Wprawdzie doniesienia z Azji zdominowały w ostatnich tygodniach starcia między Indiami a Paki­stanem, ale nie oznacza to uspokojenia wokół Tajwanu. Według tajwańskiego minister­stwa obrony chińskie samoloty wojskowe wlatują w strefę identyfikacji obrony powietrznej (ADIZ) średnio 245 razy w miesiącu. Jeszcze pięć lat temu było to średnio dziesięć razy na miesiąc. Chińska marynarka wojenna i straż wybrzeża utrzymują stale kilkanaście jednostek na wodach wokół wyspy.

Tym sposobem od kryzysu tajwańskiego z roku 2022 Pekin stworzył „nową normalność”. Liczna, niemal stała obecność na morzu i w powietrzu połączona z częstymi ćwiczeniami służy wywieraniu presji na Tajpej i maskowaniu ewentualnych przygotowań do inwazji. Według tajwańskich i amerykańskich oficjeli, z którymi rozmawiał Financial Times, przejście od ćwiczeń do blokady wyspy może w praktyce być kwestią godzin. W przypadku decyzji o pełno­ska­lowej inwazji okręty mogą nie tylko odpalać własne pociski manewrujące i balistyczne, ale także koordynować ataki lotnicze i naziemnych systemów rakietowych.

Rozmówcy gazety zwracają uwagę na jeszcze jeden interesujący aspekt, jakim jest zwiększanie promienia działania chińskich myśliwców. Pozwala to zaangażować w ewentualne ataki samoloty z baz w głębi lądu, a tym samym zwiększyć liczbę maszyn uczestniczących w operacji. Ale jest też drugi aspekt. Tajwan od lat inwestuje w swoje pociski manewrujące dalekiego zasięgu umożliwiające przeprowadzenie uderzeń odwetowych. Wprawdzie chińska propaganda zbywa i wyszydza te doniesienia, ale lotnictwo może woleć dmuchać na zimne i przesunąć część sił do baz mniej narażonych na atak przeciwnika.

Blokada i „wzięcie wyspy głodem” wydają się najmniej kosztowną opcją dla Pekinu. Hipoteza ta jest jednak mocno krytykowana. Nie wiadomo, jak długo Tajwan będzie w stanie wytrzymać, nie wiadomo też, jak zareagują Stany Zjednoczone i Japonia. Jeden z rozważanych scenariuszy szuka odpowiedzi na pytanie: a co, jeśli Waszyngton zamiast próbować przełamać blokadę, sam obłoży Chiny daleką blokadą morską? Rezydenci Zhongnanhai stanęliby wówczas przed trudnym wyborem. Około 90% towarów eksportowanych z Chin i do nich sprowadzanych transportowanych jest drogą morską. Nawet jeśli Tajwan skapituluje, USA mogą zadusić chińską gospodarkę, tym bardziej jeśli uzyskają wsparcie sojuszników i partnerów, takich jak Japonia, Filipiny, Australia, Indie i Singapur.

Drodzy Czytelnicy! Dziękujemy Wam za hojność, dzięki której Konflikty pozostaną wolne od reklam Google w czerwcu.

Zabezpieczywszy kwestie podstawowe, możemy pracować nad realizacją ambitniejszych planów, na przykład wyjazdów na zagraniczne targi, aby sporządzić dla Was sprawozdania, czy wyjazdów badawczych do zagranicznych archiwów, dzięki czemu powstaną nowe artykuły.

Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.

Z tą zbiórką zwracamy się do Czytelników mających wolne środki finansowe, które chcieliby zainwestować w rozwój Konfliktów. Jeśli nie macie takich środków – nie przejmujcie się. Bądźcie tu, czytajcie nas, polecajcie nas znajomym mającym podobne zainteresowania. To wszystko ma dla nas ogromną wartość.

2%

Najważniejsza zmienna

Wprawdzie chińskie przywództwo, a zwłaszcza Xi Jinping, są przekonani o słuszności marksistowskiej teorii dziejów, gwarantującej zwycięstwo socjalizmu (tym razem z chińską charakterystyką), ale niepewność pozostaje. Jak zwraca uwagę Joel Wuthnow z podległego Pentagonowi National Defense University, najważniejszą zmienną w kalkulacjach Pekinu pozostaje reakcja Stanów Zjednoczonych. Wprawdzie Joe Biden zachwiał strategiczną niejednoznacznością, ale administracja Donalda Trumpa wróciła do tej polityki.

