Awdijiwka zdetronizowała Tokmak jako najważniejszy punkt na mapie frontu. Ukraińska kontrofensywa w na Zaporożu wciąż trwa, ale szanse na wymierny sukces kończą się z każdym dniem. Tymczasem leżące na obrzeżach Doniecka niewielkie miasto, wokół którego już w 2014 roku toczyły się zacięte walki, wyrosło na rdzeń nowej rosyjskiej ofensywy. I wydaje się, że podobnie jak niegdyś pod Bachmutem, także tutaj na ostateczne rozstrzygnięcie poczekamy jeszcze wiele miesięcy.

Jak pisaliśmy w połowie października, armia najeźdźcza poniosła klęskę w zakresie początkowego, zaskakującego uderzenia mającego zamknąć Awdijiwkę i jej obrońców w kotle. Ale nie znaczy to, że się poddała. Wręcz przeciwnie, Rosjanie podejmowali kolejne próby i na przemian posuwali się naprzód i byli spychani w tył. Któreś z kolei natarcie – dzisiejsze – stworzyło krytyczną sytuację dla obrońców i realnie zagroziło utratą miasta. Tak przynajmniej twierdzi ukraiński dziennikarz Jurij Butusow, a szczątkowe informacje spływające z innych źródeł zdają się to potwierdzać.



Według Butusowa Moskale „przekroczyli linię kolejową w pobliżu wsi Stepowe i zaczęli działania szturmowe w pobliżu samej wsi, na północ od Awdijiwki. Rosyjska piechota okopała się za torami i zbiera siły, aby rozwinąć przyczółek i zaatakować Awdijiwski Zakład Koksochemiczny […]. Zdobycie zakładu będzie oznaczać stopniową, ale nieuniknioną rozbudowę umocnień i zdobycie miasta. Raptem okazało się, że w czasie wojny żaden dowódca nie zbudował w Awdijiwce tylnej linii obrony i trzeba było się teraz okopywać, bo gotowych pozycji nie ma. Rosyjskie szturmy trwają na południe od Awdijiwki, gdzie Rosjanie poszerzają wyłom w rejonie piaskowni w pobliżu wsi Opytne […]. Tu również wzrasta zagrożenie”.

Na szczęście udało się ustabilizować sytuację. Owszem, zagrożenie jest większe niż jeszcze kilka dni temu, ale mniejsze w tej chwili (piszemy te słowa około 21.00 czasu polskiego) niż kilkanaście godzin temu. Obrońcy Awdijiwki zażegnali niebezpieczeństwo, a pododdziały 110. Brygady odzyskały część pozycji utraconych w połowie października. Niemniej wiadomo, że Moskale szykują kolejną fazę natarcia i jest tylko kwestią czasu, kiedy znów spróbują zamknąć pierścień.

Tymczasem niezmiennie zachęcamy do obserwowania Butusowa na Facebooku. Jest on pierwszorzędnym korespondentem wojennym i niezłomnym ukraińskim patriotą, ale krytycznym wobec administracji Zełenskiego i (w mniejszym stopniu) strategii Załużnego.

Trzeba też się pochylić nad stwierdzeniem, że Ukraińcom brakowało brakowało tylnej linii obrony. Awdijiwka to bodaj najsilniej umocniony obszar w całej Ukrainie. Jeśli obecna wojna przypomina pierwsza wojnę światową, to najbardziej przypomina ją właśnie tam. Czy ze słów Butusowa należy wyciągnąć wniosek, iż podczas budowy umocnień w ogóle nie brano pod uwagę możliwości ich oskrzydlenia i się na to nie przygotowano?



Trzeba przyznać, że natarcie pod Awdijiwką było najsprawniejszą rosyjską operacją zaczepną w tym roku, a może nawet od zdobycia Siewierodoniecka i Lisiczańska w czerwcu i lipcu ubiegłego roku. W pierwszych kilkudziesięciu godzinach bitwy zdobycie miasta było realną perspektywą, a nie tylko ambitnym celem.

Moskale mieli znaczną przewagę liczebną, dużą ilość artylerii, sporo (jak na obecne warunki wojenne) lotnictwa, a do tego zaskoczyli przeciwnika jeśli nie miejscem i czasem ataku, to przynajmniej jego skalą. Zabił ich brak koordynacji między rodzajami wojsk. Obrazowo rzecz ujmując: o 7.00 lotnictwo bombardowało punkt A, o 8.00 artyleria ostrzeliwała punkt B, a o 9.00 piechota i „zmech” nacierały w punkcie C. Gdyby Rosjanie potrafili koordynować uderzenia po NATO-wsku, Awdijiwka już dawno byłaby zdobyta.

Ale oczywiście gdyby potrafili, to nie tylko tam front wyglądałby inaczej. Wygląda jednak, jak wygląda. Czy najeźdźcy mogą jeszcze zdobyć Awdijiwkę? Na pewno tak. Butusow zwraca uwagę, że jeden z możliwych scenariuszy, które może zastosować dowództwo ZSU, to scenariusz bachmucko-sołedarski. Innymi słowy: wykrwawiać przeciwnika w bezpośredniej walce i kontratakach, zmuszać go do angażowania jak największych sił (których zabraknie gdzieś indziej) i oddawać ziemię w sposób kontrolowany. Chcą Awdijiwkę? Niech mają Awdijiwkę, ale niech się nią udławią – niech poniosą ośmiokrotnie wyższe straty w ludziach i sprzęcie.



Poza tym Ukraińcy mają w okolicy doborowe odwody (prawdopodobnie dwie pełne brygady). Jeśli nawet Moskale zamkną pierścień, ZSU mają środki, aby na powrót go rozerwać. Albo też można uderzyć w kleszcze – jedno ramię albo i oba – już teraz.

Tu jednak trzeba też odnotować opublikowaną wczoraj analizę generała Wałerija Załużnego opublikowaną w The Economist. Dowódca naczelny ZSU przyznaje w niej, iż popełnił błąd, zakładając, że uda się po prostu wykrwawić armię najeźdźczą i w ten sposób uniemożliwić jej dalszą walkę. W ślad za tym błędem poszedł kolejny: oczekiwanie na przełamanie w skali frontu, a nie tylko lokalne.

„Najpierw myślałem – pisze Załużny – że coś jest nie tak z naszymi dowódcami, więc niektórych wymieniłem. Potem myślałem, iż może to naszych żołnierzy przerosło zadanie, więc przeniosłem żołnierzy w kilku brygadach”. Jak mówi generał, naturę problemu zrozumiał dopiero po (ponownej) lekturze książki Proryw ukrieplennoj połosy (Przełamanie linii umocnionej) autorstwa generała majora P.S. Smirnowa. Mimo że opublikowano ją ponad osiemdziesiąt lat temu (jest dostępna tutaj – miłej lektury), Załużny znalazł w analizie walk pierwszej wojny światowej dokonanej przez Smirnowa lustrzane odbicie własnej sytuacji w roku 2023.

Według Załużnego obecny impas to nieunikniona konsekwencja rozwoju techniki wojskowej. Aby go przełamać, potrzeba czegoś nowego, nomen omen: przełomowego. Nie musi to jednak być pojedynczy wynalazek, jak proch strzelniczy przywołany przez generała jako przykład. Wymienia on kilka pól potencjalnego rozwoju: drony, walka elektroniczna, zdolności kontrartyleryjskie i przeciwminowe oraz roboty. Bez tego Załużny nie widzi szans na rozstrzygnięcie wojny ani w jedną, ani w drugą stronę.

Ale jest też światełko w beczce dziegciu. A może łyżka miodu w tunelu? Otóż Moskale jeszcze nie rozpoczęli zmasowanych ataków na ukraińską infrastrukturę elektroenergetyczną. Owszem, atakują, ale to nie jest nawet w przybliżeniu ta sama skala co o tej samej porze w ubiegłym roku. Możemy za to podziękować Matce Naturze. Końcówka października okazała się łagodna, dzisiejszej nocy w Kijowie jest +4°, a jutrzejszej będzie jeszcze cieplej. Mrozów doczekamy się pewnie dopiero w grudniu. I właśnie wtedy zaczną się zmasowane naloty Szahedami i pociskami manewrującymi (a stosunkowo niewielka skala ataków w październiku tym bardziej wskazuje, że Moskale gromadzą zapasy pocisków). Tyle też czasu mają zachodni sojusznicy Ukrainy na wzmocnienie jej obrony przeciwlotniczej.



Północnokoreańska amunicja dla Rosjan

Pierwsze informacje, jakoby północnokoreański reżim przekazywał zapasy amunicji artyleryjskiej Moskwie jako wsparcie w działaniach w Ukrainie pojawiły się jeszcze w ubiegłym roku, a w ostatnich miesiącach nasilały się. Yoo Sang-bum, członek południowokoreańskiej komisji do spraw wywiadu, przekazał, iż w ubiegłą środę odbyło się niejawne jej posiedzenie. Narodowa Agencja Wywiadu Republiki Korei miała przyznać wówczas, że od początku sierpnia Pjongjang wysłał do Rosji ponad milion sztuk pocisków artyleryjskich, co miało wystarczyć na dwa miesiące działań.

Notabene Frontelligence Insight vel @Tatarigami_UA na Twitterze szacuje na podstawie dostępnych źródeł, w tym zdjęć satelitarnych, że północnokoreańskie transporty składają się – licząc konserwatywnie – na co najmniej pół miliona sztuk amunicji, głównie kalibrów 122 i 152 milimetry.

Według Yoo transporty obywały się drogą morską i powietrzną, a ich łączna liczba wynosi przynajmniej dziesięć. Dodatkowo agencja miała ustalić, że północnokoreańskie fabryki amunicji pracują z pełną wydajnością na rzecz Moskwy. Aby sprostać rosyjskiemu zapotrzebowaniu, reżim miały zaangażować mieszkańców i różne zakłady przemysłowe w produkcję amunicji. Prawdopodobnie Korea Północna wysłała do Rosji również swoich ekspertów od produkcji broni, aby ci doradzali rosyjskim wojskowym, jak skutecznie ją wykorzystywać.

W zamian Pjongjang miał otrzymać wsparcie techniczne Rosjan przy kolejnej próbie wyniesienia na orbitę pierwszego północnokoreańskiego satelity rozpoznawczego Malligyong-1. Dwie poprzednie próby się nie powiodły. Pierwsza – 31 maja – zakończyła się całkowitym fiaskiem. Rakieta spadła do Morza Żółtego chwilę po starcie. Druga odbyła się w sierpniu. Północnokoreańska agencja kosmiczna podała wówczas, że wykorzystano rakietę nośną nowego typu Chollima-1. Lot pierwszego i drugiego stopnia przebiegały bez problemów – do czasu odpalania trzeciego stopnia, gdy doszło do błędu w systemie załączania napędu.

Kim Dzong Un wielokrotnie wskazywał, że program budowy satelitów rozpoznawczych jest kluczowy dla zwiększenia możliwości północnokoreańskich sił zbrojnych oraz że pozwoli na monitorowanie działań Seulu i Waszyngtonu. W czerwcu marynarka wojenna Republiki Korei wyłowiła szczątki rakiety i niedoszłego satelity. Wprawdzie okazało się, że orbiter nie jest zaawansowany technicznie i jest w stanie wykrywać tylko duże obiekty, takie jak okręty w portach czy stojące samoloty, jednak kilka takich satelitów na orbicie może pozwolić Pjongjangowi w sposób ciągły śledzić ruchy sąsiada z południa.



Trzecia próba miała odbyć się w październiku. Według AP rakieta znajduje się w ostatniej fazie przygotowań do startu, a dzięki wsparciu Moskwy w zakresie silników rakietowych i systemów startowych misja ma duże szanse powodzenia. We wrześniu Kim Dzong Un odbył kilkudniową wizytę w Rosji, podczas której spotkał się z Władimirem Putinem i odwiedził kilka rosyjskich zakładów przemysłowych, między innymi kosmodrom Wostocznyj.

Putin powiedział wówczas, że wesprze swojego sojusznika w realizacji programów satelitów szpiegowskich i rakiet kosmicznych. Seul obawia się również, że Moskwa pod płaszczykiem takiego wsparcia może przekazać Pjongjangowi technologie, które pomogłyby północnokoreańskiemu reżimowi rozwinąć program nuklearny – między innymi rakiet balistycznych czy pocisków manewrujących.

We wrześniu Pjongjang przeprowadził testy pocisku manewrującego Hwasal-2, który odpalono z pokładu nowej korwety typu Amnok. Według komunistycznej agencji test zakończyć miał się całkowitym sukcesem, jednak według nieoficjalnych informacji próba zakończyła się porażką – pokonawszy około 200 kilometrów, pocisk wpadł do wody. Pocisk ma prawdopodobnie możliwość przenoszenia głowicy jądrowej, a w przypadku rosyjskiej pomocy przy udoskonaleniu nośnika broń będzie dużym zagrożeniem dla Seulu, a nawet Tokio.



Agencja wywiadu uważa jednak, iż bardziej prawdopodobnym wsparciem, jakie Kim może otrzymać od Putina, jest pomoc przy modernizacji północnokoreańskich sił powietrznych. Świadczyć ma o tym wrześniowa wizyta dyktatora w zakałach lotniczych w Komsomolsku nad Amurem, gdzie powstają myśliwce Su-35 i Su-57.

Północ ma być żywo zainteresowana kupnem rosyjskich samolotów bojowych. Na dzień dzisiejszy najnowocześniejszymi maszynami w lotnictwie myśliwskim KRLD jest garstka MiG-ów-29, a jego trzon stanowią przestarzałe MiG-i-21 i ich chiński kopie Chengdu J-7. Warto dodać, że lotnictwo Północy w czynnej służbie również ma kilkaset (przynajmniej w teorii) samolotów Shenyang F-5 (kopia MiG-a-17) i F-6 (kopia MiG-a-19). Pojawiają się również głosy, że Kim ma wykorzystać ożywione relacje z Putinem do wzmocnienia swojej pozycji w Chinach.

Heneralnyj sztab ZSU