Wiele rzeczy zawdzięczamy przypadkowi. Prawdopodobnie tym sposobem w przestrzeni publicznej pojawiły się pierwsze zdjęcia tajwańskiego pocisku manewrującego HF-2E. O ile kontrwywiad Republiki Chińskiej jest często krytykowany, o tyle w tym przypadku można mówić o sukcesie. HF-2E wszedł do służby około dziesięciu lat temu. Nie jest to koniec ciekawych wieści z Formozy: wyspę po raz pierwszy odwiedziła nieformalna delegacja wojskowa z Indii.

Zdjęcia opublikował 16 sierpnia dziennik United Daily News. Według redakcji wykonano je podczas nocnego odpalenia pocisku z bazy Jiupeng na południu wyspy, sam pocisk zaś miał znajdować się w powietrzu przez wiele godzin. Tego samego dnia agencja informacyjna Central News Agency (CNA), powołując się na źródła wojskowe poinformowała, o odpaleniu w środę w nocy przez siły powietrzne „utajnionego pocisku”. Była to część trwających wówczas ćwiczeń z użyciem ostrej amunicji. Źródło odmówiło potwierdzenia, czy faktycznie chodzi o HF-2E.



Na zdjęciach widać walcowaty kadłub ze spłaszczonym nosem i brzechwami stabilizującymi na ogonie. W tylnej części kadłuba widać też rozkładane skrzydła. Pocisk jest generalnie podobny do amerykańskiego Tomhawka, chociaż niektórzy analitycy widzą też podobieństwo do AGM-84H/K SLAM-ER, notabene kupionego przez Tajwan dla lądowych systemów obrony wybrzeża.

Jak zwraca uwagę Joseph Trevithick z serwisu The War Zone, na podstawie zdjęć można pokusić się o spekulacje na temat systemu naprowadzania stosowanego w HF-2E. W pojawiających się do tej pory nieoficjalnych informacjach pocisk wykorzystywał bezwładnościowy system nawigacji wspomagany przez GPS i dopasowywanie konturów terenu (TERCOM). Wszystko są to rozwiązania powszechnie stosowane w pociskach manewrujących jak świat długi i szeroki. Spłaszczony nos pocisku widocznego na zdjęciach sugeruje jednak wykorzystanie w końcowej fazie lotu systemu naprowadzania na podczerwień. Takie rozwiązanie zwiększa celność i jest coraz częściej stosowane w pociskach manewrujących, żeby wspomnieć tylko JASSM i Storm Shadow, zdobywającym rozgłos dzięki wykorzystaniu przez Ukraińców.

Mimo wszystko HF-2E, znany także jako Hsiung Feng IIE, nadal pozostaje owiany mgłą tajemnicy. Nie wiadomo chociażby, czy ma jakiekolwiek części wspólne z noszącym podobne oznaczenie pociskiem przeciwokrętowym HF-2. Prace nad HF-2E ruszyły na początku stulecia, zaś pierwsze egzemplarze trafiły do jednostek na początku roku 2013. Przy zasięgu szacowanym na 600–650 kilometrów Tajwan zyskał tym sposobem możliwość atakowania wszystkich istotnych obiektów na wybrzeżu między Hongkongiem a Szanghajem.



Według dostępnych informacji dla pocisków opracowano co najmniej dwa typy głowic, jedną o masie 454 kilogramów, drugą o masie 200 kilogramów. Obie mają być uniwersalnymi głowicami burzącymi, pojawiają się też doniesienia, że opracowano głowicę penetrującą do atakowania bunkrów i schronów, a także głowicę kasetową.

Z czasem zasięg HF-2E miał zostać zwiększony do 1500 kilometrów. W roku 2019 pojawiły się jednak informacje o bardziej ambitnym projekcie pocisku Yun Feng o zasięgu nawet 2 tysięcy kilometrów. Tym samym w zasięgu rażenia znalazłyby się niemal wszystkie chińskie centra przemysłowe i gospodarcze, z Pekinem włącznie. Sama konstrukcja pocisku jest bardzo ciekawa. Stopień startowy tworzą cztery korpusy pocisków przeciwlotniczych Tien Kung. Po osiągnięciu pułapu praktycznego określanego jako „wysoki” oddzielać ma się część bojowa napędzana silnikiem strumieniowym. Yun Feng ma stać się również podstawą tajwańskiego programu kosmicznego. Ministerstwo obrony zleciło wykorzystanie rozwiązań powstałych w trakcie prac nad pociskiem do stworzenia rakiety przeznaczonej do wynoszenia na niską orbitę okołoziemską mikrosatelitów o masie 50–200 kilogramów.

Nie jest to koniec arsenału tajwańskich pocisków manewrujących mających zniechęcić Pekin do inwazji. W roku 2018 gotowość operacyjną osiągnął lotniczy Wan Chien o zasięgu 200 kilometrów. Jego jedynym nosicielem jest obecnie myśliwiec F-CK-1 Ching-kuo, a głównym zadaniem – zwalczanie sił inwazyjnych. Plany były jednak znacznie ambitniejsze i zakładały skonstruowanie broni umożliwiającej rażenie celów w głębi Chin.



Wśród celów tajwańskich pocisków manewrujących i balistycznych wymienia się porty, lotniska, ośrodki dowodzenia, składy paliw i linie kolejowe. W ramach wojny psychologicznej z Chinami przez jakiś czas pojawiały się nawet groźby ataku na elektrownie jądrowe, pomysł ten jednak zarzucono jako zbyt radykalny i stawiający Tajwan w niekorzystnym świetle na arenie międzynarodowej. Poza tym coraz szersze kręgi zatacza (nie tylko na Tajwanie), założenie, że w przypadku wojny najskuteczniejszą opcją znokautowania Chin może okazać się atak na Tamę Trzech Przełomów. Skutki jej zniszczenia mogą w dolinie Jangcy wyrządzić większe szkody niż zużycie połowy amerykańskiego arsenału jądrowego.

Tama Trzech Przełomów.
(Le Grand Portage, Creative Commons Attribution 2.0 Generic)

Indie zbliżają się do Tajwanu

Przez lata Indie zajmowały bardzo ostrożne stanowisko względem kwestii tajwańskiej, teraz zaczyna się to zmieniać, chociaż Nowe Delhi ostrożnie stawia pierwsze kroki na nowymi kierunku. Aż trzech indyjskich oficerów wysokiej rangi, aczkolwiek w stanie spoczynku, wzięło udział w organizowanej przez ministerstwo spraw zagranicznych Republiki Chińskiej konferencji Ketagalan Forum—2022 Indo-Pacific Security Dialogue. Byli to admirał Karambir Singh, generał M.M. Naravane i generał R.K.S. Bhadauria, odpowiednio byli dowódcy marynarki wojennej, sił powietrznych i wojsk lądowych.

Skąd ta zmiana? Przede wszystkim Nowe Delhi uznało, że jakikolwiek konflikt o Formozę odbije się poważnie na indyjskiej gospodarce. Pojawiają się też obawy, że w przypadku wojny Stany Zjednoczone mogą zwrócić się do Indii z prośbą o pomoc, na przykład w formie wsparcia logistycznego. Wreszcie, działa też zasada: wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Chiny regularnie prowokują Indie wzdłuż spornej granicy w Himalajach. W związku z taką sytuacją sztab generalny wysłał trzech emerytowanych oficerów na Tajwan, aby zebrali informacje, a następnie zastanowili się, jakie opcje miałyby Indie w przypadku dużego kryzysu, i wystąpili z propozycjami poradzenia sobie z nim. Dobór składu delegacji pozwolił utrzymać wizytę na poziomie półoficjalnym.



Indie przez lata zabierały się do większego zaangażowania w Azji Południowo-Wschodniej i równoważenia tym samym chińskiej ekspansji w basenie Oceanu Indyjskiego. Sprawy zaczęły nabierać jednak rozpędu dopiero niedawno, przynajmniej pod względem militarnym. Na początku ubiegłego roku Filipiny kupiły naddźwiękowe pociski przeciwokrętowe BrahMos w wersji systemu obrony wybrzeża. W ostatnich tygodniach głównym celem indyjskich działań stał się Wietnam. W czerwcu w Nowym Delhi pojawiła się liczna wietnamska delegacja pod przywództwem ministra obrony, generała Phan Văn Gianga. Obie strony nie ujawniły konkretów, sporo jednak było mowy o szykującym się zacieśnieniu i tak już intensywnej jak na oba te państwa współpracy wojskowej.

Rząd Indii poinformował wówczas, że przekaże Wietnamowi korwetę INS Kirpan typu Khukri. Okręt dotarł do bazy Cam Ranh 10 lipca, zaś ceremonia podniesienia bandery odbyła się 22 lipca. Zgodnie z wietnamską praktyką korweta nie otrzymała imienia, a jedynie oznaczenie alfanumeryczne HQ-26.

Zobacz też: Japonia chce uzbrajać samoloty transportowe w pociski manewrujące

udn.com