Elbridge Colby, podsekretarz obrony do spraw polityki, w trakcie przesłuchania przed Senatem stwierdził, że Tajwan nie jest dla Stanów Zjednoczonych „egzystencjalnym interesem”. Zgadza się to ze znanymi odczuciami lokatorów Zhongnanhai. Zwróćmy jednak uwagę, że „egzystencjalnym interesem” Tajwan jest nie dla Chin, ale dla KPCh, a dla Xi Jinpinga i jego otoczenia w szczególności. Do tego Colby może blefować. Pekin wraca więc do punktu wyjścia. Na pewno będzie bardziej zdeterminowany od Waszyngtonu w kwestii Tajwanu, czy jednak sama determinacja będzie wystarczająca w przypadku pełnoskalowej konfrontacji?

Chiński myśliwiec J-11.
(mil.ru)

Whutnow podzielił opcje w dyspozycji Chin na cztery kategorie. Pierwsza to działanie metodą faktów dokonanych: opanować Tajwan na tyle szybko, że USA nie zdążą zareagować. To najbardziej kusząca opcja, jednak najtrudniejsza w realizacji. Jak pokazały doświadczenia Rosji z przełomu lat 2021/2022, przygotowań do pełnoskalowej inwazji nie da się ukryć.

Druga opcja to rozwijana od lat właśnie z myślą o przeciwdziałaniu amerykańskiej interwencji koncepcja „niszczenia systemu”. Zakłada ona ataki kinetyczne, cybernetyczne i w spektrum elektromagnetycznym na amerykańskie systemy logistyki, dowodzenia, informatyczne, satelitarne i kluczowe platformy, takie jak lotniskowce. Wszystko w celu spowolnienia przygotowania i wysłania sił interwencyj­nych. Takie podejście niesie ze sobą jednak duże ryzyko. Atak na cele na terytorium Stanów Zjednoczonych będzie linią, po której prze­kro­cze­niu nie będzie już powrotu. Spirala eskalacyjna zacznie się nakręcać, a Pekin nie będzie miał nad nią kontroli. Chociaż Amerykanie najbardziej obawiają się takiego ataku, jego skala, a przede wszystkim skuteczność, nie muszą przynieść zakładanych rezultatów.

Dwie powyższe opcje Whutnow zaklasyfikował jako militarne, są też opcje polityczne. Wbrew polityczno-propagandowemu zadęciu chińscy decydenci polityczni i wojskowi mają świadomość swoich ograniczeń i słabości w przypadku konfrontacji militarnej ze Stanami Zjednoczonymi. Stąd duży nacisk na działania polityczne, mające przygotować grunt pod szybkie i w miarę bezbolesne dla Chin zajęcie Tajwanu. Pierwsza opcja polityczna to rozwój odstraszania. Kluczowym punktem jest rozbudowa własnego arsenału jądrowego, mająca zniechęcić USA do interwencji. Podobnemu celowi służy przygotowywanie, albo tylko straszenie możliwością, „cyfrowego Pearl Harbor”, ataku hakerskiego wyłączającego kluczowe systemy, takie jak banki i wodociągi. Osobną kwestią pozostaje, jak chińskie kierownictwo zapatruje się na możliwość podobnych działań ze strony Amerykanów.

Rysunek chińskiej mobilnej wyrzutni międzykontynen­tal­nych pocisków balistycznych DF-41 na podwoziu HTF5980.
(Mike1979 Russia, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0)

Ostatnia opcja to wyeliminowanie z rozgrywki sojuszników USA, a tym samym odcięcie amerykańskich sił w regionie od baz i wsparcia logistycznego. Temu służą chociażby „nieoficjalne” materiały grożące Japonii nuklearną zagładą. Wiele oczywiście zależy od tego, jak poważnie sojusznicy Waszyngtonu wezmą chińskie groźby i jakie będą ich kalkulacje. Szef sztabu generalnego filipińskich sił zbrojnych, generał Romeo Brawner Junior, stwierdził, że w przypadku wybuchu wojny o Tajwan nie uda się pozostać z boku, trzeba więc szykować się do konfrontacji z Chinami.

