Wczoraj około godziny 14.00 czasu lokalnego (20.00 czasu polskiego) pilot amerykańskiego Korpusu Piechoty Morskiej musiał się katapultować z samolotu bojowego F-35B nad Karoliną Południową, koło miasta Charleston. Pilotowi nic się nie stało. A samolot? Nie ma. Zniknął. Wsiąkł jak kamfora. Diabeł ogonem nakrył. Bezsilne amerykańskie siły zbrojne zwróciły się z apelem o pomoc do ludności.

Można by powiedzieć: miał być stealth, to jest stealth. Samolot trudno wykrywalny powinien być jak igła w stogu siana. Ale już bardziej na serio – amerykański Departament Obrony przyznał, że w chwili uruchomienia fotela wyrzucanego samolot miał włączonego autopilota i… wyłączony transponder. Kiedy pilot opuścił kabinę, maszyna mogła więc podążać dalej zadaną trasą – całkowicie niezauważona.



Pechowy samolot był jednym z pary, która wystartowała z Marine Corps Air Station Beaufort, prawdopodobnie do rutynowego lotu ćwiczebnego (służba prasowa USMC nie ujawnia jednak charakteru zadania). Drugi samolot wrócił bez problemu do Beaufort.

Kilkanaście godzin temu informowano, że akcja poszukiwawcza skupia się na obszarze dwóch jezior – Marion i Moultrie – leżących 100–120 kilometrów na północ od Beaufort. Wiadomo na pewno, że samolot nie rozbił się na ziemi nigdzie w tym obszarze, bo już dawno by go znaleziono. W związku z tym albo wpadł do któregoś z tych jezior, albo poleciał jeszcze dalej. W najgłębszym miejscu jezioro Moultrie ma około 23 metrów głębokości.

Nie ujawniono, jakim dokładnie kursem leciał samolot w chwili katapultowania ani też ile miał paliwa w zbiornikach. Jeśli kierował się wprost na północ i miał pełen zapas paliwa, mógłby dolecieć aż do Kanady, a jeśli na północny wschód – mógłby wpaść do Atlantyku na wysokości Nowego Jorku czy Bostonu albo jeszcze dalej.



Samoloty widma nie są całkowicie niespotykanym zjawiskiem w historii lotnictwa. W Stanach Zjednoczonych najsłynniejszym takim przypadkiem jest Cornfield Bomber. W lutym 1970 roku myśliwiec przechwytujący Convair F-106 Delta Dart wpadł w korkociąg płaski, a po katapultowaniu się pilota delikatnie wylądował na brzuchu na farmie w Montanie. Ale samolot bez pilota pokonał w tym wypadku niewielką odległość, porucznik Gary Foust, wisząc pod spadochronem, widział, jak jego maszyna opada na ziemię.

Cornfield Bomber.
(US Air Force)

W kategorii długich lotów bez pilota najbardziej osławionym przypadkiem jest radziecki MiG-23, z którego pilot katapultował się po kilkudziesięciu sekundach od startu z lotniska Kołobrzeg-Bagicz. Myśliwiec przeleciał nad NRD i RFN, a następnie wleciał nad Belgię i spadł na dom mieszkalny w mieście Kortrijk, opodal granicy z Francją. Życie stracił 19-letni Belg Wim Delaere.

Można też przywołać tajemnicę lotu MH370 z 2014 roku. Mamy już prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że feralny Boeing 777-200ER rozbił się w wodach Oceanu Indyjskiego, ale gdzie dokładnie, a przede wszystkim dlaczego – nikt nie wie.

Natomiast zaledwie trzy miesiące temu bizjet Cessna 560 Citation V (rejestracja N611VG) rozbił się w górach opodal miasta Staunton w Wirginii po locie z lotniska w Elizabethton w stanie Tennessee nad Nowy Jork (bez lądowania) i z powrotem na południowy zachód. Kontrolerzy utracili kontakt z pilotem już piętnaście minut po starcie, a w drodze powrotnej myśliwce Lotniczej Gwardii Narodowej przechwyciły maszynę w pobliżu Waszyngtonu. Cessna nie została zestrzelona, ale po prostu rozbiła się z braku paliwa.



Kilkanaście godzin poszukiwań dowodzi, że F-35 rozbił się z dala od siedlisk ludzkich. Co więcej, jeśli miał w zbiornikach dużo paliwa i rozbił się krótko po starcie, eksplozja powinna zwrócić uwagę osób postronnych nawet z dużej odległości. Oczywiście nie wiemy, czy miał pełne zbiorniki, ale jeśli miał – jest to przesłanka przemawiająca za tym, że poleciał dużo dalej niż 120 kilometrów od MCAS Beaufort i rozbił się po wyczerpaniu paliwa. Skupienie poszukiwań we względnym pobliżu bazy niczego nie przesądza w kwestii zapasu paliwa. Dowódcy akcji mogli bowiem uznać, że samolot rozbił się nieopodal, mimo że miał pełne zbiorniki.

Nie wiadomo również, w jakiej konfiguracji leciała maszyna. Na przykład jeśli miał zainstalowane reflektory rogowe i podwieszone uzbrojenie na węzłach zewnętrznych, był pozbawiony zasadniczych właściwości stealth i powinien być widoczny dla stacji radiolokacyjnych. Jeśli jednak był „goły” – nic z tego. Wiadomo za to, że wczoraj po południu w okolicach Charlestonu było pochmurno i deszczowo, więc kiedy pilot drugiego F-35 zaczął wypatrywać zgubionej maszyny (w pierwszej kolejności musiał obserwować kolegę opadającego ze spadochronem), po prostu nie był w stanie jej dostrzec.

Łatwo też zgadnąć, że posianie samolotu bojowego sprowokowało szereg krytycznych komentarzy (i memów). Członkini Izby Reprezentantów Nancy Mace, republikanka z Karoliny Południowej, pytała na Twitterze, „jak, do diabła, można zgubić F-35”. Godzinę temu Mace wraz z innymi politykami odbyła w tej sprawie rozmowę z przedstawicielami USMC. Wciąż nikt nie ma pojęcia, gdzie się podział Lightning II.



Aktualizacja (19.50): Szybki suplement do powyższego. Najwyraźniej akcja poszukiwawcza przesunęła się na północ. Jeziora Marion i Moultrie widać przy dolnej krawędzi poniższego obrazka. Wiadomo, że w akcji uczestniczy między innymi wyspecjalizowany samolot SAR/CSAR HC-130J Combat King II.

Aktualizacja (19 września, 01.50): Znalazł się! Szczątki rozbitego samolotu zlokalizowano na terenie hrabstwa Williamsburg, na zachód od maleńkiej wsi Stuckey. Obszar ten znajduje się ponad pięćdziesiąt kilometrów na północny wschód od jeziora Moultrie i 180 kilometrów od MCAS Beaufort.

Tymczasem p.o. komendanta Korpusu Piechoty Morskiej, generał Eric Smith, ogłosił dwudniowe wstrzymanie lotów wszystkich swoich statków powietrznych – nie tylko F-35B. Dowódcy jednostek lotniczych mają poświęcić ten czas na omówienie z personelem kwestii bezpieczeństwa zarówno w powietrzu, jak i na ziemi.

US Marine Corps / Cpl. Christopher R. Lape