin. Służyć, s. 99
4. Guderian, Wspomnienia żołnierza, ss. 84–86.

Bibliografia

Martin Alexander, After Dunkirk: The French Army’s Performance Against Case Red, War in History 2/2007
Antony Beevor, Druga wojna światowa. Znak 2013.
Robert Forczyk, Fall Rot. Rebis 2022.
Karl-Heinz Frieser, Legenda Blitzkriegu. Kampania zachodnia 1940. Wydawnictwo Dolnośląskie 2013.
Maurice Gamelin, Służyć. Tetragon 2019.
Charles de Gaulle, Pamiętniki wojenne. T. 1. Wydawnictwo MON 1967.
Helmut Greiner, Za kulisami OKW, Wydawnictwo MON, 1959.
Heinz Guderian, Wspomnienia żołnierza. Bellona 2013.
J.E. Kaufmann, H.W. Kaufmann, Linia Maginota. Nie przejdzie nikt. Bellona 2001.
Wilhelm Keitel, W służbie aż do klęski. Bellona 2001.

Bundesarchiv, Bild 101I-382-0248-33A / Böcker / CC-BY-SA 3.0