Inna możliwość

Jest też inna opcja: zajęcie kontrolowanych przez Tajwan wysepek Kinmen i Matsu położonych u wybrzeży kontynentu. Do tego są jeszcze leżące bliżej Tajwanu Peskadory, a wreszcie wyspy Pratas i wyspa Taiping na Morzu Południowochińskim. W swoim tegorocznym raporcie Worldwide Threat Assessment amerykańska Defense Intelligence Agency (DIA) ostrzega, że Pekin może podjąć próbę zajęcia którejś z wysp. Szczególnym obiektem chińskiego zainteresowania są Kinmen i Matsu. Nad obiema wyspami pojawiały się drony, w ciągu ostatnich dwóch lat kilkakrotnie dochodziło do uszkodzeń podmorskich kabli łączących je z Tajwanem, u ich brzegów bardzo aktywna jest chińska straż wybrzeża.

Teoretyczne rozważania nad ewentualną operacją przeciwko wyspom i wysepkom wykazują zalety i wady takiego rozwiązania. Celem Chin może być zwiększenie presji na Tajwan i przetestowanie Waszyngtonu. Pekin mógłby też przy zmniejszonym ryzyku eskalacji odtrąbić sukces i na jakiś czas załagodzić sytuację. Z drugiej strony zajęcia Matsu i Kinmen w żaden sposób nie wzmocniłoby pozycji strategicznej ani nie ułatwiłoby inwazji na Tajwan. Nawet jeżeli udałoby się utrzymać napięcie na niskim poziomie, operacja taka uruchomiłaby jeszcze więcej dzwonków alarmowych, nie tylko w Waszyngtonie i Tajpej, ale także w Tokio, Seulu, Manili i Hanoi. Stanom Zjednoczonym łatwiej byłoby zebrać do współpracy regionalnych sojuszników i partnerów.

Jest jeszcze jeden czynnik mogący mieć istotny wpływ na kalkulacje wszystkich stron. Jest nim obecność amerykańskich żołnierzy na Tajwanie. Od czasu likwidacji Dowództwa Obrony Tajwanu (USTDC) w roku 1979 amerykańska obecność wojskowa na wyspie ograniczała się do prowadzonych na niewielką skalę i nienagłaśnianych dwustronnych ćwiczeń sił specjalnych. Sytuacja zmieniła się w roku 2020, gdy dowództwo tajwańskiej marynarki wojennej potwierdziło doniesienia mediów o obecności na wyspie kontyngentu Marine Raider Regiment. Obecność nadal nie była jednak duża. W ubiegłym roku w raporcie dla Kongresu Pentagon określił liczbę amerykańskich żołnierzy obecnych na Tajwanie na 41.

Bomba wybuchła 15 maja. Przed Kongresem zeznawał wówczas kontradmirał w stanie spoczynku Mark Montgomery. Oświadczył on, że na wyspie przebywa około 500 amerykań­skich wojskowych. Są to głównie instruktorzy szkolący Tajwańczyków w obsłudze i użyciu kupionej w USA broni. Montgomery tłumaczył kongresmenom, że takie zaangażowanie jest kluczowe, aby siły zbrojne Republiki Chińskiej stały się „wiarygodnymi siłami przeciwinwazyjnymi”.

– Jeśli zamierzamy udzielić im pomocy wartej miliardy dolarów, sprzedać im amerykański sprzęt wart dziesiątki miliardów dolarów, to logiczne, że będziemy tam ćwiczyć i pracować – konkludował admirał.

Co ciekawe, temat podjęła chińska telewizja państwowa CCTV. Opublikowała ona materiał z rozmowami z rzekomymi mieszkańcami Tajwanu, krytykującymi działania USA „popychają­cymi do wojny”. Na samej wyspie komentarze idą raczej w stronę żalu, że nie jest to chociaż rotacyjna amerykańska obecność wojskowa. Niemniej 500 instruktorów poważnie zmienia obraz sytuacji. Przy takiej liczebności trudno będzie uniknąć zaangażowania amerykańskich żołnierzy w działania w przypadku ataku z kontynentu. Wracamy tutaj do starej łamigłówki wielu sojuszników USA: jak wykorzystać obecność wojskową tak, by w przypadku ataku wroga Waszyngton nie mógł umyć rąk i się wycofać.

玄史生, Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported