Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami nowy koalicyjny rząd Niemiec zamierza ponownie rozważyć kwestię wybory następcy samolotów wielozadaniowych Panavia Tornado. W myśl ustaleń poprzedniego gabinetu miały one zostać zastąpione przez mieszaninę Eurofighterów i samolotów rodziny Super Hornet. Obecnie wszystkie opcje mają znowu być na stole łącznie z wyborem F-35 Lightningów II, co niezmiernie irytuje Francuzów.

Według źródeł agencji prasowej DPA minister obrony Christine Lambrecht miała już w sprawie ponownego rozpatrzenia wyboru następcy Tornado rozmawiać z kanclerzem Olafem Scholzem. Przypomnijmy, że chodzi o pozyskanie maszyn, które zastąpią nieubłaganie starzejące się uderzeniowe Tornada IDS i samoloty walki elektronicznej Tornada ECR. Luftwaffe posiada ich obecnie odpowiednio sześćdziesiąt osiem i dwadzieścia jeden.

Przyjęty na początku roku 2020 kompromis zakłada pozyskanie blisko setki nowych maszyn i podział zamówienia między dwóch oferentów. Rząd Angeli Merkel planował kupno dziewięćdziesięciu Eurofighterów. Z tej liczby trzydzieści osiem miałoby zastąpić najstarsze samoloty serii Tranche 1, a pozostałe pięćdziesiąt dwa – przejąć od Tornad IDS zadania rozpoznania taktycznego i wsparcia jednostek naziemnych.



Druga część zamówienia obejmować miała trzydzieści F/A-18E/F i piętnaście EA-18G Growlerów. Super Hornety przejęłyby rolę maszyn uderzeniowych i nosicieli broni jądrowej, zaś Growlery zastąpiłyby Tornada ECR. Boeing proponował Berlinowi takie rozwiązanie już w roku 2018. Dla wielu polityków i sympatyków wchodzących w skład obecnej koalicji rządzącej socjaldemokratów i Zielonych największym problemem było nie kupno amerykańskich samolotów, ale sam udział Niemiec w NATO Nuclear Sharing. W trakcie rozmów koalicyjnych uznano jednak, że Nuclear Sharing to zło konieczne i wszelkie plany wystąpienia z niego odłożono ad acta. Nowy rząd zobowiązał się natomiast aktywnie działać na rzecz denuklearyzacji.

EA-18G Growler startuje z bazy Nellis.
(US Air Force / William R. Lewis)

Udział w Nuclear Sharing był czynnikiem, który przesądził o wyborze F/A-18E/F, a obecnie doprowadził do powrotu opcji F-35. Wprawdzie jeszcze w grudniu w rozmowie z Bild am Sonntag minister Lambrecht zasugerowała, że jej preferowana opcja to europejskie rozwiązanie, jest jednak pewien szkopuł. Europejski myśliwiec, czyli Eurofighter, nie został certyfikowany do przenoszenia bomb jądrowych B61. Technicznie jest to oczywiście możliwe, a Berlin miał nawet rozpocząć w roku 2018 rozmowy z Waszyngtonem w sprawie uzyskania odpowiednich certyfikatów, nie zanosi się jednak, aby przyniosły one pozytywne dla Eurofightera rezultaty.

Administracja Donalda Trumpa otwarcia próbowała eliminować konkurentów amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego i nic nie wskazuje, żeby administracja Joego Bidena zmieniła tę politykę. Prowadzi ją jedynie przy użyciu mniej widowiskowych metod.



Lambrecht zastrzegła, że rozważy wszystkie opcje, co oznacza powrót F-35. To właśnie Lightning II budził i budzi największe kontrowersje. Żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, samolot Lockheeda Martina miał być preferowany przez wysokich rangą oficerów z dowództwa Luftwaffe. W roku 2017 ówczesny szef sztabu niemieckich sił powietrznych, generał broni Karl Müllner, jasno wskazał, że potrzebny jest samolot już istniejący, który mógłby zacząć wchodzić do służby od roku 2025, a tym samym pozwolić na płynne zastąpienie Tornad. Do tego aby spełnić wszystkie wymogi Luftwaffe, konieczny jest myśliwiec piątej generacji.

F-35 przegrał jednak z polityką. Na początku roku 2019 ministerstwo obrony odrzuciło kandydaturę Lightninga II. Postawiło to Eurofightera w roli naturalnego faworyta, nie rozwiązało jednak problemu przenoszenia broni jądrowej. Konieczne jest także opracowanie wersji walki elektronicznej. Airbus deklaruje gotowość podjęcia się tego zadania i nie należy wątpić w możliwości firmy na tym polu. Taki wybór oszczędziłby też niemieckiemu lotnictwu problemów związanych z wdrożeniem i eksploatacją zupełnie nowych, nieznanych wcześniej maszyn. Problem w tym, że Luftwaffe potrzebuje samolotów walki elektronicznej najszybciej, jak się da.



Przeciwnikiem nabycia jakichkolwiek amerykańskich samolotów jest rodzime lobby przemysłowe. Airbus ze zrozumiałych względów promuje Eurofightera. Natomiast związki zawodowe straszą, że kupno Super Horneta zamiast europejskiego myśliwca może doprowadzić do likwidacji nawet 100 tysięcy miejsc pracy w całej Europie, z czego 25 tysięcy w samych Niemczech.

Najgłośniejszym przeciwnikiem kupna F-35 przez Niemcy i w zasadzie jakikolwiek inne europejskie państwo jest Francja. Już w roku 2018 Eric Trappier, prezes grupy Dassault Aviation, nazwał amerykański myśliwiec „maszyną, która zabije europejski przemysł”. Na początku następnego roku wykluczenie Lightninga II przez Niemcy doprowadziło do amerykańsko-francuskiej wojny medialnej. Na łamach serwisu Defense News analitycy Hans Binnendijk i James Townsend rozpaczali, że „Berlin poświęca NATO w imię współpracy z Francją”.

Éric Trappier (z lewej) i szef Airbus Defence and Space Dirk Hoke.
(Airbus)

W odpowiedzi francuska minister obrony Florence Parly podczas wizyty w Waszyngtonie stwierdziła, że artykuł 5, to nie artykuł F-35. W ten sposób odniosła się także do nacisków prezydenta Trumpa na europejskich sojuszników, by kupowali Lightninga II.



Także teraz znad Sekwany rozlegają się groźne pomruki, a stawką ma być los europejskiego lotniczego systemu bojowego nowej generacji FCAS/SCAF. Nie wiadomo jednak, dlaczego tak miałoby być. F-35 i opracowywany w ramach FCAS samolot bojowy to maszyny różnych kategorii. Do tego europejski myśliwiec następnej, w domyśle już szóstej, a nie piątej generacji, wejdzie do służby dopiero w drugiej połowie lat 30. Niemiecki korespondent Defense News Sebastian Sprenger zwraca jeszcze uwagę, ze według dostępnych źródeł oba samoloty wzajemnie się nie wykluczają. F-35 w Luftwaffe będą nie końmi roboczymi, ale bardziej maszynami pełniącymi dyżury w oczekiwaniu na ewentualną konieczność użycia broni jądrowej. Do tego ich liczba będzie ograniczona.

Gniewna reakcja Francji jest kolejnym przykładem tarć i rozgrywek wewnątrz programu FCAS. W czerwcu ubiegłego roku tygodnik Spiegel dotarł do dwóch wewnętrznych raportów niemieckiego ministerstwa obrony, które zgodnie stwierdziły, że przy obecnym kształcie FCAS udział w programie jest dla Niemiec nieopłacalny. W rozmowie ze Sprengerem Reinhard Brandl, członek parlamentarnej komisji do spraw obrony z ramienia opozycyjnej Unii Chrześcijańsko-Społecznej (CSU) przyznał, że Dassault nie chce zaakceptować Airbusa jako równorzędnego partnera i chce rozwijać FCAS wyłącznie według własnego pomysłu.



Ostatnie sukcesy, jak sprzedaż osiemdziesięciu Rafale’i Zjednoczonym Emiratom Arabskim, uskrzydliły francuską firmę i usztywniły jej stanowisko. Już zresztą niemal rok temu Trappier zapowiedział, ze w razie dalszych rozbieżności z partnerami Dassault jest gotów samodzielnie kontynuować prace nad FCAS.

Inny lotniczy punkt zapalny we współpracy francusko-niemieckiej to przyszły morski samolot patrolowy Maritime Airborne Warfare System (MAWS). Na mniejszą skalę pojawia się tu ten sam problem co w przypadku Tornada. Z powodu lat zaniedbań na szczeblu rządowych niemieckie lotnictwo morskie potrzebuje następców P-3C Orion już teraz, a nie w roku 2035, kiedy MAWS ma wejść do służby. Stąd zainteresowanie Marine pozyskaniem amerykańskich P-8 Poseidonów, na co Waszyngton wyraził zgodę. Dla Paryża to kolejne zagrożenie dla dwustronnej współpracy. W odpowiedzi Francja zaproponowała Niemcom rozwiązanie pomostowe w postaci samolotów Breguet Atlantic 2 (ATL2). Powstał więc kolejny problem, z którym musi zmierzyć się nowy rząd w Berlinie.

Zobacz też: Izraelska minister oskarża Iran o ekoterroryzm, ale Mosad i wojsko się nie zgadzają

Philipp Hayer, Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported